
Anielscy obrońcy
Mary Stanton
Przekład: Maciej Płaza
Tytuł oryginału: Defending Angels
Data wydania: 2009
Data premiery: 18 czerwca 2009
ISBN: 978-83-6038-363-6
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 288
Kategoria: Fantastyka i groza
29.90 zł 20.93 zł
Każdy skazany ma prawo do jednego życzenia.
Nawet ci, których osądził Sąd Boży.
Może to być jeden telefon.
Co się stanie, jeśli to ty go odbierzesz?
Brianna przyjeżdża do Savannah, by rozpocząć własną praktykę adwokacką. Od początku wszystkimi jej działaniami w mieście wydają się kierować nieznane siły – prześladowana przerażającym snem, wynajmuje opuszczony budynek na cmentarzu i zatrudnia ekscentrycznych asystentów.
Pierwszym jej klientem jest pozbawiony skrupułów biznesmen Skinner, który dzwoni do niej w trzy godziny… po swojej śmierci.
Brianna podejmuje się jego obrony przez Ostatecznym Trybunałem; nie wie jednak, że nie tylko ona została wyznaczona do pracy nad tą sprawą. Niebo wysłało już na Ziemię swoich przedstawicieli…
Bree wybiegła na górę i zatrzymała się na krawędzi podjazdu, czując, jak deszcz spływa jej po twarzy. Tam, na miejscu parkingowym ze swoim nazwiskiem na tabliczce, został zamordowany Benjamin Skinner. Bree była tego pewna, choć metoda i motyw zbrodni pozostawały tajemnicą. Wzięła głęboki oddech, obróciła się i wróciła do ciemnego garażu.
Tabliczka niczym nie różniła się od pozostałych. Wykonana z białego plastiku, miała jakieś dwadzieścia cztery cale kwadratowe powierzchni, nazwisko wyżłobione było ciemnozielonymi literami. Przytwierdzono ją do betonowego bloku za pomocą krzyżakowych śrubek.
Bree przeszła wzdłuż chodnika, czubkiem buta rozgrzebując leżące pod ścianą sterty śmieci: puste wiaderka po szpachli, resztki izolacji, papiery i blaszane puszki. Przyjrzała się bacznie chodnikowi, po czym ostrożnie obeszła dokoła samo miejsce parkingowe Skinnera. Nie była pewna, czego szuka, ale nie zauważyła nic niezwykłego.
Zatrzymała się przed tabliczką i zawahała się. Potem pomyślała: „Raz kozie śmierć” – i puknęła lekko w nazwisko Skinnera.
Nie była pewna, czego się spodziewać: jęków, bladego widma, nagłej fali zimna, upiornych świateł? To, co nastąpiło, było jednak dostatecznie niesamowite. Oto po kilku chwilach zjawiła się przed nią ledwo rozpoznawalna postać Benjamina Skinnera. Był to jakby jego cień, szarobiały i przejrzysty. Falujący i pokawałkowany obraz.
Z wyjątkiem oczu. Oczy były lodowate, błękitne, przeszywające i straszliwie ludzkie.
Postać Skinnera wyglądała jak wyjęta z jakiegoś stareńkiego filmu. Głos się rwał i zakłócał go dziwny pogłos, tak że dało się słyszeć tylko pojedyncze, powtarzane frazy.
Utopili… utopili… utopili… zamordowali mnie… zamordowali mnie.
Nie od razu Bree udało się złapać oddech. Bała się ruszyć, bała się nawet mrugnąć, w obawie, że kruchy obraz rozpierzchnie się i zniknie.
– Czy wie… – zaczęła skrzekliwym szeptem. Odchrząknęła kilka razy i zapytała przerażająco słabym głosem: – Czy wie pan, kto pana zabił, panie Skinner?
Garaż wypełnił się potwornym wrzaskiem. Bree zasłoniła uszy rękoma i cofnęła się prosto w stos budowlanych śmieci usypany obok windy. Krótki kawałek plastikowej rurki wytoczył się ze sterty i zatrzymał na jej bucie.
Ratuj ją… ratuj ją… ratuj mnie… proszę… ratuj…
Obraz zniknął w mgnieniu oka, jak za nagle zatrzaśniętymi drzwiami.
Bree z całych sił wbijała wzrok w ścianę, na której tle zjawił się Skinner, by błagać ją o ratunek, ale obraz nie powrócił. Odsunęła rurkę końcem buta i zapukała w tabliczkę, a potem położyła na niej płasko całą dłoń.
Nic.
Czyżby dana jej była tylko jedna rozmowa z klientem? Dlaczego w takim razie nie zaoszczędził jej masy czasu i zachodu i nie zdradził, kto jest mordercą? Jak mógł zostać utopiony, skoro ocean był niemal pół mili stąd? Dlaczego sztuczka z pukaniem w tabliczkę już nie działa? Porozumiewanie się z duchami było zajęciem wyjątkowo frustrującym.
Rurka znów potoczyła jej się pod nogi, jakby umyślnie kopnięta w jej stronę. Miała jakiś cal średnicy i ze dwie stopy długości. Była to pewnie resztka jakichś instalacji kanalizacyjnych. Bree podniosła ją. Jasne, białe światło znów przeszyło jej ciało niby nagły krzyk. Zadrżała. Ktoś użył tej rurki do popełnienia morderstwa.
Z lekkim drżeniem włożyła ją do kieszeni swojego płaszcza przeciwdeszczowego i uklękła przy stercie śmieci – resztek szpachli, izolacji, innych kawałków rur. Delikatnie odgarnęła całą kupkę na bok.
Spod śmieci wyłoniła się sprężarka powietrza.
Bree przykucnęła na piętach. Myśli przelatywały jej przez głowę. Sprężarka nie była uszkodzona, wyglądała na zupełnie sprawną. Gumowy wąż służący do tłoczenia powietrza wszędzie tam, gdzie trzeba było je wtłoczyć, leżał starannie zwinięty na pokrywie.
Bree z przestrachem wyciągnęła rękę i dotknęła węża.
NIE!
Usta wypełniła jej gorycz. Serce zabiło szaleńczo niczym ptak zamknięty w jej piersi.
Odskoczyła do tyłu jak użądlona.
Morska woda? Czyżby zabójca wpompował Skinnerowi morską wodę do płuc?
W samochodzie miała podręczny zestaw narzędzi z krzyżakowym śrubokrętem. Może należałoby odkręcić tabliczkę i razem z gumowym wężem oraz plastikową rurką zabrać do domu. Z drugiej strony może jednak nie powinna niczego dotykać? W każdej sprawie kryminalnej kluczową rolę odgrywał nienaruszony łańcuch dowodów; pamiętała tę zasadę nie gorzej niż własne imię. Doskonale jednak wiedziała, jak zareaguje Hunter, gdy pokaże mu tabliczkę, rurkę i wąż, żądając zbadania ich na obecność odcisków palców, a może nawet krwi. Zresztą co to właściwie byłby za dowód?
Bree pobiegła do samochodu i po kilku chwilach już była z powrotem z narzędziami. Zaczęła od tabliczki. Przyklękła, żeby mieć lepszy dostęp do dolnych śrubek.
A wtedy zapadła ciemność.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.