Baśnie starosłowiańskie
Iwona Czapla
Data wydania: 2025
Data premiery: 12 sierpnia 2025
ISBN: 978-83-68364-85-9
Format: 145/205
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 368
Kategoria: Literatura popularnonaukowa
59.90 zł 41.93 zł
Żywa skarbnica baśni zaczerpniętych z grona najstarszych znanych opowieści słowiańskich!
Napotkane tu postaci zachwycają, przerażają i zdumiewają. Baba Jaga i Kościej Nieśmiertelny, Wasylisa Pięknolica i carówna zaklęta w żabę. Polewki, rusałka, kikimora. Leśna żmija czy dziki kur, potrafiący namącić napotkanemu człowiekowi w głowie. To tylko niektóre ze stworów zamieszkujących prasłowiańskie ziemie wespół z naszymi przodkami.
Wybierając się do chatki Baby Jagi, warto wspomnieć, że do wejścia potrzeba specjalnego zaklęcia, obecnego na kartach tej książki. Dalsza wędrówka zawiedzie nad zaklętą rzekę Danę. To nad jej brzegami szumi zaczarowana trzcina, a w falach błyska szczupak spełniający życzenia. A jeśli się poszczęści można będzie spotkać również niezwykłego pielgrzyma, władającego magią i opowiadającego niesamowite historie.
Baśnie starosłowiańskie zdobią piękne ilustracje autorstwa Haliny Constantine.
1. Maria Moriewna
W pewnym carstwie, w pewnym państwie żył był sobie Iwan Carewicz. A miał trzy siostry: jedną była carówna Maria, drugą carówna Olga, a trzecią carówna Anna.
Ojciec i matka już im pomarli, a umierając, pouczyli syna:
– Kto pierwszy zacznie zabiegać o względy twoich sióstr, to za niego je wydaj, nie trzymaj ich długo przy sobie.
Carewicz pochował rodziców i z żalu poszedł z siostrami na spacer po zielonym ogrodzie. Nagle na niebie pojawiła się czarna chmura i zerwała się straszliwa burza.
– Wracajmy do domu, siostry – mówi Iwan Carewicz.
Gdy tylko dotarli do pałacu, uderzył piorun, rozstąpił się pułap i do izby wleciał wspaniały sokół. Sokół uderzył skrzydłami o podłogę, przemienił się w przystojnego młodzieńca i mówi:
– Witaj, Iwanie Carewiczu! Wcześniej byłem tu gościem, ale teraz przyszedłem w konkury; chcę zabiegać o względy twojej siostry, carówny Marii.
– Jeśli jesteś mojej siostrze miły, nie będę jej zatrzymywał, niech idzie.
Carówna Maria się zgodziła. Sokół ożenił się z nią i zabrał ją do swojego carstwa.
Dni mijały za dniami, godziny za godzinami i tak niepostrzeżenie minął cały rok. Iwan Carewicz znów poszedł na spacer do ogrodu z dwiema swoimi siostrami. I znowu napłynęły czarne chmury, zerwał się wicher i błyskawice przecięły niebo.
– Wracajmy do domu, siostry – mówi Iwan Carewicz.
Gdy tylko dotarli do pałacu, uderzył piorun, rozstąpił się pułap i do izby wleciał wspaniały orzeł. Orzeł uderzył skrzydłami o podłogę, przemienił się w przystojnego młodzieńca i mówi:
– Witaj, Iwanie Carewiczu! Wcześniej byłem tu gościem, ale teraz przyszedłem w konkury; chcę zabiegać o względy twojej siostry, carówny Olgi.
– Jeśli jesteś mojej siostrze miły, nie będę jej zatrzymywał, niech idzie – mówi na to Iwan Carewicz.
Carówna Olga się zgodziła. Orzeł ożenił się z nią i zabrał ją do swojego carstwa.
Minął kolejny rok. Iwan Carewicz mówi do swojej najmłodszej siostry:
– Chodźmy na spacer po zielonym ogrodzie.
Pospacerowali chwilę, a tu znowu chmura nadciąga i wicher, i błyskawice!
– Wracajmy do domu, siostro! – mówi Iwan.
Wrócili do domu i ledwo zdążyli przysiąść, kiedy uderzył piorun, rozstąpił się pułap i do izby wleciał kruk. Kruk uderzył skrzydłami o podłogę i zamienił się w przystojnego młodzieńca. Jego poprzednicy byli urodziwi, ale ten przewyższał ich urodą.
