Droga do raju.
Świat wewnętrzny zamachowców samobójców
Anat Berko
Przekład: Jacek Lang
Tytuł oryginału: Path to paradise. The inner world of suicide bombers and their dispatchers
Data wydania: 2010
Data premiery: 28 czerwca 2010
ISBN: 978-83-7674-059-1
Format: 130x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 308
Kategoria: Literatura faktu biografie i dzienniki
34.90 zł 24.43 zł
Anat Berko przez wiele lat w najściślej strzeżonych więzieniach Izraela prowadziła rozmowy z z niedoszłymi zamachowcami samobójcami, oraz organizatorami takich ataków. Skazanych, zarówno kobiety i jak i mężczyzn, z którymi się spotykała, na ogół nie skuwano kajdankami, choć strażnicy ostrzegali: „Ktoś, kto odsiaduje pięćdziesiąt wyroków dożywocia, nie ma nic do stracenia”. Autorka podjęła się próby nakreślenia portretów psychologicznych i zrozumienia motywacji „islamikadze”, motywacji, pośród których te religijne — wbrew powszechnemu mniemaniu — wcale nie są najważniejsze. I tak kobiety decydując się na samobójczy atak, mszczą się często na ojcach, którzy nie wyrazili zgody na wymarzone małżeństwo. Zgwałcone, często z premedytacją przez członków terrorystycznych organizacji muzułmańskich, w desperackim akcie odnajdują swoją szansę na odzyskanie godności. Takie metody werbunku stosuje choćby al Kaida, której członkowie niejednokrotnie wybierają na ofiary gwałtów chore psychicznie albo będące w depresji kobiety. Zgwałcone przekazuje się później starszym kobietom, które cierpliwie i umiejętnie, okazując „macierzyńską” troskę, nakłaniają je do wysadzenia się w samobójczym ataku.
Próbując zrozumieć myśli, odczucia i motywację samobójczych zamachowców oraz organizatorów ataków, Anat Berko rozmawiała między innymi z szejkiem Ahmedem Jasinem, twórcą i duchowym przywódcą Hamasu, głównym orędownikiem „świętej wojny”.
„Wysyłanie żywych bomb? W tej sprawie nie ma konfliktu, tutaj wszyscy są z tego zadowoleni”. Zdania te wypowiedział podczas naszego pierwszego spotkania Saleh, Palestyńczyk, który wysłał dwóch samobójczych zamachowców, aby przeprowadzili atak na terenie Izraela. Pierwszy wybuch zabił wielu żołnierzy czekających na samochody, które miały ich zabrać do baz. Przy drugiej eksplozji zginęli lub zostali okaleczeni ludzie, którzy rzucili się udzielić pomocy rannym. Rozmawiałam z Salehem latem 2000 roku, kilka miesięcy przed wybuchem drugiej intifady.
Saleh patrzył mi prosto w oczy, sprawdzając, czy spuszczę wzrok zmieszana lub wystraszona. Rzekł:
— Po naszej stronie widzę tylko ofiary. To nie jest kwestia narodowościowa. Nikt przecież nie sądzi, że odzyskamy swoje ziemie, organizując samobójcze zamachy bombowe, ale mówią, że jeśli jakaś matka płacze tutaj, to jakaś matka musi płakać też po drugiej stronie. Podziwiam kogoś, kto atakuje żołnierzy, ale nie takiego, który atakuje kobiety i dzieci, zwykłych cywilów. Jestem tu najbardziej poważaną osobą.
Kiedy przyszedł do sali widzeń na rozmowę ze mną, wstałam i podałam mu rękę, jakby mówiąc: „Spotykamy się jak normalni ludzie, możesz mówić swobodnie”. Wysoki Saleh najpierw patrzył ponad moją głową, a później bezceremonialnie i arogancko zmierzył mnie wzrokiem. Lekko uścisnął mi rękę dłonią spoconą i nieprzyjemną w dotyku. Nie czuł się bezpiecznie? Krępowało go, że podaje rękę kobiecie? Mimo to była w nim jakaś buta, której nie skrywał. Z drugiej strony, widziałam, że początkowo trudno mu było rozmawiać ze mną normalnie.
