Dotyk Gwiazdy
Data wydania: 2011
Data premiery: 10 lutego 2011
ISBN: 978-83-7674-092-8
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 220
Kategoria: Literatura dla kobiet
23.90 zł 16.73 zł
Ludzie związani ze sobą wspomnieniami młodości, przyjaźnią i tajemnicami. Nade wszystko jednak szukający miłości. Nie są świadomi tego, jak mocno splecione ze sobą są ich życia; dokonali już życiowych wyborów i uświadamiają sobie, że są więźniami własnych i kulturowych ograniczeń. Czy będą w stanie je przekroczyć, czy odkryją skrywane prawdy?
Magda kilka dni przed ślubem wyznaje Filipowi, że nigdy nie przeżyła z nim orgazmu. Klara właśnie otrzymała diagnozę: rak szyjki macicy. Wiolka nie wie, czy wybaczyć mężowi i przyjaciółce zdradę, czy stracić ich oboje. Bożena ukrywa wieloletnią miłość i walczy ze swoimi preferencjami seksualnymi. Wiktor choruje na „władzę”, próbuje kierować życiem innych, używając emocjonalnego szantażu. Adam od lat portretuje kobietę z wyobraźni, w końcu ją spotyka.
„Książka pożerająca czas i uczucia z niezwykłym wdziękiem, dla książkożerców i dla tych, którzy nad książkami zasypiają”.
Paweł Kamza
– Magda, przestań udawać, że nic się nie stało, musimy pogadać.
– Pogadać? O czym? Ja już wszystko powiedziałam… Chyba że ty coś ukrywasz?
– Dobrze wiesz, o czym. O tym, co się stało w nocy, o tym, co mi powiedziałaś…
– A co ja ci takiego powiedziałam? Boże, bierzesz to tak stuprocentowo poważnie i od razu wielka obraza, wielkie halo. Zwykła rzecz, zdarza się. Żyjemy, no nie? Nic się nie dzieje, nic się nie stało.
– Stało się! Tak długo jesteśmy razem, wydawało mi się, że się kochamy, że jesteśmy blisko, a ty dopiero wtedy… Dobra, byłaś szczera, dobra, doceniam to, ale jakoś mi to nie gra, że dopiero wtedy… Wszystko, co dla mnie było piękne i naturalne, jest teraz zwykłym oszustwem… udawaniem…
– Przestań, mówiłam, żebyś nie brał tego tak serio! Wyolbrzymiam proste sprawy! Przesadziłam, ok.? Nie to miałam na myśli…
– Nie to? A co? Jezu… O co ci chodzi, człowieku?
– Nie mów do mnie „człowieku” i nie przywołuj Jezusa, ty buddysto z bożej łaski…
– A jak mam mówić?
– Srak… Albo nic nie mów.
– Nie wytrzymam. Człowieku, co jest grane? Nie masz, no… orgazmu?
– Skończ już i daj mi spokój!
– Przecież, no, jakoś… Magda.
– Powiedziałam, co chciałam. Może zmyśliłam sobie? Nie ma tematu.
– OK., nie ma tematu, dobra, ale nawet jeśli skłamałaś… to po co?
– Uspokój się, nie podniecaj się tak, powiedziałam, co chciałam! Po co? Po co? Po nico. Po prostu sobie tak czasem coś palnę.
– Nie, ja oszaleję. Czy ty jesteś normalna? Czyli to jest nieprawda?
– Nie chce mi się o tym gadać!
– Ale mi się chce!
– Przestań! Nie podnoś na mnie głosu!
– Magda, czy ty mnie w ogóle kochasz?
– Znowu drążymy temat…
– Kobieto, przecież za miesiąc bierzemy ślub. O co ci chodzi? Nie mogę zapytać, czy mnie kochasz? Nie wiem, czy mówisz mi prawdę. Czy ty ze mną w coś grasz?
– Nie wiem.
– To kto ma wiedzieć?
– Nie wiem.
– A co ze ślubem?
– Nie wiem.
