Jak kamień w wodę. Polowanie na Pliszkę
Data wydania: 2020
Data premiery: 27 października 2020
ISBN: 978-83-66481-83-1
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 304
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
36.90 zł 25.83 zł
Tylko ode mnie zależy twój los.. Nie uciekniesz przede mną.
Kiedy Kornelia zaczyna otrzymywać tajemnicze listy z pogróżkami, uważa to za głupi dowcip. Żyje na uboczu, nie wchodząc nikomu w drogę i nie nawiązując żadnych bliższych relacji z innymi ludźmi, kto więc mógłby życzyć jej śmierci? Jednak sytuacja staje się coraz poważniejsza, dlatego kobieta podejmuje decyzję o zgłoszeniu się na policję.
Nie jest to dla niej łatwe – jej dotychczasowe kontakty ze stróżami prawa nie należały do najprzyjemniejszych. W młodości została niesłusznie oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy zdawali się być wrogo nastawieni do Kornelii, ponieważ mężczyzna, którego oskarżyła wtedy o próbę gwałtu, sam był policjantem, a jego koledzy nie wierzyli, że mógł dopuścić się przestępstwa.
W wyniku zbiegu okoliczności, kobieta natrafia na posterunku na tego samego funkcjonariusza, który przed laty próbował ją zdyskredytować, aby chronić swojego przyjaciela. Mimo wrogiego nastawienia, to jednak właśnie ten mężczyzna może okazać się dla Kornelii jedyną nadzieją.
Podobno każda pliszka swój ogonek chwali, jednak ta konkretna Pliszka nie chwaliła ani swojego ogonka, ani niczego innego. Po prostu nie miała się czym chwalić. Nie wyróżniała się wyglądem czy inteligencją, nie dostawała dużego kieszonkowego, nie miała najmodniejszych ubrań. Jedyne, czym obdarzono ją w nadmiarze, to obojętność.
Urodziła się jako spóźniony owoc związku ludzi do tego stopnia pochłoniętych pracą, że gdy podrosła, często rozważała, jak udało im się oderwać od cyferek i wykresów na tyle długo, by spłodzić potomka.
Przyszła na świat w pewien wrześniowy poranek tylko dlatego, że nie da się powstrzymać sił natury. Gdyby to było możliwe, matka z pewnością przełożyłaby poród na popołudnie, żeby nie kolidował z godzinami pracy.
Odkrywszy w ten przykry sposób, że dziecka nie można zaprogramować, rodzice podeszli do problemu racjonalnie, bez zaciemniających rozum uczuć. W wyniku domowej burzy mózgów dziewczynka najpierw całe dnie spędzała z nianią, potem jej dzień dzielił się na czas przedszkola i czas opiekunki.
Imię dostała z kalendarza, gdyż tak było najprościej. Ponieważ „Kornelia” wydawała się Pliszkom zbyt pompatyczna dla tak małej dziewczynki, wymyślili zdrobnienie Kora. Pierwsza niania także miała dziecko, dwuletnią córeczkę. Malutka nie umiała wymówić głoski „r” i dokonała natychmiastowego przemianowania niemowlęcia w Kolę. Rodzice początkowo protestowali, potem machnęli ręką; sprawa była zbyt błaha, by tracić na nią cenny czas. Tak samo jak na opiekę nad wrzeszczącym maluchem, którego jedynym zajęciem jest brudzenie pieluch i domaganie się pokarmu.
Kiedy Kola rozpoczęła naukę, zrezygnowali z usług opiekunki. Rano do szkoły zawoził ją ojciec, po lekcjach przebywała w szkolnej świetlicy, skąd odbierała ją matka. Popołudnia spędzała w samotności, najczęściej w swoim pokoju.
Jesteś już dość duża, żeby się sobą zająć – stwierdziła matka, gdy znudzona brakiem towarzystwa dziewczynka weszła do gabinetu z propozycją wspólnej zabawy. – Idź stąd, dziecko, przeszkadzasz mi.
