Anna. Nowe życie
Przekład: Wawrzyniec Sawicki
Tytuł oryginału: Anna – Schritt für ins neue Leben
Data wydania: 2016
Data premiery: 18 października 2016
ISBN: 978-83-7674-551-0
Format: 130 x 200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 336
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Piękna, wzruszająca opowieść o pasji, marzeniach i wysokiej cenie, jaką czasem trzeba zapłacić, by móc je spełnić…
Mała Anna ma wielkie ambicje – pragnie zostać primabaleriną, jednak wypadek samochodowy, któremu ulega, nie tylko niszczy jej życie, lecz również ogromną szansę na zrobienie kariery. Choć sparaliżowane ciało odmawia współpracy, dziewczyna nie poddaje się. Dzięki skomplikowanej rehabilitacji krok po kroku odzyskuje zdrowie i znów trafia na scenę, gdzie czuje się najbardziej spełniona. Pracuje ciężej niż inni, poznaje smak prawdziwej przyjaźni i, chcąc nie chcąc, wkracza w tzw. wielki świat, w którym próbuje znaleźć dla siebie miejsce. Po drodze przeżywa pierwszą miłość… i pierwsze gorzkie rozczarowanie.
Na podstawie powieści powstał znany serial telewizyjny Anna balerina!
– Philipp!
Philipp Pelzer odwrócił się bez pośpiechu i spojrzał w stronę niebieskiego pickupa stojącego z zapalonym silnikiem przy wjeździe na wielopoziomowy parking. Nie był specjalnie zachwycony widokiem matki siedzącej za kierownicą dostawczego samochodu.
– Pospiesz się i wsiadaj! – zawołała Ute Pelzer, ponaglając go energicznie ręką.
Philipp dokończył transakcję z ostatnią klientką.
– Dwa euro pięćdziesiąt. Dziękuję w imieniu firmy – dodał automatycznie, a potem pobiegł do samochodu i usiadł obok matki.
– Udało mi się zebrać pieniądze dopiero na dwie godziny nauki jazdy – zaczął marudzić i spojrzał na nią wyczekująco.
Philipp miał prawie osiemnaście lat i w szkole raczej nie rzucał się w oczy. Ostatnio odkrył nową pasję, którą rodzina przyjęła z dużym spokojem – jazdę samochodem. Najszybciej, jak to możliwe, Philipp postanowił zrobić prawo jazdy. Prawdziwym mężczyzną zostanę dopiero wtedy, gdy będę je miał w kieszeni, myślał.
Wniosek o prawo jazdy już wypełnił, zrobił też odpowiednie zdjęcie, brakowało mu jednak odpowiedniej liczby godzin praktyki.
Stał przed niebieskim wozem dostawczym i czuł się urażony, jako że matka popsuła mu perspektywę opłacenia dodatkowych, prywatnych godzin jazdy. Ale miało być jeszcze gorzej.
Uta Pelzer wskazała palcem na wjazd do garażu, pobrzękując kolorowymi bransoletkami na przegubie.
– Praca, jaką sobie wymyśliłeś, wcale mi się nie podoba!
Gdy była zła, miała w zwyczaju akcentować dokładnie każdą sylabę. Odziedziczyła to po swojej matce.
– Jak cię złapią, nigdy nie dostaniesz prawa jazdy!
I niewątpliwie miała rację. Philipp odprowadzał na wolne miejsca na parkingu samochody klientów, którzy przytłoczeni betonowymi ścianami stromych ramp pocili się ze strachu.
– Dostaję za to bardzo duże napiwki, a przy tym nabieram praktyki – powiedział.
– Ale bez prawa jazdy! – odparła gniewnie Ute. – A teraz wsiadaj! Anna już czeka!
Philipp postanowił zmienić swą taktykę i zastosować szantaż.
– Ale tylko wtedy, gdy pozwolisz mi prowadzić!
Matka była już naprawdę bardzo zła.
– Najpierw zrobisz prawo jazdy! – syknęła wściekle. – A potem będziesz mógł nim jeździć tylko wtedy, gdy nie będzie mi potrzebny. I żeby było jasne… także wówczas żadnych jazd pickupem bez mojej wiedzy, zrozumiałeś?!
– Przecież to tata miał odebrać Annę – zaczął się dąsać Philipp.
– Zapnij pas! Tata siedzi jeszcze w biurze w urzędzie konserwatora zabytków. Jeszcze jakieś pytania?
– Nie! – odburknął chłopiec. Teraz jego też ogarnęła złość.
Podróż przebiegła w milczeniu. Ute, jedyna realistka w rodzinie, w głębi duszy aż gotowała się z wściekłości na syna.
