
Dom kości
Przekład: Paweł Wieczorek, Bartosz Czartoryski, Zygmunt Halka
Tytuł oryginału: House of Bones
Data wydania: 2015
Data premiery: 19 maja 2015
ISBN: 978-83-7674-453-7
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 288
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
John, młody chłopak marzący o tym by zostać gwiazdą rocka, rozpoczyna pracę w agencji nieruchomości pana Vane’a w Streatham. Właściciel to dziwny i tajemniczy osobnik, skrywający mroczny i niebezpieczny sekret. Bohater szybko odkrywa, że pan Vane posiada specjalną listę domów, których sprzedażą nie pozwala się zajmować nikomu. Okazuje się, że ludzie odwiedzający te domy znikają w tajemniczych okolicznościach. Tymczasem w jednym z budynków robotnicy natrafiają na dziesiątki szkieletów. John wraz z grupką przyjaciół odkrywa przerażającą prawdę na temat potężnych mocy zagnieżdżonych w ścianach domostw.
Rozpęta się koszmar, jakiego nawet nie śnili.
Do powieści zostały dołączone trzy opowiadania Grahama Mastertona: Szara Madonna, Kształt bestii i Pośpieszny Potwór, które spotęgują Wasze przerażenie i doprowadzą na skraj wytrzymałości psychicznej.
Pędzili nieoznakowaną omegą przez południowe przedmieścia Londynu, wyprzedzając, zajeżdżając autobusy i ciężarówki, wymanewrowując każdy pojazd, którego kierowca choć na ułamek sekundy się zawahał.
Prowadzący samochód inspektor detektyw Carter raz za razem rzucał niecierpliwie:
—Dawaj, kochany! Pospiesz się, kolego! Na Boga, masz zielone światło… Ruszaj się!
Siedzący obok sierżant detektyw Bynoe pochłonięty był kończeniem pizzy z pepperoni.
—Co w końcu powiedzieli? — spytał, oblizując palce.
—Że znaleźli szkielety. Mnóstwo szkieletów.
Sierżant detektyw Bynoe pokręcił głową.
—Myślę, że przesadzają. Szkielety! Założę się, że były przeznaczone do użytku jakiejś uczelni medycznej albo coś w tym stylu.
Zjechali z głównej ulicy w pełen zieleni kwarta? wielkich ceglanych domów z epoki edwardia?skiej.
Przed laty okolica musia?a by? bardzo bogata i ekskluzywna, z czasem jednak domy podzielono na mieszkania i teraz du?a cz??? budynków wygl?da?a na porzucon? i podupad??. Brakowa?o dachówek, wiele bram powyrywano z zawiasów, a poro?ni?te niepiel?gnowan? ro?linno?ci? frontowe trawniki by?y zas?ane papierkami po lodach.
Carter skierowa? si? ku po?udniowemu skrajowi kwarta?u, gdzie sta?y dwie ?ó?te ci??arówki do wywozu ?mieci. P?ot ze sklejki otacza? resztki niegdy? imponuj?cej rodzinnej rezydencji. Sta?o tam siedmiu albo o?miu robotników w kaskach, pal?c i pogaduj?c.
—Znajd? tu pana Garretta? — spyta? Carter, pokazuj?c legitymacj?.
—Jest tam. To ten facet w bia?ej koszuli.
—Pan Garrett? — spyta? Carter, podchodz?c do pot??nego, szerokiego w barach m??czyzny w bia?ej koszuli z krótkimi r?kawami i w krawacie klubu krykietowego. — Inspektor detektyw Carter, Wydzia? Kryminalny Streatham. Poka?e mi pan, co znale?li?cie?
—Jeszcze nigdy czego? takiego nie widzia?em — o?wiadczy? Garrett. — Czasem znajdujemy szkielety, g?ównie ptasie i kocie. Raz, kiedy burzyli?my dom w Clapham, znale?li?my trzy dzieci?ce… Mieszkaj?ca tam kobieta po ka?dym kolejnym porodzie wsadza?a niemowlaka do komina. Ale czego? takiego jak to jeszcze nigdy nie widzia?em.
