Dom złudzeń.
Zosia
Data wydania: 2015
Data premiery: 14 lipca 2015
ISBN: 978-83-7674-440-7
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 352
Kategoria: Literatura dla kobiet
34.90 zł 24.43 zł
Dwie kobiety, dwa różne światy: jedna – pragmatyczna i pełna sprzeczności, druga – delikatna, wrażliwa na los innych. A jednak… jest coś, co je połączyło. Jaką rolę odegra w tym Dom Złudzeń? Jedno jest pewne – to miejsce, wobec którego żadna z nich nie może przejść obojętnie. Dla Igi to powrót do ukochanych korzeni, dla Zosi – odkrywanie siebie na nowo. Obie czeka największe w życiu wyzwanie: rzucenie rękawicy losowi i znalezienie swojego przeznaczenia. Której uda się to zrobić lepiej? Czy w tej pogoni za marzeniami dotrą do tego samego celu?
Tak właśnie wygląda nasza rzeczywistość, niekiedy jesteśmy radośni, innym razem ocieramy łzę, chce nam się krzyczeć i tupać, zachowywać mało elegancko i dostojnie. Napotykamy na swojej drodze problemy, ale i odnosimy niebywałe sukcesy. I o tym jest ta niezwykła historia.
Anna Grzyb
Piękna powieść. Prawdziwa aż do bólu. O niespełnionych marzeniach, tęsknotach za czymś realnym; marzeniach, które przybierają formę obrotowego krzesła. A sam Dom Złudzeń po lekturze wyda się Czytelnikom Domem Nadziei i Kobiet. W czym tkwi jego sekret? Przekonajcie się sami.
Agnieszka Krizel
Noce niedośnione,
Oczy nieprzytomne,
Mija w rzece woda,
Mija bossa nova –
Wybacz, że sama śpię…
Agnieszka Osiecka, Bossa Nova do poduszki
Wyk.: Maryla Rodowicz
Wrzesień 2009
– Pozwól mi dokończyć myśl. – Objął ją ramieniem. – Chcę, żebyś wiedziała o mnie wszystko. Kochałem tylko raz, niestety, coraz bardziej się mijaliśmy: Iza lubiła świat i imprezy, ja wolałem dom. Silna psychicznie, po trupach szła przez życie, ja nie. Ponieważ nie chciałem psuć związku, więc się całkowicie podporządkowałem. Kiedy zachorowałem na nerwicę lękową, ze dwa miesiące nie wychodziłem z domu. Leżałem w łóżku i patrzyłem w sufit. W końcu doczołgałem się do psychiatry i po lekach psychotropowych, jakie mi przepisał, wreszcie się odważyłem wyjść na spacer, choć i tak uczepiony jej ramienia. Dla mnie to był wyczyn, dla niej objaw słabości, w końcu spakowała się i zniknęła. No i dzięki temu w końcu się za siebie wziąłem. Psychoterapia, joga, no i praca. Wyjechałem do Holandii, gdzie pracowałem fizycznie, sprzątałem Uniwersytet w Groningen. Fizycznie? Po studiach? Gorzej już upaść nie można! Tak pewnie o mnie niektórzy myśleli. Ja zaś tam właśnie zapomniałem o lękach… Słuchasz mnie?
– Tak. Choć nie mówisz mi tego po raz pierwszy… – odpowiedziała.
– Pewnie masz rację, ale nie znasz mojej historii tak usystematyzowanej. – Lekko się uśmiechnął i kontynuował gawędziarskim tonem. – Do pracy u ciebie zgłosiłem się krótko po powrocie do Polski, absolutnie przypadkiem trafiłem na ogłoszenie, jakie dałaś. Drawsko Pomorskie? Brzmiało egzotycznie. W tamtych czasach byłem pewien, że już nigdy nie zwiążę się z żadną kobietą… Ale serce nie respektuje poleceń. Zafascynowałaś mnie i wszystko, co zaplanowałem, poszło w kąt. W życiu nie spotkałem nikogo, kto najpierw myśli o innych, a dopiero potem o sobie. Do tego jest to śliczna babka… – Piotr patrzył na Zosię z czułością, a ona odwróciła głowę.
– Zakochałem się. Uwierz mi! – Piotr po tych słowach klęknął przed Zosią, patrząc w jej oczy. – Jeśli potrzebujesz się zastanowić, poczekam! – dodał nieco głośniej, ale widząc jej nieprzenikniony wyraz oczu, speszył się.
Przestraszyła się gwałtowności w jego głosie. Wolała wyważone uczucia, mniej afektu w postępowaniu. Bała się wszystkiego, co skrajne. Nie chciała emocji, udręki. Mężczyzn. Już nie. Pokiwała przecząco głową. Oczy Piotra były niebieskie, przeraźliwie smutne.