To niesamowite, pomyślała. Nie mam pojęcia, po kim on to ma. Pewnie po Stefanie.
Stefan Pelzer… poznała go przed prawie dwudziestu laty, w czasie studiów na Akademii Sztuk Pięknych, i wkrótce za niego wyszła. Do dzisiaj tego nie żałowała. Uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie początki ich małżeństwa.
Talent Ute rozwinął się tak naprawdę dopiero po ślubie. Lepiła z gliny naczynia i spawała razem kawałki złomu, robiąc z nich nowoczesne rzeźby. Czuła się szczęśliwa i spełniona w tej pracy, tym bardziej że widziała podziw oczach Stefana. A potem artystka zamieniła się w matkę: najpierw przyszedł na świat Philipp, a pięć lat później Anna. Przez dłuższy czas Stefan i Ute mówili do siebie „tatusiu” i „mamusiu”, ale w końcu przestali.
Z powodu Anny doszło też między nimi do pierwszej kłótni. Gdy Uta kupiła wyprawkę dla małej potrzebną jej do szkoły, popatrzyła poważnie na Stefana.
– Możesz stawać na głowie, ale jednak pieniędzy na wszystko nie wystarczy.
Uśmiechnął się do niej jak zwykle i wyrecytował ulubiony tekst:
– Wystarczy. Zawsze wystarczało. Więcej niż jednego kotleta przecież nie da się zjeść.
Całymi dniami zastanawiała się, jak wyrwać z tego letargu swego oderwanego od rzeczywistości męża, by w końcu dojść do wniosku, że musi zacząć od siebie i coś zmienić.
Pomysł, który w końcu zmienił życie rodziny i wyraźnie poprawił jej sytuację finansową, przyszedł jej do głowy nocą, niebawem po śmierci matki. Obudziła się nagle i zapytała męża:
– Wiesz, ile kosztowały kwiaty na trumnę babci i wieniec?
– Skoro pytasz o to takim tonem, to były z pewnością drogie – mruknął zaspanym głosem Stefan.
– Nie o to mi chodziło! Na tym można dobrze zarabiać. Rozumiesz?!
– Na pogrzebach? – Stefan obudził się już całkiem. Był przerażony.
– Na przykład. I na urodzinach, chrzcinach oraz komuniach…
Stefan szybko pojął sens pomysłu Ute i zaczął go rozwijać.
– Zaręczyny, śluby… Poza tym ludzie kupują kwiaty również przy innych okazjach. Myślisz, że pieniądze po babci wystarczą na początek?
– Spokojnie – stwierdziła Ute i gdy pomyślała, jak długo matka musiała oszczędzać, by zebrać tę sumę, łzy napłynęły jej do oczu.
Po długich poszukiwaniach w całym mieście jeden z pośredników w końcu znalazł dla nich odpowiednią kwiaciarnię, która przy bardzo oszczędnym trybie życia Ute wkrótce rzeczywiście rozwinęła się w dobrze prosperujący interes i finansowo całej rodzinie zaczęło się powodzić coraz lepiej.
Tak, i akurat ona musiała mieć syna, który kompletnie nie pojmował rzeczywistości i zasad rządzących życiem.
Ute westchnęła, kiedy zatrzymała się przed szkołą baletową i ujrzała idącą w jej stronę córkę. Po raz pierwszy zauważyła, z jak wielką gracją Anna się porusza.
Gdy późnym wieczorem Stefan wrócił z biura, chciał od razu pójść do pokoju Anny, by jak zwykle pocałować ją na dobranoc.
– Ona już śpi! – usłyszał głos Ute, gdy kładł rękę na klamce.
Stefan zawahał się na moment. Miał już okrągłe 40 lat, doskonale przycięte wąsy i pracował jako konserwator zabytków. Kochał swoją pracę, która pozwalała mu się rozwijać i doskonalić. Naprawiał uszkodzenia, jakie przez dziesiątki i setki lat przytrafiły się różnym rzeczom. Był malarzem, rzeźbiarzem, sztukatorem, murarzem, stolarzem, a nawet jubilerem, w zależności od potrzeby. I nie był jakimś tam zwykłym restauratorem, lecz fachowcem o dobrym oku, wielkim wyczuciu i fantazji.
– Jest pan najlepszym człowiekiem w mojej drużynie! – powtarzał od czasu do czasu szef urzędu ochrony zabytków. I miał rację, bo gdy Stefan zabierał się do konserwacji dzieł sztuki, reliefów, rzeźb, ornamentów i malowideł, jego poprawek nie widać było ani na pierwszy, ani drugi czy nawet trzeci rzut oka.