Poruszył kwestie lokalnej polityki, wspominając o aszkenazyjczykach i sefardyjczykach w społeczeństwie izraelskim (aszkenazyjczycy to Żydzi pochodzący z Europy, a sefardyjczycy przybyli do Izraela z krajów Bliskiego Wschodu). Ucięłam to jednak, mówiąc, że nie zamierzam z nim prowadzić dyskusji politycznych, lecz chcę porozmawiać o jego życiu osobistym i rodzinnym. Saleh biegle mówił po hebrajsku, miał duży zasób słownictwa, wyrażał się precyzyjnie i bez wahania. Powiedział, że równie dobrze czyta i pisze. Widać też było, że posiadł pewną umiejętność manipulowania ludźmi. Chciał tak pokierować rozmową, aby doszło do wymiany poglądów na temat organizowanych przez Palestyńczyków morderczych zamachów bombowych, w których giną izraelscy cywile. Niekiedy odnosiłam wrażenie, że absurdalnie oczekuje ode mnie poparcia dla takich akcji. Czasami przerywał, a wtedy znów patrzył mi prosto w oczy dość arogancko. Irytowało mnie to, bo czułam się, jakby mnie przesłuchiwał. Oczekiwał, że spuszczę wzrok, a przynajmniej będę się czuła niezręcznie. Istotnie odczuwałam pewien dyskomfort, ale zdawałam sobie sprawę, że gdybym to pokazała, starałby się zapanować nad dyskusją, a do tego nie zamierzałam dopuścić. Patrzyłam mu więc prosto w oczy, w myślach prostując kręgosłup, i nie zważałam na jego prowokacje, ale wiedziałam, że gdyby się to działo na ulicy, przeszłabym na drugą stronę, żeby odejść od niego.
Mniej więcej po dwóch godzinach rozmowy powiedziałam:
— Nasze dzieci są w tym samym wieku. Moi rodzice pochodzą z Iraku. Kiedy dorastałam, mówiłam po hebrajsku, ale sporo rozumiem, gdy ktoś mówi po arabsku.
Spojrzał w sufit. Gdy mówił wcześniej, prawie nie robił przerw, a teraz wydawało się, że z trudem szuka odpowiednich słów.
— Konflikt nie jest między ludźmi, ale między narodami — powiedział wreszcie prawie szeptem, ze spuszczoną głową. — Mam żydowskich przyjaciół, w których towarzystwie zawsze się dobrze czułem. Do tej pory nie mogą uwierzyć, że mnie aresztowano. Ale nie wszyscy z nich chcą pokoju. Co z Jerozolimą? Wypuszcza się z więzień złodziei, ale nie uwalnia się ludzi siedzących za złamanie przepisów dotyczących bezpieczeństwa. Tu w większości siedzą ludzie z OWP [Organizacji Wyzwolenia Palestyny, czyli z Fatahu]. Podziwia się ich.
O samobójczych zamachowcach i swojej roli organizatora wysyłającego żywe bomby powiedział:
— U nas osoba wysyłająca samobójczych zamachowców ma prestiż. Społeczność go poważa i pomaga jego rodzinie.
Wydawało się, że Saleh bardzo się skupia na sobie. Nagromadził się w nim gniew, który jakby tylko szukał ujścia. Saleh opowiedział mi o swoim życiu przed aresztowaniem. Ojciec pracował jako instalator w mieście Rehowot leżącym na południowy wschód od aglomeracji Tel Awiwu, a ponadto jego rodzina miała fabrykę odzieży w Gazie. Nie mieli żadnych problemów finansowych. Saleh ukończył college i zaczął studiować ekonomię na Uniwersytecie Al-Azhar w Kairze, ale ojciec się sprzeciwił.
— Chciał, żebym był w pobliżu, a dzieci robią to, co każą im rodzice — skomentował Saleh, dodając później z gniewem i rozgoryczeniem: — Ale tak było kiedyś, moje dzieci tak nie postępują.
