13 ran
Zbiór opowiadań
Data wydania: 2012
Data premiery: 30 października 2012
ISBN: 978-83-7674-209-0
Format: 145x205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 376
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
LEE, DARDA, MASTERTON, KAŁUŻYŃSKA, CICHOWLAS, KETCHUM, KAYMAN, MABERRY, KYRCZ, ZIELIŃSKA, HAUTALA, KLEJZEROWICZ, RADECKI, MELLICK III
Najlepsi z najlepszych. Najbardziej rozpoznawalni. Utalentowani i doskonale przygotowani do tego, by zaintrygować i przestraszyć.
Niepowtarzalny zbiór opowiadań najpopularniejszych autorów polskich i zagranicznych. Ghost story, slasher, gore, bizarro. Inspirowane życiem i śmiercią, jasną i ciemną stroną ludzkiej natury. Niepokojące, zaskakujące, krwawe, dziwne. Opowiadania zawarte w tym tomie mogą odmienić Wasze spojrzenie na to, co do tej pory wydawało się zwyczajne i pozbawione ikry. Zranią was. Od środka. Z pełną premedytacją. Uderzą mocno, nie znając współczucia. Trzynaście razy… Więc błagajcie o litość, dopóki jeszcze możecie!
Książka w tradycji entuzjastycznie przyjętych przez czytelników zbiorów opowiadań:
“11 cięć” i “15 blizn”.
Pan Kadłubek
fragment opowiadania
Stary Lud wiedział, że dawał im cel, robiąc to, co robił. Zgodnie z tymi książkami, które czytał. Tak nakazywał Bóg, więc tak robił Lud. „O tak – pomyślał. – To działa”. Wywalił swojego fajfusa na Miss Sierpnia magazynu „Hustler”. Najfajniejsza blond-lalunia, jaką widział. Ooo tak. No dobra, czasami to chwilę trwało. Czasami miał problem z postawieniem starego wygi, ale Jezusie kochany, ma sześćdziesiąt jeden lat, który koleś w tym wieku może cały czas? Co by te laleczki mogły robić, jak nie to? Łapać choróbska, jarać jakieś świństwa, dawać się posuwać typom. A tak, stary Lud pomagał im robić to, do czego Ten Na Górze je stworzył i oddawać potem tym, co to ich strasznie potrzebują. I nieźle za nie płacą. Wiecie?
Lud musiał się jeszcze trochę urobić, żeby mieć dłuższego, zanim będzie w stanie coś zrobić, więc zaczął z tą Miss Sierpnia, lalunią z aksamitną pizdeczką i melonami pierwsza klasa. O tak!
Fakt, że robił to codziennie nie był żadną perwerą. Naprawdę nadawał życiu tych laleczek jakieś znaczenie, tak jak było napisane w książkach. Dawał im cel. Kiedy miał już sztywnego i mógł zacząć działać, zastanowił się, jak Miss Sierpnia wyglądałaby bez rąk i nóg. „Pewnie niefajnie” – pomyślał.
Ale wiadomo, wypełniać wolę Boga nie zawsze jest łatwo.
• • •
Tipps właśnie wysiadał z samochodu służbowego, kontemplując ideę dydaktycznego solipsyzmu i jego różne założenia. Teleologia wartości? Tipps tego nie kupował. Musiała być subiektywnie egzystencjalna. „Musiała” – pomyślał. Jakakolwiek alternatywa była mrzonką.
Ludzie Służby Technicznej Hrabstwa wyglądali jak krążące w ciemności szkarłatne fantomy. Przenośne lampy UV świeciły upiornym fioletem. Technicy mieli na sobie czerwone poliestrowe kombinezony, żeby przypadkowe włókna nie zostały uznane przez zajmującą się nimi ekipę za dowody znalezione na miejscu zbrodni. Ale Tipps, w swoim wrzosowo-szarym garniturze od Gucciego, wiedział, że technicy pracują na marne. Wisząca nad polem kukurydzy tarcza księżyca przypominała bladą ludzką twarz. Tipps podszedł do wąwozu, gdzie pulsowały czerwone i niebieskie światła. Może chłopaki z południa hrabstwa zdążyli się już przyzwyczaić. Młody sierżant ukląkł na kolano i schował twarz w dłonie.
– Wstawaj – nakazał Tipps. – Bądź twardzielem, jak na policjanta przystało.
Dzieciak wstał i mocno zamrugał oczami.
– Kolejne 64? – zapytał Tipps.
– Tak, proszę pana. Znaleźliśmy kolejny tułów.