– Witaj, Iwanie Carewiczu! Wcześniej byłem tu gościem, ale teraz przyszedłem w konkury. Daj mi za żonę carównę Annę.
– Jeśli taka wola mojej siostry, nie stanę wam na drodze.
Carówna Anna poślubiła kruka i ten zabrał ją do swego carstwa.
Iwan Carewicz został sam. Przez cały rok żył bez sióstr, w samotności, aż w końcu znudziło mu się takie życie.
– Pójdę – mówi – poszukać moich sióstr.
Przygotował się do drogi i poszedł. Szedł, szedł i ujrzał pole zasłane ciałami pobitych wojowników. A wielka to była armia. Patrzy Iwan Carewicz zdziwiony i woła:
– Jeśli jest tu ktoś żywy, niech się odezwie! Kto pokonał tę wielką armię?
I odezwał się na wpół żywy człowiek:
– Cała ta wielka armia została pokonana przez piękną carycę, Marię Moriewnę.
Iwan Carewicz ruszył dalej, wkrótce natknął się na szereg białych namiotów, a z jednego z nich wyszła mu na spotkanie piękna caryca, Maria Moriewna.
– Witaj, carewiczu, a dokąd to Bóg cię prowadzi; zgodnie z twoją wolą czy wbrew niej?
Iwan Carewicz odpowiada jej na to:
– Dobry wojak wbrew swej woli nie wędruje.
– Cóż, jeśli ci niespieszno, zostań gościem w moim obozowisku.
Iwan Carewicz, zadowolony z zaproszenia, spędził w namiotach carycy dwie noce. Pokochała go Maria Moriewna, a on ją i wzięli ślub. Piękna caryca zabrała go ze sobą do swojego państwa. Mieszkali razem przez jakiś czas, aż caryca postanowiła znów wyruszyć na wojnę. Pozostawiła Iwanowi Carewiczowi swoje włości i nakazała:
– Możesz wszędzie chodzić, wszystkiego doglądać, tylko do tej piwniczki nie zaglądaj.
Ciekawość nie dawała jednak Iwanowi spokoju i gdy tylko Maria Moriewna wyjechała, natychmiast pobiegł do piwniczki, otworzył drzwi, spojrzał – a tam na ścianie wisi Kościej Nieśmiertelny, przykuty dwunastoma łańcuchami.
Prosi Kościej Iwana Carewicza:
– Zlituj się nade mną, daj mi pić! Cierpię tu już dziesięć lat, nie jem i nie piję, już mi zupełnie w gardle zaschło.
Carewicz dał mu całe wiadro wody; ten wypił i znów poprosił:
– Nie ugaszę pragnienia jednym wiadrem. Daj mi więcej!
Kościej wypił jeszcze jedno i poprosił o trzecie. A kiedy wypił ostatnie wiadro, wróciła cała jego siła, potrząsnął łańcuchami i natychmiast zerwał wszystkie dwanaście.
– Dziękuję ci, Iwanie Carewiczu – powiedział Kościej Nieśmiertelny. – Teraz już nigdy nie zobaczysz Marii Moriewny, jako i nie widzisz uszu swoich.
Jak huragan wyleciał przez okno, dogonił na drodze piękną carycę Marię Moriewnę, chwycił ją i poniósł ze sobą. A Iwan Carewicz zapłakał gorzko, ale wkrótce przygotował się i ruszył w drogę.
– Cokolwiek się stanie, znajdę Marię Moriewnę – zaprzysiągł sobie.
Mija jeden dzień, drugi, a trzeciego dnia o świcie widzi Iwan wspaniały pałac. W pobliżu pałacu rośnie dąb, a na dębie siedzi sokół.
Na widok Iwana Carewicza sokół zleciał z gałęzi dębu, uderzył skrzydłami o ziemię, zamienił się w przystojnego mężczyznę i zawołał:
– Ach, witaj, mój szwagrze kochany!
Wybiegła z pałacu carówna Maria, radośnie powitała brata, zaczęła wypytywać o jego zdrowie i opowiadać, jak jej się żyje. Iwan Carewicz pozostał u nich przez trzy dni, a ostatniego dnia mówi:
– Nie mogę dłużej u was gościć; idę szukać mojej żony, Marii Moriewny, pięknej carycy.
– Trudno będzie ci ją znaleźć – odpowiada sokół. – Zostaw nam na wszelki wypadek swoją srebrną łyżeczkę; będziemy na nią patrzeć i ciebie wspominać.