Stefan przyłożył ucho do drzwi pokoju córki. Ucieszyło go to, co usłyszał, jako że należał do tego gatunku ojców, którzy niepoprawnie są przekonani o tym, że ich córki nie są w stanie zasnąć bez ojcowskiego pocałunku na dobranoc. Nawet jeśli mają już trzynaście lat.
Anna rzeczywiście jeszcze nie spała. Miał mocną czkawkę, co bardzo go zmartwiło.
– Nie śpisz jeszcze? – zapytał cicho, wchodząc do pokoju.
– Hick! – usłyszał w odpowiedzi. – Zjadłam za dużo spaghetti.
Uśmiechnął się i przysiadł na skraju łóżka.
– Czy makaron to odpowiedni posiłek dla przyszłej primabaleriny? Sądziłem, że masz zamiar jadać tylko sałatę i owoce, Anno Pelzer.
– Hick! Czasami jesteś naprawdę śmieszny, tato. Chyba sam słyszysz. Opowiedz lepiej, jak ci minął dzień. Co dzisiaj robiłeś?
Było mu przyjemnie, że myślała o nim i okazywała zainteresowanie. Ale czy miał teraz, używając fachowego języka, wyjaśniać jej, że godzinami zdejmował pęsetą pięć różnych warstw farby i brudu z liczącej sobie trzysta lat figurki Madonny, by w końcu odsłonić jej pierwotny kolor? Z pewnością ją to znudzi.
– W niektóre dni nic się nie dzieje. Rozmawiałem tylko z kolegami i właściwie nie zrobiłem nic ciekawego.
Ta odpowiedź najwyraźniej ją zadowoliła, bo zaczęła mówić o własnych problemach.
– Wiesz… hick… pani Breuer myśli, że jestem nadęta, zbyt zarozumiała i koniecznie chcę zatańczyć główną rolę w nowym balecie. Co o tym myślisz?
– „Pani Breuer myśli”… Też coś! Ważne jest, co ty myślisz! – zganił ją lekko. – Chcesz tego czy nie? I co to w ogóle za balet?
– „Wróżka lalek”, baletowa pantomima w jednym akcie. Na święta Bożego Narodzenia. Pani Breuer powiedziała, że potrafię, a moja linia tańca jest cudowna. Uważa, że mam zadatki na klasyczną baletnicę.
Stefan poczuł w tym momencie wielką dumę z córki i musiał szybko wziąć się w ryzy, by zbytnio tego nie okazać.
– A jak ty oceniasz swoje postępy? – zapytał tylko.
– Myślę, że Elke jest lepsza… przynajmniej w swoim adagio.
– Jej co? – Stefan wiedział co prawda, że jego córka wykonuje pas de bourrée dessus, dessous oraz jak ustawia stopy i trzyma ramiona przy jeté en tournant par terre, ale adagio było dla niego czymś nowym.
– To kobiecy urok w pas de deux – jej głos brzmiał pouczająco i trochę przemądrzale.
– Aha, czyli kobiecy urok też już masz! – Stefan na sto procent był pewien swojej oceny. W jego mniemaniu córka była uosobieniem czaru.
Anna przysunęła się do niego i długo nad czymś zastanawiała.
– Myślisz, że przez noc… hick… mogłoby mi się przewrócić w głowie i stałabym się zbyt zarozumiała?
– Przez noc? Nie… z całą pewnością. Ale bardzo bym się ucieszył, gdybyś odniosła sukces.
Anna pokazała w końcu, że jednak ma ambicję.
– Ale chyba siądziesz na widowni, kiedy będziemy tańczyły?
– No jasne! – odparł wdzięczny, że chciała, aby przyszedł na jej występ.
Dziewczynka postanowiła wykorzystać szansę, jaką dał jej zachwyt ojca.
– Wobec jutro odbierzesz mnie po próbie! Hick! Ale tym razem naprawdę.
– Spróbuję – powiedział ostrożnie, nie chcąc jej ewentualnie rozczarować późniejszym odwołaniem. – W moim zawodzie nie mogę wszystkiego tak po prostu odłożyć na bok, kiedy przyjdzie mi na to ochota.
– Hick! – odparła dyplomatycznie Anna.
Szybko pocałował ją w czoło i podniósł się.
– Mam ci przynieść szklankę wody? Siedem łyków i będzie po czkawce.
– Jak się zje za dużo, trzeba pocierpieć – Anna potrząsnęła głową.
– To spróbuj wstrzymać oddech na pół minuty… może wtedy ci przejdzie – dodał, stojąc już w drzwiach: – Dobranoc, Anno Pelzer.
