Historia kotem się toczy
Data wydania: 2013
Data premiery: 10 grudnia 2011
ISBN: 978-83-7674-189-5
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 380
Kategoria: Literatura dla kobiet
34.90 zł 24.43 zł
Naciskana przez córki-bliźniaczki Ada zobowiązuje się zająć przez rok – i ani dnia dłużej! – ich babcią Janiną, z którą nigdy nie miała dobrych relacji. Życie na prowincji, na pozór spokojne i monotonne, nie będzie dla Ady wyłącznie sielanką, bo choć wypadek osłabił nieco żywotność staruszki, nie przytępił jej ostrego języka. Dodatkowo po Kasztelowie grasuje złoczyńca. Czy jest nim odludek spod lasu, którego dom Ada widzi z okna poddasza? Z intrygującym mężczyzną zetknie się za sprawą kota, mającego niemały udział w tej historii.
Powoli Ada odnajduje swoje miejsce w Kasztelowie, poznając coraz to nowych ludzi i zmieniając swoje nastawienie do życia z dala od wielkiego miasta. Czy tu, w miasteczku, gdzie czas w cieniu starego zamku płynie inaczej, odnajdzie wreszcie dawno zagubione szczęście? I jaką rolę w tych poszukiwaniach odegra tajemniczy kot?
Znałam to porozumiewawcze spojrzenie. Komunikowały się wzrokiem na długo przed tym, zanim nauczyły się mówić. Na przekór temu, co pisano o samoświadomości niemowląt, moje bliźniaczki zawarły komitywę,nim skończyły pierwszy rok życia. Objawiało się to nie tylko identycznym sposobem wyrażania emocji, co można by podciągnąć pod wzorowanie się jednej na drugiej – one rozmyślnie dążyły do wspólnego celu.
Zorientowałam się w tym, obserwując je podczas karmienia. Jeżeli coś nie podeszło Mai, nie ruszyła tego też Wika, w odwrotnej kolejności tak samo.
Z latami osiągnęły perfekcję w przekazywaniu sobie bezsłownych sygnałów, jednak i ja się wyrobiłam. Teraz też z miejsca odgadłam:
– Ustaliłyście już wszystko beze mnie, nieprawdaż?
Wiktoria zawahała się. Po chwili zabrała głos, wspomagana potakiwaniem siostry. Jak zwykle były zgodne.
– Przedyskutowałyśmy wszystkie możliwe opcje – wykręciła sięzręcznie. – Za tydzień znowu jedziemy do babci, wybierz się z nami! Pomożesz nam ją przekonać.
– Pewnie! Może jeszcze mam ją prosić? – zapytałam z ironią.
– Mamuś, najwyższa pora zakopać topór wojenny!
„Po moim trupie!” – odparłam, w – jak dotąd – nadal żywym duchu.
Od pamiętnej kłótni z teściową, podczas której wykrzyczała mi, że mnie nie cierpi, a tuż potem wyprosiła ze swojego domu, więcej tam nie wróciłam. Ona była uparta, nie zdobyła się na przeprosiny, a ja także miałam swoją dumę. Nie umiałam zapomnieć afrontu. I tak rok mijał za rokiem.
Szczerze powiedziawszy, odpowiadał mi ten układ. Już dużo wcześniej pojęłam, że jej uprzedzenia do mnie nigdy nie znikną. Starania, żeby spodobać się teściowej, spełzły na niczym. W końcu stało się, co się stać musiało – przestało mi na tym zależeć.
– Ona wymaga pomocy! – naciskała Maja.
– Wcale tego nie kwestionuję.
– I właśnie dlatego trzeba działać! W takich momentach waśnie powinny iść na bok! – Osąd w oczach drugiej z córek był jednoznaczny.
– Jeżeli myślicie, że wzbudzicie we mnie wyrzuty sumienia, to jesteście w dużym błędzie! – Ściągnęłam brwi dla podkreślenia efektu.
– Nie wiesz, jakie to, co mówisz, jest dla nas przykre!
– Wierzcie mi, uszczęśliwianie kogoś na siłę z reguły źle się kończy!
– Oj, mamuś… – jęknęła znów Maja.
