
Kochać z otwartymi oczami
Jorge Bucay, Silvia Salinas
Przekład: Małgorzata Radomska
Tytuł oryginału: Amarse con los ojos abiertos
Data wydania: 2014
Data premiery: 18 listopada 2014
ISBN: 978-83-7674-420-9
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 232
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
PONAD MILION SPRZEDANYCH EGZEMPLARZY!
Maile wysyłane przez Laurę, psychologa terapeutę, omyłkowo trafiają do Roberta. Dzięki ich lekturze dowiaduje się on kilku prawd – że kochać z otwartymi oczami to przebudzić się ze snu i zobaczyć ukochaną osobę taką, jaką jest naprawdę. To pokochać to, co nas różni, to zaakceptować partnera w pełni i pozwolić sobie odkryć się przed nim.
Autorzy inspirują do budowania związku w oparciu o potencjał świadomych zmian możliwych dla kobiety i mężczyzny. Świadomość bycia w relacji można osiągnąć poprzez wnikliwe zaangażowanie się w poznanie siebie, swoich możliwości i ograniczeń.
Być zakochanym – to kochać podobieństwa, a kochać – to zakochiwać się w różnicach.
Jorge Bucay i Silvia Salinas – autorzy książki – to doświadczeni psychoterapeuci, pracujący w podejściu Gestalt. Zgodnie z tą teorią wyjaśniają procesy rządzące naszą psychiką, uzupełniając te wyjaśnienia wiedzą z innych dziedzin.
Cristina zadzwoniła w poniedziałek, jakby nic się nie stało.
— Jak się udał grill? — zapytał.
— W porządku — odpowiedziała zaskoczona oziębłością jego tonu. — Co się dzieje?
— Jestem w złym humorze — szczerze przyznał Roberto.
— Mam z tym coś wspólnego? — spytała ostrożnie, najwyraźniej nie chcąc wdawać się w dyskusję na ten temat.
— Oczywiście, że tak… — Roberto zawahał się na moment, a potem dodał, jednocześnie gorączkowo zastanawiając się, po co to właściwie robi: — Ostatnio WSZYSTKO, co się dzieje w moim życiu, ma coś wspólnego z tobą!
— Ale przecież wczoraj było nam ze sobą tak dobrze…
— A ty musiałaś iść na tego cholernego grilla!
— Roberto, wiedziałeś, że jestem zaproszona.
— I co z tego? Gdybym wiedział, że wbiją mi nóż w plecy, to by mniej bolało?
— Nie przesadzasz trochę z tym porównaniem?
— Nie.
— Poczekaj, zaraz do ciebie przyjdę.
— Nie, nie chcę!
— I tak przyjdę — powiedziała, szybko odkładając słuchawkę, jakby nie chciała usłyszeć odmowy.
— Nie będzie mnie w domu — groźnie rzucił Roberto do głuchej słuchawki.
Stał bez ruchu, z telefonem w ręku, zastanawiając się, czy nie powinien wyjść z domu. Musiał się długo wahać, bo z letargu wyrwał go dzwonek do drzwi. Otworzył Cristinie i nawet na nią spojrzawszy, poszedł do kuchni zrobić kawę. Ona czekała na niego w pokoju.
— Mógłbyś się chociaż przywitać — powiedziała z wyrzutem.
Roberto spojrzał na nią ze złością, wykrzywił twarz w fałszywym uśmiechu i skłonił się w pas.
Cristina usiadła w fotelu.
— Nie rozumiem, co ci się stało… — zaczęła.
Ale on nie zareagował. Podszedł do okna i obojętnie wyjrzał na ulicę.
— Nie możesz tak się zachowywać tylko dlatego, że poszłam na grilla — kontynuowała zdziwiona.
— Mogę się zachowywać, jak mi się podoba.
— Wyjaśnij mi, proszę, co cię tak zdenerwowało?
— Posłuchaj, jeśli muszę ci wszystko wyjaśniać, to nie warto tego ciągnąć.
— A co się stało z tym, czego mnie uczyłeś, że jednak „warto”?
— To już nie ma znaczenia.
— Można z tobą zwariować!
— To z tobą można zwariować!
Cristina wzięła głęboki oddech i spróbowała ostatni raz.
— Możemy porozmawiać?
Roberto rozluźnił się trochę i usiadł w fotelu.
— Co się z tobą dzieje? — spytała.
— Nie wiem. Wczoraj było nam tak cudownie, ale ty musiałaś iść na tego grilla… Takie to było ważne, że zdecydowałaś się wszystko zepsuć między nami?
— Roberto, wcale mi nie zależało na tym grillu. Gdybyś mnie tylko poprosił, to zostałabym z tobą.
— Gdybym cię poprosił?!
— Tak, a dlaczego nie?
— Muszę cię prosić, żebym był ważniejszy w twoim życiu od jakiegoś głupiego obiadu?
