Kat w dawnej Polsce, na Śląsku i Pomorzu
Data wydania: 2010
Data premiery: 12 lipca 2010
ISBN: 978-83-7674-070-6
Format: 145x205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 188
Kategoria: Historia
29.90 zł 20.93 zł
W wiekach dawnych system egzekwowania sprawiedliwości opierał się w znacznej mierze na urzędzie katowskim. Kat, przedstawiany najczęściej w ikonografii jako zakapturzony mężczyzna z toporem w ręku, był tak naprawdę miejskim urzędnikiem, ważnym ogniwem w systemie prawnym dawnej Polski, nazywanym mistrzem sprawiedliwości. Kat był nie tylko egzekutorem wyroków, ale pełnił w mieście szereg innych funkcji związanych z czynnościami procesowymi, administracyjnymi czy sanitarnymi. Droga do urzędu katowskiego wiodła często przez… więzienie, gdyż katami nierzadko stawali się przestępcy, którym w zamian za urząd darowano karę śmierci.
Publikacja Szymona Wrzesińskiego uzupełnia lukę w opracowaniach poświęconych rzeczywistemu funkcjonowaniu urzędu kata na ziemiach polskich od XI do XVIII wieku i odsłania przy tym wiele nieznanych dotąd faktów. Kat staje się przy tym wyrazem świata, który przeminął – pełnego bólu, cierpienia, tragedii i wypaczenia istoty człowieczeństwa.
Jeśli zbrodniarze nie mają być bezkarni musi być kat z urzędu ustanowiony – pisał przed kilkuset laty Andrzej Frycz Modrzewski w swym dziele „O naprawie Rzeczypospolitej”. Polski twórca i pisarz polityczny okresu renesansu był przekonany, że szerzącemu się złu należy skutecznie przeciwdziałać. Łagodne kary w postaci upomnienia, wygnania z miasta, czy niewielkiej opłaty w najmniejszym stopniu nie ograniczały działań ogromnej liczby polskich przestępców i zbrodniarzy. Dlatego Modrzewski i jemu podobni bronili znienawidzonych katów, którzy wymierzali okrutne kary w imieniu ówczesnej sprawiedliwości.
Setki stosów, utopionych, zakopanych żywcem, poćwiartowanych lub nabitych na pal ciał i jeszcze większa ilość ściętych głów oraz osób powieszonych na szubienicach bądź torturowanych na polecenie polskich sędziów – to niezaprzeczalny spadek minionych epok. Ten element środkowoeuropejskiego dziedzictwa wymazano jednak z pamięci współczesnych pokoleń dla ukształtowania nowego i z całą pewnością bardziej korzystnego wizerunku Państwa i Kościoła.
Świat, który przeminął – pełen bólu, cierpienia, tragedii i wypaczenia istoty człowieczeństwa – musi zostać przywrócony naszej pamięci. Tylko poznając prawdziwą, nawet najgorszą przeszłość można wyciągnąć odpowiednie wnioski. Szczególnie, gdy co kilka lat powraca w Polsce publiczna dyskusja nad wprowadzeniem kary śmierci, konieczne jest uświadomienie sobie, jak cienki mur dzieli nas od najkrwawszych dni w historii świata. Wszak jej stosowanie i to w nader okrutnej i bolesnej formie nie uchroniło ziem polskich, śląskich i pomorskich przed nagminnym łamaniem prawa.
Poza wydaną w 1986 roku i tym samym trudno dostępną pracą Hanny Zaremskiej o zawodzie oprawcy w Królestwie Polskim od XIV do XVI wieku, nie pojawiła się dotąd monografia poświęcona urzędowi katowskiemu na ziemiach polskich. Większość autorów zawód mistrza sprawiedliwości pomija, skupiając się na samych torturach, opisywanych na marginesie procesów, kar i egzekucji lub działania urządzeń penitencjarnych.
Niniejsza książka, choć nie jest pracą naukową, próbuje częściowo uzupełnić sporą lukę wśród publikacji na temat rzeczywistego funkcjonowania urzędu kata na ziemiach polskich. Autor postanowił znacznie rozszerzyć dotychczas opisywany na stronach książek i łamach czasopism zakres czasowy oraz geopolityczny. Dlatego czytelnik odnajdzie tu szereg wiadomości o egzekwowaniu prawa od XI do XVIII wieku, zarówno w Królestwie Polskim, jak i na ziemiach, które od niego odpadły lub znajdowały się pod istotnym wpływem innych państw (Śląsk, Pomorze). Tym samym czytelnik będzie miał możliwość porównania egzekwowania sprawiedliwości na tle rozmaitych wydarzeń politycznych, w różnych okresach historycznych i systemach prawnych.
