Kłamstewka i kłamstwa
Data wydania: 2013
Data premiery: styczeń 2013
ISBN: 978-83-7674-228-1
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 228
Kategoria:
25.90 zł 18.13 zł
Przed czujnym okiem doktor Alicji nie skryją się żadna przyjaźń, zdrada, drobna radość ani duży kłopot!
Na krakowskiej sadybie szeregówek i bliźniaków doklejonej do starej uliczki życie toczy się jak wszędzie. Z jednym wyjątkiem. „Tu” jest wnikliwie obserwowane przez panią Alicję, dla której sprawy sąsiadów są znacznie bardziej interesujące niż własne.
Bartek i Lena – młode małżeństwo – nie mogą spać w jednym łóżku, bo nie zgadza się na to ojciec dziewczyny. Wykształcona, niezależna Sylwia z dnia na dzień porzuca narzeczonego dla Zbyszka, postrzeganego jako osoba z marginesu. Policjantka Elwira wprowadza się do swojej babci, katoliczki, wraz z partnerem. Lidka zmaga się z lękiem przed porzuceniem swojego adoptowanego synka.
Ciepła i zabawna historia – jakby żywcem wyrwana z naszej rzeczywistości – w której odnajdziemy znajome twarze, miejsca i odwieczne waśnie.
Nazywam się… Nie, jeszcze nie ujawnię swojego nazwiska. Wyczytacie je na plakatach wyborczych, gdy będę kandydować do Rady Dzielnicy. A że będę kandydować – to już przesądzone. Ktoś musi w końcu zrobić porządek z całym tym bałaganem.
No więc jestem – tyle chyba mogę zdradzić – kobietą czterdziestoletnią i pracuję w służbie zdrowia. W starym dowodzie osobistym, w rubryce „stan cywilny”, wpisano mi: wolny, o co zresztą musiałam wykłócać się z panią w okienku trzydzieści lat temu.
– Kto to widział, żeby młoda dziewczyna miała w papierach „wolny”? Tak piszą rozwódki. To co, zmieniamy na „panna”, prawda? – stwierdziła.
– Jestem dorosła i w pełni odpowiedzialna za swoje decyzje – odparowałam. – Nie życzę sobie oglądać w dowodzie tego słowa. Ma być „wolny” i już.
Nie uznałam za stosowne wyjaśniać, że nie planuję zmian w tej sferze i za kilkadziesiąt lat „panna” w zielonej książeczce będzie prowokować, żeby dopisać jej z przodu „stara”. Nie przewidziałam też, że sporna rubryka zniknie z nowoczesnych plastikowych kart, a nieszczęsny stan cywilny zostanie – podobno – zaszyfrowany w ciągu liczb na rewersie, nie do odczytania dla laika.
Dobrze, sama się zdradziłam, przecież umiecie zliczyć do pięćdziesięciu. Tak, mam czterdzieści osiem lat… i co z tego? Po angielsku wciąż mogę mówić „I’m in my forties”, co przekładam sobie właśnie na „Jestem czterdziestolatką”. A język znam doskonale. W zeszłym roku z marszu, bez żadnych kursów przygotowawczych, zdałam CAE.
Skoro już odkryliście mój prawdziwy wiek, równie dobrze możecie się dowiedzieć, że jestem lekarzem. Pracuję z dziećmi, a dodatkowo biorę dyżury w hospicjum domowym.
Mieszkam w Krakowie, a właściwie na jego obrzeżach, w tak zwanym segmencie. Nie, nie podam nazwy ulicy ani nawet, w której części miasta się znajduje. Odłóżcie mapę. Mogę tylko nadmienić, że osiedle szeregówek i bliźniaków doklejono do pradawnej podmiejskiej uliczki. I to stało się zarzewiem konfliktów, o których chcę opowiedzieć. Trzecie pokolenie mieszkających tu niegdyś drobnych rolników sprzedało grunt deweloperowi lub bezpośrednio indywidualnym inwestorom, a teraz drze koty z napływowymi mieszkańcami. Zbieram historię sporów, wysłuchuję pretensji obu stron i w odpowiednim czasie spróbuję w Radzie Dzielnicy przeforsować salomonowe rozwiązanie. Taką właśnie mam misję.