Weszli we trójk? przez drzwi w otaczaj?cym rozbierany dom p?ocie i ruszyli w kierunku ruin. Przy ka?dym kroku pod ich nogami chrz??ci?y kawa?ki cegie? i okruchy szk?a. Zburzono ju? dwa górne pi?tra budynku, ale mury parteru pozosta?y praktycznie nietkni?te — wyj?to jedynie drzwi i okna i poustawiano je starannie jedno obok drugiego pod p?otem.
Przez okna da?o si? bez trudu dostrzec ogród za domem, w którym sta?a dzieci?ca hu?tawka — milcz?ca pami?tka po kim?, kto tu kiedy? mieszka?.
Weszli do holu wej?ciowego. Zd??ono ju? wyrwa? cz??? posadzki, musieli wi?c ostro?nie balansowa? na pe?nych gwo?dzi legarach. Garrett zaprowadzi? policjantów do szerokiego otworu (jeszcze niedawno musia?y si? tu znajdowa? podwójne drzwi), przez który weszli do wielkiego, mocno zakurzonego salonu.
W ?cianie na wprost wej?cia mie?ci? si? ogromny metalowy kominek. Zburzono kawa? ?ciany obok niego, tworz?c ziej?c? dziur?, otoczon? br?zow? tapet? w kwiaty.
—Normalnie rozwaliliby?my to wszystko ?elazn? kul? — wyja?ni? Garrett. — Ale tutaj kaza?em ludziom wymontowa? kominek. Takie jak ten s? w dzisiejszych czasach warte par? groszy. Wystarczy zdrapa? czarn? farb?, a spod spodu wyjdzie oryginalny Arts & Crafts.
Carter podszed? do dziury i zajrza? do ?rodka, by?o tam jednak zbyt ciemno, by cokolwiek dostrzec. Od razu uderzy? go jednak zapach. Poza typowym dla rozbiórki dusz?cym zapachem p?kaj?cych cegie? i kruszonego betonu w powietrzu unosi? si? dziwny aromat, przypominaj?cy zapach, jaki wydobywa? si? z torebek z mieszanin? zió? i kwiatów, które jego babcia zwyk?a wk?ada? do szaf z ubraniami. Zapach ten na chwil? przywo?a? co? w jego pami?ci i cho? Carter nie by? w stanie dok?adnie okre?li? co, odniós? wra?enie kontaktu z czym? bardzo starym i zapomnianym.
—Prosz? — powiedzia? Garrett i poda? inspektorowi lamp? na d?ugim przewodzie z zabezpieczon? metalowym koszykiem ?arówk?.
Carter podniós? lamp? wysoko w gór? i znów zajrza? w dziur?. Bynoe podszed?, stan?? tu? za jego plecami i mrukn??:
—Niech mnie cholera, szefie…
Mi?dzy po cz??ci wybit? ?cian? salonu a zewn?trzn? ?cian? budynku znajdowa?a si? spora jama o powierzchni przynajmniej czterech metrów kwadratowych — pe?na ludzkich ko?ci. Wystarczy? jeden rzut okiem, by stwierdzi?, ?e musz? tu le?e? setki klatek piersiowych, ?opatek, miednic, ko?ci udowych i czaszek. Niektóre by?y br?zowawe i wyra?nie stare, inne tak ?wie?e i bia?e, ?e a? jarzy?y si? w ?wietle. Kiedy Carter opu?ci? lamp?, która? z czaszek rzuci?a na ceglany mur wielki zniekszta?cony cie?, poruszaj?cy si? niczym ?ywa istota.
Carter widzia? ju? wiele zw?ok — ludzi zabitych w wypadkach samochodowych, zar?ni?tych no?em, trupy oblepione zastyg?? krwi?, wisielców na drzewach — ale w tej ogromnej stercie ko?ci by?o co?, co nape?nia?o go strachem, jakiego nie czu? nigdy w ?yciu. Ten widok przypomina? dawne pole bitwy.
—Jak s?dzicie, sier?ancie, ilu tu jest ludzi? — spyta? Bynoe’a.
