Klątwa Marianny
Data wydania: 2010
Data premiery: 06 sierpnia 2010
ISBN: 978-83-7674-068-3
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 348
Kategoria:
29.90 zł 20.93 zł
Na Darii Kalińskiej ciąży klątwa rzucona w akcie zawiści na wszystkie kobiety z jej rodu. Przez półtora wieku żadna dziewczyna pochodząca z jej rodziny nie zaznała szczęścia w miłości.
Brutalne morderstwo popełnione w okolicy na zawsze zmienia jednak życie Darii i jej sąsiadów. Bohaterowie książki bezwiednie podążają za maksymą, iż zazwyczaj nie widzimy tego, czego nie chcemy widzieć, ponieważ to nas przerasta.
Czy dziewiętnastowieczna klątwa może mieć związek ze współczesną zbrodnią?
Hubert wiedział, że należy unikać wieczornych posiłków.
Ale godzina dwudziesta pierwsza nie jest przecież bardzo późną porą. Poza tym nie przesadzajmy, zawartość lodówki, nędzne resztki, na pewno nie zasługuje na miano kolacji. W żadnym wypadku.
Nawiasem mówiąc, i tak nie będzie mógł ani pracować, ani zasnąć przy tym przeklętym warkocie remontu torów za oknem.
Nawet jeśli użyje bardzo nielubianych słuchawek.
Wstał powoli z obrotowego fotela, krzywiąc się przy powracającym bólu. Znowu zaczynają się kłopoty z kolanami. Tak, tak, wie dlaczego. Obciągnął sweter na stanowczo zbyt sterczącym brzuszku i zdecydowanym krokiem skierował się do kuchni, gdy w kieszeni dżinsów odezwał się dzwonek komórki.
Jedną ręką otwierał już drzwi lodówki, a pulchnymi, lecz zręcznymi palcami drugiej odbierał telefon.
– No, cześć, Bożenko. Co u ciebie?
– To, co zwykle. Gryzmolę sobie. – Zawsze lubił jej niski, ciepły głos. – Ale ty, założę się, podjadasz. Zgadłam?
– Ja? Żartujesz. O tej porze?
– Albo się właśnie zabierasz. Słyszę twoje zadowolenie. Poważnie, Niedźwiadku, zastanów się, czy nie porozmawiałbyś z Maćkiem.
– Ale on mnie nienawidzi.
Bożena roześmiała się.
– Skądże znowu. Zapewniam cię, że nie ma zdolności do tego rodzaju uczuć. To świetny lekarz. I mówię tak nie dlatego, że jest moim mężem.
– Zagłodzi mnie albo otruje – jęknął Hubert.
– Zagłodzić się nie dasz, jestem pewna. Przemyśl sprawę. A na razie mam dla ciebie coś, co ci się spodoba. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o chałupce w Zrębiaku?
– Oczywiście. – Hubert wzniósł dziękczynnie oczy ku górze.
– Naprawdę mógłbym się tam przechować?
– Spokojnie. Wiem, jak ci zależy na ciszy, a ja też chcę, żebyś jak najszybciej skończył tłumaczenie. Pasują ci klucze jutro rano?
– Jesteś złota!
– Tylko, Hubercik, odbierzesz je od Darii spod siódemki, dobrze? Pamiętasz ją? Po prostu, kiedy ty wstaniesz, mnie już nie będzie, bo muszę wcześniej wyjść.
– Jasne. Chętnie ją zobaczę, bo to miła dziewczyna. – Pokiwał głową i uśmiechnął się po swojemu, dobrodusznie. – Jutro rano, Skrętna piętnaście, mieszkania siedem. Całuję cię, Bożenko.
Przynajmniej na pewno uniknie spotkania z jej mężem. Zaoszczędzi sobie nerwów i zdrowia.
W lodówce na środkowej półce leżał ładny plaster pieczonego schabu. Świetnie pachnie. Bez pieczywa nie będzie tuczący. Na szczęście, została jeszcze sałatka z odtłuszczonym majonezem.
Hubert zapełnił dwa talerzyki. Do tego butelka dietetycznej coli. Z zadowoleniem odkroił soczysty, pachnący kminkiem kęs.
Życie potrafi być jednak piękne.