Niniejsza publikacja jest tylko wstępem do poznania dawnego wymiaru sprawiedliwości, dlatego autor zrezygnował z opisania kilku rodzajów kar hańbiących, w których udział kata był minimalny. Ponadto – z myślą o bardziej wrażliwych czytelnikach – pominął opisy najokrutniejszych tortur i egzekucji przeprowadzanych przez kata wobec licznych zbrodniarzy. To samo dotyczy szczegółowych informacji o wyglądzie i funkcjonowaniu dawnych miejsc kaźni, które zostały opisane w innej książce tegoż autora pt. „Pomniki Bólu i śmierci. Zabytki dawnego prawa na ziemiach polskich” (wyd. Replika, 2009).
Wszystkie ilustracje, zarówno oryginalne drzeworyty, miedzioryty i staloryty z XVI-XIX wieku, jak i ich reprodukcje z początku XX stulecia, pochodzą z prywatnych zbiorów autora. Składają się na nią kolekcjonowane na przestrzeni lat pojedyncze egzemplarze oraz ilustracje z przedwojennych książek.
Ponieważ w przygotowaniu książki pomogła mi znacznym stopniu Pani Małgorzata Stankiewicz, która po raz kolejny bezinteresownie przeszukiwała dla mnie część wrocławskich archiwów i bibliotek celem zdobycia unikalnych źródeł historycznych, toteż czuję się zobowiązany podziękować jej imiennie.
Rozdział I
Mistrz małodobry
l 1.1. Pierwsi oprawcy
Sięgając w mroczne czasy odległego średniowiecza w poszukiwaniu konkretnej daty pojawienia się urzędu kata można ponieść sromotną porażkę. Wiadomo jednak, iż ktoś musiał egzekwować ustalone prawa. Wymierzana przez tę osobę kara w ujęciu prawodawcy miała z jednej strony stanowić społeczną formę zemsty czy rewanżu, z drugiej zaś przejaw samoobrony społecznej przed łamaniem ustalonych zasad współżycia. W podobny sposób rozumowano przez kolejne stulecia.
W okresie wczesnego średniowiecza dominował tzw. ustrój rodowy, opierający się na prawie zwyczajowym, czyli umownym i tradycyjnym. Przesłanką do jego zastosowania mogła być wszelka krzywda, wyrządzona ze strony przedstawiciela jednego rodu, członkowi innego. Do egzekwowania „krwawej zemsty” był uprawniony cały ród, który niesprawiedliwość uczynioną nawet zaledwie jednemu członkowi, uznawał za uszczerbek poniesiony przez wszystkich. Dlatego w mszczeniu się brał udział każdy mężczyzna należący do pokrzywdzonej rodziny; zwykle kończyło się to krwawą jatką i samosądem. Dla ograniczenia takich wypadków została utworzona funkcja sędziego, którym najczęściej był król lub książę. Mimo, iż wydawał wyroki wedle własnego uznania, powinien był wcześniej wysłuchać obu stron, a następnie poradzić się najważniejszych urzędników na swym dworze. Anonim zwany Gallem, opisujący ziemie polskie w okresie panowania Bolesława Chrobrego (992-1025) pozostawił istotną wiadomość: Komesów, dostojników (…), szanował ich jak mądry władca. Gdy się na nich skarżono, nie dawał lekkomyślnie wiary, a potępionym przez prawo łagodził litościwie wyrok. Nieraz bowiem [wydawał jednak surowe kary, wówczas] żona jego, królowa, kobieta mądra i roztropna, wielu wydanych na śmierć za przestępstwo wyrwała z rąk pachołków [w oryginale lictorum – przyp. S.W.], ocaliła od bezpośredniego niebezpieczeństwa śmierci i w więzieniu, przed strażą zachowała ich miłosiernie przy życiu, niekiedy bez wiedzy króla, a kiedy indziej za jego milcząca zgodą.