Dziecko. Zawsze tak do niej mówili. Odejdź, dziecko. Uspokój się, dziecko. Nie hałasuj, dziecko. Na dobrą sprawę mogłaby nie mieć imienia.
Dziecko oczywiście wszelkimi siłami starało się zwrócić na siebie uwagę, lecz równie dobrze mogłoby nakłaniać słońce do zachodzenia na północy. Rodzice nie krzyczeli, nie bili, nie stosowali żadnych kar. Po prostu ignorowali.
W szkole Kornelia zawarła pierwsze przyjaźnie i odtąd spędzała popołudnia w towarzystwie trzech chłopaków. Dziewczynek nie polubiła, może dlatego, że ich nie rozumiała. Ich ulubionym zajęciem była zabawa w dom, a to było ostatnie, co mogłoby ją zainteresować. Dom kojarzył się wyłącznie z ponurą ciszą, szelestem kartek i stukotem klawiatury. Z chłopcami natomiast mogła grać w piłkę, wspinać się po drzewach czy bawić się w policjantów i złodziei.
Pliszkowie mieszkali w eleganckim domu usytuowanym na obrzeżach Katowic. Kawałek dalej zaczynał się spory zagajnik, a tuż na jego skraju stał stary budynek otoczony dużym, zdziczałym ogrodem. Odkrywszy, że posesja jest opuszczona, „banda czworga” uznała ją za swoją siedzibę. Chłopcy spędzali tam każdą wolną chwilę, Kola natomiast niemal całe popołudnia i weekendy. Gdy padał deszcz, chroniła się na werandzie, w zimie zaś w pokoju na piętrze, gdzie stało stare drewniane łóżko. Materac był w jeszcze gorszym stanie niż łóżko i pewnie dlatego nikt go nie ukradł. Dziewczynka zaanektowała legowisko, zaścieliwszy je wykradzionymi z własnego strychu starymi kołdrami.
Rodzice nie zaprzątali sobie głowy jej codziennymi powrotami po zmroku. Zadowalało ich tłumaczenie, że uczy się z przyjaciółmi. Przechodziła z klasy do klasy, czyli rzeczywiście musiała się uczyć. Oceny wprawdzie nie były zbyt świetne, ale też niczego więcej nie oczekiwali.
Gdy rozpoczęła edukację, przez jakiś czas śledzili z zainteresowaniem jej postępy w nauce, lecz wkrótce przekonali się, iż córka nie posiada absolutnie żadnych predyspozycji do bycia genialnym dzieckiem. Przyjęli to z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony byli rozczarowani, że nie odziedziczyła ich zdolności, że jest taka zwyczajna. Kola miała nigdy nie zapomnieć przypadkowo usłyszanych słów matki:
Nie tak wyobrażałam sobie to dziecko. Jest gruba, brzydka i nieciekawa. Myślałam, że przynajmniej jej intelektem będę mogła się chwalić wśród znajomych, ale widzę, że nic z tego. A taka byłam pewna, że urodzę córkę, której wszyscy będą mi zazdrościć.
Z drugiej zaś strony odczuli ulgę. Rozczarowanie nie przyćmiło oczywistej prawdy, że ponadprzeciętna inteligencja wymaga odpowiedniego jej rozwijania. Małą należałoby wówczas zapisać na jakieś dodatkowe zajęcia, przepytywać, podsuwać odpowiednią lekturę. A to wszystko pochłaniałoby cenny czas.
Przemiana w nastolatkę w zasadzie zmieniła niewiele. Tylko tyle, że dla rodziców nie była już „dzieckiem”. Teraz mówili do niej „dziewczyno”. Dziewczyno, opanuj się! Dziewczyno, co ty robisz! Dziewczyno, dziewczyno, dziewczyno…
aftanasjoanna –
„Jak kamień w wodę” to pierwsza część cyklu: Polowanie na Pliszkę autorstwa Hanny Greń. Powieść wciąga od samego początku, a akcja dzieje się bardzo szybko. Początkiem całej historii jest dzieciństwo głównej bohaterki Kornelii (moje ulubione imię kobiece). Przyznam szczerze, że ten zabieg okazał się być bardzo dobrym pomysłem. Dobrym i intrygującym.