Nie chciała go zranić!
– Dzieciaku! Zastanów się, co mówisz! Masz przed sobą życie, nie możesz zauroczenia nazywać miłością! To się rozróżnia w miarę nabywania doświadczeń.
Piotr wstał z kolan. Zrozumiał, że ona już postanowiła.
– „Ogniska malinowe niczym róże zakwitają na śniegu…”1 – powiedział. – Najbardziej pogrąża mnie to, że jestem młodszy? Tak? – dodał z nadzieją, że ona zaprzeczy.
Zosia nie odpowiedziała. Ogniska malinowe… i tak dalej. To był ich ulubiony cytat. Użył go, chcąc ją zatrzymać. Była już jedną nogą poza Drawskiem, spakowana od paru dni. Wszystko, co było związane z przeprowadzką, miała zaplanowane znacznie wcześniej. Zdał sobie z tego sprawę.
– Nie jestem głupi. Wiem, że jesteś po przejściach, że masz za sobą porażki, że jesteś ostrożna. Nie mów, że z mojej strony to zauroczenie! Nigdy nie przestanę się starać o twoją wzajemność. Pokochasz mnie, wiem to! – prawie krzyknął.
Gdy się pożegnali, zniosła walizki i kartony do samochodu. Wróciła po drobiazgi. Laptop stał otwarty na biurku. Usiadła przed nim i… udostępniła na Facebooku arię Flover Duet z Lakmé, a wpis opatrzyła komentarzem: „Wzrusza tylko sztuka, która pochodzi z najgłębszych pokładów szczerości. Nie odchodzi w niepamięć, jak… ludzie?”.
Wyłączyła laptop i spakowała go do walizki. Westchnęła. Zamykała kawał swojego życia. Zeszła na dół, spojrzała na blok, w którym mieszkała kilkanaście szczęśliwych lat, w okna swojego mieszkania na pierwszym piętrze. Wsiadła do auta na parkingu przed blokiem.
Na pewno przeczytał ten wpis.
Jechała bardzo szybko, słuchając arii. Borys Godunow. Libretto na podstawie dramatu Puszkina. Borys wzywa do siebie syna i udziela mu ostatnich rad, po czym umiera. W tej roli jej ulubiony Bernard Ładysz. Ach. Le Nozze di Figaro Mozarta, Anna Netrebko, Ildebrando D’Arcangelo i Christine Schäfer, wykonanie z Salzburga. Renée Fleming i Anna Achmatowa, Masz odwagę z tomu Białe ptaki i Casta Diva z Normy Belliniego. Pięknie. Potem Callas. Porgi Amor z Don Giovanniego, Aida, oczywiście Carmen i Madame Butterfly. Znów Norma.
Marieta najlepiej brzmiała w Traviacie. Mimo warsztatowych niedostatków miała w głosie coś, co ją wyróżniało. Tęsknotę i słowiańską melancholię. Mariette Diene, jej ukochana córeczka, koloraturowy sopran, przyszła diva, o którą walczyć będą największe światowe sceny.
O tak, kiedyś spełnią się ich marzenia!
Był początek września 2009 roku, słoneczny, ciepły, choć już nieupalny. Zofia Kulińska, prowadząc auto, wyobrażała sobie miejsce, do którego zmierzała. Zapach, kolor. Jakie będą? Wierzyła zmysłom. Ważne było dla niej pierwsze wrażenie, ono po prostu się jej zawsze sprawdzało. Kiedy jako dziecko przyjechała do Drawska Pomorskiego, było ciepło, słonecznie, a miasto zachęcało gwarem, jaki czynili wczasowicze. Pokochała miasteczko od pierwszego wejrzenia.
Teraz zamieniała Drawsko na miejscowość znacznie mniejszą. Uściślijmy – na wieś, po prostu. Wieś rodzinną – jeśli uwzględnić, że kiedyś mieszkała w niej rodzina brata jej dziadka. Nie miała jednak poczucia, że to będzie zapadła dziura, że się w niej, mówiąc kolokwialnie, zakopie.
Jeszcze tylko parę kilometrów. „Pobiedziska” – przeczytała na tablicy. Wjechała do miasta. Według wskazówek z nawigacji miała kierować się z ulicy Fabrycznej w lewo, na drogę lokalną prowadzącą do celu podróży. Ale skręciła w drugą stronę, do rynku. Jechała wolno. Miasto powitało ją ciszą i ciepłem. Jednak pożółkłe przedwcześnie od słońca liście na drzewach przypominały o porze roku, jaka miała nadejść. Na rynku nie było widać ludzi. Wielkość tego miasta była porównywalna z Drawskiem Pomorskim. Pomorze zamieszkiwali ludzie napływowi, wojenni tułacze i ich potomkowie, a Pobiedziska miały tradycje sięgające dwunastego wieku.