Iwan Carewicz zostawił swoją srebrną łyżeczkę u sokoła i ruszył w drogę.
Szedł jeden dzień, drugi, a trzeciego dnia o świcie zobaczył pałac jeszcze piękniejszy od tego pierwszego. Niedaleko pałacu rósł dąb, a na dębie siedział orzeł.
Orzeł zleciał z drzewa, uderzył skrzydłami o ziemię, zamienił się w pięknego młodzieńca i krzyknął:
– Wstawaj, carówno Olgo, nadchodzi twój drogi brat!
Carówna Olga natychmiast przybiegła, zaczęła całować i przytulać Iwana, wypytywać o zdrowie i opowiadać o swoim życiu. Iwan Carewicz pozostał u nich przez trzy dni, a ostatniego dnia mówi:
– Nie mogę dłużej u was gościć; idę szukać mojej żony, Marii Moriewny, pięknej carycy.
– Trudno będzie ci ją znaleźć – odpowiada orzeł. – Zostaw u nas srebrny widelec; będziemy na niego patrzeć i ciebie wspominać.
Zostawił Iwan srebrny widelec i ruszył w drogę.
Szedł jeden dzień, drugi, a trzeciego dnia o świcie zobaczył pałac jeszcze piękniejszy od poprzednich. Niedaleko pałacu rósł dąb, a na dębie siedział kruk. Kruk zleciał z gałęzi, uderzył skrzydłami o ziemię, zamienił się w urodziwego młodzieńca i zawołał:
– Carówno Anno, chodź tu czym prędzej, twój brat nadchodzi!
Carówna Anna wybiegła, przywitała Iwana radośnie, zaczęła go całować i przytulać, wypytywać o zdrowie i opowiadać o swoim życiu. Iwan Carewicz pozostał u nich przez trzy dni, a ostatniego dnia mówi:
– Żegnajcie. Wyruszam w dalszą drogę, szukać mojej żony, Marii Moriewny, pięknej carycy.
– Trudno będzie ci ją znaleźć – odpowiada kruk. – Zostaw nam srebrną tabakierkę; będziemy na nią patrzeć i ciebie wspominać.
Iwan Carewicz dał mu srebrną tabakierkę, pożegnał się i ruszył w drogę. Minął dzień, minął drugi, a trzeciego dnia dotarł Iwan do Marii Moriewny.
Gdy ta zobaczyła ukochanego, rzuciła mu się na szyję, zalała się łzami i powiedziała:
– Och, Iwanie Carewiczu, dlaczego mnie nie posłuchałeś, zajrzałeś do piwniczki i wypuściłeś Kościeja Nieśmiertelnego?
– Wybacz mi, Mario Moriewno, nie wypominaj tego, co minęło. Lepiej jedź ze mną, dopóki nie ma Kościeja Nieśmiertelnego. Może nas nie dogoni!
Zebrali się i ruszyli w drogę.
A Kościej w tym czasie był na polowaniu. Wieczorem wraca do domu, a tu nagle jego koń potyka się pod nim.
– Dlaczego się potykasz, ty szkapo niedożywiona? Wyczuwasz jakieś nieszczęście?
Koń na to odpowiada:
– Przyszedł Iwan Carewicz i zabrał Marię Moriewnę.
– Czy możemy ich dogonić?
– Możesz zasiać pszenicę, poczekać, aż urośnie, zżąć ją, zmielić ziarno na mąkę, napiec pięć pieców chleba, zjeść ten chleb, a potem ruszyć za nimi w pogoń, a i tak ich dogonimy.
Kościej pogalopował i dogonił Iwana Carewicza.
– No – mówi – pierwszy raz ci przebaczam, bo okazałeś mi łaskę i napoiłeś wodą, drugim razem też ci przebaczę, ale za trzecim uważaj, bo porąbię cię na kawałki.
Zabrał mu Marię Moriewnę i odjechał. A Iwan Carewicz usiadł na kamieniu i zapłakał.
Popłakał, porozpaczał i znowu wrócił po ukochaną. Kościeja i tym razem nie było w domu.
– Chodźmy, Mario Moriewno!
– Ach, Iwanie Carewiczu, on nas dogoni!
– Niech dogoni. Spędzimy razem chociaż godzinę lub dwie.