W odróżnieniu od swojej siostry, miała naturę pokojową i to nie tylko w kontekście pacyfistycznym, toteż wszelkie niesnaski w rodzinie trafiały ją nader boleśnie. Nie mogłam jednak ustąpić. Współczułam ich babci, lecz nie poczuwałam się do obowiązku opieki nad nią. Co najwyżej mogłam pomóc ją zorganizować. Wspierać kogoś można również na odległość.
Córki nie rozumiały mojego oporu. Nie znały bliższych szczegółów naszego konfliktu, składającego się zresztą z kropel goryczy, które w końcu przelały czarę. Nigdy też nie nastawiałam ich przeciw babci, mając świadomość, że względem nich była inna, ciepła i pełna troski.
Przepadała za swoimi wnuczkami, jedynie ja zostałam tą obcą „gorolką”,która skradła jej syna. Spłodzone w wyniku tego dzieci miała za krew ze swojej krwi, zapominając o domieszce mojej.
Oczywiście, dziewczyny wiedziały, że byłyśmy poróżnione ze sobą, w końcu od lat jej nie odwiedzałam. Początkowo namawiały mnie do tego, lecz argumentowałam zawsze tak samo:
– Ten, kto zawinił, powinien pierwszy wyciągnąć rękę do zgody!
Mogłam być spokojna; znałam upór teściowej i, jak się tego spodziewałam, żaden gest pojednania z jej strony nie nadszedł. Po czasie nawet wyczułam, że córki chyba wolą nie mieszać się w nasze sprawy. Wymagałoby to od nich zajęcia określonej pozycji, a że kochały i mnie, i babcię, byłoby to dla nich kłopotliwe. Odkąd miałam spokój z teściową, do starych uraz nie doszły już nowe. Gdyby nie Heniek, który nie tracił nadziei, że relacja między jego matką a żoną ulegnie poprawie, rzadko przypomniałabym sobie o niej….
I o zawodzie, jakim stałyśmy się wzajemnie dla siebie.
Teściowa nie zaakceptowała mnie i od pierwszych chwil dawała mi to odczuć. Na różne sposoby, choć najczęściej jawnym lekceważeniem.
Nawet moje imię wymawiała z największym trudem, zazwyczaj mówiąc o mnie „ona”. Mściłam się za to, nazywając ją „wiedźminą”, choć nigdy przy swoich bliskich.
Wiedziałam, że rozczarowała się mną jako synową, pragnęła innej – Ślązaczki i bardziej zaradnej. Nasz układ nigdy nie stał się rodzinny, choć – co dostrzegłam w relacji do syna i wnuczek – nie brakowało jej uczuć.
Mnie jedynej nie dała szansy, nie pomogły nawet upływ czasu ani moje zabiegi zyskania jej aprobaty. Zapewne gdybym miała za sobą inne przeżycia, nie zachowywałabym się tak desperacko. Infantylnie sądziłam, że zastąpi mi matkę. Nic z tych rzeczy. Im bardziej usiłowałam wkraść się w łaski teściowej, tym większą miała nade mną przewagę.
Zrozumiałam to o wiele za późno.
I zmieniłam się w stosunku do niej. Nie pozwalałam więcej na traktowanie mnie z góry. Nie spodobało jej się to i kroczek po kroczku doprowadziła do tego, że przestałyśmy się całkiem widywać. W Kasztelowie nie byłam od jakichś dziesięciu lat i wydawało się, że nam obojgu jest to na rękę. Henryk miał o to pretensje, naturalnie, jedynie do mnie.
Denerwowało mnie, że zachowanie matki usprawiedliwiał jej wiekiem.
Ta kobieta miała po prostu złośliwy charakter.
Dużo później, kiedy w moim małżeństwie zaczęło się psuć, spekulowałam, że i teściowa przyczyniła się do tego. Mało to razy krytykowała mnie w obecności Henryka? Nie kryła też swojej sympatii do Łucji z sąsiedztwa, którą chętnie widziałaby u jego boku. Na dodatek, kiedy w ostatnich latach odwiedzał matkę beze mnie, mogłam przypuszczać, iż podburza go za moimi plecami. Zwykle wracał od niej podrażniony i czepiał się o wszystko. Ironią losu nie zostawił mnie ani dla matki, ani dla owej Łucji, od dawna zresztą mężatki – zakochał się w dziewczynie niewiele starszej od własnych córek.