Powyższy cytat jest ważny z jeszcze jednego powodu, albowiem wspomina lakonicznie, kto zajmował się karaniem w XI-wiecznej Polsce. O ile nadzór nad więzieniami pełnili strażnicy, to od egzekucji byli pachołkowie. Nie wiadomo, co autor „Kroniki polskiej” miał na myśli: wybranych dworzan, czy raczej „zawodowych” oprawców? Wydaje się, iż raczej chodziło mu o sługę, który od czasu do czasu był przydzielany do tego rodzaju zadań. Również w późniejszych regulacjach prawnych pojawiają się pojęcia nawiązujące do tego samego łacińskiego słowa lictorum. Staropolskie „lice” oznaczały przedmioty służące za dowód zbrodni. Kładzione w trakcie procesu przed oczy oskarżonego, jako corpus delicti, stanowiły dowód winy. Znane było również inne określenie wywodzące się z łaciny tj. „licowy rok”, co oznaczało sądzenie przestępcy, schwytanego na gorącym uczynku. Anonim zwany Gallem zaznaczył jednak wyraźnie, iż tylko w wyjątkowych okolicznościach symboliczne uderzenie rózgą Bolesław Chrobry wykonywał osobiście, mianowicie wobec najstarszych i najbardziej znaczących przedstawicieli rodów. W przypadku pozostałych uznanych za winnych złamania prawa czynił to za pośrednictwem innych.
Nieznany z imienia mnich opisujący początki państwa polskiego, jeszcze kilkakrotnie wymieniał sposoby wymierzania kary przez polskich władców, nie podając jednak, kto dokładnie egzekwował te wyroki. Bolesław Chrobry w 1003 roku miał kazać oślepić księcia czeskiego Bolesława Rudego. Z kolei Bolesław Śmiały w 1079 roku za zdradę skazał biskupa krakowskiego Stanisława na obcięcie członków. Autor drugiej „Kroniki polskiej” Wincenty Kadłubek wspominał o wykonywaniu kary śmierci przez powieszenie na bardzo wysokiej szubienicy Miecława (zm. 1047), cześnika księcia Mieszka Lamberta. Średniowieczny dziejopisarz wspomniał również o rozsiekaniu biskupa Stanisława, zaś przy opisie dziejów Bolesława Krzywoustego (1002-1138), pisał o wykonywaniu kar wieszania, rozszarpywania, chłostania i wygnania, a także odcięcia uszu i warg. W księdze czwartej jego dzieła – poświęconej Kazimierzowi Sprawiedliwemu – można doszukać się także informacji o wypalaniu piętna na czole, urżnięciu nosa i języka (były to symboli hańby) oraz o zakopywaniu żywcem, rozszarpywaniu na kawałki i obdzieraniu ze skóry. Owszem, Kadłubek wielokrotnie w swym dziele historię średniowiecznej Polski przeplatał się z dziejami antycznymi, a w celu osiągnięcia efektów estetycznych lub moralnych swobodnie przeinaczał wydarzenia. Nie zmienia to jednak faktu, iż „Kronikę polską” napisał na przełomie XII i XIII wieku. Tym samym za pewnik można uznać, że był zaznajomiony z wieloma karami i systemami prawnymi. Ponadto przynajmniej część z przytoczonych opisów musiała mieć swoje realne odbicie na ziemiach polskich.
Sporo informacji na temat stosowania poszczególnych kar w tamtym okresie przytoczył Jan Długosz w „Rocznikach czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego”, spisanych w drugiej połowie XV stulecia. Bazując na źródłach, do których w większości inni kronikarze nie mieli dostępu (m.in. przechowywanych w kancelarii królewskiej), opisał w sumie kilkadziesiąt przypadków wykonywania rozmaitych kar na ziemiach polskich. Z interesującego nas w tej chwili okresu warto wspomnieć wykonywanie egzekucji przez wieszanie, ścinanie i ćwiartowanie za panowania Kazimierza Odnowiciela (1034-1058), a także tortury, chłostę i oślepienie za Bolesława Krzywoustego. W opisie Polski drugiej połowy XII wieku Długosz zawarł informacje o paleniu na stosie, wygnaniu, ćwiartowaniu, przypalaniu żelazem i piętnowaniu.
