Dziewczyny, których pożądał
Przekład: Maksymilian Tumidajewicz
Tytuł oryginału: The Girls He Adored
Data wydania: 2011
Data premiery: 13 czerwca 2011
ISBN: 978-83-7674-111-6
Format: 145 x 205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 420
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
35.90 zł 25.13 zł
Agent FBI Pender od jedenastu lat zmaga się ze swoim Nemezis – bezowocnie prowadzonym dochodzeniem w sprawie serii morderstw. Od jedenastu lat patrzy bezsilnie na kolejne zabójstwa, od jedenastu lat prześladują go wspomnienia miejsc zbrodni i ciał ofiar, które łączy jedynie kolor włosów – truskawkowy blond. Przez jedenaście lat bestia w ludzkim ciele pozostaje nieuchwytna, kontynuując swoje dzieło.
Do czasu…
W wyniku rutynowej kontroli drogówki zatrzymany zostaje Ulysses Christopher Maxwell. Lub coś, co się za niego podaje.
W podróży towarzyszą mu jedynie rozpłatane niedawno zwłoki młodej kobiety o włosach w ukochanym przez mordercę kolorze. Według dr Irene Cogan, biegłego psychiatry sądowego, aresztowany cierpi na zaburzenie dysocjacyjne osobowości. Max, Christopher, Kinch, Lyssy, Alicia – wszyscy oni zamieszkują mózg Ulyssesa, nawzajem o sobie nie wiedząc, zmieniając jego świadomość niczym karty w kolejnym rozdaniu upiornego pokera. Przynajmniej jedno z nich jest odpowiedzialne za jego zbrodnie. Irene staje się zakładniczką dewianta, kiedy dokonuje on spektakularnej ucieczki z policyjnego aresztu. Usiłując odwlec nieuniknione, godzi się na skomplikowaną i perwersyjną grę o życie ze zmieniającymi się osobowościami szaleńca. Tymczasem agent Pender rozpoczyna wyścig z czasem, by ją odnaleźć i zakończyć koszmar trawiący jego życie od lat.
– Zaoszczędzę pani zachodu – powiedział więzień w pomarańczowym kombinezonie, kiedy wprowadzano go do pomieszczenia.
Ręce miał przykute do pasa, a między nogami dyndał mu łańcuch. Chmurny funkcjonariusz policji nie odstępował go na krok. – Jestem świadomy czasu, miejsca i osoby, moje myśli są klarowne, a zrozumienie swojego położenia – pełne.
– Widzę, że wie pan, co i jak – odparła psychiatra, szczupła blondynka ledwo po czterdziestce. Spoglądała na więźnia zza metalowego biurka, zupełnie pustego, nie licząc dyktafonu, notatnika i beżowej teczki na akta. – Proszę usiąść.
– Dałoby się może to zdjąć? – Więzień wymownie potrząsnął kajdanami. Był smukły, nieco niższy od przeciętnej i wyglądał na dwadzieścia kilka lat.
Psychiatra spojrzała na policjanta. Ten pokręcił głową.
– Nic z tego, jeśli chce pani zostać z nim sam na sam – powiedział.
– Poproszę. Przynajmniej na razie – odparła. – Później może trzeba będzie go rozkuć, żeby mógł napisać parę testów.
– Muszę być przy tym obecny. Zadzwoni pani po mnie.
Na ścianie za psychiatrą wisiał czarny telefon. Obok znajdował się niepozorny przycisk alarmowy; identyczny ukryto pod biurkiem po jej stronie.
– A pan, siadaj – dodał policjant.
Więzień wzruszył ramionami i siadł okrakiem na drewnianym krześle, trzymając skute dłonie na podołku, jakby dosiadał konia. Twarz osadzonego miała kształt serca i przy pewnej dozie dobrej woli mogła być nazwana piękną. Miał długie rzęsy i usta godne anioła Botticellego. Loczek orzechowych włosów uroczo opadał na oczy, co wydawało się mu przeszkadzać. Kiedy tylko strażnik opuścił pomieszczenie, psychiatra pochyliła się nad biurkiem i odsunęła niesforny kędzior na bok.
– Dziękuję – powiedział więzień, patrząc na nią spod wpółprzymkniętych powiek. Błysk psotnego, pewnego siebie rozbawienia zniknął z jego brązowych, nakrapianych złotem oczu, ale tylko na moment. – Doceniam to. Jest pani kurwą adwokata czy może kurwą prokuratora?