„Jak kamień w wodę” zawiera w sobie elementy powieści obyczajowej i kryminalnej. Jest tajemnica, jest prześladowca, są groźby i momentami naprawdę robi się niebezpiecznie. Nie zabrakło też miłości i przyjaźni. Jednak dla mnie największym wyznacznikiem wskazującym, że jest to powieść warta przeczytania jest fakt, iż pod woalką zdarzeń ukryte są przekazy.
Tylko ode mnie zależy twój los. Gdy w środku nocy usłyszysz szmer za oknami, to będę ja, i gdy w słońcu nagle pochłonie cię cień, to też będę ja. Nie uciekniesz przede mną.
Kiedy Kornelia zaczyna otrzymywać tajemnicze listy z pogróżkami, uważa to za głupi dowcip. Żyje na uboczu, nie wchodząc nikomu w drogę i nie nawiązując żadnych bliższych relacji z innymi ludźmi, kto więc mógłby życzyć jej śmierci? Jednak sytuacja staje się coraz poważniejsza, dlatego kobieta podejmuje decyzję o zgłoszeniu się na policję.
Nie jest to dla niej łatwe – jej dotychczasowe kontakty ze stróżami prawa nie należały do najprzyjemniejszych. W młodości została niesłusznie oskarżona o składanie fałszywych zeznań. Wszyscy zdawali się być wrogo nastawieni do Kornelii, ponieważ mężczyzna, którego oskarżyła wtedy o próbę gwałtu, sam był policjantem, a jego koledzy nie wierzyli, że mógł dopuścić się przestępstwa.
W wyniku zbiegu okoliczności, kobieta natrafia na posterunku na tego samego funkcjonariusza, który przed laty próbował ją zdyskredytować, aby chronić swojego przyjaciela. Mimo wrogiego nastawienia, to jednak właśnie ten mężczyzna może okazać się dla Kornelii jedyną nadzieją.
Autorka w swej powieści porusza kilka bardzo istotnych tematów, między innymi to, jak szybko doklejamy innym „łatkę”, nie zdając sobie sprawy z tego, jaką krzywdę robimy drugiemu człowiekowi. W treści jest również zawarty problem, który spotykamy na płaszczyźnie zawodowego koleżeństwa – mówimy tu o zjawisku „ręka rękę myje”, które dotyka wiele grup zawodowych. Wiemy o tym wszyscy, ale jest to niejako tajemnica poliszynela.
Oczywiście autorka nie wrzuca wszystkich do jednego worka. W każdej grupie zawodowej są czarne owce, na szczęście większość stanowią Ci, którzy kodeks postępowania moralnego mają wyssany z mlekiem matki.
„Jak kamień w wodę” Hanna napisała, w sposób dla mnie mocno przejrzysty, realistyczny.
Widać wyraźnie, że miała okazję czerpać u źródła (kłaniam się panu Greń). Wizyty na komisariacie, a szczególnie policyjne dialogi pełne ekspresji, niewybrednych uwag, pozbawione różowych okularów, były dla mnie rewelacyjne. Nie skłamię, jeśli pokuszę się kolokwialne stwierdzenie, iż czułam się tak, jakbym tam była na miejscu, wśród tych wszystkich policjantów naszpikowanych szorstkością, o dość specyficznym poczuciu humoru. Wiadomo bowiem, że mężczyźni w swoich kręgach zawodowych mają specjalny kod komunikacji, a i kobiety również go posiadają.
W powieści Hanny Greń „Jak kamień w wodę” znajdziecie również wątki skłaniające do refleksji. Smutkiem napawało mnie dzieciństwo Kornelii. Czułam doskonale ten brak miłości i jeszcze gorszą obojętność, która wyzierała z jej rodzinnego domu. Serce ściskało się z żalu i buntowało za każdym razem…Jak tak można? Jak można nie kochać swojego dziecka? Dlaczego ludzie zapatrzeni we własne ego i swoje kariery decydują się w ogóle na sprowadzanie potomstwa na ten świat? Czy chcą udowodnić innym, że mogą wszystko? Wszystko, prócz miłości i czułości.