Wobec tak długiej listy kar należy zadać pytanie: kto egzekwował wyroki królów i książąt polskich do końca XII stulecia? Pewną podpowiedzią może być zapis dotyczący powoływania oprawcy za czasów księcia Władysława Wygnańca, pozostawiony w najciekawszej formie przez Jana Długosza, aczkolwiek bazujący na kilku wcześniejszych źródłach. Najstarszy z kilkorga synów Bolesława Krzywoustego, w 1142 roku rozpoczął wojnę domową, której celem było pozbawienie braci dziedzictwa i zjednoczenie całej Polski pod własnym panowaniem. W trakcie walk toczonych ze zmiennym szczęściem, władzę we Wrocławiu sprawował komes Piotr Włostowic (Włost). W pierwszych latach Piotr z Władysławem darzyli się nieukrywaną sympatią. Zmienić ten stan miała ich wspólna wyprawa na łowy pod koniec 1144 roku: Pewnego razu książę Władysław był na polowaniu razem z Piotrem komesem. Gdy w pościgu za zwierzyną w puszczy obaj oddalili się znacznie od miejsca postoju, zapełniali z trudem burczący z głodu żołądek lada jaką strawą z mięsa upolowanej zwierzyny, a pragnienie gasili lodem i śniegiem. Kiedy potem zamierzali obaj dla odpoczynku przespać się na gołej ziemi i w przyjacielskiej rozmowie wspominali „rozkosze” swego posiłku i niezbyt miękkiego posłania, rzekł książę Władysław: „Sądzę, że twoja żona Piotrze, spędzi dzisiejsza noc wygodniej od nas, z opatem ze Strzelna”. Komes Piotr, chcąc odparować podobnym żartem dowcipnie odezwanie księcia Władysława, które miało im poprawić humor w ich niezbyt wygodnych warunkach, odrzekł dość swobodnie: „Kto ci wie, czy nie tylko moja z opatem, ale i twoja słodkiego zażywa snu z Dobieszem?”. Był zaś rycerz Dobiesz kochankiem księżnej Krystyny. Jej bliskie stosunki z nim wywoływały ze strony wielu obelżywe uwagi na temat cnoty księżnej. Ta odpowiedź rozgniewała natychmiast księcia Władysława. Dla większej jednak ostrożności pohamował złość, bo i okazja dla wywarcia gniewu nie była wtedy odpowiednia. (…) Chwilowo pominął sprawę milczeniem. Kiedy jednak wrócił do domu, a jego oblicze zdradzało wewnętrzny smutek (…) [wyznał wszystko żonie], która z ciekawością domagała się zdradzenia tajemnicy. (…) To opowiadanie tak bardzo ubodło i rozgniewało księżnę Krystynę (…), iż od tego czasu (…) na różne sposoby przemyśliwała, jakby można pomścić tę zniewagę. Nie panując nad gniewem, (…), nieustannie myślała o tym, jak by najsrożej można było zemścić się na Piotrze. (…) [Sugerowała Władysławowi, iż komes] myśli o buncie, usunięciu z tronu i otruciu księcia. [Stąd ] wybrano jako człowieka odpowiedniego do tego celu Dobiesza, by pomścił na komesie Piotrze osobista zniewagę. (…) Dobiesz przybywszy tam z licznym orszakiem, więzi komesa ze Skrzynna, Piotra (…) [i] związanego uprowadza z Wrocławia i dostawia księciu Władysławowi. (…) [Tam] księżna Krystyna bojąc się, by z litości nie uwolnił uwięzionego Piotra, nie tylko prośbami i radami, ale groźbami i przysięgami, ze go opuści, gdyby pozwolił, żeby zhańbienie jej czci przez Piotra uszło bezkarnie, nakłoniła męża do wydania na tortury najlepszego, dobrze zasłużonego rycerza. Posłano [doń] oprawców, którzy obcinają Piotrowi język i oślepiają go na obydwa oczy. Tak więc przez złość kobiecą ukarano za rzekomą zdradę męża znanego z wybitnych czynów i zasług.
Według kronik śląskich i „Kroniki Piotra” egzekucja na śląskim komesie została wykonana przez kata. Po przewiezieniu do stolicy Piotra umieszczono w lochu, a Dobiesz zaczął poszukiwać osoby, która zechciałaby oślepić komesa. Ochotnika miano znaleźć wśród skazańców. Tajemniczy bratobójca, zgodził się oślepić oraz uciąć język wrocławskiemu komesowi w zamian za wypuszczenie na wolność. Ta wersja wydaje się najbardziej prawdopodobna, choć w niektórych źródłach jest mowa o samym Dobieszu, jako wykonawcy książęcej kary. Z kolei „Kronika wielkopolska” wspomina lakonicznie o sługach dworskich: Władysław wysławszy pachołków kazał go schwycić i po odcięciu języka oślepić. Biorąc pod uwagę wszystkie źródła, najbliższe prawdy wydają się kroniki śląskie, wedle których katem był pewien przestępca. Czy wśród takich właśnie osób poszukiwano pierwszych oprawców na ziemiach polskich? Niewykluczone. Wszak dla wielu z nich widok bólu i cierpienia ofiary nie był niczym nowym. Jeśli do tego dodamy to, iż mogli oni w zamian za zwolnienie z więzienia otrzymać intratne i uczciwe źródło dochodu to uzyskujemy prawdopodobną odpowiedź, kim była część katów na ziemiach XII-wiecznej Polski.