– Żadną z nich – zignorowała obelgę. Sprawdza, jak się zachowam, pomyślała. Próbuje przejąć kontrolę nad rozmową, prowokując agresywną odpowiedź.
– No bez jaj, niech pani powie. Albo mój prawnik wynajął panią, by dowieść choroby psychicznej, albo prokurator, by dowieść jej braku. A może skierował tu panią sąd, by stwierdziła, czy nadaję się do wzięcia udziału w rozprawie? Jeśli tak, to spieszę poinformować, że jestem całkowicie zdolny do zrozumienia zarzutów oraz perfekcyjnie przygotowany do asystowania w swej obronie. Takie są kryteria, prawda?
– Mniej więcej.
– Nadal nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Zadam je inaczej, jeśli pani woli. Wynajęła panią obrona, oskarżenie, czy sąd?
– Czy to wpłynie na pańskie odpowiedzi na moje pytania?
Zachowanie więźnia przeszło dramatyczną zmianę. Opuścił ramiona, wygiął szyję i przekrzywił głowę na bok. Następne słowa wypowiedział z pietyzmem, niemal afektacją, samymi wargami, leciutko sepleniąc:
– Cy to fpłyń–je na pańsk–je otpofi eci na moje pytań–ja?
Psychiatra zdała sobie sprawę, że to nadzwyczaj celna imitacja jej własnego zachowania i sposobu mówienia. Przyparł ją do muru i obnażył dawne problemy z wysławianiem się, jej tragiczną mowę Kaczora Duffy’ego, której przezwyciężenie kosztowało lata terapii. Jednak parodia odegrana została raczej dobrodusznie niż drwiąco, jakby był jej starym przyjacielem.
– Oczywiście, że wpłynie – kontynuował już własnym głosem.
– Niech pani nie będzie obłudna.
– Chyba ma pan rację.
Poprawiła się na krześle, próbując zachować profesjonalizm, choć czuła gorący rumieniec, który spowił jej policzki.
– Tak na marginesie, to było świetnie odegrane.
– Dziękuję! – Mimo kajdan, surowych murów i niewesołych okoliczności, uśmiech więźnia rozjaśnił całe pomieszczenie.
– Chce pani zobaczyć mojego Jacka Nicholsona?
– Może innym razem – odparła, ku swojej irytacji, z identyczną afektacją, jaką wcześniej odegrał jej rozmówca. Złapała się na tym, że przejeżdża palcami po górnych guzikach swojej beżowej bluzki, niczym uczennica, która zauważyła, że jakiś chłopak ukradkiem zerka na jej biust. – Dziś mamy przed sobą mnóstwo roboty.
– Och! Jasne, zatem ruszajmy z tym. – Więzień zamachał skutymi dłońmi, jakby odganiał gołębie. Łańcuchy zabrzęczały dźwięcznie.
– Dziękuję bardzo.
Pochyliła się do przodu i włączyła swój aktywowany głosem dyktafon.
– Tak w ogóle, nazywam się doktor Cogan.
Psychiatra miała nadzieję, że więzień też się przedstawi – do tej pory uparcie odmawiał podania swojego nazwiska.
– Miło mi! – odparł wesoło, podkreślając to nonszalanckim, choć z konieczności krótkim uniesieniem ręki.
– A pan się nazywa…? – spróbowała ponownie, bardziej bezpośrednio.
– Po prostu Max.
– Nie do końca odpowiedział pan na moje pytanie.
– A pani nie do końca odpowiedziała na moje. Kto panią wynajął?
Miała nadzieję, że sobie odpuści. Teraz jednak musiała odpowiedzieć, inaczej narażałaby na szwank ich przyszłą współpracę.
– Sąd, pośrednio. Wynajęła mnie firma zakontraktowana przez państwo.
Skinął głową, jakby potwierdziła coś, o czym wiedział. Psychiatra odczekała chwilę, po czym zapytała ponownie:
– Więc, jak się pan nazywa?
– Jak powiedziałem, po prostu Max.
Podniósł wzrok. To naprawdę wszystko, co mogę zrobić, mówił jego zawstydzony uśmiech. Wygrałem, mówiły jego oczy.
Psychiatra przyjęła to.
– Miło mi, Max. Jak zapewne wiesz, mamy parę standardowych testów do zrobienia…
– MMPI, Rorschach, test skojarzeń, może jeszcze test dokańczania zdań, jeśli chce pani sobie nabić godzin…
– …ale najpierw porozmawiajmy sobie parę minut.