Mojego małżonka dopadł kryzys wieku średniego, z typowymi tego symptomami, włącznie z ukrywaniem obrączki i przesadną dbałością o siebie. Równolegle nastąpił proces oswobadzania się od rodziny. Najpierw tylko spóźniał się z pracy, potem zarywał wieczory, aż nagle się wyprowadził. Zwodził mnie jeszcze, że separacja jest tylko przejściowa, że potrzebuje czasu do namysłu. Niekiedy nadal wpadał na noc, co dawało mi nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone. Szukałam winy w sobie, starałam się być dla niego bardziej atrakcyjna. Dopiero kiedy Heniek wystąpił o rozwód, pojęłam, jaka byłam naiwna. Od dawna mieszkał z tamtą kobietą i tylko sprytnie się asekurował na wypadek,gdyby im jednak nie wyszło. Załamałam się, dowiedziawszy o jego oszustwie, straciłam siłę do walki. Nie utrudniałam rozwodu i rok później nasze małżeństwo formalnie przestało istnieć.
Po jakimś czasie dotarło do mnie, że oznacza to także ostateczne zerwanie kontaktu z matką Henryka. Ani mnie to ucieszyło, ani zmartwiło,miałam inne problemy na głowie. Egzystencjalne – ponieważ zwolniono mnie z pracy, natury psychicznej – w reakcji na rozpad związku. Co więcej, dziewczyny właśnie zbliżały się do dyplomów, więc było u nas mocno stresowo.
Druga młodość Henryka nie dorównała młodości jego nowej wybranki i okazała się dla niego zabójcza. W lutym tego roku nagle zmarł na zawał. Trudno orzec, co dokładnie zawiniło, czy fałszywa ocena własnej kondycji, czy predyspozycje rodzinne – jego ojciec także nie przeżył ataku serca, odeszli, mając tyle samo lat. Wiadomość o śmierci Henryka zaszokowała mnie i zasmuciła. Chociaż ze zrozumiałych powodów nie umiałam cieszyć się jego nowym szczęściem, to na pewno nie życzyłam mu źle. Płakałam na równi z córkami.
Pochowany został w swoim rodzinnym miasteczku, śląskim Kasztelowie. Zimny i dżdżysty poranek sprawił, że ceremonia pogrzebowa odbyła się bez przeciągania. Ze względu na okoliczności oddaliłam dawne żale do teściowej i poszłam przywitać się z nią. Nie pozwoliła mi się uścisnąć i gwałtownie przerwała moje kondolencje. Nieopatrznie nazwałam ją „mamą”.
– Mamom to jo była ino do Hyniusia! – syknęła gwarą, gdyż inaczej nie potrafiła. – A tyś już niy moja synowo, to i żodno wdowa po nim!
Ostentacyjnie odwróciła się ode mnie i uczepiła ramion wnuczek, podanych jej chętnie, choć nieco bezmyślnie. Bliźniaczki, w swoim bólu po stracie ojca, na tamtą chwilę zapomniały o moim istnieniu. Nikomu nie przyszło na myśl, by zaprosić mnie na stypę, zatem wsiadłam do auta i wróciłam do Krakowa.
Wyjątkowo zgadzałam się z matką Henryka. Nie będąc więcej jego żoną, nie przysługiwały mi także przywileje wdowy. Szczerze mówiąc, od porzucenia przez męża nie czułam się ani jedną, ani drugą. Odpowiednio do tego moja żałoba po nim nie trwała długo i przebiegła bez dramatyzmu. Nie dała się porównać do tamtej wcześniejszej, gdy Heniek zabił naszą miłość. W istocie chyba już wtedy pożegnałam się z nim, a też pogodziłam z jego odejściem. Kiedy naprawdę umarł, był ogromny żal, było opłakiwanie, lecz nie bezdenna rozpacz. Tę odczuwa się po śmierci kochanej osoby, a ja przestałam go kochać.
