Kobiety wypędzone.
Opowieść o zemście zwycięzców
Marianne Weber
Przekład: Grzegorz Kowalski
Tytuł oryginału: Frauen auf der Flucht
Data wydania: 2008
Data premiery: 29 lipca 2008
ISBN: 978-83-6038-354-4
Format: 145x205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 440
Kategoria: Historia
35.90 zł 25.13 zł
PIERWSZY RAZ W POLSCE!
Kobiety opowiadają o straszliwej sile ludzkiego odwetu.
Zbiór przepełnionych cierpieniem relacji, historycznych dokumentów.
Historia o okrucieństwie i udrękach.
Historia o złu będącym bezpośrednią konsekwencją wcześniejszych krzywd.
Opowieść o zemście zwycięzców.
Janne Gunter z Przedmowy do „Wypędzonych kobiet”
„[…] walczymy tu o ludzką godność i musimy wznieść się ponad nienawiść między narodami i chęć zemsty, aby odbudować to, co zarówno rządzące, jak i upadłe ideologie wciąż próbują zniszczyć.”
Znajdujemy się – u początków nowego tysiąclecia – w czasach przełomu. Trzeba uporać się z tym w sobie, z czym się jeszcze nie uporaliśmy. I nie jest to przypadek, albo jakkolwiek by to nazwać, że pewne sprawy wychodzą na światło dzienne właśnie teraz. Z wielu stron jesteśmy konfrontowani z wojną i terrorem.
Lepiej nie uciekać przed tymi tematami, nawet jeśli nasze społeczeństwo jest tak skonstruowane, że łatwo unikać i zapominać.
W wielu miejscach świata znów wybuchają wojny. Kto nie unika tego tematu, zajmuje się także kwestią ucieczki i wypędzeń. Bo dwubiegunowość budowy naszego świata polega na tym, że aby zbliżyć się do pokoju, musimy uporać się z kwestią wojny.
Marianne Weber
Wprowadzenie
Zebrałam relacje o ciężkich ludzkich losach w latach po 1944 r. w poczuciu, że nie wolno ich zapomnieć i należy je rozpowszechnić. Dotyczą okresu po wkroczeniu Polaków i Rosjan na tereny wschodnich Niemiec; były to niewyobrażalnie ciężkie czasy. Wydarzenia te należy rozumieć jako akt zemsty zwycięskich mocarstw, które przez pięć lat czuły na swym ciele szpony hitlerowskiego reżimu.
Znane są plany Hitlera wobec Polski, które częściowo zostały zrealizowane. Polską inteligencję poddano eksterminacji, Polacy mieli stać się narodem niewolników użytym do niemieckich celów. Rosjan chciał Hitler wypędzić aż za Ural.
Jednym z najokrutniejszych wydarzeń była likwidacja warszawskiego getta. W miesięczniku „Wandlung”* (zeszyt 6, s. 524) opublikowana została bezwstydna relacja, spisana przez dowódcę oddziałów SS i policji, Stroopa, który osobiście dokonał dzieła zniszczenia. Późną jesienią 1940 roku wydzielono w Warszawie getto w celu ochrony Niemców przed Żydami i Polakami. Dzielnica żydowska została oddzielona od pozostałych. Latem 1942 roku rozpoczęto wywózkę 300 000 Żydów. Prześladowani opierali się walcząc z bronią w ręku, uzbrojono nawet kobiety i dzieci. Wojsko niemieckie atakowało. Żydzi ukrywali się w bunkrach, kanałach i piwnicach. Wielu popełniło samobójstwo.
Jak opowiadał „pan” Stroop, w kwietniu 1943 r. getto zostało spacyfikowane z największą bezwzględnością i wyjątkową zaciętością. „Zdecydowałem się wówczas doprowadzić do unicestwienia dzielnic żydowskich poprzez spalenie wszystkich domów mieszkalnych”. Żydzi próbowali ratować się, skacząc z płonących budynków. „Z połamanymi kośćmi czołgali się potem ulicami do domów, które jeszcze nie płonęły.”