– Jeśli przez rozmowę rozumie pani przeprowadzenie wywiadu klinicznego, rozpoczętego otwartym pytaniem, zaprojektowanym tak, by wydobyć z pacjenta jego osobistą percepcję swoich problemów… – przerwał na chwilę, by zaczerpnąć oddechu
– …lub trudności, które doprowadziły go do poszukiwania leczenia, zaoszczędzę pani nieco czasu: zdiagnozowano u mnie prawdopodobną amnezję dysocjacyjną lub być może fugę dysocjacyjną. Więc jednak nie jesteś całkowicie świadom miejsca, czasu i osoby, co? – pomyślała doktor Cogan, zrywając kontakt wzrokowy, by zajrzeć do teczki na akta.
– To ciekawe, Max. Wydajesz się nieźle zaznajomiony z psychiatrycznymi procedurami i terminami. Nie mogło tak być czasem, że pracowałeś w branży psychiatrycznej?
– Mogło – odparł. – Oczywiście, mogłem być też pacjentem zakładu zamkniętego – dodał po chwili zastanowienia. – No wie pani, biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich mnie znaleziono.
– To brzmi jak coś, od czego możemy zacząć. Opowiedz mi o okolicznościach, w jakich cię znaleziono.
– No cóż, doktor Cogan, to było tak…
Więzień pochylił się na krześle. Jego oddech stał się płytszy, a błysk w oku bardziej poważny. Psychiatra miała wrażenie, że po raz pierwszy, odkąd osadzony się tu pojawił, jego uwaga była w pełni skupiona.
– Pierwsza rzecz, jaką pamiętam, to taka, że siedziałem w samochodzie obok świeżo wypatroszonej kobiety.
Wypatroszonej. Irene Cogan wydało się dziwne, jak jedno proste słowo może działać na wyobraźnię – o wiele mocniej niż trzystronicowy raport koronera, opisujący wszystko w klinicznych szczegółach: „Półokrągłe rozcięcie po stronie brzusznej, rozpoczynające się półtora centymetra ponad prawym grzebieniem biodrowym, biegnące w dół do trzech centymetrów ponad spojeniem łonowym, a potem zataczające wznoszący łuk ku szczytowi lewego grzebienia biodrowego, czego rezultatem było wysunięcie się z ciała zarówno jelita cienkiego, jak i grubego…”.
Podniosła wzrok znad teczki. Więzień oczekiwał następnego pytania z uśmiechem. Jego nakrapiane złotem oczy lśniły. Nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że siedzi przed nią mężczyzna, który właśnie świetnie się bawi na swojej pierwszej randce z dziewczyną. Chwilowo wyrwana ze swojego chłodnego profesjonalizmu, doktor Cogan przełączyła się na autopilota i, zamiast zadać prawdziwe pytanie, powtórzyła jedno z ostatnich słów swojego interlokutora.
– Świeżo? Jak bardzo świeżo?
Więzień wzruszył ramionami, z całą nonszalancją, na jaką pozwalały mu łańcuchy.
–Nie wiem, trzydzieści, czterdzieści sekund. Ciągle jeszcze siedziała prosto.
W ciągu długiej nocy każdy z nich miał swoją turę. Max był sadystą i sodomitą, Christopher zmysłowym marzycielem, a Kinch… cóż, Kinch był rzeźnikiem.
Christopher miał pierwszeństwo. Kiedy Terry Jervis doszła do siebie po gazie pieprzowym, już na nią czekał. Delikatnie przemył jej oczy i zdjął bandaże z głowy. Przyniósł z łazienki świece oraz kominek do aromaterapii wraz z wonnymi olejkami. Kochał się z nią czule w migotliwym świetle świec. Ubierał ją i rozbierał – całkowicie lub częściowo – w przeróżne stroje, korzystając z jej szafy i szuflady na bieliznę. Dziwka w stroju wesołej wdówki, córka farmera w ogrodniczkach, policjantka w samej koszuli, żoneczka w koszuli nocnej, nastoletnia nimfomanka w krótkiej koszulce, mała dziewczynka we flanelowej piżamie. Układał ją w różnych pozycjach – na plecach, na boku, na brzuchu, opartą o poduszki, klęczącą przy łóżku, leżącą na dywanie, przerzuconą przez krzesło, pochyloną nad różowo-białą toaletką, przyciśniętą do lustra.