„Pan Kadłubek” – pomyślał Tipps. Tak ochrzcił w myślach podejrzanego. Piętnaście zestawów kończyn porzuconych na ulicach całego hrabstwa w ciągu ostatnich trzech lat. I trzy tułowia, wszystkie należące do białych kobiet rasy kaukaskiej. Oprawca wyrwał im zęby, a twarze, dłonie i stopy polał kwasem. Tipps zamówił nawet badania na materiał genetyczny wszystkich członków, ale bez rezultatów. Znaleziono trochę lubrykantu i spermy na wszystkich trzech tułowiach. Nasienie było zarażone HIV. „Nic wielkiego” – pomyślał Tipps.
– Proszę tu spojrzeć – policjant wskazywał na oświetlony wąwóz. – Przepraszam, ale nie daję sobie z tym rady.
– Trochę ciężko się robi w tym hrabstwie – mruknął do siebie Tipps i zszedł w stronę świateł.
Na dole technicy poruszali się na kolanach i podpierali rękami, świecąc sobie latarkami czołowymi. Postawiono znaki odgradzające miejsce zdarzenia; szukali śladów po oponach. – Pan Kadłubek uderza ponownie – wymamrotał Tipps, patrząc przed siebie. Przy przepuście dwóch techników wyciągało z rury ucięte kończyny. Wtedy z upiornej poświaty wyłoniła się czyjaś sylwetka. Beck, szefowa techników.
– Znowu mamy tego od kadłubków – bardziej stwierdził niż zapytał Tipps.
Beck miała grube okulary i włosy zmierzwione jak czarownica.
– Acha – odpowiedziała. – Dwie ręce i dwie nogi. I jeszcze jeden tułów, który nie pasuje do kończyn. To ile już teraz? Cztery?
– No – potwierdził Tipps. Tułów leżał na boku, a jego sflaczałe piersi sięgały pach. Kikuty, tak jak u pozostałych, wyglądały na zagojone. Twarz rozpuszczono kwasem.
– Będę wiedzieć więcej, jak się jej przyjrzę u siebie, ale jestem pewna, że niczym się nie różni od reszty.
„Reszty” – powtórzył w myślach Tipps. Poprzednie ciała zostały poddane prymitywnej lobotomii, jak orzekł patolog. Twardy, ostro zakończony przedmiot został wbity w lewy oczodół. Przebito bębenki w uszach. Zaklejono powieki. Pan Kadłubek pozbawiał ich zmysłów. „Dlaczego?” – zastanawiał się Tipps.
– Sprawdźcie materiał genetyczny – polecił.
Beck uśmiechnęła się nieznacznie.
– Do tej pory była to tylko strata czasu, poruczniku. Nigdy nie znajdziemy pasującego profilu.
– Po prostu to zróbcie – odrzekł Tipps.
Cały sarkazm Beck gdzieś uleciał, kiedy znowu spojrzała w wąwóz.
– Czysta makabra. To szesnasty zestaw kończyn, które porzucił, ale tylko czwarte ciało. Co on do cholery robi z ciałami?
Tipps rozumiał, o co jej chodzi. I jaki, na Boga, stoi za tym cel? Tipps był dziwnie pewien, że jakiś istniał. Mówił mu to jego zmysł filozoficzny.
• • •
Celem starego Luda było, oczywiście, wszystkie je zaciążyć. A potem poczekać aż wypchną bękarty, a on je sprzeda gościom, co sami swoich bachorów mieć nie mogą. Ale on na tym nie zarabiał, nie – stary Lud brał zielone, żeby zapłacić rachunki, a resztę dawał na biednych. Nic w tym złego. No, ale najpierw musiał je przygotować, żeby było humanitarnie. Żeby nie było traumy. I musiał im obciąć łapy i nogi, żeby nie brykały i stary Lud nie musiał martwić się, że uciekną. Przebił im też bębenki, bo lepiej, żeby ich pokręcone mózgi nie usłyszały czegoś, co by im namieszało. Dlatego zakleił im też oczy. Laleczki nie muszą nic widzieć.