Co innego dziewczynki: nie umiały pogodzić się ze stratą taty. Jedno musiałam mu przyznać, do końca wspierał je finansowo i zabiegał o kontakt z nimi. Maja, typowo dla siebie, szybko przebaczyła ojcu, choć nie usprawiedliwiała jego poczynań. Wika zdystansowała się do niego, otwarcie biorąc moją stronę; zmiękła dopiero, gdy tatuś fundnął im mały samochód.
Za to bezwzględny albo – jak wolę myśleć – krótkowzroczny, Henryk okazał się już wobec mojego losu. Wyszło bowiem na jaw, że jeszcze w trakcie naszego małżeństwa wykupione na siebie mieszkanie obciążył hipoteką. Wysoki kredyt, który zaciągnął na potrzeby swojej firmy, nie został spłacony nawet w połowie. Nie była w stanie go przejąć, a były wspólnik Henryka umywał ręce. Wyrzucenie mnie z mieszkania stało się kwestią czasu, a wynajęcie podobnego lokum w Krakowie przekraczało moje możliwości finansowe. Ze strachem czekałam na decyzję banku.
Wiktoria i Marianna (lub po prostu Wiki i Maja) zaraz po uzyskaniu dyplomów, rezygnując nawet z zasłużonych wakacji, przeniosły się do Warszawy. Obie dostały się tam na roczną praktykę w renomowanej agencji reklamowej. Na razie zarabiały niewiele, lecz były dobrej myśli, że zaczepią się tam na stałe. Ostro pracowały, więc nie widywałyśmy się często, dobrze, jeśli raz w miesiącu. Nie chcąc ich obciążać kłopotami, ukrywałam powagę sytuacji. Wyniknął jednak kolejny problem, tym razem z ich babcią.
Złamała sobie szyjkę kości udowej, pośliznąwszy się na schodkach ganku. Teściowa była już po operacji, podczas której wszczepiono jej endoprotezę. Moje córki nie tylko rozmawiały z lekarzami, ale i doinformowały się w Internecie i mocno obawiały się powikłań pooperacyjnych. Zamartwiały się także na zapas, co będzie z babcią po opuszczeniu szpitala.
Nie byłam gotowa do poświęceń. Zapamiętałam teściową jako kobietę obrotną, szorstką i zjadliwą. Spotkanie na cmentarzu zdawało się potwierdzać, że upływ czasu nie zmienił jej natury. Od lat mieszkała sama i stan ten jej odpowiadał. Radziła sobie z domem, uprawiała ogródek, wsiadała na rower, więc nie miałam jej za staruszkę.
– Mamo, gdybyś widziała ją teraz! – Maja sugerowała, że teściowa dogoniła metrykę.
– Bardzo cierpi, ale wcale nie narzeka. Mało się odzywa, to do niej niepodobne…
Córki posmutniały. Prosto z wizyty w gliwickim szpitalu przyjechały do mnie, mocno przestraszone. Możliwe, iż bały się, że babcia umrze jak niedawno ich tata, a ze względu na swoją pracę nie mogły prawdziwie się o nią zatroszczyć. Z ich spojrzeń oraz aluzji załapałam wreszcie, że liczą na moje wsparcie. Wymyśliły sobie, że miałabym zabrać teściową do siebie!
– Co?! Jak wy to sobie wyobrażacie?
– Przecież to nie na zawsze… Jak tylko wydobrzeje, wróci do Kasztelowa.
– Zapomnijcie! – żachnęłam się na ten oczywisty absurd.
– Dlaczego? Teoretycznie jest to do zrobienia. Odkąd pracujesz w domu, rzadko z niego wychodzisz. Twoje mieszkanie jest na parterze, więc nie będzie też kłopotu z wózkiem!
– Moje mieszkanie… – nie powstrzymałam westchnienia. – Chyba muszę wyjawić wam wreszcie, jak się rzeczy naprawdę mają.
Dziewczyny zatkało; były pewne, że ich ojciec mnie zabezpieczył.
Moje nowiny były dla nich miażdżące… a przecież nie powiedziałam im wszystkiego. Skądinąd wiedziałam bowiem, że wobec swojej kochanki Heniek był już bardziej wspaniałomyślny – nowe mieszkanie kupił na jej nazwisko. Nawiasem mówiąc, nie pojawiła się na jego pogrzebie, czego nie rozumiałam, lecz ze względu na córki byłam jej za to wdzięczna. Również dla mnie jej widok byłby niekomfortowy, może nawet poniżający, podobnie jak fakt, że Henryk zostawił mnie z niczym.
