Julka, Kuba i Czerwony Kapturek
Data wydania: 2011
Data premiery: 14 marca 2011
ISBN: 978-83-7674-085-0
Format: 140x136
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 12
Kategoria: Literatura dla dzieci
4.90 zł 3.43 zł
Wierszowana bajka dla dzieci.
“Prolog
MNICH SIEDZIAŁ NAD KSIĘGĄ, STARAJĄC SIĘ ze wszystkich sił skupić na powierzonej mu pracy. Nie było to jednak łatwe. Pióro skrzypiało po karcie pergaminu, a on co chwilę gubił wątek. Czuł na plecach wpatrzone w niego dwie pary oczu, śledzące każdy jego ruch. Mnich pisał, mrucząc pod nosem:
—Roku Pańskiego dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego dopiero kształtującym się państwem polskim włada syn Mieszka — Bolesław. Trudne to czasy i niespokojne. Książę Bolesław osadza na okolicznych gródkach swoich drużynników, nadając im godność żupanów. Mają wprowadzać ład i porządek w umęczonym zawieruchą księstwie. Dzięki nim wreszcie znikają z lasów bandy rabusiów i maruderów, których zostawiły po sobie wojny. Powstają nowe grody i osady.
—Wujku, jestem głodny — głos zza pleców oderwał skrybę od pracy.
—Wujku, co to znaczy zawierucha? — dodał drugi głos. Zakonnik cisnął pióro o ziemię i odwrócił się gwałtownie.
—Przecież mówiłem wam, że macie siedzieć cicho. — Dwójka małych chłopców, może pięcioletnich, pyzatych, ze sterczącymi na wszystkie strony przeraźliwie rudymi czuprynami, patrzyła na niego z zaciekawieniem i lekkim przestrachem.
—Ustalmy to jeszcze raz, Mirku i Sławku — prychnął skryba. — Wczoraj uciekliście z domu mojej nieszczęsnej siostry, a waszej matki.
—Nie uciekliśmy, wujku! — zaprotestował oburzony Mirek. — Wyruszyliśmy na spotkanie przygód!
—Chcemy zostać rycerzami! — dodał Sławek. — Nosić lśniące zbroje i walczyć!
—Rycerzami? Macie dopiero po kilka lat! Najzwyczajniej uciekliście z domu! — krzyknął gniewnie mężczyzna. — Na szczęście szybko was złapano, rozpoznano i przyprowadzono do mnie! Jutro odwożę was do domu! A dzisiaj musicie spędzić noc w mojej celi, więc siedźcie grzecznie i cicho, bo zawołam furtiana z rózgą! Nie jestem przyzwyczajony do dzieci! A poza tym pracuję! Spisuję historie! Kroniki! I nie nazywajcie mnie wujkiem! Mówcie do mnie jak wszyscy — bracie Tomaszu!
—Piszesz historie, wujku? — zaciekawił się jeden z malców. — A o czym? Opowiesz nam?
Brat Tomasz westchnął ciężko z rezygnacją. A co tam! Dzisiaj już nic nie napisze. To będzie długa i, zapewne, bezsenna noc. Jutro pozbędzie się tych małych intruzów. Ale skoro już tu są, to może warto by im to i owo opowiedzieć. W bracie Tomaszu zapaliła się na nowo już od lat przytłumiona iskra gawędziarza.
—Dobrze, opowiem wam trochę, ale macie być cicho i słuchać!
—Dobrze, wujku — malcy radośnie rozsiedli się na łóżku.
—Opowiem wam o czasach, o których piszę. — Brat Tomasz wysunął dłonie z rękawów czarnego habitu. Wskazał na biały krzyż naszyty na wysokości piersi.
—Były to czasy początków chrześcijaństwa! Przyjął je Mieszko I, ojciec Bolesława. Nowa wiara zaczęła się umacniać w całym kraju, szczególnie w grodach i podgrodziach. W głębi nieprzebytych lasów ludzie nadal żyli według swych starych praw i dawnych wierzeń.
—A w co wtedy wierzono? — spytał Mirek. — Tam, w lasach?