Tymczasem w zachodniej Europie, wraz z rozwojem prawodawstwa, zaczęły się tworzyć pierwsze organa sądowe. Przyczyniały się one bezpośrednio do zastępowania prawa zwyczajowego (rodowego) prawem stanowionym. Najistotniejsza zmiana polegała na wprowadzeniu kary zależnej od rangi popełnionego przestępstwa. Chodziło o to, by za ten sam czyn nie karać zupełnie odmiennie. Kolejną nowość stanowiło zastępowanie bezpośredniego wymierzania sprawiedliwości przez powołanie do tego celu organów tj. sądów. Odtąd wybrani urzędnicy mieli po zbadaniu sprawy orzec wyrok i karę, nawet gdy częstokroć odnosiły się do tradycyjnej interpretacji wykonywania wyroków. Proces zastępowania prywatnego wymiaru sprawiedliwości – państwowym, stawał się faktem na coraz większym obszarze. Dla południowych i zachodnich ziem polskich jednym z najpopularniejszych zbiorów stały się od lat 20. XIII stulecia przepisy prawa niemieckiego, określane zwyczajowo mianem „Zwierciadła Saskiego”. Umieszczone w tym zbiorze regulacje, podzielono na dwa zwody: „Prawo lenne” (Lehnrecht) i „Prawo ziemskie” (Landrecht). W tym drugim zawarto pouczenia w sprawie mężobójstwa, które wpierw należało rozróżnić: Kto zabije umyślnie, wedle prawa ma być karany. Kto zabije przygodnie, że jawne to będzie, gardła tracić nie powinien, tylko zapłacić. Mimo wyraźnego rozróżnienia kary za morderstwo lub zabójstwo, w rzeczywistości wszystko zależało od interpretacji czynu i przychylności sądu. Ponieważ litość przysługiwała nieumyślnym zabójcom, większość osądzanych rycerzy i patrycjuszy starała się dowieść takiej właśnie formy czynu. W tym wypadku pochodzenie, zasobność portfela i poparcie dworu książęcego wielokrotnie przyczyniały się do złagodzenia wyroku, a czasem nawet uniewinnienia. Do takiego werdyktu mogło dojść jednak tylko wtedy, gdy ofiarą był człowiek z niższych warstw społecznych np. chłop lub mieszczanin.
Nie bez znaczenia dla powstawania nowych systemów prawnych, oprócz centralizacji organów państwowych, stał się rozwój miast. Po przeprowadzeniu lokacji np. na prawie magdeburskim i mianowaniu nowych urzędników, każda z miejscowości zyskiwała własną ławę sądowniczą. Początkowo podlegała ona wójtowi, sprawującemu nadzór nad miastem w imieniu księcia bądź króla, albo też bezpośrednio samemu władcy. Odwoływanie się do sądów wyższej instancji do końca średniowiecza stosowano najczęściej w przypadku surowszych wyroków. Wielokrotnie ławnicy z polskich miast w sprawach kłopotliwych i spornych, zwracali się o pomoc do tzw. miast-matek, które przekazywały mniejszym ośrodkom wzorzec lokacyjny wraz z pouczeniem prawnym. Przestępstwa w prawie magdeburskim dzieliły się na dwie grupy: ścigane z urzędu oraz wniesione ze skargi prywatnej. Do przestępstw z pierwszej grupy zaliczano: zdradę (bunt), przestępstwa przeciw religii (herezję), moralności, interesom skarbowym państwa (fałszerstwo), a także przeciw urzędom państwowym np. uszkodzenie symboli egzekwowania prawa (pręgierza, szubienicy), napaść czynną na urzędnika (sędziego, oskarżyciela, strażnika). Natomiast w skład drugiej grupy wchodziły przestępstwa przeciwko zdrowiu i życiu (zranienie, okaleczenie, pobicie, zabójstwo, morderstwo) oraz czci (fałszywe oskarżenie, zniesławienie). Prawo chełmińskie z XIII wieku, wzorowane na prawie niemieckim, uwzględniało surowe kary ścięcia, powieszenia, mutylacji (ucięcia ręki), czy wypędzenia z danej miejscowości. Po Chełmnie i Toruniu, zasady te wprowadzono w następnym stuleciu niemal na całym Pomorzu Gdańskim. Pewne odmienności cechowały sądownictwo na prawie lubeckim obowiązującym w Łebie, Fromborku, Braniewie, Tczewie (do 1309) i Gdańsku (do 1346). Panujące tam przepisy znały karę śmierci, choćby przez zakopanie żywcem.