Po wojnie sześciodniowej, stoczonej w 1967 roku, kiedy kilka państw arabskich połączyło siły w ataku na Izrael, Palestyńczycy stykali się z kulturą zachodnią, co spowodowało kryzys w ich społeczeństwie i przyczyniło się do rozpadu patriarchalnego modelu rodziny. Ojciec rodziny nie był już wszechmogący, zdarzało się również, że rodzinę utrzymywały dzieci pracujące w Izraelu. Młodzi Palestyńczycy zaczęli dostrzegać różnice między tradycyjną, zamkniętą społecznością spojoną silnymi więziami a otwartym społeczeństwem zachodnim. Wielu z nich zazdrościło Izraelczykom, na przykład zachodniego stylu życia. Ponieważ życie rodziny arabskiej toczy się wokół kręgu bliskich i dalszych krewnych oraz lokalnej społeczności, dzieci mają ograniczony kontakt ze światem zewnętrznym, więc rzadziej wchodzą z nim w bezpośrednie interakcje, a większość informacji czerpią z mediów. Jest to odmienne od zasad przyjmowanych na Zachodzie, gdzie według założeń przynajmniej niektórych teorii wychowania dzieci są w rodzinie najważniejsze, a w pewnych sytuacjach nawet podejmują decyzje rodzinne.
Reagując na ten konflikt, Hamas (Islamski Ruch Oporu), palestyński odłam utworzonego w Egipcie Stowarzyszenia Braci Muzułmanów, opracował pewne rozwiązanie. Stworzył sieć społeczną, edukacyjną i religijną, która objęła swym działaniem lokalnych mieszkańców, a jednocześnie wytworzył zapotrzebowanie na jej działalność, przede wszystkim w dziedzinie szkolnictwa i świadczeń społecznych, otwarcie przy tym propagując fundamentalistyczną ideologię islamską. Proces ten nie odbywał się w próżni, gdyż jednocześnie zachodziły inne zmiany. W 2000 roku Beniamin Netaniahu, były premier izraelski, który w tym czasie nie pełnił funkcji politycznych, mówił mi, że widać wiele zmian na lepsze, które nie zostały spowodowane ani przez Izraelczyków, ani przez Arabów. „Społeczeństwo arabskie — twierdził — zawsze było zamknięte i podlegało rygorystycznej kontroli. Dotyczyło to zarówno religii, jak i całej kultury. Obecnie natomiast styka się z pewnym poziomem modernizacji, pojawiają się też nowe źródła informacji. Izrael jest na to przygotowany, ale dla reżimów arabskich jest to poważne zagrożenie. Obecnie w Iranie są tysiące anten satelitarnych, które pozwalają Irańczykom oglądać amerykańskie seriale. Młodzi Irańczycy widzą więc, jak się ubierają gwiazdy showbiznesu, słuchają też muzyki. Establishmenty polityczne i religijne odczuwają z tego powodu presję i starają się powstrzymać napływ informacji. Wątpliwe jednak, czy im się to uda”.
Moje dzieci nie są szczególnie karne i z pewnością nie obawiają się rodziców tak, jak moja siostra i ja bałyśmy się naszych. Kiedy przebywałyśmy w pobliżu nieżyjącego już ojca, który przyjechał do Izraela z Iraku w 1949 roku, bardzo zważałyśmy na słowa. Gdy odezwałyśmy się niewłaściwie, ganił nas po arabsku: „Ajib”. Z reguły zdarzało się tak, gdy się przezywałyśmy. „Dziewczynki nie powinny się tak odzywać” — karcił. Moja matka, która przyjechała z Iraku, gdy była dzieckiem, nie zważała na to, jak się odzywamy. Saleh opisał mi sytuację podobną do mojej, mówiąc, że dzieci nie są już zdominowane przez ojców, lecz wyrażają swoje pragnienia, a niekiedy nawet ośmielają się sprzeciwiać.