Wyznawszy teraz córkom prawdę, nie poczułam więc ulgi, lecz coś w rodzaju zawstydzenia. One znały ojca z innej strony, toteż mogły wysnuć z całej tej sytuacji fałszywe wnioski. Kto bez powodu postępuje w ten sposób? Większość ludzi zapewne myślała, że sama jestem sobie winna.
W kolejny weekend dziewczyny znów wyruszyły w podróż. Najpierw odwiedziły babcię w szpitalu, a w sobotę wieczór wylądowały u mnie, jak wkrótce się okazało, z nowym projektem w głowach. Skoro teściowa nie mogła zamieszkać u mnie, to ja miałam wprowadzić się do niej! Kompletna paranoja!
Córki nie dały mi dojść do słowa, ucałowały mnie na dobranoc i poradziły:
– Prześpij się z tym, mamuś!
– Pogadamy o tym jutro.
Prześpij? Akurat! Niemalże do rana nie zmrużyłam oka! Wróciłyśmy do tematu po niedzielnym śniadaniu, gdy dobudziłyśmy się wszystkie przy kawie.
– I co z naszym planem? – niby mimochodem spytała Maja.
– Nic z tego nie będzie – pozbawiłam je złudzeń. – Przecież znacie i mnie, i babcię.
– Nie bardzo rozumiem – córka zrobiła zdziwioną minę. – Myślałyśmy, że zobowiązałaś się do pomocy.
– Owszem, ale nie takiej – położyłam nacisk na ostatnie słowo.
– Inaczej się nie da, babcia musi mieć opiekę! – dołączyła Wika.
– Ona plus ja pod jednym dachem równa się tragedii!
– Przesadzasz! – zaprotestowała ponownie Wiktoria
– Babcia nie jest już tą samą osobą, co dawniej… – łagodziła jej siostra. – Jesteśmy jej najbliższą rodziną. Kto ma zatroszczy się o nią, jeżeli nie my?!
– Za kilka godzin wracamy do Warszawy, musimy coś postanowić! –druga z bliźniaczek była bardziej konkretna.
– Macie rację, trzeba tym się zająć – przyznałam. – Zadzwonię jutro po poradę do ośrodka pomocy społecznej, zorientuję się też gdzie indziej. Znajdziemy rozwiązanie. Są dochodzące opiekunki albo specjalne miejsca dla samotnych seniorów.
– Sugerujesz dom starców?! – oburzyła się Maja. – To nie wchodzi w rachubę!
– Do siebie żadna z nas jej nie weźmie – przypomniałam.
– Dlatego optymalne jest wyjście z twoją przeprowadzką! O ciebie też się martwimy! Co zrobisz, gdy dostaniesz nakaz eksmisji?
– Bez obaw, poradzę sobie, nie jestem kaleką. Wynajmę jakąś dziuplę.
Może w Hucie, tam dużo taniej, a przecież nie muszę codziennie dojeżdżać do pracy.
– No właśnie! Zlecenia możesz wykonywać w Kasztelowie i stamtąd raz na jakiś czas dowozić je Krakowa. Nawet twoim tempem jazdy będziesz tu w dwie godziny!
Skarciłam córki wzrokiem. Ile można tłumaczyć to samo? Rozumiałam ich troskę o babcię, lecz miałam się za życiowo mądrzejszą. Narzucanie komuś towarzystwa, zwłaszcza znienawidzonej ekssynowej, było fatalnym pomysłem. Poza tym nigdy nie marzyłam o mieszkaniu na prowincji.
– Wybaczcie, moje drogie, ale nie jestem altruistką.
– Przynajmniej spróbuj!
– I tak nic z tego nie wyjdzie! Szkoda czasu i zachodu.
– Jakbyś miała zapełniony kalendarz! – przycięła mi Wiktoria.
– Macie mnie za starą babę, której nic już nie może spotkać?
– Poznałaś kogoś?! – córka stała się podejrzliwa.