– Wiem, nic nie wiesz… A ja muszę, muszę wiedzieć za nas dwoje, bo w nas wierzę. Magda, jeśli jest coś, o czym nie możesz powiedzieć, tym bardziej wyrzuć to z siebie, uwolnij się, rozwiń skrzydła. Magda…
– Nie mów na mnie Magda, mam na imię Magdalena.
– Magdalena… Dobrze, oczywiście, przepraszam, nigdy wcześniej nie chciałaś, bym tak cię nazywał, ale dobrze, oczywiście, od teraz – Magdalena.
– Nie byłeś pierwszy…
– Nie byłem pierwszy?
– Jesteś drugi, rozumiesz, kolejny, następny, więc i nie jedyny… Rozumiesz?
– Tak, rozumiem.
– Nie, nie! Czy ty wszystko musisz od razu rozumieć? Przestań zachowywać się jak psycholog, to dlatego nie mogę ci nic powiedzieć. Nie jesteś moim terapeutą, nie chcę twojego dystansu i mądrości. Czy ty nie masz żadnych uczuć? Prywatnych emocji, osobistych jakiś wnerwień, odrobiny szaleństwa, przyzwolenia na ból, na zranienie… na prawdziwą miłość.
– Moja miłość jest prawdziwa.
– Nie, nie, nie… ja zwariuję, oszaleję zaraz. Skończ z tym rozsądkiem, zabijasz nas, rozumiesz?
– Rozumiem.
– A to że spałam z Bartoszem z Basów też rozumiesz?
– …
– Nie rozumiesz?
– Z kim?
– Spałam z Bartoszem z Basów.
– …
– Właściwie… to… on mnie zgwałcił. Choć ja na to pozwoliłam, więc nie wiem, czy tak to można nazwać. Już nic nie wiem. Ale ja tak to czuję, rozumiesz, i to mnie męczy, gniecie od środka, boli. To było tak dawno, ale wciąż powraca, właściwie nie mogę mieć do niego pretensji, bo przecież pozwoliłam. Teraz będę krzyczeć, lepiej zatkaj uszy, muszę krzyczeć, tak jak wtedy milczałam. Milczałam aż do teraz…
(Słychać przejmujący krzyk.)
– Magda! Magda! Przestań już! Rozumiem! Czuję!
Sama siebie zgwałciłaś… Rozumiesz?
– …
– Po prostu sama siebie skrzywdziłaś, zgwałciłaś, jesteś sprawcą i ofiarą jednocześnie. Tak się zdarza. Już koniec karania sprawcy, teraz sobie wybacz… Proszę, spróbuj…
Bęben, który dotąd kręcił się w pralce harmonijnie i miarowo, nagle gwałtownie przyspieszył. Woda przelewając się z wanny, wypełniła już całą łazienkę. Opuściwszy zastany kształt, niczym ocean zalała i obmyła wszystko na swej drodze. Zardzewiałą spinkę spod pralki, korek od umywalki, którego nikt nie mógł znaleźć, kurz ciemniejący od wilgoci. Woda szukała i węszyła wokół swą ciepłą wilgocią, pragnęła na czymś osiąść, tak jak przed chwilą bezpiecznie trwała w wannie, więc teraz dokądś zmierzała, podążała. Jej ruch był spokojny i konsekwentny, choć niespodziewany. Sama woda, zaskoczona nowym światem, niespiesznie dotykała podłogi. Uniosła mały dywanik leżący przed sedesem – pływający dywan, a nie latający jak w dniu, gdy Karol posadził na nim dzieciaki, mówiąc, że jest czarodziejem i zaraz uniesie je w górę.
Kolorowy dywanik zbliżył się do płynących w jego kierunku zakurzonych majtek. Wypłynęły spod wanny niczym z mrocznej jamy. Ukryte tam, w wiecznym cieniu, odmierzały czas, nasłuchując rytuałów wypełniających łazienkę. Moment, w którym upadły na podłogę, nie powtórzył się już nigdy. Ta gorączkowa chwila sprzed trzech lat, ruchy dwóch nerwowych ciał – kobiety i mężczyzny, którzy szarpali się nawzajem ustami jakby w pojedynku – szukających w tej walce czegoś, co pozwoli zapomnieć.