— Kiedy mnie wsadzili do więzienia, miałem dwadzieścia siedem lat — ciągnął. — Teraz mam trzydzieści. Lubiłem swoją pracę. Ożeniłem się w 1990 roku, dziesięć lat temu, i mam trójkę dzieci — ośmioletniego chłopca, sześcioletnią córkę i drugiego syna, trzyipółletniego. Gdy trafiłem do więzienia, najmłodszy miał tylko trzy miesiące. Przez pięć miesięcy nie widziałem nikogo z rodziny. Ojciec zmarł — Saleh użył w tym momencie hebrajskiego słowa niftar, zwykle używanego wyłącznie przez Żydów mówiących o śmierci Żyda, ponieważ nie znaczy ono dosłownie „umarł”, lecz „został zwolniony”, mianowicie zwolniony z obowiązków religijnych nakazywanych w księgach biblijnych — a mnie nie pozwolono zatelefonować do matki. To była zwykła zemsta. Matka miała wtedy osiemdziesiąt lat i była bardzo schorowana. Ma w sumie dziesięcioro dzieci, pięciu synów i pięć córek. Ja jestem najmłodszy. Początkowo było bardzo ciężko, ale rodzina już się przyzwyczaiła do tej sytuacji. Wiedzą, co mają robić, czekają, aż wyjdę. Zostałem skazany. Miesiąc temu zostałem skazany za zamach. Dzieci zadają mi teraz pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć. Piszę do nich listy. Moja rodzina pomaga mojej żonie, więc przynajmniej o to nie muszę się martwić. Bracia troszczą się o moją żonę, zanim się zajmą swoimi rodzinami — przynoszą jej wszystko, czego potrzebuje. Zajmują się szkołą moich dzieci, jedzeniem, ubraniami.
Po krótkiej przerwie zmienił temat:
— Wysyłanie żywych bomb? W tej sprawie nie ma konfliktu, tutaj wszyscy są z tego zadowoleni. Być może jest inaczej, gdy zabija się kobiety i dzieci, to sprawy indywidualne. Oczywiście uważamy, że pokój jest możliwy, i chcemy go, są dzieci noszące imię Abdul Salaam [„niewolnik pokoju”], ale musi to być pokój, w którym każdy ma swoje prawa. Gdy byłem na wolności, czuło się, że coś się zmieniło, że sprawy idą w dobrą stronę [po zawarciu porozumienia w Oslo]. Kto w to nie wierzył, ten nie żył.
Wrócił do spraw rodzinnych, mówiąc:
— Pieniądze nie są dla nas istotne. Najważniejsze jest to, żebym wrócił do rodziny. Ale dostałem nie jeden, lecz dwadzieścia dwa wyroki dożywocia. A skazano mnie na podstawie domniemania winy. Oskarżono mnie o wspieranie samobójczych zamachowców i podżeganie, ale tylko na podstawie tego, że w moim domu znaleziono torbę z ładunkami wybuchowymi. Zostawił ją pracownik. Mam przez niego autentyczny problem. A on został zabity. Zabiły go Palestyńskie Władze Narodowe, być może prosząc o to Szin Bet [izraelską Służbę Bezpieczeństwa Ogólnego], bo bezpośrednio po podpisaniu porozumienia w Oslo odnosiło się wrażenie, że współpracuje się w sprawach bezpieczeństwa, aby zwalczać terroryzm i wspierać proces pokojowy. Wszystko upadło przez samobójcze zamachy bombowe Palestyńczyków wymierzone w Izrael.
Saleh był przekonany, że w tamtym czasie władze Autonomii Palestyńskiej i izraelska Służba Bezpieczeństwa Ogólnego połączyły siły, aby zapobiegać atakom terrorystycznym, gdyż w latach dziewięćdziesiątych przeprowadzono na terenie Izraela wiele samobójczych zamachów bombowych. Do takiej współpracy istotnie wtedy doszło, choć nie wyglądała ona tak, jak sądził Saleh. Natomiast podczas drugiej intifady, rozpoczętej we wrześniu 2000 roku, nie współpracowano, a władze Autonomii Palestyńskiej albo jawnie sprzyjały terrorystom, albo przymykały oczy na ich działalność.
Dla Saleha nie ulegało wątpliwości, że na terenach podległych władzom palestyńskim żyje się lepiej niż na terenach okupowanych przez Izrael:
— Od czasu, kiedy Strefa Gazy znalazła się w Autonomii Palestyńskiej, widać zmiany nastawienia emocjonalnego. Można się poruszać po Gazie, można wyjść wieczorem i nikt nie będzie przeszkadzał. A w czasie [pierwszej] intifady [w latach 1987–1993] po siódmej, ósmej wieczorem wszyscy byli w domach — nikomu nie wolno było wychodzić.
