
Klubowicz
Data wydania: 2008
Data premiery: 24 czerwca 2008
ISBN: 978-83-6038-376-6
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 154
Kategoria: Literatura dla kobiet
14.90 zł 10.43 zł
Kevin to mężczyzna walczący ze słabościami własnego charakteru i depresją. Ktoś kiedyś powiedział mu, że napisze o nim książkę. Kevin znał tylko jej tytuł – Klubowicz.
Po wielu latach spostrzega tę właśnie powieść na wystawie księgarni. Lektura sprawia, że z wielkim trudem zamknięte rozdziały jego życia otwarte zostają na nowo, a zabliźnione rany, znów krwawią. Te wspomnienia mają coraz większy wpływ na jego obecne życie. Krucha równowaga, którą tak trudno mu było osiągnąć, teraz zostaje zniszczona.
Autorka powieści nie ograniczyła się jednak do opisywania wydarzeń z przeszłości, przypisała Kevinowi również przyszły los.
Czy jednak rozwiązanie z powieści będzie jego udziałem w rzeczywistym życiu?
Czy prowadzone przez Kevina życie i jego problemy to tylko odosobniony przykład człowieka chorego na depresję, o słabym i skomplikowanym charakterze?
A może tytułowy klubowicz to reprezentant coraz większej grupy ludzi, którzy są wytworem „naszych czasów” – zbyt szybkich, pozbawiających tych wrażliwszych szansy na budowanie związków?
Śpieszył się, kiedy kupował w kiosku papierosy. Źle zaparkował, a nie znosił dyskusji ze Strażą Miejską. Władcy świata, cholera!
Szybko więc złapał paczkę i wyszedł. Zostawił na blacie odliczone pieniądze.Stanął tylko na chwilę przed wystawą księgarni, która sąsiadowała z kioskiem, żeby przypalić papierosa. Dłonią osłonił płomień zapalniczki przed październikowym wiatrem, pochylił głowę… i wtedy kątem oka zobaczył na wystawie książkę o intrygującym tytule.
Śmieszne – pomyślał.
Niemożliwe…, a może rzeczywiście napisała tę książkę? Poczuł zamęt w głowie i dziwny dreszcz emocji.
Zapomniał o źle zaparkowanym samochodzie, wszedł do księgarni.
– Czy mogę coś panu podać? – spytała sprzedawczyni. Miała miły głos.
– Książkę Klubowicz, nie znam autora – odparł.
– Bardzo proszę, to nowość, mamy ją od kilku dni. Debiut pisarski. Niestety nie mogę panu nic o niej powiedzieć, jeszcze nie czytałam. – Dziewczyna okrasiła odpowiedź pięknym uśmiechem.
– Nie musi pani pakować.
Zapłacił, wyszedł z księgarni i już z daleka zobaczył za wycieraczką znany kawałek papieru w foliowej torebce.
Zaklął w duchu, wcisnął mandat do kieszeni płaszcza.
Wsiadł do samochodu, rzucił książkę na siedzenie obok. Odjechał.
Stojąc na kolejnych czerwonych światłach, spoglądał na książkę. Nazwiska autora nie znał.
To na pewno tylko taki sam tytuł – myślał.
Jadąc dalej, co jakiś czas dotykał palcami okładki.
Dziwne uczucie nie opuszczało go od momentu, kiedy zauważył na wystawie księgarni Klubowicza.
Czuł, że nawet się zaczerwienił.
– – – – – – – – – –
Wszedł do mieszkania. Postawił teczkę obok biurka w gabinecie. Biegnąc po schodach, zorientował się, że nie zdjął płaszcza.
Zawrócił i rozebrał się. Klucze położył w koszyku pod lustrem.
Spojrzał na swoje odbicie. W charakterystyczny sposób przesunął dłonią po zaroście (stale dobrze mu było w takim „niedogolonym” stylu). Krytycznie ocenił łysą głowę (wolał jednak to niż resztki włosów).
W końcu, pokonując schody po dwa stopnie, wbiegł na górę. Położył książkę na łóżku w sypialni. Szybko skorzystał z toalety. Umył ręce, starannie odwiesił ręcznik na miejsce…
Rzucił się na łóżko. Sięgnął po powieść…
Co u licha?
Z dołu dochodził jakiś dziwny, natarczywy dźwięk.
Do diabła, to komórka – materiał płaszcza, w którym zostawił telefon, tłumił dzwonek, dlatego nie rozpoznał go od razu.
Zbiegł szybko na dół.
– Kevin, pamiętasz o Magdalenie – głos Doroty brzmiał stanowczo – no, że odbierasz ją dzisiaj z zajęć. Jesteś tam?
– Tak, tak, jasne – zupełnie o tym zapomniał.
Która to godzina? – pomyślał w panice.
Na szczęście jeszcze wcześnie. Zdąży.
Jak mógł zapomnieć?! Dorota przypominała mu o tym z dziesięć razy.
Znów rzucił się na łóżko. Otworzył książkę i zaraz zamknął.
Przyglądał się okładce, literom w nazwisku autora i tytule. Wreszcie zaczął czytać. Już po pierwszym zdaniu wiedział. To ta książka, to o nim. Tytułowy klubowicz to on sam. Napisała ją więc. Nie kłamała.
Spojrzał na zegarek. Ale późno!
Zbiegł na dół. Złapał kluczyki, płaszcz. W ręku trzymał książkę – chwilę poczyta, kiedy będzie czekał na Mag – zawsze wychodzi z zajęć ostatnia…
Był podniecony. To ekscytujące i niezwykłe móc przeczytać o sobie. Niezwykłe!
Stał przed szkołą baletową pogrążony w lekturze. Zapomniał o bożym świecie. Nie zauważył nawet ulewy, która nadeszła nagle, nie wiadomo skąd.