Zebrali się i pojechali. Kościej Nieśmiertelny wraca tymczasem do domu, a jego koń znów potyka się pod nim.
– Dlaczego się potykasz, ty szkapo niedożywiona? Wyczuwasz jakieś nieszczęście?
– Przyszedł Iwan Carewicz i zabrał Marię Moriewnę.
– Czy możemy ich dogonić?
– Możesz zasiać jęczmień, poczekać, aż wyrośnie, zebrać go, zemleć, piwa nawarzyć, upić się, najeść do syta, wyspać się, a potem ruszyć za nimi w pogoń, i tak ich dogonimy.
Kościej pogalopował i dogonił Iwana Carewicza.
– Mówiłem ci przecież, że już nigdy nie zobaczysz Marii Moriewny, jako i nie widzisz uszu swoich!
Odebrał ją Iwanowi i powiózł ze sobą.
Iwan Carewicz znów został sam; popłakał, porozpaczał i wrócił ponownie po Marię Moriewnę. Kościeja znowu nie było w domu.
– Chodźmy, Mario Moriewno!
– Och, Iwanie Carewiczu, przecież on nas dogoni i porąbie cię na kawałki!
– Niech mnie posieka, nie mogę bez ciebie żyć!
Zebrali się i pojechali.
Tymczasem Kościej Nieśmiertelny wraca do domu, a jego koń znów potyka się pod nim.
– Dlaczego się potykasz, ty szkapo niedożywiona? Wyczuwasz jakieś nieszczęście?
– Przyszedł Iwan Carewicz i zabrał Marię Moriewnę.
– Czy możemy ich dogonić?
Tym razem Kościej nie czekał na odpowiedź, od razu pogalopował za uciekinierami, dogonił Iwana Carewicza, porąbał go na drobne kawałki i włożył do beczki smołowanej; wziął tę beczkę, okuł ją żelaznymi obręczami i wrzucił do błękitnego morza, a Marię Moriewnę zabrał ze sobą.
W tym samym czasie srebrne przedmioty, które zostawił Iwan Carewicz u swoich szwagrów, zupełnie poczerniały.
– Ach! – mówią. – Najwyraźniej zdarzyło się jakieś nieszczęście!
Orzeł rzucił się do błękitnego morza, chwycił i wyciągnął beczkę na brzeg. Sokół poleciał po żywą wodę, a kruk po martwą.
Wszyscy trzej zlecieli się w jedno miejsce, rozbili beczkę, wyjęli kawałki Iwana Carewicza, umyli je i złożyli w ciało jak należy.
Kruk spryskał je martwą wodą – wszystkie części się połączyły i ciało się zrosło. Sokół spryskał ciało żywą wodą i Iwan Carewicz otrząsnął się, wstał i mówi:
– Och, jak długo spałem!
– Spałbyś jeszcze dłużej, gdyby nie my – odpowiedzieli jego szwagrowie. – Pozwól nam teraz cię ugościć.
– Nie, bracia, pójdę poszukać mojej żony, Marii Moriewny.
I znów ruszył Iwan w drogę. Przychodzi do Marii Moriewny, ta zaskoczona rzuciła mu się na szyję i dopytuje, jak udało mu się odzyskać życie. Opowiedział jej wszystko Iwan Carewicz, a na koniec mówi:
– Dowiedz się od Kościeja Nieśmiertelnego, skąd wziął tak dobrego konia.
Maria Moriewna poczekała na odpowiedni moment i zaczęła wypytywać Kościeja. A Kościej na to odpowiada:
– Za trzydziewiątym lądem, za trzydziesiątym carstwem , za ognistą rzeką mieszka Baba Jaga. Ma klacz, na której codziennie cały świat oblatuje. Ma też wiele innych pięknych, rączych koni. Byłem u niej pasterzem przez trzy dni, nie straciłem w tym czasie żadnej klaczy i za to Baba Jaga dała mi jednego źrebaka.
– Jak przeprawiłeś się przez ognistą rzekę?
– Mam taką chustę, że jak machnę nią trzy razy w prawo, pojawia się wysoki, wysoki most, do którego ogień nie sięga.
Maria Moriewna wysłuchała wszystkiego uważnie i powtórzyła Iwanowi Carewiczowi. Udało jej się też potajemnie zabrać Kościejowi czarodziejską chustkę, którą dała mężowi.
Iwan Carewicz przekroczył ognistą rzekę i udał się do Baby Jagi. Szedł przez długi czas, nie pijąc i nie jedząc. W końcu na swojej drodze napotkał zamorskiego ptaka z małymi pisklętami.