Podobnie jak inni moi rozmówcy, Saleh żywo się interesował kwestiami etnicznymi w Izraelu. Bezsprzecznie był pod wrażeniem tego, że Żydzi przybyli z miejsc odmiennych pod względem kulturowym, a mimo to stworzyli spójne państwo. Jednocześnie jednak próbował te osiągnięcia pomniejszyć, kwestionując fundamenty społeczeństwa izraelskiego:
— W Izraelu panuje dyskryminacja. Sądzi pani, że jest demokracja? I nie ma rasizmu w Izraelu? A dlaczego premierem nie jest sefardyjczyk?
Próbował grać na emocjach i inteligentnie wywołać we mnie poczucie niższości i wydziedziczenia z tego powodu, że premierem nie jest sefardyjczyk. Powiedziałam mu przecież, że moi rodzice pochodzili z Iraku, byli więc sefardyjczykami.
— Mówi pani o Arabach w taki sposób, jakby wszyscy byli kryminalistami. Wszyscy Arabowie żyjący w Izraelu są obywatelami, ale nie wszystkich traktuje się w taki sam sposób. Panuje rasizm. Ja mówię o demokracji, a oni mówią o pojednaniu, ale tylko po to, aby uzyskać głosy kilku Arabów. Żydzi mają wodociągi, elektryczność i kanalizację, a Arabowie nie.
Wielu organizatorów zamachów bombowych, z którymi rozmawiałam, kwestionowało podstawy struktury społecznej Izraela i zasady moralne Izraelczyków. Podobnie było podczas rozmowy z Mahmudem, który również wysyłał żywe bomby. Mahmud zapowiedział, że będzie mówił tylko po arabsku. Siedząc naprzeciw niego przy stole, widziałam, że nie czuje się pewnie i jest podejrzliwy. Niski i szczupły, miał ciemnobrązowe oczy, rzadkie ciemne włosy i wąsik. Czyste brązowe ubranie dowodziło, że nawet w więzieniu dbał o wygląd.
— Świat, w którym żyję, będąc Palestyńczykiem, jest pełen dylematów — mówił Mahmud. — Czy powinienem mieszkać z matką i pozostałymi krewnymi w obozie dla uchodźców, czy powinienem wszystko zostawić? Zabrali moją ziemię. Czy ktoś powinien wstać i zrobić to, co ja zrobiłem? Miałem problem. Była to ostatnia decyzja, którą podjąłem w sprawie swojego życia. Decydowałem, czy będę żył w więzieniu, czy z rodzicami. Żydowska matka też kocha swego syna, ale czasami chce mu zapewnić bezpieczeństwo, a czasami wysyła go na wojnę, bo nie ma innego wyjścia. Musiałem postanowić, czy żyć i się ożenić. Wtedy postanowiłbym, że czegoś nie zrobię, nawet jeśli każda żydowska matka chce wysłać syna. A przecież w jakimś sensie musi go wysłać. Tak samo było ze mną. Chciałem żyć z rodziną i braćmi, ale moim obowiązkiem była obrona ojczyzny, czułem, że muszę to zrobić. Nie chodziło o sprawy dotyczące Żydów i Palestyńczyków, ale o sprawy dotyczące ludzi.
Mahmud nie bał się ze mną rozmawiać. Był znaczącym organizatorem, poważanym przez współwięźniów, więc nie musiał się obawiać, że ktoś go posądzi o kolaborację. Odsiadywał czterdzieści sześć wyroków dożywocia w jednym z najsilniej strzeżonych więzień Izraela. Uznano go za winnego kilku samobójczych zamachów bombowych, które spowodowały śmierć czterdziestu sześciu cywilów, w tym dzieci. Sędziowie orzekli jednomyślnie: „Mordercze czyny oskarżonego, który próbuje przedstawić pewne ideologiczne uzasadnienie swego postępowania, to działania osoby, którą musi usunąć każde społeczeństwo. Ktoś, kto za cel stawia sobie zabijanie bez różnicy mężczyzn, kobiet i dzieci tylko z tego powodu, że są Żydami, sam odrzuca człowieczeństwo stworzone na obraz Boga. Oskarżon.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.