Ponieważ procesy w Polsce i w krajach sąsiednich, opierające się na prawie niemieckim, zwykle kończyły się wymierzeniem surowej kary, potrzebowano do jej wyegzekwowania specjalnego urzędnika miejskiego. Problem był spory, dlatego przygniatająca większość wyroków odczytanych przez sędziów początkowo kończyła się złagodzeniem kary. W pozostałych przypadkach, gdy decydowano się przeprowadzić egzekucje, próbowano zlecać je najmłodszym ławnikom, a niekiedy oskarżycielom. Rozwiązanie to nie było dobre, albowiem ci nie dość, że ociągali się z wykonaniem powierzonego zadania to najczęściej partaczyli wyrok z racji braku doświadczenia i umiejętności. Rozwiązaniem okazało się powołanie stałego urzędu kata.
Na Śląsku dowodny zapis pochodzi z XIII-wiecznej „Księgi henrykowskiej”, spisanej przez braci z zakonu cystersów. Godna przytoczenia krótka historia rodziny Jana z Osiny, jest jednym z najstarszych zapisów z ziem polskich o wykorzystaniu kata w praktyce. Wedle przekazu za panowania Henryka Probusa, księcia wrocławskiego: Jan Osina, upatrzywszy stosowną porę, skarżył się temuż księciu Henrykowi na dwóch swoich wnuków, Burcharda i Jeszka, że posiadłość jego Muszkowice gwałtem zagarnęli, i domagał się w tej sprawie natychmiast dla siebie sądu. Po wywołaniu więc przed sąd Burcharda i Jeszka sprawa aż do tego punktu została wyświetlona, iż wyrok wydany został [w 1280 r.] na rzecz Jana Osiny. Przybyli do wsi książęcy komornicy nieomal siłą odebrali nielegalnie przetrzymywaną wieś dla prawowitego właściciela: Po załatwieniu w ten sposób sprawy Burchard i Jeszko – oburzeni na wyrok przeciw nim wydany postąpili nieroztropnie i (…) spalili posiadłość Muszkowice i prawie [na] pięć lat pozostawili ją doszczętnie zniszczoną. A że dokonywali ponadto innych rozbojów, łotrostw i kradzieży w kraju, przeto gdy ich winy się ujawniły, zostali wyświeceni z kraju. Mimo wygnania z księstwa Burchard zdecydował się na powrót. Z tegoż powodu w 1282 roku został pojmany i ścięty. Drugi z braci, widząc do czego doprowadził zbójecki proceder, zaczął przez krewnych i znajomych nalegać na księcia Henryka Probusa, aby zechciał udzielić mu amnestii i przyjąć z powrotem na swój dwór. W końcu książę uległ prośbom baronów i przywrócił łaskę Jeszkowi, który natychmiast stawił się przed obliczem władcy, dziękując i dobrowolnie rezygnując z Muszkowic. Niestety, chęć łamania prawa była w nim silniejsza: Oddając się łupiestwu i rozbojom został pojmany, a stawiony przed sąd, ukarany został wyrokiem śmierci. Egzekucja była taka sama, jak w przypadku brata – ścięcie. Najprawdopodobniej odbyła się w otoczeniu wrocławskich mieszczan na rynku obok ratusza.