– Ależ skąd! Ja o czymś innym… – uśmiechnęłam się gorzko. – Teraz, kiedy jesteście daleko, planowałam trochę bardziej skupić się na sobie.
Róża już od dawna mnie do tego namawia, ciągle powtarza, że powinnam zamknąć stary rozdział, więcej wychodzić do ludzi, otworzyć się na nowe. Nie sądzicie, że ma rację?
Najpewniej gdyby nie problem z babcią, poparłyby sugestie mojej przyjaciółki. Okoliczności uległy jednak zmianie.
– Parę miesięcy nie czyni chyba dużej różnicy? O więcej cię nie prosimy… A potem zastanowimy się, co dalej.
– Nadal nie rozumiem, czemu to muszę być ja?
Ku mojemu zdumieniu, dopiero teraz wytoczyły najcięższe działo.
– Dobra – westchnęła Wika, po czym porozumiała się z siostrą wiadomym spojrzeniem. – Może przekona cię coś innego i dojrzysz wreszcie korzyści. Wczoraj długo rozmawiałyśmy z babcią. Przez ten tydzień od naszej poprzedniej wizyty przemyślała sobie wszystko. I nie powiem, trochę nas zaskoczyła…
– O czym wy mówicie? – zaintrygowały mnie nie tyle słowa, co niewyraźne miny bliźniaczek.
– Babcia zapowiedziała, że przepisze dom na tego, kto będzie o nią dbać do jej śmierci. Ma też jeszcze jakieś grunty, więc i one dojdą.
– Co?! – oburzyłam się. – Ale to wam się należy! Jesteście jedynymi spadkobierczyniami!
– Jeśli nie zrobi testamentu, to owszem. Ma jednak prawo zadysponować swoim majątkiem inaczej i wszystko wskazuje na to, że zamierza to zrobić. Wnuczki wnuczkami, ale skoro my nie możemy się nią zaopiekować…
– Wystraszyła się tym wypadkiem i boi się mieszkać sama – uzasadniała Maja ten krok.
– Zaraz, zaraz! – irytowałam się. – To znaczy, że pierwszy lepszy pozbawi was schedy po ojcu?
– Są już nawet chętni! – Wika dobijała mnie kolejną informacją.
– Kto?! Dała ogłoszenie, czy jak?!
– Pamiętasz siostrę babci, Szołtyskową?
– O ile wiem, umarła.
– Tak, ale w Kasztelowie żyją jej dzieci, kuzyni taty. Syn jednego z nich niedawno się ożenił i młodzi nie bardzo mają gdzie mieszkać. Odwiedzili ją nawet w szpitalu. Podobno byliby skłonni od razu wprowadzić się do babci.
– Proszę, jacy dobrzy! Za dom to każdy by chciał! – prychnęłam gniewnie. – Kombinują sobie, że staruszka długo nie pożyje, a wtedy oni zyskają wszystko! Takie wyłudzanie zapisu na pewno nie jest legalne!
– To nie jest wyłudzanie, babcia sama to wymyśliła. I że jeśli ci młodzi się nie sprawdzą, to poprosi proboszcza, by znalazł jej kogoś innego.
– Aha, może jeszcze przepisze wszystko na Kościół?!
– Mamuś, ty się nie złość, a zastanów raz jeszcze! Prosimy!
– Jeśli nie z naszego powodu, to pomyśl o swojej przyszłości! – wtrąciła druga z córek. – Wyobraź to sobie tak: pomieszkasz z babcią, a później sprzedasz jej dom. Będziesz miała na ten swój nowy start.
– Wika, ty mnie nie denerwuj, bo zaraz naprawdę wybuchnę! – ostrzegłam. – Miałabym okradać własne dzieci?!
– My niczego nie chcemy!
– Jesteśmy wykształcone, dorobimy się.
– Nie wiecie, co mówicie! – zgromiłam je wzrokiem. – To wasza ojcowizna, nie tylko w sensie wartości materialnej. W tym domu wychował się wasz tata, tam są wasze korzenie! Przypomnijcie sobie, jak chętnie bywałyście tam dawniej, każdego lata chciałyście do babci! Może teraz, z perspektywy stolicy, Kasztelowo wydaje się wam mało atrakcyjne… Wierzcie mi jednak, najdalej gdy urodzą się wam dzieci, pożałujecie, że tak łatwo pozbyłyście się dziedzictwa!