[…]
Tuż po dziewiątej, gdy ostatnie auta pomknęły z osiedla w kierunku Bieżanowskiej, z domu pod numerem cztery przy ulicy Prawej wyszła młoda kobieta z niemowlęcym wózkiem. Długo upychała kocyk w gondoli, poprawiała budkę i ustawiała rączkę w każdej z pięciu możliwych pozycji, nim stwierdziła, że jedna jest w sam raz dla jej nowych zamszowych botków na słupku, a potem przeszła jezdnią pod dziesiątkę, na rogu Obrzeżnej. Gdy zadzwoniła do furtki, prawie natychmiast w drzwiach budynku ukazała się postać o kasztanowych włosach, ściągniętych w koński ogon.
– No cześć, Natalia – powiedziała. – Mały poślizg. Kupa. Wejdziecie?
– Dzięki – odparła dziewczyna z wózkiem – ale nie mam siły ładować Mietka tam i z powrotem. Wy się tu odkupiajcie spokojnie, a my już pojedziemy na placyk.
I potoczyła swój wypasiony pojazd produkcji hiszpańskiej w kierunku majaczącego po lewej stronie zagajnika.
W mijanych po drodze ogródkach „starej Obrzeżnej” pyszniły się różnokolorowe astry. Pod szóstką, przy siatce, na wysokich michałkach motyle zrobiły sobie zlot.
– Szkoda, Mieciu, że nie możesz tego zobaczyć – szepnęła Natalia do synka, który zdążył usnąć – ale nic straconego, mama pstryknie zdjęcie i kiedyś ci pokaże.
Wyjęła z kieszeni smartfona i wkrótce kadrowanie najpiękniejszych rusałek tak ją pochłonęło, że nie zauważyła nadejścia krótko ostrzyżonej brunetki ze spacerówką.
– Tocia Tala! – zaświergotała pasażerka wózka.
– Cicho, Misiu – ostudziła jej entuzjazm matka. – Przecież widzisz, że Miecio śpi.
Daj spokój, Ola – łagodziła Natalia, gdy już przywitała się z niespełna dwuletnią Michalinką. – Teraz mogliby nawet walić z armat, a jego to nie ruszy.
– No tak – westchnęła Aleksandra – zdrowy sen noworodka. Już zapomniałam, jaki to luksus. Miśka, zostaw! – Cofnęła nieco spacerówkę, bo mała zaczynała skubać listki michałków.
– O, przepraszam – oburzyła się na niby mama Miecia. – Przedwczoraj skończyliśmy miesiąc i wyszliśmy z okresu noworodkowego.
– Niesamowite! Kiedy to zleciało? – Ola pokręciła głową. – A byłabym gotowa przysiąc, że dopiero co wróciłaś ze szpitala. Gośki dzisiaj nie będzie? – zmieniła raptownie temat.
– Przyjdzie, przed chwilą do nich zaglądałam, tylko Julitka się skupiła i trochę potrwa, zanim wyjdą.
– To co, jedziemy na placyk?
– Jedziemy.
Matki zgodnie ustawiły wózki w kierunku północnym i ruszyły, koło w koło, podziwiając w milczeniu ukwiecone ogródki po prawej stronie.