—W różnych bogów — odparł mnich. — Było ich tak wielu, że nikt już nie pamięta ich wszystkich imion. Dawna wiara stanowiła siłę i ludziom wcale nie było łatwo ją porzucić. Oj, nie było łatwo…
—A co z rycerzami? — dopytywał Sławek. — Ja chcę usłyszeć o rycerzach.
Brat Tomasz popatrzył na chłopca z roztargnieniem.
—Rycerze? To nie był jeszcze czas rycerzy. Byli za to wojowie! I Wikingowie! Książę Bolesław, zwany przez sprzymierzeńców Chrobrym, a przez wrogów Okrutnym — brat Tomasz zawiesił głos i dalej mówił szeptem dla większego efektu — sprowadził z dworu Jelling w Danii oddział normańskich najemników, aby strzegli szlaków wodnych. Zamieszkali w przyrzecznej wiosce rybackiej w pobliżu jednego z głównych grodów państwa, niedaleko Poznania. W Luboniu, to niedaleko stąd.
—Ale też mieli zbroje, ci Wikingowie i wojowie? — dopytywał się malec. — I miecze?
—Tak, mieli miecze! I dzielnie walczyli! Byli straszni w swoim gniewie! Wszyscy się ich bali!
—I co dalej? — Sławek nie mógł się doczekać reszty opowieści.
—Ano, dalej było tak, że daleko stąd mieszkał cesarz! Był młodym chłopakiem i miał na imię Otton. Tak jak wy, chciał być rycerzem. Chciał być też władcą i świętym jednocześnie.
—Mama nam opowiadała o tym Ottonie — pochwalił się jeden z chłopców.
—Nie przerywajcie mi! — huknął brat Tomasz. — Chcecie słuchać dalej czy wolicie iść spać?
—Będziemy słuchać cichutko jak myszki — obiecał Mirek.
—Otton pragnął zjednoczyć otaczające go ludy nie siłą, jak czynili jego poprzednicy, ale mądrością, wiarą i wspólnymi celami. Zachwycił się życiem świętego Wojciecha i pragnął odbyć pielgrzymkę do jego grobu, znajdującego się w Gnieźnie. Posłał więc do księcia Bolesława list z informacją o swym planowanym przybyciu — było to wiosną roku tysięcznego. Nie wszystkim jego podwładnym podobał się ten pomysł. Niektórzy z nich postanowili zrobić wszystko, co w ich mocy, aby nie doszło do spotkania księcia Bolesława z młodym cesarzem.
—A nie było tam żadnych dzieci? — ziewnął Sławek. — Taka trochę nudna ta historia, wujku. Dorośli zawsze się o coś kłócą. Wysyłają listy, robią przyjęcia i masę niepotrzebnych rzeczy!
Brat Tomasz poczuł się zupełnie bezradny.
—To jest nudne? — spytał, przełykając ślinę. Zaczął wpadać w panikę, czuł, że sytuacja go przerasta. Pomyślał, że wolałby jeszcze raz uczyć się na pamięć całej gramatyki łacińskiej, a do tego greki, niż opowiadać historie tym dwóm nieznośnym malcom.
—Oczywiście, że nudne, w twojej historii nie ma dzieci! Nie ma przygód i się nie biją — odparł Sławek z powagą, kiwając głową.
—Jestem głodny — dodał Mirek.
—Chcesz jabłko? — Mnich sięgnął do kosza stojącego na parapecie okna.
—Jestem mały — odparł chłopiec. — Zjem tylko pół.
Brat Tomasz wyciągnął z zanadrza nożyk z kościaną rękojeścią. Widniał na niej wypalony kształt ryby. I nagle Tomasz doznał olśnienia! Przecież ma dla tych dzieci niesamowitą historię. Historię, w którą zaplątany był właśnie ten nóż, a także książę Bolesław, cesarz Otton i jego przodkowie. Przodkowie, którzy wtedy byli jeszcze dziećmi! Mnich podał połówki przekrojonego jabłka zniecierpliwionym słuchaczom.