Ukrywali się w kanałach, z których wyciągano ich siłą. Im dłużej trwał opór, z tym większym okrucieństwem działali esesmani. „W wiernym braterstwie broni wpółdziałali policjanci i wehrmacht […] Oficerowie i funkcjonariusze policji wyróżnili się bezprzykładną brawurą. Złapano i w sposób udokumentowany eksterminowano 56 000 Żydów.”
Dopiero kiedy wszystkie domy i podwórza stały już w płomieniach, Żydzi zaczęli z nich uciekać, niektórzy jako żywe pochodnie, albo próbowali się ratować, skacząc z okien. „Raz po raz obserwowaliśmy, jak mimo wielkiego ognia Żydzi i bandyci woleli rzucić się w ogień niż wpaść w nasze ręce”. Tyle „pan” Stroop.
Zachowanie hitlerowców na Wschodzie było tak bestialskie, że musimy zrozumieć akty zemsty, jakich byliśmy świadkami po naszej kapitulacji. Mimo to przepełnia nas ból, że ich celem stali się nie ci odpowiedzialni sprawcy, lecz niewinne osoby, które poddano najcięższym próbom. Za grzechy Niemców, jako zwycięzców, odpokutowali mieszkańców niemieckiego Wschodu.
Zebrane przeze mnie relacje, choć reprezentatywne, to jednak fragmentaryczne, opisują okrutne losy, ale jednocześnie zachowania pełne godności i taktu, a często także bezprzykładną religijność. Wiele ofiar, które nie mogły liczyć na jakąkolwiek pomoc, czuło siłę boskiego wsparcia.
(około 1951 roku)
Elisabeth Kunert
Pożegnanie z Karkonoszami
Potem do głosu doszła druga strona, nastąpił odwet Rosjan i Polaków. Niewinni cierpią za winnych. Ludzie o najniższych instynktach sądzą, że mają prawo wykorzystywać słabszych, grabić ich mienie, torturować. Smutne, że zupełnie brak tu dobrej woli.
Elisabeth Kuntert była nauczycielką w Karkonoszach. Uczyła również młodych Polaków, z którymi miała dobry kontakt. Wzruszające jest jej przywiązanie do ziem rodzinnych, nadzieja, że nie będzie musiała ich opuszczać. Ostatecznie znalazła się w Clenzen w powiecie Uelzen.
Marianne Weber
Rosjanie idą!
Pewnego popołudnia w lipcu 1945 siedziałyśmy zmęczone, lecz zadowolone po całym dniu pracy, na werandzie w naszym wielkim ogrodzie. Nagle usłyszałyśmy dźwięk kilku klaksonów motocyklowych. Zobaczyłyśmy rosyjskiego oficera w towarzystwie młodej kobiety, którzy z zainteresowaniem przyglądali się naszemu domowi, inni tymczasem jechali dalej. Również ta dwójka w pewnym momencie ruszyła, ale po chwili wróciła. Poczułam niepokój. Czyżby…? Dotychczas ciągnący tędy rosyjscy żołnierze i oficerowie zachowywali się wobec nas uprzejmie – ale przecież słyszeliśmy o grabieżach i napadach we wsi.
I nagle – turkot ciężarówki – furtka ogrodu staje otworem – Polacy! W rogatywkach! Ledwie to sobie uświadamiamy, już słychać kroki na schodach, okrzyki – wszyscy najemcy przestraszeni zamykają się w swoich mieszkaniach.
Rosyjski kapitan GPU* i jego polska dziewczyna podeszli do nas w towarzystwie ok. 10 podwładnych. „Za dwadzieścia minut – won! My tu zostać!” – pada rozkaz po krótkim przeglądzie pomieszczeń, podczas którego wyraźną radość sprawiał piękny widok, bieżąca woda w sypialni i telefon. „Zabrać bieliznę, ubrania. My nic nie zabrać! My zostać tylko kilka dni” – usłyszałyśmy słowa pocieszenia na nasze pełnie niepokoju spojrzenia.