***
Znowu siedział przy barze w ulubionym klubie. Parę drinków dawało mu luz i pewność siebie. Godzina była zbyt wczesna jak na imprezę, ale on przychodził wcześniej. Sączył powoli drinki, palił papierosy. Barmanka była bardzo ładna i miła. Nie zadawała pytań, nie podrywała go. Przyglądał się z przyjemnością, jak wdzięcznie się porusza i z jaką zręcznością miesza alkohole.
Lubił zanurzać się w atmosferę przesyconą papierosowym dymem i zapachem czegoś, co znają bywalcy, a co powodowało, że czuł się jeszcze lepiej…
Ludzi przybywało. Tuż przed północą było gęsto od kłębiących się na parkiecie ciał. Przy barze też trudno było znaleźć miejsce.
Muzyka zagłuszała słowa. Nawet osoby siedzące obok siebie musiały przekrzykiwać hałas z głośników, zlewający się z rozmowami pozostałych uczestników tego szczególnego misterium.
Kevin tu zwykle zaczynał swój weekendowy maraton. Alkohol pomieszany z małymi kolorowymi pigułkami, zapachem perfum i papierosów wprowadzał go w swoisty trans.
Do klubu przychodziło wiele samotnych dziewczyn (ale nie małolat) i kobiet (w różnym wieku). Wszystkie miały nadzieję na przeżycie czegoś wyjątkowego. Były gotowe niemalże na wszystko. Zaczepiały go spojrzeniami, nazbyt prowokującym strojem – głębokim dekoltem, „przypadkowo” rozpiętym guzikiem, krótką spódnicą – przekładaniem nogi na nogę w znanym filmowym geście, wreszcie rozpoczynały rozmowę, w której nie owijały niczego w bawełnę. Jednoznacznie dawały do zrozumienia, o co im chodzi.
Takie zachowanie było rozpaczliwe i żenujące. Ale teraz Kevinowi nie przeszkadzało, a nawet mu odpowiadało. Do pewnego stopnia rozkoszował się tą chwilą. Chwytał te spojrzenia, zaszczycał niektóre z kobiet rozmową. Ach, jaki był super!!!
Zawsze kończyło się tak samo. Przebudzenie o nieokreślonej porze: dzień? noc? Szczelnie zasunięte kotary skutecznie oddzielały Kevina od rzeczywistości za oknem.
Porozrzucane po mieszkaniu ubrania, porozlewane po bufecie w kuchni trunki, poprzewracane butelki, popielniczka pełna niedopałków.
A ta kobieta? Kto to, do diabła, jest? Skąd się tu wzięła?
Zazwyczaj nawet nie pamiętał, czy był w stanie uprawiać seks. Nie pamiętał!!!
Zawsze ta sama niezręczna sytuacja po przebudzeniu.
Ona (imienia też nigdy nie pamiętał), ładna lub brzydka, zgrabna czy nie, coś mówiła o super imprezie i że trzeba to powtórzyć, ale zbierała się pośpiesznie.
On nie wysilał się nawet, żeby być miłym czy choćby zaproponować, że odprowadzi ją do windy albo zamówi taksówkę. Radź sobie sama, myślał, skoro taka jesteś wyzwolona i z zupełnie obcym facetem lądujesz w łóżku po paru godzinach znajomości.
Jedne gadały jak nakręcone, inne robiły kawę, wrzucały butelki do kosza, starały się przez chwilę zadomowić. Ale bardzo szybko zniechęcały się do odgrywania roli pani domu, bo on nie wykonywał żadnych przyjaznych gestów.
Wcześniej czy później wszystkie zamykały za sobą drzwi, a on zostawał w domu sam.
Walczył z kacem przez następne kilkanaście godzin. Dochodził do siebie powoli.
Kiedy już przezwyciężył ból głowy i całego ciała, sprzątał mieszkanie. Zajmowało mu to mnóstwo czasu.
W „drugim życiu”, tym poza-weekendowym, był pedantem. Uwielbiał sterylną czystość i porządek, zdaniem wielu znajomych – przesadnie.
Wszystko w mieszkaniu miało swoje miejsce.
Deska do krojenia chleba za każdym razem musiała być umyta i schowana do szafki. Szklanki zawsze stały w określonym porządku. Narzuta na łóżku zwisała na ustaloną wysokość, ani centymetra bardziej w dół czy w górę.
Czasem impreza przeciągała się i godziny umierania i dochodzenia do siebie przypadały na poniedziałek. Wtedy musiał ratować się urlopem na żądanie. Jeśli powracał do sił i zdrowiał w niedzielę, to poranek poniedziałkowy, choć zawsze ciężki (do piątkowego wieczoru znów pięć dni), dawał kolejną szansę na życie.
Może „coś” zmieni to dotychczasowe, monotonne i puste życie – poniedziałkowe poranki uświadamiały, że taką właśnie egzystencję prowadzi.
Golił się i ubierał z charakterystyczną dla siebie niezwykłą starannością.
Długo dobierał krawat do koszuli.
Jeśli wychodził z domu, znaczyło to, że udało się kolejny raz. Wsiadał do służbowego auta i jechał do pracy. Przez całą drogę z domu do firmy gromadził w głowie lęki na następne dni.
Wyobrażał sobie, że wydarzy się wszystko co najgorsze, a on na pewno sobie z tym nie poradzi. Nie potrafił spojrzeć na świat inaczej. Jego natura nie pozwalała mu widzieć przyszłości w jasnych barwach. Nawet jeśli fakty przeczyły jego złym przeczuciom i czarnym myślom, nie umiał pozbyć się tego obsesyjnego strachu przed życiem.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.