—A właśnie, że w tej historii są dzieci, walka i przygody! — krzyknął rozradowany. — I wydarzyła się naprawdę! Waszemu prapraprapradziadkowi!
—Naprawdę? — Chłopcy zastygli z nadgryzionymi jabłkami w ustach.
—Tak! — Tomasz wielkimi krokami zaczął przemierzać celę. — Wasz przodek miał na imię Leszek i ten nóż należał do niego. Jak widzicie, jest na nim znak podobny do naszego herbu! Ryba! Ale to nie wszystko, jest w tej historii pewna księżniczka wikińska — wasza praprapraprababka, po której zresztą macie te rude czupryny. I był też młody chłopak, miał na imię Hans. I to od niego wszystko się zaczęło. Posłuchajcie.
Rozdział pierwszy
Zbieg
ŻYCIE MAŁEGO HANSA NIE BYŁO GODNE POzazdroszczenia. Maleńkiego chłopca i jego matkę porwano w czasie napadu na słowiańską wioskę i wywieziono w głąb cesarstwa. Takie były czasy i takie zwyczaje. Jeńcy wojenni pracowali jako niewolnicy i choć kolejni władcy próbowali znieść ten proceder, w tamtych latach kwitł jeszcze w najlepsze. Ludzi zaliczano do łupów, więc należeli do swoich panów. Johan, ten sam, który porwał Hansa i jego matkę, postanowił, że piękna słowiańska niewolnica zostanie jego żoną i będzie się mógł nią chwalić. Jednak przez cały czas traktował żonę jak przedmiot, jak służącą, a przybranego syna wręcz nie cierpiał. Johan liczył na to, że młoda słowiańska żona da mu rozlicznych potomków, jednak mijały lata i w ich domu nigdy nie rozległ się płacz nowo narodzonego dziecka. Ludzie zaczęli mówić, że Johan odda swój majątek potomkowi nie swojej krwi. Mężczyzna gorzko przyjmował tę prawdę i z coraz większą niechęcią spoglądał na młodego Hansa, który różnił się od niego w każdym calu.
Johan nie był ani dobry, ani zbyt mądry. Umiał żyć wyłącznie walką, w boju czuł się najszczęśliwszy. Kiedy skończyła się wojna z państwem Słowian, prosił dowódców, aby wysłali go tam, gdzie cesarstwo jeszcze walczy. Przecież jest tyle wojen. Jednak dowódcy odmówili mu zdecydowanie.
—Potrzebujemy takich jak ty na wschodnich granicach. Znasz język Słowian. Jesteś zbyt cenny i doświadczony — usłyszał. — Zostaniesz dowódcą straży w jednym z przygranicznych fortów cesarstwa.
—Ale ja chcę walczyć — próbował bronić się mężczyzna.
—Teraz masz rodzinę! Piękną żonę i syna na dodatek. Powalcz w domu — rzekł dowódca i uśmiechnął się z przekąsem.
I tak wojownik został szefem straży. Nie znosił tej służby z całego serca. Dusił się w ciasnych uliczkach fortu. Czuł się zdegradowany i poniżony. A za wszystko winił swoją słowiańską żonę i jej dziecko. Może w innych warunkach byłby dla nich lepszy, ale nagromadziło się w nim przez lata zbyt wiele goryczy i… zbyt dużo piwa przelało się przez jego gardło.
Fort górował nad małą osadą, a ojczym Hansa częściej przebywał w oberży, niż w domu. Kiedy wracał, w domu rozpętywało się piekło i zarówno domownicy, jak i słudzy czy niewolnicy, chowali się po kątach, aby uniknąć razów. Hans, często brudny i zawsze głodny, chował się na ulicy. To był jego prawdziwy dom.
Jakby nie dość było nieszczęść w życiu chłopca, matka przedwcześnie postarzała się i zaczęła chorować. Zmarła wkrótce, którejś mroźnej zimowej nocy. Jak mówili sąsiedzi — ze zgryzoty.
—Odeszła i pewnie jest jej sto razy lepiej teraz niż w tym życiu. Bo z takim, co tylko bije i krzyczy, nie miała lekko — dodawali.
