Dama z kotem
Data wydania: 2017
Data premiery: 31 stycznia 2017
ISBN: 978-83-7674-567-1
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 320
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Roztrzepana i lekkomyślna Zuzanna Roszkowska tym razem spróbuje swoich sił jako… prywatny detektyw
Zu – najlepsza z żon, a także kobieta zdolna do wszystkiego – daje się namówić mężowi na roczny wyjazd do niewielkiej miejscowości o wdzięcznej nazwie Bangladesz. Na miejscu niemal przysłowiowe „cisza i spokój”, zwykle wiązane z życiem na wsi, będą musiały ustąpić przed niezwykłą skłonnością Zu do wpadania w tarapaty.
Kiedy gospodyni pensjonatu, w którym zamieszkali Roszkowscy z dziećmi, znika nagle bez słowa, zaledwie dzień po przyjeździe swoich nowych lokatorów, Zuzanna od razu przeczuwa zbliżające się kłopoty. Jednak wszyscy wokół zdają się lekceważyć jej obawy o los zaginionej.
Tym razem Zu będzie musiała zmierzyć się z przedstawicielami tajemniczej fundacji, niegrzecznym Panem Małpką, pojawiającymi się i znikającymi rondlami, a także… koniem, świnią, kozą, królikiem, gąsiorem oraz kotem – za jedyną pomoc mając podręcznik dla początkujących detektywów.
Zuzanna Roszkowska, przez rodzinę i przyjaciół nazywana Zu, siedziała przy swoim biurku w agencji nieruchomości „Cztery Kąty” i kiwała się na krześle. Telefon milczał, nie było żadnych e-maili. Najwidoczniej kryzys trzymał się rynku nieruchomości równie mocno jak psia kupa butów. Z nudów Zu sięgnęła po gazetę leżącą na sąsiednim biurku. Należało ono do kolegi Jagodzińskiego, który chwilowo bawił poza firmą.
– Nie wiesz, kiedy Karol wróci? – krzyknęła w stronę sekretariatu.
– Pojęcia bladego nie mam – odpowiedziała Anita. – Mówił, że idzie na spotkanie z dobrze rokującym klientem i że to może się przeciągnąć. Latał po całym biurze jak opętany, bo w ostatniej chwili zauważył, że oderwała mu się kieszeń od marynarki. Musiałam mu przyszyć, co by nie wypadł przed klientem jak ostatnia fleja.
– E tam! Zaraz przed klientem! – Zu parsknęła śmiechem.
Wiedziała swoje. – Laska, która dzwoniła do niego rano, mówiła jak blondynka z dużym, profesjonalnie zoperowanym iustem. A takie nie kupują mieszkań. Ale może bardzo im przeszkadzają oderwane kieszenie w marynarkach?
– Dlaczego? – zainteresowała się Anita, wyciągając z szuflady wielkie nożyczki.
– Dlaczego przeszkadzają im oderwane kieszenie? Nie wiem. Karolka się pytaj.
– Nie. Dlaczego nie kupują mieszkań?
– Nie wiesz? One je sobie biorą razem z cudzymi mężami, ich luksusowymi samochodami, kontami w bankach, działami w spółkach giełdowych i wakacjami w tropikach odpowiedziała Roszkowska i przechyliła się na krześle, żeby zobaczyć minę Anity.
Na widok wielkich nożyc w rękach koleżanki przemknęło jej przez myśl, że sekretarka zamierza nimi wykastrować iewiernego Karolka, z którym spotykała się d dłuższego czasu, dzielnie walcząc z bardzo liczną konkurencją. Na szczęście Anita jednym machnięciem rzecięła pół ryzy papieru i wrzuciła nożyce do szuflady.
– Ale przy okazji dostaje im się też przerośnięta prostata, łysiejąca czaszka i sfatygowana wątroba – powiedziała.
– To kiepskie pocieszenie dla porzuconych przechodzonych żon. Dobrze, że Michał wraca już z tego swojego Londynu – westchnęła Zu. – Przechodzona, co prawda, jeszcze nie jestem, ale zawsze lepiej mieć sytuację pod kontrolą, a małża na oku.
– Małż nie mydło i się nie wymydli – stwierdziła sekretarka, o czym schyliła się i wyciągnęła z szafki gilotynę do papieru.
– Ale co mi przyjdzie z mydła, które będzie leżało w cudzej mydelniczce? – Zu uśmiechnęła się na myśl łazience, w której już wkrótce nie będzie musiała kąpać się sama. W tym kontekście nawet absurdalnie mały metraż łazienki stawał się zaletą, sprzyjał bowiem wybitnie zacieśnianiu więzi małżeńskich.