Kolejną ciekawą sprawą, która mnie poruszyła to, fakt, że los jest przewrotny i zadziorny. Potrafi tak się poplątać, że to co pozornie wygląda na coś konkretnego, wcale takie nie jest. Nieporozumienia, niedopowiedzenia oraz przemilczanie i unoszenie się swoim wrodzonym honorem, może prowadzić do fatalnych zbiegów okoliczności. A wtedy o pomyłkę nie trudno…
To mi uświadomiło, że ja czasem też nie mówię wprost czego chcę, czego oczekuję – nic dziwnego, że później dostaję coś innego, albo ktoś interpretuje to na swój sposób.
Wszak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia 🙂
„Jak kamień wodę” Hanny Greń posiada mnóstwo mocnych stron. Z pewnością nie jeden raz sięgnę po powieści jej autorstwa. Mają w sobie coś specyficznego i fascynującego. Coś co tak naprawdę, trudno mi określić. Przyciągają, intrygują…czarują na swój sposób.
Jeśli lubicie historie przyprawione dobrym słownictwem, szczyptą miłości, sporą dawką tajemnicy, kilkoma gramami emocji gorzko – słodko – kwaśnych, szklanką fatalnych zdarzeń i zbiegów okoliczności, mnóstwem siły i wytrwałości oraz odrobiną komizmu. To jest to idealna powieść dla Was.
Kolejną częścią cyklu jest „Światełko w tunelu”, za które ja się zabiorę bezapelacyjnie.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Hani Greń – dedykacja wywołała u mnie wielki uśmiech, od ucha do ucha. 🙂
sisters as books –
Dzisiaj przychodzimy z recenzją książki @hanna.gren.pisarka “Jak kamień w wodę”.
Książka opisuje smutne losy pewnej dziewczyny, która w życiu miała bardzo pod górkę. Kornelia, bo tak nazywa się główna bohaterka tej książki od dziecka była niekochana przez swoich rodziców, na domiar złego została niesłusznie oskarżona w szkole, przez co później miała kłopoty w dorosłym życiu.
Pełna emocji książka ukazuje jak łatwo można oskarżyć zwykłą dziewczynę znając jedynie plotki, jak jedna rzecz może zmienić cały bieg zdarzeń i odwrócić dobrą passę w złą.
Przed przeczytaniem opowieści spodziewałyśmy się dobrego kryminału, jednak gdy ją skończyłyśmy możemy powiedzieć, że w sumie jest to fajny romans z domieszką kryminalną. Relacja Kornelii z Gerardem sprawiła, że można bardzo szybko wciągnąć się w historię. A przede wszystkim polubić obie postacie, chociaż się tak od siebie różnią. Kornelia jest osobą bardzo spokojną, stroniącą od ludzi, natomiast Gerard jest łowcą potworów, czyli policjantem, osobą otwartą do innych. Dwa różne światy, które z pewnością należy poznać.
Akcja powieści toczy się dosyć powoli, akcją możemy nazwać śledztwo, które trwa przez całą powieść, a końcówka zwala z nóg, dobrze, że mamy kolejny tom, który właśnie czytamy, bo chciałybyśmy poznać dalsze losy bohaterów.
Historia napisana jest lekką ręką, co sprawia, że książkę czyta się szybko i z przyjemnością.
Chciałybyśmy wspomnieć, również o tym jak bardzo opowieść ta nacechowana jest różnymi emocjami, przede wszystkim takimi przykrymi, negatywnymi. Bo ile cierpienia może znieść jedna osoba, która i tak nie ma łatwo. Czasem los daje nam na prawdę ogromnego kopa w tyłek, co pokazuje ta powieść, ale czasem przychodzą też te dobre chwile.
Dziękujemy za możliwość zrecenzowania @wydawnictworeplika
Chciałybyśmy pozdrowić również naszą koleżankę Julkę, która ma tak samo na nazwisko jak Kornelia.