– Widzisz jakieś inne wyjście?
– Przekonajcie babcię, że źle robi!
– I że ma pójść do domu opieki?
– Czasem nie ma się wyboru.
– Babcia ma wybór!
Co prawda, to prawda. Zamilkłam, co nie było równoznaczne z odzyskaniem spokoju. Serce waliło mi jak po wypiciu za mocnej kawy, a czoło zrosił pot. Znalazłam się w ślepym zaułku, byłam w kropce… czy jakby jeszcze nazwać moje położenie. Wszystko we mnie wzbraniało się przed zamieszkaniem z eksteściową, ale jeszcze bardziej nieznośna była myśl, że moje córki miałyby utracić to, co im się prawnie należy. Owszem, były zdrowe, inteligentne i najpewniej czekała je kariera za wodowa, lecz w życiu bywa różnie; dobrze mieć coś własnego. Swoje miejsce na ziemi, do którego zawsze można powrócić.
Sama będąc tego pozbawioną, wiedziałam, o czym mówię. Wychowywała mnie babcia Teresa. Byłam niczym kukułcze jajo, bez nazwiska ojca, które matka zataiła, oraz bez powiązania z nią samą, gdyż nie interesowała się moim losem. Znerwicowana, głośna i chaotyczna babka nie zapewniła mi bezpieczeństwa, jakie powinno czuć każde dziecko. Jakże czekałam na swoją dorosłość i jak zawodziła mnie na starcie – biednym, pełnym obaw i problemów! A gdy uwiłam wreszcie własne gniazdo i po wielu latach zapomniałam o niedobrych początkach, stabilizacja znów okazała się utopią.
Wika i Maja nie miały pojęcia, ile kosztowało mnie zatajanie swojego strachu przed życiem, aby one weszły we własne bez lęku. Dzisiaj na powrót nie czułam się pewnie w tym świecie i miałam ogromną nadzieję, że moje córki nigdy nie poznają tego uczucia. Nie umiałam im dać wiele ponad swoją miłość. Mogłam jednak postarać się, aby nie utraciły prawa do spadku po ojcu.
– Załóżmy, że… – zaczęłam.
– Babcia zgodziła się na ciebie – weszła mi w słowo Wika, jakby odgadła tok moich myśli.
Teściowa była gotowa przyjąć moją opiekę? Nie do wiary! Jeszcze przez chwilę nie umiałam ochłonąć. Naturalnie, miała swoje powody.
Zapewne i jej zależało, by dom odziedziczyły wnuczki, a nie dalecy krewniacy czy obcy. Po co jednak ten cały szantaż? Demonstrowała mi swoją wolną i nadal silną wolę? Uprzedzała, że nic za darmo?
– Czy ona wie o sprawie z mieszkaniem?
– Nic nie mówiłyśmy – zapewniła mnie Maja.
Przynajmniej tyle, będę mogła postawić własne warunki. Tym niemniej, wizja przeprowadzki zawierała masę minusów. Wielkomiejskie tętno pokrywało się z moim, nie lubiłam zmian, zaś zmienić miało się wszystko. Czy poradzę sobie, czy zdołam się dostosować? Jak zniosę stałe towarzystwo teściowej? Plusem byłaby świadomość, że robię to dla córek. Nie podjęłabym się tego dla nikogo innego.
– Dobrze, zajmę się waszą babcią! – powiedziałam szybko, by się nie rozmyślić.
– Wiedziałyśmy! Na ciebie zawsze można liczyć!
– Powoli… tylko przez rok! Potem wracam do Krakowa!
– W porządku, mamuś! Po roku coś wymyślimy. – Jesteś kochana!
W spojrzeniu, jakim wymieniły się dziewczyny, było więcej radości niż poczucia zwycięstwa. Jeżeli natomiast mój własny wzrok coś wyrażał, to chyba tylko przerażenie własną decyzją. Docierał do mnie jej wymiar; już nie było odwrotu, zrobiło się poważnie. Starałam się zawsze dotrzymywać słowa i wpajałam tę zasadę córkom. A zatem, jako się rzekło…
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.