Kiedy ostatni raz widział doktora Macieja Korendę, mijając się z nim w drzwiach, gdy wpadł do Bożeny, ten zmierzył go spojrzeniem, po którym chyba powinny były znikać, jedna po drugiej, jego komórki tłuszczowe. Zamiast tego jednak Hubertowi zrobiło się tylko zimno. Ani jedno słowo nie było potrzebne. Miał sobie po prostu przypomnieć spotkanie sprzed tygodnia.
Właśnie wtedy Bożena zaesemesowała, że się nie zobaczą, bo musi iść na zakupy z mamą, więc wstąpił do barku w pawilonie naprzeciw jej domu. Była akurat pora lunchu i zamówił kurczaka z frytkami. Jak spod ziemi pojawił się Korenda, żeby kupić gazetę.
Zauważył Huberta i usiadł przy jego stoliku z zawodowym, jak mogło się wydawać, uśmiechem.
– Widzę, że wybrał pan na pozór przyjemny sposób powolnego rozstawania się z życiem – stwierdził beznamiętnie. – Ale chcę pana poinformować, że umieranie na zawał serca jest jednym z najbardziej nieprzyjemnych – cedził, uważnie obserwując jego reakcję. – Radziłbym postarać się o coś spokojniejszego i mniej bolesnego. – Wstał, najwyraźniej sądząc, że Hubert mało się przejął. – Zawsze można kogoś poprosić o pomoc – rzucił z góry.
I kto przy zdrowych zmysłach zafundowałby sobie powtórkę!
Jeszcze pamięta te zimne, jasne oczy, niepasujące do opalonej cery, podobnie jak lekki, ciemny zarost kontrastujący z jasnymi włosami. Tak wygląda prawdziwy sadysta. Oczywiście, nawet on nie był wtedy w stanie popsuć radości, jaką daje krojenie chrupiącej skórki i smakowanie frytek wysmażonych dokładnie tak, jak trzeba.
W tym momencie, niestety, Hubert poczuł znajomy ból po lewej stronie. Oczywiście żołądek. Źle znosi mięso i warzywa bez osłony. Szybko posmarował niskocholesterolowym masłem kromkę świeżego chleba z ulubionej piekarni. Doskonałe.
W ogóle całkiem nieźle. Cieszy się, że jutro zobaczy tę małą Darię. Choć wcale nie jest taka mała. Wyższa od Bożenki. Zgrabna, kobieca, inteligentna.
Spokojnie dopijając colę, włączył telewizor. Spikerka była bardzo podobna do Bożeny, choć nie taka atrakcyjna. Nie do pomyślenia, jak dziewczyna, która mogła tak jak ona wybierać, zdecydowała się na kogoś w rodzaju Korendy. Trudno, trzeba jej to wybaczyć.
Ekran telewizora stawał się coraz mniej wyraźny. Hubertowi śniły się dwie kobiety. Zapięta pod szyję i owinięta śliwkowym szalem Daria i ubrana w czarny podkoszulek Bożena.
Pani Iza Dolant poprawiła tabliczkę z napisem: Otwarte 7–21.
Właśnie przetarła i tak idealnie czystą szybę sklepu ogólnospożywczego, połączonego z małym barkiem, przy ulicy Skrętnej.
Ranek zapowiadał się na cieplejszy niż poprzednie dni, więc miała nadzieję, że pogoda wywabi z domów klientów po bułeczki i prasę.
Oparta o framugę drzwi prezentowała nogi oprawione w czarny, wysoki obcas; nogi, których nie powstydziłaby się trzydziestolatka, toteż ona, mimo swoich pięćdziesięciu sześciu, pozwalała sobie na mini. Natomiast długością imponowały jej czarne, naturalnie falujące włosy, uczesane z klasycznym przedziałkiem opadały poniżej jej ramion.
Głęboko wciągnęła orzeźwiające powietrze. Na razie pusto, tylko naprzeciw, w bramie pod piętnastką, pokazał się wysoki mężczyzna w dresie i wełnianej czapeczce. To pan Piotr Niespał uzależnił się chyba od porannego joggingu.
Westchnęła. Coś niedobrego z tym domem. Nie chodzi o to, że stary, zaniedbany i samotnie stoi. Po prostu aż trudno opędzić się od złych przeczuć. Najpierw we wrześniu zaginął miły chłopiec z parteru, Damian. W listopadzie afera z „Eurydyką”, salonem piękności kilkadziesiąt metrów w lewo. Dla sklepu złote źródło klientów. Niestety, lokal zamknięto na kłódkę, właściciele zdążyli zbiec przed aresztowaniem.