—I co będzie z tym biednym chudzielcem, jej synem? Przecież teraz już nikt nie stanie w jego obronie! Nikt mu nie pomoże — słyszało się zewsząd.
Ludzie w osadzie całą zimę gadali ze sobą o losie chłopca. Jednak na gadaniu się kończyło. Zresztą jak zwykle.
Hans został sam. Boleśnie odczuł stratę matki. Długo płakał w samotności. Jednak z czasem w jego sercu pojawiły się inne uczucia. Teraz wypełniał je strach i złość. Był zły. Zły na los — na wszystko, co go w życiu spotkało. Zły na ojczyma, że bił, zły na matkę, że dawała się bić. Zły na siebie i sąsiadów, że nikt nic w tej sprawie nie zrobił. Hans chodził po domu zamyślony i pełen żalu, a stary Johan uznawał to za krnąbrność i nie żałował razów.
W tych czasach otuchą napawały chłopca jedynie rzadkie odwiedziny w pobliskim kościele. Stary i chudy jak szczapa mnich uprosił Johana, aby ten za kilka miedziaków (dorobi sobie chłopak, przyda się, a jakże) i butelek klasztornego wina, pozwolił chłopcu pracować w przyklasztornym ogrodzie. Kiedy Hans, klęcząc nad zagonkami fasoli i rzepy, trudził się ogrodnictwem, stary brat Dagobert potajemnie uczył go trudnej sztuki czytania i pisania. Za tablicę służyła ziemia, za kredę — patyk. Hans okazał się chętny do nauki, więc brat Dagobert z chęcią widziałby go w przyszłości w roli skryby. Jednak poza ogrodem czekał na chłopca świat razów i poszturchiwań.
Pewnego pochmurnego dnia Hans wracał do domu. Wlókł się powoli, noga za nogą, bo nie spieszyło mu się tam, szczególnie że jego ojczym wrócił już pewnie z warty i jak zwykle legł pijany na barłogu ze skór. Chłopiec ostrożnie otworzył drzwi.
—Gdzie byłeś? — usłyszał warknięcie i zamarł z przerażenia.
—Pytam, gdzie byłeś, chuda niedojdo?! — powtórzył wściekle jego ojczym.
—W klasztorze, pomagałem bratu Dagobertowi.
—Znowu byłeś u tego wariata? Co to ma być za pomoc? Co ja będę z tego miał? Co z ciebie za mężczyzna? Tylko klęczysz i wyrywasz zielsko! — Ojczym wstał i kopnął zydel. Ten przeleciał przez całą izbę i uderzył Hansa w kolano. Chłopiec jęknął z bólu i skulił się na podłodze.
—Mały słowiański niewolnik. Mały szczur! Jak jego matka, jak oni wszyscy. Dzikusy z lasu. Ot co! Dzikusy z lasu!
Zapominasz tylko, że te dzikusy nieźle was niejeden raz pobiły. Choćby pod Cedynią — odpowiedział mu w myślach chłopiec, wspominając opowieści matki.
Mężczyzna rzucił chłopcu pod nogi garść miedziaków.
—Idź do kramu i przynieś mi piwa! Byle szybko! — rozkazał.
Hans wyszedł z domu i ruszył przed siebie. Miał pójść tylko do kramu. Jednak zamyślony ani się spostrzegł, jak dotarł na koniec osady, pod sam las. Popatrzył na drzewa. Na obłoki. Nagle zrozumiał, że chce odejść. Że nic go tu nie trzyma. Ale bał się za bardzo, by przekroczyć linię drzew. Zawsze obawiał się razów Johana, śmiechu sąsiadów, dokuczania kolegów. Ale najbardziej bał się nieznanego. Zostały mu więc tylko wegetacja i marzenia o leśnych polanach. Nie wiedział jednak, że wkrótce nadejdzie taki czas, że będzie zmuszony podjąć decyzję o odejściu w nieznane, i to już niedługo. Od tego bowiem mogło zależeć jego życie.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.