Po lewej miały rząd niemal jednakowych parkanów, tylko w dwóch miejscach przerwany żywopłotem za siatką. Mieszkańcy Obrzeżnej, dawni właściciele gruntów, na których stanęło nowe osiedle, zastrzegli sobie w umowie z deweloperem, że nie chcą mieć naprzeciwko swoich okien żadnych budynków. Inwestor dotrzymał słowa i nieparzysta strona najstarszej ulicy pozostała niezabudowana. Projektant tak rozplanował działki, że od Obrzeżnej kończyły się ogrodami, co gwarantowało niezbędną intymność zarówno tubylcom, jak i elementowi napływowemu. W ten sposób powstał swoisty kordon sanitarny, jak żartowała Gośka Biernat zajmująca narożną posesję, dzięki czemu mogła z bliska obserwować życie obu stron. Jej dom stanowił zresztą odstępstwo od umowy, choć, cofnięty od ogrodzenia i ocieniony starym kasztanowcem, nie spędzał wcale snu z powiek zasiedziałym tu z dziada pradziada mieszkańcom. A w ogóle to mąż Gośki, Tomek, był spokrewniony z Tośkami spod szóstki, więc miał u starej Obrzeżnej kredyt zaufania.
– Patrz!
– Natalia stanęła przy słupie latarni.
– Ale chamstwo.
– Okropne – zgodziła się Aleksandra. – Grodzcy powinni interweniować już wtedy, gdy ktoś zapaćkał ją farbą.
– Na szczęście niczego to nie zmieniło, widziałaś pierwsze wyniki?
– A skąd! Przecież toto nie dało mi nawet zjeść spokojnie śniadania. – Ola klepnęła budkę spacerówki. – Wczoraj wieczorem pooglądałam telewizję i tyle.
– Uch, a drogie panie znowu o polityce. – Gośka nadjechała niepostrzeżenie na czterech pompowanych kołach. – Witam, witam.
Szary piesek w typie miniaturowego sznaucera skakał wesoło przy jej łydkach.
Natalia z Aleksandrą zamilkły. Niezręcznie było gardłować na barbarzyństwo tubylców w obecności pani Narożnej, jak czasem po cichu nazywały Gośkę.
No tak. – Ona tymczasem też zauważyła podarty plakat. – Dobrze, że już po wszystkim, posprząta się i będzie spokój.
– A my i tak mamy swoją kobitkę w Sejmie – dokończyła Ola.
Małgorzata wzruszyła ramionami. Natalia błyskawicznie ją zaatakowała:
– Nie mów, że głosowałaś na…
– Na Pe-Jot-En – przerwała Gośka koleżance. – No co? Mieli najbardziej sensowne propozycje prorodzinne. I to nie wyssane z palca, a poparte konkretnymi planami finansowania. A śmiejcie się, śmiejcie, zobaczycie przy drugim dziecku, że to nie są błahe sprawy.
Rozchichotana Aleksandra spoważniała. Misia była jej drugim dzieckiem, choć dziewczyny nie miały o tym pojęcia. Antoś urodził się w szesnastym tygodniu, bez szans na przeżycie, jeszcze w Tarnowie. Ucieczka od małego grobu, przeprowadzka do innego miasta i nowy dom stworzyły iluzję, że uda jej się wstać z popiołów, chociażby dla noszonej pod sercem córeczki. Niestety, szybko pozbawiono ją złudzeń. Ciąża była trudna, zakończona próżnociągiem i Ola nie uniknęła depresji poporodowej, napędzanej dodatkowo przez poczucie winy, że niewystarczająco cieszy się z narodzin zdrowego dziecka. Dlatego, gdy z pomocą terapeutki wreszcie wyszła na prostą, postanowili z Bartkiem, że Michalina będzie jedynaczką.
Szczęśliwie dziewczyny nie zauważyły zmieszania Oli. Dwumiesięczna Julitka zaczęła kwilić po swojemu i temat polityki prorodzinnej różnych partii naturalnie zszedł na dalszy plan.
– Chyba mamy kolki – westchnęła Gośka.
– Tylko dlaczego teraz? O ile dobrze pamiętam, u Maksa właśnie w tym okresie się kończyły.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.