Cóż nam pozostało? Zabrałyśmy w pośpiechu kilka najcenniejszych dokumentów i trochę pieniędzy. Bieliznę i jakieś ubrania przekazałyśmy na przechowanie jednemu z najemców na parterze, a potem z kilkoma rzeczami niezbędnymi w nocy opuściłyśmy – moja przyjaciółka i ja – dom, w którym mieszkałyśmy i pracowałyśmy przez dwadzieścia sześć lat. Tylko właściciele mieszkania – a więc my, mieszkający na pierwszym piętrze w dużym, pięciopokojowym mieszkaniu z kuchnią, łazienką i piękną werandą – musieli odejść.
Choć był już wieczór, kiedy Niemcom, oznaczonym białymi przepaskami, nie wolno było pokazywać się na ulicach, dość szybko, dzięki pomocy zaprzyjaźnionego z nami ordynatora, znalazłyśmy nocleg w szpitalu ewangelickim. Pielęgniarki przyjęły nas ciepło, gotowe udzielić wszelkiego wsparcia.
Usnęłyśmy szybko, nie dręczyły nas sny, niemal w poczuciu uwolnienia od ciężaru odpowiedzialności, jaki nakłada na człowieka wszelka większa własność. Jednak po przebudzeniu nie mogłyśmy pozbyć się uczucia, że oto poprzedniego wieczoru utraciłyśmy dom, że przyłączyłyśmy się do wędrowców odciętych od swych korzeni.
Oczywiście, w szpitalu opiekowano się nami z miłością. Nasi przyjaciele próbowali nawet nakłonić polskiego burmistrza, który zarządzał gminą, by cofnął konfiskatę mieszkania, bo przecież byłyśmy znane w okolicy jako przeciwniczki Trzeciej Rzeszy – jednak bez efektu. Obiecano nam jedynie, że mieszkanie niedługo zostanie zwolnione.
Kiedy ostatni raz przed tą niespodziewaną wyprowadzką przemierzałyśmy mieszkanie, otaczali nas cały czas Polacy z bronią gotową do strzału, nie mogłyśmy więc zabrać większych sum pieniędzy schowanych w dużym pokoju pod dywanem ani też wartościowych przedmiotów i biżuterii zza książek. Na podstawie opowiadań osób, które to spotkało, byłyśmy przygotowane co najwyżej na pobieżną rewizję w mieszkaniu, po której jednakże mogła nastąpić grabież. Tak potraktowano znanych członków NSDAP.
Jednak podczas naszej pierwszej wizyty, którą właściwie chciałyśmy złożyć kapitanowi, jednak przyjęła nas jego dziewczyna, pozwolono nam zabrać wszystko, co chciałyśmy – i w dowolnej ilości. Wzięłyśmy więc jeszcze trochę dokumentów, srebra stołowe, resztę drobiazgów. Stwierdziłyśmy wszakże – z żalem, ale i pewnego rodzaju skrywaną satysfakcją – że bardzo wiele rzeczy zniknęło, w szczególności błyszcząca jablonecka biżuteria z naszej szafki. Mimo obietnicy, że nic nie zginie, w szafach nie było ubrań i płaszczy. Również i tym razem cały czas towarzyszyli nam uzbrojeni Polacy, wyraźnie niezadowoleni z decyzji przełożonego.
Za zgodą komendanta GPU zbierałyśmy codziennie w ogrodzie warzywa i owoce, odwiedzałyśmy także naszego wiernego psa, którym Rosjanie dobrze się opiekowali, ale który oczywiście zupełnie wariował z radości za każdą naszą wizytą. Przebywał w mieszkaniu dozorcy, które dobrze znał. Dzięki przydziałom mięsa, które otrzymywał na psa, dozorca dość szybko zaakceptował zmianę szefostwa, i to pomimo że w domu było teraz wyjątkowo głośno.