Anita ryknęła śmiechem…
– Ty stara wariatko! – rzuciła do Zu, gdy wreszcie się opanowała. – Przez ciebie oplułam sobie monitor. Teraz muszę go wyczyścić. Ale to nawet dobrze, bo już prawie nic nie było na nim widać.
– Do usług. Następnym razem sama mogę ci go opluć- odpowiedziała Zu i przerzuciła kilka stron czasopisma,które znalazła na biurku Karolka. – Posłuchaj, to fajne.Piszą, jakie głupie rzeczy ludzie robią w pracy. Pewien pracownik londyńskiego domu maklerskiego z nudów połączył ze sobą 22 249 spinaczy biurowych. Tego samego dnia trafił do Księgi rekordów Guinnessa i został wyrzucony z pracy oraz obciążony kosztami zatrudnienia pracownika, którego bank musiał zaangażować do rozłączenia spinaczy.
– A nie wyszłoby taniej, gdyby kupili nowe? – zainteresowała się Anita, pucując monitor.
– Może te spinacze były metalowe i chcieli je oddać na złom? A tam na przykład przyjmują tylko pojedyncze, no, na sztuki? Ci Angole są szurnięci. Ostatnio u Michała w szpitalu jeden taki zrobił koszmarną awanturę, że mu ukradli srebrną łyżeczkę.
– No co ty?
– Naprawdę! Bardzo znany profesor wyciągał mu łyżeczkę z brzucha. Taką małą. Nigdy nie wiem, do czego są te małe łyżeczki. Moim zdaniem nadają się tylko do wydłubywania woskowiny z ucha. Facet pracował jako majordomus u bogatych Angoli i srebra rodowe im podkradał, a że kontrolowali, to wybierał tylko takie małe. I połykał. Wyobraź sobie, po kilku godzinach od operacji gościu się budzi, no to Michał pyta go standardowo: „Jak się pan nazywa?”, a gościu patrzy na niego i nagle jak nie wrzaśnie: „Łyżka!”.
– No i co w tym dziwnego? Ja znam jednego, co się nazywa Ściera. Na dodatek rodzice dali mu na imię Bruno.
– Bruno Ściera? Dla mnie brzmi odjazdowo. Koledzy w szkole pewnie krzyczeli za nim Brudna Ściera. Ja za to ostatnio widziałam szyld dentysty: „Gabinet stomatologiczny Grzegorz Bezrąk”. To jak on te zęby boruje? Nogami? W każdym razie z karty przy łóżku wynikało, że facet nie nazywa się wcale Łyżka, więc Michał jeszcze raz pyta: „Jak się pan nazywa?”. A ten jeszcze głośniej: “Łyżka!”, i rzuca się na niego. Już chcieli delikwenta pod namiot tlenowy zapakować, bo może doszło do jakiegoś niedotlenienia mózgu, ale na szczęście ktoś sobie przypomniał o tej łyżeczce, co ją klient połknął.
– No i co? Znaleźli? Ten profesor naprawdę ją ukradł?
– Szukali wszędzie i nic. W końcu zaczęli podejrzewać, że znowu mu ją zaszyli. No to szykują faceta do drugiej operacji. Michał poleciał pogonić salową, co blok operacyjny sprzątała. A ona na niego z gębą, że jak ona ma skończyć, kiedy panowie doktory se tu kawiarnie urządzają! Niedługo panienki zaczną sprowadzać! No to Michu pyta, o co chodzi z tą kawiarnią? A ona, że łyżeczki z bufetu się po operacyjnej walają i ona musi odnosić.
– Przestań! Przez ciebie znowu oplułam monitor! Naprawdę odniosła tę łyżeczkę do bufetu? Fuj! I znaleźli ją?
– No. Jeden ortopeda akurat mieszał nią kawę. Od kiedy Michał mi o tym opowiedział, wolę pić gorzką. Może schudnę. Posłuchaj jeszcze tego… Pracownica francuskiego merostwa zadrukowała jedną kartkę formatu A4 3549 razy z każdej strony. Fajne, nie? – krzyknęła Zu i wychyliła się, spoglądając w stronę sekretariatu. Krzesło niebezpiecznie się zachwiało. Zu próbowała chwycić się krawędzi biurka, ale minęła się z nią o kilka milimetrów i z hukiem wylądowała na podłodze. Traf chciał, że w tym samym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i drzwi od pokoju prezesa.
– O! Masz czarne majtki! – zdziwił się uprzejmie Karolek, wchodząc do pokoju.
– Co pani robi na podłodze? – zdenerwował się Mikulski, wychodząc z gabinetu. – Proszę natychmiast wstać! Co sobie klienci pomyślą?