Co nawet ciekawsze, do niegodnych czynów posuwali się nie tylko wnukowie Jana z Osiny. Zbójecki proceder przypadł do gustu również jego synom: Jeszkowi i Andrzejowi, którzy jeszcze za życia ojca miotali ciężkie groźby przeciw temu klasztorowi [w Henrykowie] z powodu Muszkowic, a ojciec ich nie powściągał, by zaprzestali; lecz Bóg (…) skoro zechciał, nakazał milczenie. Według klasztornej kroniki boska opatrzność czuwająca nad opactwem w Henrykowie dała o sobie znać na Wielkanoc roku 1290. Ponieważ wtedy Jeszko i Andrzej pozbawili życia w swych dobrach trzy osoby: Z powodu mężobójstwa, którego dokonali niegdyś w dniu Wielkiejnocy, zabijając trzech mieszczan z Ziębic w lasku swoim koło Małej Osiny, w jednej godzinie, jako synów Babilonu, zaskoczył ich karzący sąd, iż pod jednym sędzią, mianowicie księciem Bolkiem, arcychrześcijańskim władcą, [który dopilnował, by] w jednym dniu i w jednym miejscu, mianowicie w Dzierżoniowie, zostali ścięci przez jednego i tego samego kata z wyroku sprawiedliwości. Zapis ten dowodzi, iż do końca XIII stulecia na ziemiach polskich zawód oprawcy był nadal rzadko spotykany. Książę Bolko sprawujący od początku lat 90. władzę zarówno w księstwie świdnicko-jaworskim, jak i wrocławskim, z braku urzędu kata w pobliskich Ziębicach, czy Ząbkowicach, musiał zlecić to zadanie egzekutorowi z Dzierżoniowa.
Wśród pozostałych XIII-wiecznych miast Śląska posiadających własnego kata można wymienić: Legnicę, Lwówek Śląski, Świdnicę oraz wspomniany już Wrocław. Wpływ na to mogło mieć przeprowadzenie aktu lokacji na prawie niemieckim, tworzące zarazem urząd sądu miejskiego (ławy), który w wielu przypadkach potrzebował własnego funkcjonariusza do egzekwowania kar. Nie każde jednak miasto lokowane wedle wzorców z Magdeburga, czy innych ośrodków, otrzymywało urząd kata i prawo karania na gardle, albowiem królowie i książęta czynili ten proces powolnym i wybiórczym. Podobnie było z XIV-wiecznymi miastami, powoli przeszczepiającymi wzorce z zachodu Europy. O ile w księstwach śląskich często dominowała dziedziczność urzędów, o tyle na terenie miast Królestwa Polskiego większość katów była przyuczana do zawodu bez względu na rodzinne koligacje. Dowodzą tego m.in. „Akta kapitularne”, w których świadkowie zeznający przez oficjałem lubelskim opisali etapy kariery zawodowej męża Małgorzaty, tutejszej mieszczki. Początkowo Jakub, bo tak miał imię, zajmując stanowisko podwojskiego w Rzeszowie sprawował dodatkowo nadzór nad nierządnicami. Następnie przeniósł się do Tęczyna, gdzie za stosowną opłatą wykonał udaną egzekucję powieszenia trzech złodziei. Szybko więc zaoferowano mu stanowisko miejskiego kata, które przyjął na pewien okres. Oczekując lepszych profitów wyruszył do Biecza, posada w którym okazała się dlań tak atrakcyjna finansowo, iż pozostał tam do 1443 roku.
Wraz z upływem kolejnych wieków, kandydatów na mistrza nie szukano już wśród ławników, oskarżycieli lub krewnych ofiar. Należy w tym miejscu dodać, iż praktyka rekrutowania katów spośród skazańców nigdy nie była specjalnie popularna. Owszem, więźniowie uważani za nieczystych, wyzutych z litości do ofiary oraz znajdujących się poza nawiasem społeczeństwa na pozór stanowili doskonały materiał. Wszelako zwracano się do nich jedynie w ostateczności, kiedy w okolicy nie było innego oprawcy, a sędziom zależało na szybkim wykonaniu kary. Tak uczyniono w podlubelskim Lewartowie (ob. Lubartów). Tutejsze księgi miejskie pod rokiem 1557 wspominają, jak Stanisław Kukowicz z Serocka, miał zostać prawomocnym wyrokiem sądu skazany na śmierć. Ponieważ przedstawiono mu jedyną alternatywę, zgodził się zostać mistrzem miejskim rzemiosła katowskiego (…) [za co] Jego Miłość pan dziedziczny kazał go gardłem darować i wypuścić rozkazał, a nowo powołany kat zobowiązał się mieszkać stale w Lewartowie i bez zezwolenia dziedzica lub urzędu miejskiego nigdzie się nie wynajmować, co jeśliby uczynił, żeby swawolnie odszedł, ma być wzięty jako obowiązany winowaty i według jego zasługi karany. Został wymieniony Kukowicz na czterech rogach ratusza obwołany na mistrza miejskiego.
