Czas Łucji
Data wydania: 2017
Data premiery: 20 listopada 2017
ISBN: 978-83-7674-660-9
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 380
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Kobiety. Fascynują mnie kobiety. Jako temat. Wszystko, co jest ważne, interesujące, niebezpieczne czy w jakikolwiek inny sposób pobudzające emocje, cały ich arsenał – od miłości po nienawiść, wiąże się ze światem kobiet i tylko one umieją to ukazać.
Iwona Małgorzata ŻytkowiakTo mądra, wzruszająca opowieść o kobiecie i mężczyźnie, o miłości i samotności, o życiu, które zaskakuje, i śmierci, która czasem pozwala odnaleźć porządek w przypadkowości. Pozwala odnaleźć siebie.
Życie Łucji jest spokojne i unormowane. Nic ponad przeciętność. Mąż, dzieci, praca. Mniejsze i większe problemy. Kiedy budzi się pewnego dnia, nic nie zwiastuje katastrofy. A jednak staje się… Świat wywraca się do góry nogami.
Czy uda się przywrócić obalony porządek? Czy można pogodzić się ze stratą?
Losy bohaterki przeżywałam jak własne. Teraz już wiem, dlaczego autorka zachwyca się twórczością Wiesława Myśliwskiego. „Czas Łucji” jest odpowiedzią… To literatura przez wielkie L.
Gorąco polecam!
Anna Pruska, kierownik Filii nr 3 Miejskiej Biblioteki Publicznej w Radomiu
Nie będzie żadnej chronologii ani konsekwencji.
Nie będzie żadnego początku ani końca.
Porozrywane wątki, niedokończone sprawy…
w świecie przed TYM
Zawsze mu się wydawało, że ze wszystkim zdąży. Tyle czasu ma przed sobą. Nie zakładał takiego końca! Nie teraz! Właśnie wszystko zaczęło się składać niczym puzzle, trybiły wszelkie sprawy.
po TYM
Siedziała z głową podpartą dłońmi. Już chyba z godzinę. Postawiła przed sobą lampkę wina i lustro. Rewelacyjne połączenie! Bawiła się swoim odbiciem. Przed nią lustro, za nią lustro. Takie poszukiwanie detali trochę tak jak u van Eycka w Portrecie małżonków Arnolfinich, tylko że ona jest sama, ani jego, ani psa… Sama… Przylgnęła wargami do chłodnej tafli. Szeptała usta-usta:
– Okej. Umarłeś. Nie ma cię. Rozumiem. Każdy ma prawo do odpoczynku. Prawo do powiedzenia sobie: „dość”. Jasne! Nie pomyślałaś o mnie, bo niby dlaczego? Nie zabrałeś mnie ze sobą. A zawsze byłeś zły, kiedy wychodziłam gdzieś sama. Ba! Kiedy wyjechałam na kilka dni, to chyba z miesiąc nie odzywałeś się do mnie. A teraz… Teraz pewnie uważasz, że jesteś w porządku. Siła wyższa! Pewnie. Można i tak. W obliczu wieczności czymże byłam dla ciebie? Uciekłeś przed światem. Do spokoju. Miałeś prawo nie pomyśleć o mnie. Bo czymże jestem naprzeciw owej siły, która decyduje o naszym życiu lub śmierci? Poddałeś się jej pokornie. Zawsze przyjmowałeś los bez żadnych pytań czy sprzeciwów. Umarłeś bez zapowiedzi, żadnych sygnałów, znaków. Tak sobie. Decyzja zapadła lekko. Jak u mnie, kiedy sobie myślałam: „Chyba obetnę włosy”. Bez konsekwencji. Rano zjadłeś śniadanie, ogoliłeś się przed lustrem.
– O! – Chwyciła lustro w ręce i trzymając je blisko twarzy, obejrzała jego pospolitą ramę, posuwając delikatnie palcami po obrzeżach, jakby to było dzieło sztuki, a nie zwykły przedmiot i bardziej zdecydowany ruch mógł wyrządzić mu krzywdę – zetrzeć politurę, zarysować. Obracała owalem w górę, w dół, jakby spodziewała się zobaczyć w nim kogoś innego.
– Przecież to jest wciąż to samo lustro! – powiedziała do siebie niemal odkrywczo.
Zamoczyła usta w cierpkim winie.
– Zawsze podobałeś mi się taki nieogolony. Dwudniowy zarost. Chyba nigdy ci o tym nie powiedziałam. Ty też niewiele mówiłeś.
w tamtym świecie przed TYM
Nie lubił używać słów. Bywały mu potrzebne, ale tylko czasami i tylko wówczas, kiedy w żaden sposób nie umiał w innej formie przekazać komunikatu. Cóż to zresztą były za komunikaty?! Głównie płatności albo sprawy formalne związane z prowadzeniem firmy, co, nawiasem mówiąc, w niewielkim stopniu jej dotyczyło, bardziej było to mówienie na głos, żeby utrwalić. Jak nauczanie wiersza na pamięć.
Słowa. Bardzo je oszczędzał. Używał ich tylko w chwilach ważnych i decydujących. A wtedy stawały się warunkiem sine qua non dla wszelkich jego poczynań. Te słowa zyskiwały nieodwołalnie moc sprawczą. I może z tego powodu oszczędzał słowa. Żeby za dużo się nie stało…
Ale za to czasem lubił, jak ona mówiła. Wsłuchiwał się w melodię jej głosu. Chciał się nasycić nim na zapas. Bał się, że to ona go zostawi, była taka krucha. Nigdy nie nabrała figury kobiety. Kiedyś Łukasz, ich syn, gdy był całkiem mały – dziesięć, może jedenaście lat – zapytał, dlaczego nie może wyglądać jak inne mamy. Takie pulchne, miękkie jak kot, a za to wygląda jak jego trochę tylko starsze koleżanki. Rzucił wtedy okiem na żonę. Rzeczywiście. Jakaś taka filigranowa była. A tu sprawdziło się przekleństwo o tym, „kto skrzypi, a kto umiera”.
nie tak dawno przed TYM
– …a potem poczułeś fizjologię: w lędźwiach, w trzewiach. Wokół ciebie zrobiła się plama. Jakbyś rozlał her-batę. Ale to już pozostało poza twoją świadomością. Nie zdążyłeś nawet krzyknąć, nie miałeś siły zawołać. Nie chciało ci się. Byłeś zmęczony. Na końcu pomyślałeś: „Niech się stanie”. I stało się. Ledwie sekundy patrzyłam na ciebie zdumiona. To jakiś żart? Jakiś spektakl? To do ciebie niepodobne. Przyjmowałeś życie dosłownie. Zbyt dosłownie! Rzuciłam wyprasowaną bluzkę. I jak stałam: w półhalce, na bose nogi, w niedopiętym biustonoszu rzuciłam się w twoim kierunku. Patrzyłeś na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie wiem, co było w tym spojrzeniu. Może strach. A potem już tylko telefon, karetka.
Młoda lekarka szarpała twoim ciałem. Ja we framudze drzwi. Zdziwiona. Tak, to właściwe słowo. Stałam jak ta głupia i byłam zupełnie zdziwiona. Nie bałam się, bo czego miałam się bać. A ty? Ty już nie wiedziałeś, że ja to ja, że świat to twój świat. Wygodnie. Egoistycznie. Przyzwoliłeś na amnezję. Tylko zupełnie nie pomyślałeś, że mnie nikt nie podarował niepamięci! Bo ja jestem i ty we mnie jesteś. I szlag mnie trafia! Za twój egoizm, zapatrzenie w siebie.