– Przepraszam, panie prezesie. Już wstaję – powiedziała Zu i szybko pozbierała się z podłogi. – Ale klienci i tak ostatnio do nas nie przychodzą.
– To wiem i bez pani. – Prezes nerwowo poprawił nowy krawat w dinozaury. – Ale nawet jak nie przychodzą, to moi pracownicy powinni zachowywać się jak profesjonaliści. A nie tym, no, gołym tyłkiem świecić. To jest agencja nieruchomości, a nie agencja towarzyska.
– Ona miała majtki, szefie. Czarne! Widziałem! – Usłużny Karolek pospieszył na pomoc koleżance.
– Przymknij się – syknęła w jego stronę Zu.
– Nie przerywajcie mi! Zapomniałem, o czym mówiłem!
– O świeceniu gołym tyłkiem? – Karolek miał najwidoczniej za sobą bardzo udane spotkanie, bo życzliwość dla reszty świata wyciekała z niego wszystkimi porami. Spieszył z pomocą wszystkim, którzy byli w potrzebie, przynajmniej jego zdaniem.
– O kryzysie mówiłem! Ty, Karol, mógłbyś czasami myśleć o czymś innym niż… – Mikulski zrobił znaczącą pauzę i spojrzał ciężkim wzrokiem na swojego pracownika.
– Musimy się wziąć do roboty, bo jeszcze dwa takie miesiące i trzeba będzie zamknąć firmę. Potrzebni są nowi klienci. Dużo nowych klientów! A wy co robicie?
Zuzanna myślała, że znowu usłyszy kilka cierpkich słów na temat swoich ekshibicjonistycznych popisów, bo prezes oskarżycielsko wyciągnął palec w jej stronę. Ale nie!
– A ty, Roszkowska, gubisz wszystkie umowy wstępne na sprzedaż lokali przy Paradoksu. Przez ciebie ludzie nie mogą podpisać kwitów u notariusza i wprowadzić się do swoich mieszkań. No i co masz do powiedzenia?
Zu bez problemu potrafiła wypowiedzieć się na rozmaite tematy. Jako żona lekarza mogłaby na przykład wyjaśnić Mikulskiemu, dlaczego usuwanie kamieni żółciowych laparoskopem jest lepsze niż tradycyjna operacja.
Albo opisać rodzaje szwów chirurgicznych. Niestety, gdzie się podziały dokumenty dotyczące nowego domu przy ulicy Paradoksu już niekoniecznie. Dostała je od szefa w zeszłym tygodniu. Dałaby sobie rękę uciąć, że schowała je do szuflady w biurku. Ale na wszelki wypadek tylko jedną.
– No właśnie – skomentował jej milczenie Mikulski.
– Zaraz zaczną do mnie dzwonić ludzie, którzy kupili tam mieszkania, i będą się dopytywać, kiedy dostaną klucze? I co ja mam im powiedzieć? No, jak sądzisz, Roszkowska?
– Żeby zadzwonili później? – próbowała zgadnąć Zu. – Przecież w końcu uda mi się znaleźć te kwity. Właśnie miałam się zabrać do szukania.
Mikulski westchnął i spojrzał na nią ciężkim wzrokiem.
– Ty już lepiej niczego nie szukaj. Tym zajmą się Karol i Anita. A dla ciebie mam…
– Wypowiedzenie? – Zu poczuła, jak nogi się pod nią uginają, i rozejrzała się w poszukiwaniu krzesła. Niestety, jedyne wolne miało złamaną nogę po tym, jak się przewróciło.
Oparła się więc o biurko i czekała…
– Nie! Zadanie specjalne. Pojedziesz w delegację!
–W delegację? – Zu odetchnęła z ulgą. Kara nie będzie jednak tak uciążliwa, jak się można było spodziewać. Kolejny raz jej się upiecze. – Na trzy dni? To mogę, bez problemu. Tylko muszę wrócić pod koniec przyszłego tygodnia, bo mam wizytę u dentysty.
– Jakie trzy dni? Czy ja mówiłem coś o trzech dniach? Wyjazd jest na pół roku! Podaj mi atlas samochodowy.
– Europy? – zapytała z nadzieją Zu. W końcu jeśli ma być zesłana do jakiejś dziury, to niech to będzie dziura w słonecznej Hiszpanii albo w Grecji. Ostatecznie może być w Chorwacji.
– Nie, no skąd! Polski oczywiście!
– To ja mam! –Anita ruszyła do sekretariatu i po chwili wróciła z atlasem samochodowym pod pachą. Podając go szefowi, rzuciła: – Kieszeń się panu urwała.