Ale niezależnie od pozycji, za każdym razem traktował ją tak delikatnie i z taką czułością, że stopniowo zaczęła budzić się w niej nadzieja, że może jednak jej nie zabije.
Wtedy właśnie Max zdecydował się przejąć kontrolę. Zgodnie z planem. Strach nie był nawet w połowie tak smaczny, jeżeli nie został wcześniej podlany sosem nadziei. Zapalone świece i gorący olejek szybko znalazły nowe zastosowania. Wonne olejki i kremy nie służyły już jej wygodzie, lecz tylko temu, by ułatwić mu dostęp. Max nie był jednak młodym Bachusem, jak Christopher. Prześladowały go czasami problemy ze wzwodem i przedwczesną ejakulacją, zatem zmuszony był do wspomagania się szerokim asortymentem zabawek seksualnych z szuflady Terry i Alethy.
Kiedy już z nią skończył, nadal żyła, ale zmieniła się w dygocący, poraniony wrak o szeroko otwartych oczach, zupełnie bezużyteczny tak dla Maxa, jak i Christophera. Jednak Aletha Winkle, choć nie odzyskała przytomności, też była żywa i nienaruszona, nie licząc rany na potylicy. Max nie miałby z niej żadnego pożytku, nie da się w końcu torturować nieprzytomnej ofiary.
Ale Christopher chciał się z nią pobawić, więc Max mu pozwolił. Ciąganie Alethy po mieszkaniu było nie lada wysiłkiem, dlatego kiedy znalazła się na łóżku, tam już została. Nawet przebieranie jej kosztowało wiele energii. Zatem, by nie marnować sił, Christopher rozcinał wzdłuż ubrania, które chciał na nią założyć.
Próbował zachęcić Terry, by wzięła udział w zabawie, ale na próżno. Terry przepadła na dobre. Ostatecznie Christopher postanowił rozebrać obie kobiety i ułożyć je we wspólnej kompozycji. Kontrast pomiędzy masywnym, nieruchomym brązowym ciałem Alethy a jasną, filigranową, dygocącą sylwetką Terry był zarówno intrygujący, jak i podniecający. Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Kiedy nadszedł świt, Christopher był nasycony, a Max znudzony. Nadeszła tura Kincha.
Po tej pełnej wrażeń nocy Max był wycieńczony i zlany potem.
Wziął długi gorący prysznic i zrobił sobie sute śniadanie.
Kiedy jadł, zadzwonił telefon. Max odezwał się do słuchawki głosem Terry. Wysoki tembr, zaciśnięte zęby.|
– Halo?
– O… cześć Terry. Z tej strony Marry Ann ze szkoły El Sasual. Brakuje mi dziś nauczycielki do czwartej klasy. Może Aletha hciałaby ją zastąpić?
– Jest chora. Przeziębiła się.
– Dobra, to trzeba poszukać innej ofiary…
Święte słowa, siostrzyczko, pomyślał Max, odwieszając słuchawkę.
Nagle zrozumiał, że stawiało to sprawy w zupełnie nowym świetle. Skoro nie spodziewano się nigdzie żadnej z tych kobiet, skoro nikt nie miał powodu, by szukać go w tym domu, a Plymouth stał bezpiecznie ukryty w garażu, pozostanie tu przez jakiś czas wydawało się atrakcyjną opcją.
Po pierwsze, było już jasno. Ktoś z sąsiadów mógłby go zauważyć za kierownicą Volvo. Po drugie, jeśli policja zarządziła blokady dróg zeszłego wieczora, to powinny one zniknąć nie wcześniej niż następnej nocy.
Musiał też zmienić wygląd. Zadekowanie się tu dałoby mu na to czas. I choć jeszcze nie odczuwał senności, wiedział, że ta wkrótce nadejdzie. W wieku dwudziestu ośmiu lat nie mógł już bezkarnie zarywać nocek. Do tego następna część planu mogła okazać się niełatwa do wykonania. Jeśli teraz wypocznie, to później będzie z pewnością miał sprawniejszy umysł.
Po pierwsze jednak, włosy.
– Ale mieliśmy ubaw, co, dziewczyny? – rzucił do dwóch kobiet, kiedy przechodził przez sypialnię w drodze do łazienki, gdzie Terry trzymała akcesoria do wybielania włosów.
Nie było odpowiedzi. Nie, żeby się spodziewał jakąś usłyszeć.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.