Jeśli zdarzyło się dwa razy, musi być trzeci. To prawo działa jak świat światem. I w zasadzie po wyburzeniu starych ruder nigdzie indziej nie ma miejsca na następne nieszczęście, tylko przy Skrętnej piętnaście. Chyba że obok, za „Eurydyką”. Opuszczone resztki jakichś działek pracowniczych. Na pewno nie będzie tamtędy przechodzić. Zresztą nie ma takiej potrzeby. Wzdrygnęła się, może od chłodu.
Przecież zna wszystkich z domu naprzeciwko. Niedawno umarła starsza pani z drugiego piętra, nazywała się Kalińska.
Teraz mieszka tam jej siostrzenica, ma na imię Daria. Przyjechała, zdaje się z Bieszczad i pracuje w kancelarii adwokackiej.
Broń Boże, żeby ją coś złego spotkało, bo jest naprawdę miła.
Dzisiaj na przykład obiecała jej, że przywiezie krem zamówiony w centrum, co oszczędzi pani Izie dodatkowego tłuczenia się po mieście.
Młody człowiek z tego samego piętra, nie do końca chyba z głową w porządku, też sobie na nic nie zasłużył.
Na pierwszym piętrze Bożena Korenda. Fantastyczna młoda kobieta, przypomina ją samą sprzed lat. Mimo że ma jasne włosy i ciemne oczy, odwrotnie niż ona. No i jest ilustratorką książek dla dzieci. Wczoraj wieczorem wpadła po soczek, ale chyba to był tylko pretekst do zamienienia paru słów. Uśmiechnęła się i zdążyła tylko rzucić: „Niech pani zapomni, co mówiłam. To było głupie. Wszystko jest dobrze. Tak myślę, może czas na dziecko”.
Nie mogły niestety dalej rozmawiać, bo nagle wpakowała się ta Alamakota i jak zwykle popsuła wszystko. No nie, znowu idzie.
Pani Iza miała wielką ochotę odwrócić szyldzik na stronę „zamknięte”, ale heroicznym wysiłkiem woli stanęła za ladą. Zwana przez nią Alamakota, pani Alicja Bronowska z drugiego piętra, godnie wkroczyła do sklepu, starannie zamykając drzwi i uważając przy tym na szeroką sztruksowa spódnicę o modnej w tym sezonie długości, do pół łydki.
Pewnym ruchem zdjęła z półki serek i dżem, opatrzone napisami „bez konserwantów”, i z ostentacyjną obojętnością postawiła je na ladzie.
– Tylko to mogę u pani kupować – stwierdziła z zadowoleniem.
– Nic innego się nie nadaje.
– I bardzo dobrze – odparła pani Iza, wydając resztę.
– Widzę, że niczego pani nie chce się nauczyć – skomentowała klientka, przesyłając pełen serdeczności uśmiech, którego biel mogłaby być świetną reklamą zdrowego odżywiania, i opuściła sklep.
Iza Dolant zagryzła wąskie wargi. Tak, tacy ludzie też żyją.
Tylko nie wiadomo po co. Zimnym wzrokiem odprowadziła panią Alicję, widząc, jak ta, mimo fi gury bardziej apetycznej niż fi lmowej, zręcznie omija kałuże. Podążające za nią spojrzenie nie było wystarczająco skuteczne, ponieważ ani jedna plamka z błota nie znalazła się na jej jasnobeżowo stonowanym stroju.
Od strony alejki za „Eurydyką” nadbiegł zdyszany Piotr Niespał.
Przed drzwiami domu wymienił chłodne pozdrowienie z Alamakotą i prawie wpadł na Macieja Korendę. Doktor, mimo że trochę niższy od Niespała, zawodowo opiekuńczym gestem objął go i wyraźnie pochwalił. Zamienili jeszcze parę słów, po czym lekarz odjechał swoim oplem. Pani Iza patrzyła na niego z przyjemnością, w jego sposobie poruszania się był spokój i pewność siebie, co od razu dawało poczucie bezpieczeństwa, a tego nigdy nie za wiele. Zwłaszcza gdy naprawdę nie wiadomo, co może się zdarzyć.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.