– Zjem sobie jedno pisklę! – mówi Iwan Carewicz.
– Nie zjadaj go, Iwanie Carewiczu – prosi zamorski ptak. – Pewnego dnia na pewno ci się przydam.
Poszedł młodzieniec dalej. Widzi: stoją w lesie ule pszczół.
– Wezmę trochę miodu – mówi.
Na to przylatuje królowa pszczół i prosi:
– Nie bierz naszego miodu, Iwanie Carewiczu. W niedługim czasie bardzo ci się przydam.
Nie wziął Iwan miodu, tylko poszedł dalej. A tu na drogę wychodzi mu naprzeciw lwica z lwiątkiem.
– Zjem przynajmniej to lwiątko – mówi do siebie Iwan. – Jestem już tak głodny, że aż mnie mdli.
– Nie zjadaj mojego dziecka, Iwanie Carewiczu – prosi lwica. – Przydam ci się za jakiś czas.
– Dobrze, niech już tak będzie – powiedział Iwan Carewicz i powędrował dalej głodny.
Idzie, idzie, patrzy: stoi dom Baby Jagi. A wokół domu dwanaście pali; na jedenastu wbite ludzkie głowy, a dwunasty stoi pusty.
– Dzień dobry, babciu!
– Witaj, Iwanie Carewiczu. Dlaczego przyszedłeś; z własnej woli czy w potrzebie?
– Przyszedłem, żeby zapracować na rączego konia.
– Dobrze, Iwanie Carewiczu, służba u mnie nie rok trwa, ale trzy dni. Jeśli upilnujesz moich klaczy, dostaniesz rączego konia. Jednak jeśli ci się to nie uda, niestety twoja głowa wyląduje na ostatnim palu.
Iwan Carewicz się zgodził. Baba Jaga nakarmiła go, napoiła i kazała zabrać się do pracy.
Ledwie Iwan wypędził klacze na pastwisko, te zadarły ogony i porozbiegały się po łąkach. Zanim Iwan zdążył mrugnąć okiem, zupełnie zniknęły z pola widzenia. Zapłakał Iwan, zasmucił się wielce; usiadł na kamieniu i zasnął. Słońce już zachodziło, gdy przyleciał zamorski ptak i budzi go:
– Wstawaj, Iwanie Carewiczu! Klacze są już w domu.
Młodzieniec wstał i poszedł do chaty Baby Jagi. A ta miota się i krzyczy do swoich klaczy:
– Dlaczego wróciłyście do domu?
– Jak mogłyśmy nie wrócić! Zleciały się ptaki z całego świata i prawie wydziobały nam oczy.
– Cóż, jutro nie rozbiegajcie się po łąkach, tylko rozproszcie się po gęstych lasach.
Iwan Carewicz przespał całą noc. Następnego ranka Baba Jaga mówi mu:
– Posłuchaj, mój carewiczu. Jeśli dzisiaj nie upilnujesz moich klaczy, jeśli zginie bodaj jedna, twoja piękna główka trafi na pal!
Zapędził młodzieniec klacze na pastwisko. Te natychmiast podniosły ogony i rozbiegły się po gęstych lasach.
Znowu Iwan Carewicz usiadł na kamieniu, płakał i płakał, aż zasnął, wyczerpany. Słońce zaszło za lasem. Przybiega lwica i mówi:
– Wstawaj, Iwanie Carewiczu! Wszystkie klacze wróciły do domu.
Wstał Iwan i poszedł do chaty Baby Jagi. A ta jeszcze bardziej krzyczy i łaje klacze:
– Dlaczego wróciłyście do domu?
– Jak mogłyśmy nie wrócić! Z całego świata zbiegły się wściekłe zwierzęta i niemal rozerwały nas na kawałki.
– No cóż, jutro zanurzcie się w błękitnym morzu.
Iwan Carewicz znów przespał całą noc. Następnego ranka Baba Jaga wysyła go ponownie wypasać klacze.
– Jeśli ich nie upilnujesz, twoja piękna główka trafi na pal – mówi.