Byli skazańcy mieli najczęściej nader istotne wady: brak doświadczenia i odpowiednich umiejętności. Stanowili tym samym wielkie zagrożenie dla powodzenia egzekucji, co mogło odbić się negatywnie na popularności przedstawicieli magistratu. Dlatego najczęściej szukano osób ze znajomością fachu np. pomocników mistrza, zwanych w Polsce katowczykami. Nie gardzono również synami oprawcy mającymi spore doświadczenie po wielu latach służby. Nader niepewne jest natomiast przyjmowanie tez o zatrudnianiu uczniów ze szkół katowskich, ponieważ zdecydowana większość takich historii to zaledwie legendy. Wystarczy sięgnąć do małopolskiego Biecza, gdzie w XVII i XVIII stuleciu miała funkcjonować „szkoła katów”. Po zakończeniu praktyki czeladniczej należało tam rzekomo zdać egzamin w postaci… ucięcia mrówce głowy wielkim toporem! A wszystko przez lokalne przekazy ustne utrwalone przez XIX-wiecznego autora „Słownika Geograficznego Królestwa Polskiego”, który pisał: W okolicznych górach ukrywało się tylu opryszków, że w 1614 roku stracono ich 120. To zrodziło potrzebę powoływania ludzi do wykonywania wyroków i stąd Biecz stał się głośny na całą Polskę swoją szkołą katów. Tymczasem pewnym jest tylko to, iż Biecz posiadał „prawo miecza” i własnego kata do 1783 roku. Dla ziem Dolnego Śląska podobna „uczelnia” miała znajdować się w XVII stuleciu we wsi Wojcieszów koło Świeżawy, gdzie zachowała się w dobrym stanie kamienna szubienica. Wedle lokalnej tradycji wzniesiono ją dla potrzeb uczniów przyprowadzanych z pobliskiego… pałacu, rzekomo przebudowanego dla niezwykłych potrzeb. Tak naprawdę, to legenda została dopasowana do dawnego miejsca straceń przez jednego ze śląskich dziejopisarzy.
Pozostawiając legendy turystom, należy powrócić do rzeczywistych sposobów poszukiwania kandydatów na „mistrza sprawiedliwości”. W Niemczech liczne ślady wyboru mistrza odnoszą się do korzystania z usług rodzin katowskich. Podobnie było na zniemczonym Śląsku, gdzie przez długie dziesięciolecia dominowały poszczególne familie katowskie. Przedstawiciele rodziny Kühn wykonywali kary w Chojnowie, Jaworze, Jeleniej Górze, Lubaniu, Ścinawie, Ząbkowicach Kłodzkich. W latach 70. XVI stulecia w Lubaniu pracował mistrz Henryk Kühn, następnie Lorenz Strassburger, a po nim Joachim Kühn. W latach 80. mamy poświadczonych tam m.in.: Bartela Syfferta, Piotra Kunza, i ponownie Joachima Kühna, który po pewnym czasie postanowił dorabiać w Zgorzelcu (1608). Zarobki chyba okazały się niewielkie, skoro w 1612 roku sprzedał oba urzędy i wybrał Budziszyn (Bautzen). Tymczasem lubańskie katostwo przeszło w ręce Hansa Kühna, a po jego śmierci (1613) na najstarszego syna, także Hansa. W latach 40. XVII stulecia do miasta przybył wnuk dawnego mistrza, Lorenz Strassburger, który wcześniej pracował na Łużycach. Po chwilowym dzierżeniu funkcji lubańskiego oprawcy przez Joachima Kühna, syna wcześniejszego kata o tym samym imieniu, katostwo lubańskie na dłuższy czas trafiło w ręce rodu Greulich. Pierwszym przedstawicielem był Hans Heinrich, a po nim urząd egzekutora przejął jego najstarszy syn, Jan Gottlob (1714). Miasto, zgadzając się na tę kandydaturę, zobowiązało go do uiszczania czynszu dzierżawnego w wysokości 25 talarów rocznie. Po tragicznej śmierci Jana na początku 1756 roku, swoją ofertę przedstawił jego najstarszy syn z drugiego małżeństwa, Jan Krystian. Katostwo lubańskie otrzymał za 200 talarów, z czego 100 miał zapłacić natychmiast, a resztę w ratach po 25 talarów przez cztery kolejne lata.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.