Zapomnieć o sobie, swoim przywiązaniu do siebie i roli, jaką się pełni.
On chciał zapomnieć – ojca i męża, który musi nieść rodzinę w życie, utrzymać życie i zarobić na życie.
Ona chciała zapomnieć – próżną kobiecość, wszystkich kochanków, którzy nic nie dając, tylko pogłębiali jej pustkę. Chciała przez moment, kiedy będzie w domu, pomagać przy Wojtusiu, zapomnieć, że nie jest żoną, że nie jest matką, że nie czuła tego, co rodząca Wiolka. Chciała zapomnieć siebie – wolną singielkę, kobietę niezależną.
On instynktownie wiedział, że to zapomnienie będzie oczyszczającą terapią, wyczyszczeniem pamięci ze zbyt trudnego obrazu. Nie chciał pamiętać siebie nachylonego poniżej pośladków Wioli i jakąś nieznaną ciekawością wiedzionego ku jej kosmicznemu kroczu. Chciał i nie chciał pamiętać człowieka w podwójnej postaci, matki i córki rozłączających się na jego oczach. Nie chciał pamiętać widoku rozrywanej bólem kobiety, której ciało zamiast dawać rozkosz i przeżywać cud narodzin dziecka, omdlewało z wysiłku. Zapomnieć przekrwione białka jej oczu, siną z wysiłku szyję.
Zapomnieć twarz, tak odmienną wtedy od twarzy Wiolki. Z rozkazu biblijnego Boga na ten czas przemieniona została w potworność. Ewo, chciałaś wiedzieć, czym różni się dobro od zła, proszę, poznaj potworność.
Zapomnieć! Najlepiej teraz, w objęciach białego, anielskiego ciała Klary.
I ona też pragnęła zapomnieć, najlepiej w jego dłoniach, w ramionach mocnych i doświadczonych w byciu z kobietą.
Nagie stopy długo deptały zrzucone w pośpiechu ubrania, które później zabrano pośród nerwowego śmiechu czy płaczu. „Zapomnijmy, okay? Zapomnijmy i nie wracajmy do tego, proszę! Nic się przecież nie stało, to nic nie znaczy! To tylko chwila. Zapomnijmy ją! Po prostu zapomnijmy!”
I zapomniano. O nich też, o tych majtkach, które teraz wypłynęły z mrocznej przestrzeni spod wanny na sam środek łazienki, a nasiąkając wodą, nabrały kolorów, stały się barwną kwiecistą plamą na tle białych płytek, w pobliżu szarego dywanika.
Taki obraz powstanie zresztą już niedługo, niewyrażona wizja będzie dobijać się do twórczych dłoni Adama.
Grubo kładziona farba stworzy malarską wizję zalanej wodą łazienki – olej na płótnie, bardzo duży: dwa pięćdziesiąt na dwa pięćdziesiąt. Zwykła łazienka wyłożona białymi płytkami, wanna pełna wody, wodospad spadający na podłogę. Łazienka zalana morzem szarości, przemieszanej z bielą i brudnawym błękitem. Tylko jedna ze ścian w łazience jest widoczna w całości – ta na wprost patrzącego. Ściany boczne, sufi t i podłoga z rozlewającą się wodą nie mają końca, wychodzą z obrazu, potęgując jego wyolbrzymioną głębię. Tak jakby ta łazienka była morzem, którego końca nie widać. Gdy patrzeć na obraz z odległości, to widać wyraźnie te kwieciste majtki pływające w zalanej łazience. Gdy podejść blisko, majtki stają się wyspą pełną kwiatów, pośród których stoi nagi mężczyzna i naga kobieta, jak Adam i Ewa. Trzymają się za ręce.
Łza, nie mogąc spłynąć po policzku Wojtusia, zatęskniła do tej wody, do zalanej łazienki, do jakiejś prawdy, do zrozumienia tego, co tkwi niewypowiedziane głęboko w sercu chłopca, jedynego świadka niezwykłych zdarzeń nocy sprzed trzech lat, gdy zachciało mu się siusiu i otworzył drzwi łazienki.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.