Wczesnym rankiem polscy żołnierze wyjeżdżali furmankami na łupieżcze wyprawy, zabierając wszystko, co miało jakąkolwiek większą wartość – od srebrnych łyżek po gustownie tkane obrusy i firanki, bibeloty, porcelanę, obrazy itp. Wszystko było sortowane u nas i wysyłane dalej.
Pewnego dnia odjechały także antyczne meble z naszego dużego pokoju – ze zdumieniem patrzyłyśmy na oddalający się ku dolinie wóz drabiniasty, na którym królowała nasza sofa wraz z fotelami i stołem.
Po kilku tygodniach poinformowano nas, że kapitan i jego świta przenieśli się do innej kwatery i że możemy wracać. W pośpiechu udałyśmy się do domu i do mieszkania, choć nie oddano nam kluczy. Ale jak tam wyglądało! Podczas jednej z licznych nocnych libacji butelka po szampanie wyleciała przez firanki i zamknięte okno do ogrodu. Po kolana brodziłyśmy wśród porozbijanych miśnieńskich waz, kryształów i porcelany wszelkiego rodzaju. W mieszkaniu panował nieopisany brud. Przeszukano każdą szufladę, sprawdzono każdy najmniejszy papierek na biurku.
Jakiś Polak postawił przy swoim łóżku zdjęcie młodego niemieckiego kapitana w mundurze w towarzystwie żony. Czyżby tak mu się spodobał? Inny, cały stół w jadalni pokrył fotografiami niemieckiej pielęgniarki z pierwszej wojny światowej i jej pacjentów.
Z książek zabrali wszystkie encyklopedie, atlasy i pozycje antykwaryczne. Również później, po „przeprowadzce”, jeszcze trochę wynieśli.
Moje kochane uczennice pomogły mi posprzątać, oczyścić mieszkanie z odpadków i zaczęły planować, jak je na nowo urządzić. Szczególnie wdzięczne byłyśmy urzędnikowi wehrmachtu za to, że w piecach, za nimi i na podłodze znalazł podstępnie ukrytą amunicję, która wybuchłaby przy pierwszej okazji. Wraz z dozorcą dokładnie przeszukali wszystkie podejrzane miejsca, wykopali doły, w których zniszczyli te niebezpieczne przedmioty. Część z nich zaniosłyśmy do polskiej komendantury, gdzie z udawanym oburzeniem odebrano od nas wszystko i kazano złożyć doniesienie.
W czasie gdy trwało sprzątanie, mieszkałyśmy jeszcze w szpitalu, również dlatego, że pod wieczór przychodzili Polacy ze swoimi dziewczętami, żeby wziąć u nas kąpiel i chcieli, abyśmy im ją przygotowywały.
Kapitan nie pojawił się więcej, tak jak obiecał, jednak jeszcze przez jakiś czas niemal codziennie odwiedzali nas jego wysłańcy, którzy zabierali różne rzeczy, aż w końcu, dzięki wstawiennictwu pewnego młodego polskiego oficera, również i te niepokojące wizyty ustały. Ten oficer został u nas zakwaterowany, wyróżniał się jednak niezwykłą uprzejmością i dziś już niespotykaną kawalerską grzecznością. Całując nas w ręce, obiecywał, że niczego nam nie zabierze, lecz wręcz przeciwnie, postara się nas bronić, i obietnicy tej dochował. Kiedy wyjeżdżał, spotkałam go na schodach z walizką w ręku, spytał wtedy skromnie, czy to nie przypadkiem moja walizka. Pocałował mnie na pożegnanie w rękę, dziękując za gościnę, i zabrał tylko klucz do pokoju i kilka prześcieradeł – zresztą połatanych.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.