Objechała rynek i wróciła do drogi do wsi.
Złotniczki. Była tam tylko raz, pod koniec lat dziewięćdziesiątych, wtedy stał jeszcze dom Floriana Leśniewskiego, brata jej dziadka. Opuszczony, był w opłakanym stanie. Jakże smutne było to, że nikt o ten dom nie dbał, a przecież staruszek miał bliską rodzinę! Iga Podkańska albo Bednarz, czy jak się obecnie nazywała (!), była jego jedyną wnuczką, a w pobliżu podobno mieszkała także córka Leśniewskiego, Basia. Chyba po mężu inaczej. Pozwoliły by rodowy dom poszedł w obce ręce, a teraz będą się handryczyć o budynek, który wprawdzie stał obok, ale nigdy nie był własnością Leśniewskich! Zawsze należał do gminy, jak się zorientowała.
Na wąskiej drodze wiodącej do wsi nic nie jechało, mogła zatrzymać auto na poboczu, rozprostować kości i pooddychać tutejszym powietrzem. Wysiadła i rozglądała się po okolicy, morenowy krajobraz, lasy, jeziora, wzgórza i doliny. Na poboczu drogi kwitły wrzosy. Wyciągnęła z plecaka smartfon, ustawiła aparat, zrobiła fotkę. Zauważyła, że wyświetliło się kilka nieodebranych połączeń od Piotra. Przez chwilę trzymała telefon w dłoni, wreszcie wcisnęła numer. Gdyby nadal nie łączyły ich zawodowe zależności, z pewnością by do niego nie zadzwoniła.
– Halo, halo, przepraszam cię, ale miałam wyciszony dzwonek. Piotrze, nie zapomnij, że Chrobaczewscy obiecali przekazać wyroby cukiernicze, a Bendkowscy pieczywo. Jedni i drudzy zadeklarowali przynajmniej miesięczne wsparcie. Dopilnuj, by pieczywo i wypieki były świeże. Chyba mamy problem z wyrobami wędliniarskimi, Kusek się na nas pogniewał i trzeba będzie koniecznie znaleźć innego dostawcę, oczywiście zostawiam to tobie.
Nie potrafiła jeszcze oddalić się od spraw domu pomocy. Piotr, przejmując go w zarząd, chciał, by mu pomogła, ale nie wyobrażała sobie, by miało to mieć miejsce w tak błahych sprawach. Musiał sobie radzić bez niej.
– A tak w ogóle, to dzwoniłeś..? – dodała po chwili.
– Tak, owszem. Chciałem się wprawdzie na ciebie obrazić, ale nie wyszło… Po prostu mi uwierz. Tylko to chciałem…
– Nie teraz! – Zosia przerwała mu niegrzecznie, w pół zdania. – Rozmawialiśmy. Przestańmy truć siebie swoimi sprawami. Masz na głowie dom pomocy i tylko na tym się teraz skup. Nie zapomnij, że umowę o doradztwo mam tylko na parę miesięcy. Teraz moim miejscem pracy będą Złotniczki.
– Weź pod uwagę jeszcze jedno. Gdy wysłałaś mnie na przetarg, byłem pewien, że razem będziemy tworzyć dom dla uzdolnionych dzieci, a Drawsko przekażemy komuś innemu. Łudziłem się, tak wychodzi.
– Daj spokój…
Pracując w fundacjach prawie całe swoje zawodowe życie, Zosia bardzo dbała o reputację. W małych miastach nie można się było skryć. W jej rodzinie zawsze liczono się z opinią społeczną, to był jeden z nurtów filozofii życiowej Kulińskich i Leśniewskich, bycia społecznie użytecznym, dla innych ludzi przykładem. Myśląc o rodzinie, nie zauważyła, że znalazła się na podjeździe przed domem w Złotniczkach. „Kurcze. Budynek jest znacznie ładniejszy niż na zdjęciach” – pomyślała i od razu się zawstydziła. – „Ktoś musiał włożyć sporo pieniędzy w jego remont. Nie ktoś, a Iga albo jej mąż, były mąż, jak wynikało ze zmian nazwiska wariatki”.
Zosia nigdy nie przypuszczała, że los ją skieruje do Wielkopolski. Wszystko się zaczęło, gdy Marieta dostała się na studia muzyczne w Poznaniu i zamieszkała w akademiku.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.