No i było mu przecież ich żal, więc trochę pomieszał im w głowach, tak jak jego ojczulek robił lata temu, jak jakaś krowa stawała się zbyt zadziorna. Trzeba tylko wbić przebijak w oczodół laleczki, aż pęknie kość, a potem szybko przekręcać. Nie giną od tego, tylko trochę im się miesza w głowach i nie mogą myśleć. Tatko nazywał to lobotomią. Lud wcale nie potrzebował myślących laleczek. To by było okrutne, gdyby tak mogły sobie myśleć, a nie widziały nic ani nie słyszały, ani nie mogły chodzić i nawet czegoś chwycić. No i wiadomo, że trzeba to mieszanie robić ostrożnie. Parę mu wcześniej wykitowało, więc teraz dezynfekuje przebijak, żeby się im tam nigdzie żadne zarazki nie dostały. O tak, Ludowi było bardzo przykro, gdy tamte cztery zmarły, ale co mógł poradzić, no co? Dlatego je wyrzucił. Wybił im zębiska kluczem od samochodu i spalił kwasem buźki, żeby ich gliniarze nie rozpoznali i nie wpadli na to, jak je porywa. Lud trzymał je wszystkie w rządku w piwnicy; wszystkie dwanaście. Każda leżała w świńskim korycie z obciętym jednym końcem, żeby wystawały trochę nad krawędzią. W ten sposób wystarczyło, żeby Lud stanął przed nimi i ściągnął gacie, jak chciał im wcisnąć fajfusa, no i mogły sobie szczać i robić kupę, nie świniąc przy tym, bo Lud stawiał każdej wiadro na mleko. Karmił laleczki trzy razy dziennie zdrową papką z ziemniaków i mleka z duszonym mięsem i warzywami, żeby rodziły pulchne i silne bachory. A laleczki przeżuwały i połykały bez problemów, bo Lud nie wyrywał im zębów dopóki żyły, a robił to później, bo raz na CNN widział program, gdzie mówili, jak gliny rozpoznały ofiary po zębach.
Lud pracował według miesięcy. Dlatego miał dwanaście laleczek, po jednej na każdy miesiąc. Na przykład teraz był sierpień i dlatego właśnie miał swojego fajfusa w laleczce z sierpnia. Robił to przynajmniej trzy razy dziennie, każdego dnia przez cały miesiąc. W ten sposób miał pewność, że zanim się skończy sierpień, laleczka już zaciąży. A potem będzie robił to z laleczką z września. Kiedy ich nie posuwał albo ich nie karmił, albo nie mył, szedł na górę i sprawdzał, czy ktoś nie dał ogłoszenia, że szuka bachora do adopcji. Sporo było bogaczy, co gotowi byli zapłacić niezłą sumkę bez zadawania pytań, zamiast czekać kilka lat na legalnego dzieciaka z agencji adopcyjnej. A w wolnym czasie
Lud lubił czytać swoje ulubione książki o istocie życia i w ogóle.
O tak, przepadał za tym.
Najgorsze było posuwanie laleczek. Czasami sporo czasu zajmowało mu postawienie sobie fajfusa, bo każdemu facetowi by zmiękł przy tych, no, laleczkach bez rąk i w ogóle. A gorsze były chyba tylko te dźwięki, które czasami wydawały, kiedy Lud próbował się szykować, takie muczące jakby „gaaaa-gaaaa”. To przez to, że Lud im pomieszał w mózgach. O tak, ten ich wygląd i te ich odgłosy wcale nie były pociągające, dlatego Lud kładł na ich brzuchach rozkładówki, by móc popatrzeć sobie na coś inspirującego, kiedy je posuwał. Czasami mały mu miękł i sam wyłaził, jak teraz, z tą rudowłosą z sierpnia.
– Jeżu czyste! – przeklął, bo Lud nigdy nie wymawiał imienia pana nadaremno. Tak to w życiu jej nie zaciąży! Biedny Lud odsunął się od koryta ze spodniami spuszczonymi do kostek, żeby znowu sobie postawić fajfusa, ale w międzyczasie ten żel w dziurce obsychał. No bo żeby Lud mógł posunąć laleczkę musi ją trochę w środku nawilżyć żelem, bo one same nie mogły się zrobić mokre, bo im namieszał w mózgach. Ale jak już wspominał, ten żel to wysychał czasami na klej, tak jak teraz z tą rudą, więc Lud musiał kucnąć i wcisnąć jej tubkę prosto w dziurę, żeby znowu ją zmoczyć, nadal pracując przy tym nad swoim fajfusem.
Czasami go to wkurzało.