– Faktycznie! Nie zauważyłem wcześniej. Zeszyj to z łaski swojej. – Mikulski zdjął marynarkę i rzucił ją sekretarce, a potem zaczął wertować atlas. Po dłuższej chwili ostukał długopisem w środek strony: – Tu!
– Co tu? – Zu przyjrzała się i stwierdziła stanowczo: – Tu nic nie ma, prezesie.
– Jak to nie ma? A to? – Mikulski pochylił się nad atlasem i postukał jeszcze raz.
Zu przytknęła nos do miejsca, które pokazywał szef.
– To jakiś paproch jest albo mucha napstrzyła. – Spróbowała zeskrobać paznokciem malutką czarną plamkę.
– Nie – stwierdził stanowczo szef. – Żaden paproch, a Miasteczko Wielkie.
– Jakie wielkie, szefie? Przecież z legendy wynika, że ni tam mają pięć domów na krzyż! To czym my tam będziemy handlować?
– Paprochami? – zachichotał rozkoszny Karolek.
– Przymknij się, Karolku, z łaski swojej, bo ci zaraz lutnę – warknęła Zu.
– Uspokójcie się. Miejscowość nazywa się Miasteczko Wielkie. I wcale nie pięć. To całkiem spore miasto. Mieszkałem tam kiedyś, to wiem. Po drugie, za kilka lat, za pieniądze z Unii Europejskiej mają w pobliżu zbudować zaporę, sztuczne jezioro i wtedy ceny gruntów podskoczą. A my sobie kupimy co nieco wcześniej i poczekamy na boom. Jedziesz tam, żeby przygotować dla mnie wykaz interesujących działek. Rozejrzysz się, zrobisz notatki, nawiążesz znajomości. Tylko nikomu ani słowa, że jesteś z agencji nieruchomości, bo jak się rozniesie, to wszyscy zwietrzą kasę i nikt nam nie sprzeda nawet rozlatującego się wychodka.
– To co mam im mówić, jak będą pytać, po co tak łażę, wszędzie zaglądam i węszę?
Mikulski miał najwidoczniej wszystko przemyślane, bo atychmiast odpowiedział:
– Powiesz, że jesteś pisarką i zbierasz materiały do siążki o ich miejscowości. Jak ludzie usłyszą, że będzie o nich w książce, to sami do ciebie przylecą. O sobie powiedzą, na sąsiadów doniosą, władzę oplują. A ty raz na tydzień zbierzesz wszystko do kupy i przyślesz mailem do biura.
– Eee… – skrzywił się Karolek. – Kto teraz czyta książki. Lepiej niech powie, że jest z telewizji i będzie film kręcić.
– Doskonały pomysł, Karolu – pochwalił pracownika Mikulski. – Naprawdę!
– To może niech kolega Jagodziński jedzie węszyć w tej Dziurze Wielkiej? – zaproponowała Zu z czarującym uśmiechem. – Zawsze mówi, że kobiety biorą go za dziennikarza z TVN-u. No wiecie, tego co…
– Nie! – krzyknęli równocześnie Anita i Mikulski.
– Dlaczego nie? Ja mogę – zadeklarował się Karolek.
– Nie, bo on zamiast zajmować się inwentaryzacją gruntów i nieruchomości, będzie latał za babami! – odpowiedział Mikulski. – Mnie nie interesuje, ile w tej wsi jest brunetek, blondynek i rudych. I jaką bieliznę każda z nich nosi. Ja chcę wiedzieć, ile tam jest chałup do kupienia, i to najlepiej starych, bo łatwiej uzyskamy zgodę na zburzenie.
– Starych? Ja tam wolę młode – skrzywił się Karolek.
– I właśnie dlatego pojedzie Zuzanna. A ty poszukasz dokumentów z Paradoksu. Jak się nie znajdą do końca przyszłego tygodnia, to dołączysz do Zuzanny. Nie martw się, Roszkowska, nie będziesz się tam kręcić po omacku. Mam w tej miejscowości znajomego. Skontaktujesz się z nim po przyjeździe, to cię wprowadzi w temat. – Sięgnął po kartkę, zapisał na niej numer i wręczył ją Zuzannie. – No to wszystko załatwione. Mogę jutro lecieć na urlop na Bali. A teraz, Anita, przynieś mi herbatę. Aha, i tę sałatkę śledziową, którą wczoraj przyniosłem – dodał zadowolony i zniknął w swoim gabinecie.
Zu trzymała przez chwilę świstek w ręce, wreszcie westchnęła i schowała go do notatnika. A notatnik do biurka.
Tego samego, które wcześniej pochłonęło dokumenty dotyczące domu przy ulicy Paradoksu…
– Może tę kartkę też zeżre? – pomyślała z nadzieją.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.