—Nie wiem, szefie. Trudno powiedzie?, póki ich nie wyci?gniemy, a s?dówka nie z?o?y do kupy g?ów, korpusów i nóg. Dwudziestu. Mo?e trzydziestu. Mo?e wi?cej.
Carter jeszcze raz zajrza? w dziur?.
—By?o tu jakie? wej?cie inspekcyjne? — Popatrzy? w gór?. — Ukryta klapa w suficie?
— Nie — odpar? Garrett. — Komora by?a dok?adnie zamurowana.
—By?y ?wie?e ceg?y?
—No jak? Sam pan widzi. Zaprawa jest tak stara, ?e w niektórych miejscach przyda?oby si? j? uzupe?ni?. A tapeta pochodzi chyba z czasów wojny.
—Có?… — westchn?? Carter. — Wygl?da na to, ?e musimy wykona? pe?en program. Sprowadzi? jednostk? wypadkow?, techników od zabezpieczania ?ladów, fotografów. Chyba zadzwoni? do Barnetta i powiem mu, ?e natkn?li?my si? na Armageddon.
Pracowali do pó?nej nocy, rozbieraj?c ?cian? ceg?a po cegle w ?wietle silnych lamp ?ukowych. Carter siedzia? na sto?ku, który znalaz? w kuchni, i pi? gor?c? jak piek?o, ale pozbawion? smaku kaw?. Bynoe poszed? ustali?, kto mieszka? w domu, zanim zosta? wykupiony przez rad? miejsk?, i skompletowa? list? w?a?cicieli od dnia, kiedy go zbudowano.
Sze?ciu funkcjonariuszy ostro?nie wynosi?o ko?ci z ponurej krypty i opatrywa?o je karteczkami, by patolodzy mogli odtworzy? uk?ad, w jakim zosta?y znalezione przez robotników Garretta.
Doktor George Bott, ubrany w ochronny bia?y kombinezon i zielone kalosze, wyszed? z „komory szkieletów” z czaszk? w r?kach.
—Popatrz na to — zwróci? si? do Cartera. — Musi mie? siedemdziesi?t albo i osiemdziesi?t lat. Plomby s? pó?nowiktoria?skie. S? tam jednak tak?e czaszki, które nie mog? mie? wi?cej ni? pi?? albo sze?? miesi?cy. Jak si? tam znalaz?y?
—Wygl?da na to, ?e mamy Wielk? Tajemnic? Zamurowanego Pokoju z Norbury — stwierdzi? Carter, ko?cz?c kaw?. — Prawdopodobnie b?dzie si? o niej mówi? jeszcze wtedy, kiedy my obaj znajdziemy si? na cmentarzu. — Wsta? i popatrzy? na zegarek. — Wróc? rano i zobacz?, jak ci idzie. Dopóki nie sko?czysz, niewielki tu ze mnie po?ytek.
W?a?nie zamierza? odej??, kiedy w ich kierunku ruszy? komisarz Green. Trzyma? w r?kach ceg??.
—Szefie, chyba powinien pan rzuci? na to okiem — powiedzia?, podchodz?c, i po?o?y? przyniesiony okaz na sto?ku.
By?a to standardowa ceg?a, ale z obu jej stron wystawa?a ludzka ko??, najprawdopodobniej piszczelowa. Tkwi?a w cegle niczym be?t kuszy w kawa?ku drewna.
Doktor Bott podniós? znalezisko i dok?adnie je obejrza?.
—To niemo?liwe. Nie da si? przebi? ceg?y ludzk? ko?ci?. Ko?? jest zbyt krucha, a ceg?a zbyt twarda.
—Mo?e w?o?ono ko?? przed wypaleniem?
—To te? niemo?liwe. W piecu ko?? by si? spopieli?a.
— Mamy jeszcze jedn? podobn? — powiedzia? pracuj?cy przy stercie ko?ci komisarz Wright.
Po chwili przyniós? ceg??, z której wystawa?y cztery palce, wygl?daj?ce jak ostatnie, rozpaczliwe b?aganie o ratunek. Zaraz potem kolejny policjant znalaz? trzy po??czone ze sob? ceg?y, w których tkwi?a czaszka.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.