– Nie mam cholera całego dnia, żeby trzepać sobie kapucyna przed samym kadłubkiem! – wrzasnął. – Jeżu czyste! Już mi nie staje i ledwo co udaje mi się dojść! – Kiedy coś takiego przydarza się Ludowi, najpierw ostro się wkurza, ale potem zaczyna kombinować. Jasne, że czasem bywało trudno, ale robił to w imię Boga. Musiał być wdzięczny, bo przeca w jego wieku to niejeden w ogóle nie może, a swojego fajfusa mógłby trzepać, aż by zsiniał, a i tak by mu nie stanął. W książkach wszystko napisano czarno na białym. To Ten Na Górze sam go do tego powołał i za nic w świecie nie zawiedzie Tego Na Górze! Praca w jego imię nie zawsze jest łatwa, ale i nie powinna taka być. Dlatego Lud się spiął porządnie, skupił na tej rozkładówce Miss Sierpnia na brzuchu, udając, że to ją posuwa, a nie tę rudą bez rąk i nóg, co drze się „gaaaaaa-gaaaaaa!”, kiedy on trzepie sobie z całych sił, gapiąc się na te gorące ślicznotki z rozkładówki, na ich papierowe cycki.
– Och tak, jeżu! – cieszył się, bo jego mały wreszcie znowu zaczął rosnąć. – Tak, o tak! Już nadchodzę, ruda! – obiecał, i tak to stary Lud wepchnął swojego fajfusa w rudowłosą cipę, żeby zaserwować jej porządną porcję swoich soków, prosto w dziecioróbną dziurę.
– Gaaaaa! Gaaaaaaaa! – zabrzmiało z obślinionych ust laleczki.
– Nie ma za co, panienko – odpowiedział Lud.
• • •
Następnego ranka obute w Gucciego stopy Tippsa zawiodły go prosto do miejskiego oddziału policji, gdzie jakieś świeżaki właśnie wymieniały się dowcipami.
– Hej, a jak kadłubek gra w kosza?
– Jak?
– Ledwo co!
– Ej, a jak pływa?
– Szybko, bo uszami!
Salwa śmiechu zamarła, kiedy na pomieszczenie padł cień Tippsa.
– Następny koleś, który opowie dowcip o Kadłubku zostanie przeniesiony – powiedział tylko, a potem przeszedł do swojego biura.
Wpadające przez okno światło słoneczne oślepiło go. Tippsa nie interesowało to, czego szukała większość policjantów; miał to gdzieś. Nie interesowała go nawet sprawiedliwość. „To pojęcie znane jedynie zadowolonej jednostce” – zauważył. Tipps miał obsesję na punkcie filozofii. Miał czterdzieści jeden lat, nigdy się nie ożenił, nie miał żadnych przyjaciół. Nikt nie lubił jego, on też nikogo nie lubił i całkiem mu to odpowiadało. Nie znosił gliniarzy tak samo, jak nie znosił przestępców. Nienawidził czarnuchów, makaroniarzy i kitajców. Nienawidził pedofilów i wierzących. Nienawidził Boga, Szatana i ateistów, wiary i niewiary, biznesmenów i rowerzystów, homoseksualistów, lesbijek, dewiantów i abstynentów.
Nie znosił Żydów, Włochów i białasów. A już zwłaszcza tych ostatnich, bo sam urodził się biały. Nienawidził wszystkich i wszystkiego, ponieważ ten nihilizm w jakiś sposób sprawiał, że nie czuł się tak zupełnie fałszywy. Nie cierpiał fałszywych ludzi. Uwielbiał prawdę i jej filozoficzne aspekty. Prawda, jak wierzył, mogła zostać osiągnięta jedynie poprzez samoocenę jednostki. Na przykład nie istniała prawda globalna. Nie było żadnych politycznych czy społecznych aksjomatów. Jedynie prawda jednostki przeciwko całemu światu. To dlatego Tipps został policjantem. Ponieważ dla niego prawda mogła zostać odkryta jedynie poprzez odnalezienie celu, a ten zyskiwał na wyrazistości w duchowej bliskości z ulicą. Bycie gliną zbliżało go do odnalezienia odpowiedzi.
– Cholera – zaklął przy biurku. Chciał poznać cel innych rzeczy, bo tylko w ten sposób mógł poznać swój. To dlatego tak fascynowała go sprawa Pana Kadłubka. Jeśli do prawdy można dojść wyłącznie przez kontemplację celu wszechrzeczy, to jaki cel przyświecał temu?
„Powiedz mi, Panie Kadłubku”.
Musiał być szczególny. Musiał być…
„Doskonały” – pomyślał Tripps. Pan Kadłubek robił wszystko, by go nie zidentyfikowano, więc nie był ani mordercą patologicznym, ani osobowością bipolarną. Jego m.o. było wręcz drobiazgowo identyczne za każdym razem. Pan Kadłubek nie był też niedorozwinięty, nie miał schizofrenii i nie zachowywał rytuałów ani nie cierpiał na halucynacje. Gdyby tak było, profilerzy już by to dostrzegli, technicy zresztą też. „Pan Kadłubek” – pomyślał Tipps. Jakiż to cel mógł przyświecać uczynkom takiego człowieka?