Stefan był zadowolony z minionego dnia i ze swojej córki. Cóż to za dziewczyna! Jest tancerką, a może nawet zostanie primabaleriną! Nikt tego nie zauważył aż do tamtego popołudnia, kiedy wszyscy siedzieli w ogrodzie matki Ute. Anna i Philipp szaleli wśród krzewów i nagle babcia stwierdziła z powagą:
– Anna dobrze utrzymuje równowagę, tyle że porusza się niezdarnie. Ale jednak będziecie musieli coś dla niej zrobić.
Stefan z troską spojrzał na nogi dziecka.
– Chyba nie ma platfusów?!
– Przecież nic takiego nie powiedziałam – babcia odetchnęła głęboko i zaczęła mu wyjaśniać: – Brakuje jej gracji.
Ponieważ mocno akcentowała każdą sylabę, natychmiast pojął, że mówi bardzo poważnie.
– Za czasów mojej młodości dziewczęta chodziły na balet! To były dobre ćwiczenia dla zachowania odpowiedniej postawy i sposobu chodzenia!
Stefan szybko zapomniał o tej rozmowie. Za to Ute zasięgnęła informacji o szkołach baletowych w mieście, cenach za lekcje, baletki i stroje do ćwiczeń. Bardzo chciała, aby jej córka poruszała się z gracją. Miała to po swojej matce.
Po zrobieniu rachunku ujrzała jednak sumę, jakiej domowy budżet nie był w stanie wytrzymać. Delikatnie poinformowała o tym Stefana, ale jego odpowiedź jak zwykle omijała sedno problemu.
– To niech babcia za to zapłaci. W końcu to ona podrzuciła ci ten pomysł.
– Ach! – to było wszystko, co mogła odpowiedzieć Ute.
Stefan od razu zorientował się, że jego słowa z jakiegoś powodu nie spodobały się żonie i zażądał wyjaśnienia.
– Co miało oznaczać to „ach!”?
– Oznacza tyle, iż kompletnie cię nie obchodzi, że twoja córka będzie się poruszała jak fajtłapa. Prawda? – zapytała z podstępnym uśmieszkiem Ute.
– Jeśli idzie o mnie, to nigdy nie rzuciło mi się w oczy, że Anna porusza się niezdarnie, jak to określiła babcia. Anna chodzi normalnie, tak samo jak ja.
Ute tylko na to czekała.
– I o to właśnie chodzi – zagrała swym atutem. – Chodzisz jak na szczudłach! Jeszcze w akademii nazywałyśmy cię zawsze za twoimi plecami „bocianem”!
Po tej sprzeczce Stefan przez pewien czas ze wzburzeniem i niechęcią odnawiał swoje zabytki, jako że dotychczas nic nie wiedział o swoim przezwisku. Gdy sądził, że nikt go nie widzi, ostrożnie sprawdzał, jak stawia kroki, starając się robić to bardzo świadomie w odpowiedni sposób. Wypróbowywał swój sposób chodzenia przed lustrem, co wyraźnie wybiło go z dotychczasowego rytmu życia. Poza tym w sposób nierzucający się w oczy zaczął uważnie obserwować nogi, stopy i kroki Anny. Patrzył, jak chodzi, biega i podskakuje, by w końcu dojść do wniosku, że balet jest jej jednak niepotrzebny.
Jakkolwiek by na to spojrzeć, była to w zasadzie tylko kwestia finansów. Potem jednak, w lipcu, umarła babcia. Wydarzenie to położyło się cieniem na kolejnych miesiącach. Ute dużo płakała po matce, a pozostawiony przez babcię spadek, którym można było sfinansować przemianę niezgrabnie poruszającej się Anny w kroczącą z gracją młodą damę, wcale nie poprawił jej nastroju po utracie matki. A później pewnej nocy Ute przyszedł do głowy pomysł z kwiaciarnią. Od tamtej pory rodzinne finanse znacznie się poprawiły i Anna został uczennicą małej, ale bardzo dobrej szkoły baletowej pani Breuer.
Wymiana życzeń na dobranoc z Philippem miała nieco bardziej szorstki charakter aniżeli z Anną. Philipp określał tę procedurę jako „koszarową”. Ute także zgłaszała swoje zastrzeżenia.
– Chłopak też potrzebuje od czasu do czasu, aby ojciec go uściskał.
Stefan z kolei uważał swe życie rodzinne za udane.
– Mam się może ściskać z osiemnastolatkiem? – odrzekł na tę krytykę. – Od tego ma ciebie.
A ponieważ uważał, że stanowczy ojciec jest wystarczającym wzorem dla syna, także tego wieczoru tylko otworzył drzwi do pokoju Philippa, na moment wsunął przez nie głowę do środka i zawołał krótko:
– Dobranoc… i zgaś szybko światło!
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.