Zapędził Iwan klacze na pastwisko. Te i tym razem natychmiast podniosły ogony i zniknęły mu z oczu. Pobiegły klacze do błękitnego morza i weszły po szyję do wody. Iwan Carewicz usiadł na kamieniu, popłakał, popłakał i zasnął. Słońce zaszło za lasem, przyleciała pszczoła i mówi:
– Wstawaj, carewiczu! Wszystkie klacze są już w domu. Kiedy wrócisz, nie pokazuj się Babie Jadze, idź do stajni i schowaj się za żłóbkiem. Jest tam jeden parszywy źrebak, cały uwalany w łajnie. Weź go i o północy uciekaj.
Iwan Carewicz wrócił do chaty Baby Jagi, wszedł do stajni i położył się za żłóbkiem.
Baba Jaga tymczasem krzyczy i łaje okrutnie swoje klacze:
– Dlaczego wróciłyście do domu?
– Jak mogłyśmy nie wrócić? Nie wiadomo skąd, zleciały się roje pszczół i zaczęły nas żądlić do krwi, z każdej strony.
Baba Jaga zasnęła, a o północy Iwan Carewicz zabrał ze stajni parszywego źrebaka, osiodłał go, wsiadł na niego i pogalopował w kierunku ognistej rzeki. Dotarł do tej rzeki, machnął trzy razy chusteczką w prawo i nagle, nie wiadomo skąd, nad rzeką zawisł wysoki, wspaniały most.
Carewicz przeszedł przez most i tylko dwa razy machnął chusteczką w lewą stronę. Teraz przez rzekę prowadził już tylko bardzo cieniutki i wątły mostek.
Obudziła się Baba Jaga rano, widzi: nie ma parszywego źrebaka. Od razu ruszyła w pościg za uciekinierami. Pędzi w swoim żelaznym moździerzu, tłuczkiem się odpycha, a ślad miotłą zaciera.
Doleciała do ognistej rzeki, spojrzała i pomyślała: „Solidny ten most”. Ruszyła nim w te pędy, a gdy dotarła do środka, most się zawalił i Baba Jaga wpadła do ognistej rzeki, gdzie spotkała ją okrutna śmierć.
Iwan Carewicz nakarmił źrebaka na zielonych łąkach, a ten zamienił się we wspaniałego konia. Przybywa carewicz do Marii Moriewny. Ta na jego widok wybiegła na spotkanie i rzuciła mu się na szyję.
– Jak udało ci się uniknąć śmierci? – pyta.
– Tak to, a tak – odpowiada Iwan. – Chodź ze mną.
– Boję się, Iwanie Carewiczu! Jeśli Kościej cię dogoni, znowu cię porąbie.
– Nie, nie dogoni nas teraz! Mam wspaniałego, rączego konia, co mknie niczym ptak na niebie.
Wsiedli na konia i odjechali. Kościej Nieśmiertelny wraca do domu, a jego koń potyka się pod nim.
– Dlaczego się potykasz, ty szkapo niedożywiona? Wyczuwasz jakieś nieszczęście?
Koń na to odpowiada:
– Przyszedł Iwan Carewicz i zabrał Marię Moriewnę.
– Czy możemy ich dogonić?
– Nie wiem. Teraz Iwan Carewicz ma rączego konia lepszego ode mnie.
– Nie, nie wytrzymam – mówi na to Kościej Nieśmiertelny. – Pojadę za nimi w pościg!
Minęło czasu mało wiele, w końcu dogonił Iwana Carewicza i Marię Moriewnę. Zeskoczył z konia i już chciał ciąć młodzieńca ostrą szablą. W tym momencie koń Iwana Carewicza uderzył z całej siły Kościeja Nieśmiertelnego kopytem i zmiażdżył mu głowę, a carewicz dobił go maczugą. Następnie młodzieniec wzniósł wielki stos drewna, rozpalił ogień, spalił Kościeja i rozrzucił jego prochy na wietrze.
Maria Moriewna wsiadła na konia Kościeja, a Iwan Carewicz na swojego i pojechali odwiedzić najpierw kruka, potem orła, a na końcu sokoła. Wszędzie witano ich radośnie.
– Och, Iwanie Carewiczu, myśleliśmy, że już nigdy cię nie zobaczymy! Nie darmo jednak zadałeś sobie tak wielki trud. Takiej piękności jak Maria Moriewna na całym świecie próżno szukać! Nie ma takiej drugiej.
Zabawili u nich czasu mało wiele, pobiesiadowali, poucztowali i udali się do swojego carstwa. Przybyli do pałacu i odtąd dobrze im się wiodło i nigdy niczego im nie brakowało.
Miodek popijali i życiem się radowali.