„Powiedz mi, Panie Kadłubku”.
Tipps musiał się dowiedzieć.
• • •
Lud zawsze organizował to tak, żeby spotkać się z nimi gdzieś, gdzie mógł podjechać swoim pickupem. Stare działki, sklepy i tego typu miejsca.
– Och, dzięki Bogu. Wprost nie mogę w to uwierzyć – paplała wyniosła damulka, kiedy Lud podał jej świeżego bachora.
Dzieciak zaczął gaworzyć i bawić się perłami nowej mamusi swoimi pulchnymi pierwsza klasa paluchami. Damulka popłakała się ze szczęścia. – Richard, zapłać panu.
Lud podrapał się po kroczu, siedząc na tylnej kanapie tego wielkiego, bajeranckiego sedana, jednego z tych szpanerskich jego zdaniem wózków. Ale ten siwowłosy w garniaku spojrzał na Luda krzywo. A potem, jakby się wahając i kombinując, koleś zapytał:
– Czy mógłby pan, hmmm, powiedzieć coś o matce?
„Ma tylko tułów, ty kutasie” – pomyślał Lud. I to mój fajfus ją zaciążył. Ale kto by się tym przejmował? Macie co chcieliście, nie? Jeżu czyste, ci bogacze!
– Chodzi mi o to – kontynuował garniak. – Czy jest pan pewien, że taki układ jej odpowiada? To znaczy… dziecko nie zostało porwane ani nic takiego, prawda?
– Nie ma mowy, żeby ten bachor został porwany, panie, więc nie trzeba się martwić. – A potem Lud stwierdził, że kolesiowi przydałaby się powtórka z zasad. – No i zgodziliśmy się, że nikt nie zadaje pytań, prawda?
Tak jak było w ogłoszeniu, wszystko poufne. A jak nie, to żaden problem. Ja zabiorę bachora z powrotem, a państwo se mogą z powrotem do agencji iść i poczekać te pięć czy sześć lat.
– Zapłać panu, Richard – powiedziała damulka głosem diabła, który miał zły dzień. Kobiety potrafiły czasami nieźle pokazać swój gniew. – Daj panu pieniądze i zabieramy nasze dziecko do domu! I to zaraz, Richard, natychmiast!
– Tak – zgodził się nowy tatulek w garniturze. – Oczywiście. – A potem podał Ludowi kopertę pełną zielonych papierków, grubą na dwadzieścia tysięcy. Lud uśmiechnął się szeroko.
– W głębi serca wiem, że wychowacie bachora na zdrowego i porządnego dzieciaka. Nie zapomnijcie tylko nauczyć go, by codziennie modlił się do Tego Na Górze i chował się zgodnie z jego wolą, słyszycie?
– Tak zrobimy – powiedział garniak. – Dziękujemy.
– Dziękuję, dziękuję! – zawołała świeżo upieczona mamusia tą śmiesznie błogą miną i ze łzami w oczach. – Dzięki panu jesteśmy bardzo szczęśliwi.
– Nie dziękujcie mnie, tylko Temu Na Górze – rzucił Lud i wyskoczył ze szwabskiej bryki zaparkowanej w miejscu zarezerwowanym na krótkie postoje. Bo to On tak chciał. Kiedy bogacze odjechali, Lud też ruszył swoim pickupem i zaczął myśleć.
Dzisiaj musi popracować. Ta chuda dupa z brązowymi włosami wczoraj mu zmarła (Lud stwierdził, że chyba do jej głowy dostały się jakieś zarazki, kiedy jej mieszał w mózgu i dlatego tak krótko żyła). Musiał sobie spreparować nową laleczkę, żeby obstawić czerwiec. No, ale najpierw to chyba, tak myślał, powinien jeszcze dać swojego fajfusa tej rudej z sierpnia, porządnie ją posunąć.
W końcu Lud miał zamówienia, a nie wypada, żeby Wola Boska czekała. No i wiedział też, ze swoich ulubionych książek, że Ten Na Górze trzymał się z dala od świata odkąd Ewa położyła swe łapy na tamtym jabłku, więc chodziło też o fizjologię i dlatego Lud wiedział, że musi napełniać dziurę tej laleczki tak często, jak tylko może, żeby mieć pewność, że porządnie zaciąży.
I przynieść światu nowe życie.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.