— A czy ja muszę zgadywać, czego ty potrzebujesz, żebyś uznał, że jesteś dla mnie ważny?
— Sam już nie wiem. To mi się nie podoba.
— Nie bądź taki, nie psujmy wszystkiego przez taki drobiazg.
— To ty zepsułaś, nie ja. Tym razem to ty wszystko zepsułaś.
— Naprawdę mi przykro. Naprawdę.
— Mnie też jest przykro.
Po chwili milczenia Cristina wstała z fotela, wzięła z kanapy kurtkę i torebkę i powoli ruszyła w stronę drzwi. Zatrzymała się w nich jeszcze na kilka sekund, jakby czekając, że Roberto coś powie. Ale nie padło już ani jedno słowo. Cristina wyszła z mieszkania z wilgotnymi oczami, nie zamykając za sobą drzwi.
Roberto był wściekły, chociaż nie wiedział, z jakiego powodu. Pomyślał, że mógł trochę odpuścić, przyjąć jakiekolwiek, bardziej lub mniej szczere wytłumaczenie, mógł ocalić związek, mógł… Ale postanowił nic nie robić.
Ona na to nie zasługiwała!
Ona? A on? Czy on zasługiwał, żeby dalej być w tym związku? Był coraz bardziej zły. Zaciskał pięści i zęby, aż zaczęły go boleć. Kogo chciał w ten sposób ukarać?
Przypomniał sobie opowiadanie o złości i smutku. Kiedy smutek nie chce, żeby go odkryto, często przywdziewa maskę złości. Oczywiście, to właśnie dlatego wpadł w furię. Chciał ukryć ból, zataić smutek, zamaskować swoją bezsilność…
Łzy nabiegły mu do oczu i zaczęły powoli spływać po policzkach. Gdyby nie przygniatał go ciężar zbyt wielu równoczesnych, niezrozumiałych emocji, mógłby zajrzeć do komputera i przeczytać mail od Laury, który na niego czekał (i którego autorka bezwiednie odpowiadała na pytania nurtujące Roberta).
Fredy!
Podsumujmy to, co napisałam do tej pory:
Punktem wyjścia jest założenie, że konflikty pojawiające się w związku dwojga ludzi w rzeczywistości są nierozwiązanymi, osobistymi problemami jednego z nich lub obojga. Te pozostające do tej pory w cieniu kwestie, ujawniają się dopiero wtedy, kiedy chcemy zbudować intymny związek.
Kiedy taka para przychodzi na konsultację, naszym zadaniem jako terapeutów jest wychwycenie i zidentyfikowanie wewnętrznych konfliktów każdego z partnerów. Pomagamy im je rozwiązać, pokazując przy okazji, w jaki sposób neuroza jednego z nich jest związana z nerwicą drugiego.
Pamiętajmy, „jeśli źle się czujemy w jakiejś sytuacji, to musimy odkryć, jaki nasz osobisty problem rzutuje na dany konflikt”. Pisze o tym Hugh Prather: „Żaden kamień nam nie przeszkadza, dopóki się o niego nie potkniemy”.
Kiedy w grę wchodzi projekcja, często nie wiemy, co robić. Przypominam sobie, co uświadomiła nam Nana poprzez swoje warsztaty:
„Projektujemy na partnera te nasze cechy i zachowania, które najbardziej odrzucamy w nas samych”.
„Kiedy zdajemy sobie sprawę, że jakaś cecha lub zachowanie przeszkadza nam u partnera, powinniśmy sprawdzić, na ile przeszkadza nam w nas samych”.
„Jeśli wydaje się nam, że nie mamy nic wspólnego z tym, co nas drażni u partnera, to powinniśmy uświadomić sobie nasz «wkład», bo gdyby to nie dotykało jakiegoś trudnego aspektu w nas, to by nam nie przeszkadzało”.
To założenie jest podstawą całej psychologii Gestalt. To samo mówi również Carl Gustaw Jung, wprowadzając pojęcie „cienia”. Projektujemy nasz cień na partnera i widząc go w nim, odkrywamy jego istnienie.
Stajemy przed wyborem: musimy albo spróbować zniszczyć zagrożenie, niszcząc tym samym związek, albo pogodzić się z możliwością integracji z naszym cieniem i w ten sposób raz na zawsze z nim skończyć.
Takie podejście zmienia nasz pogląd na pochodzenie problemów w związku. Przestajemy obwiniać drugą osobę, bo jesteśmy w stanie dojrzeć nasz „wkład” w konflikty. Zamiast tracić energię na próbę zmiany partnera, możemy ją wykorzystać na obserwację nas samych, na mówienie o nas, o naszych potrzebach i o tym, co czujemy, gdy partner zachowuje się w określony sposób.
Wtedy przyciągniemy jego uwagę. Łatwiej mu będzie nas wysłuchać, niż znosić ciągłe próby zmiany swojego zachowania.
Zawsze powinniśmy być świadomi, co się z nami dzieje, i nie skupiać się na drugiej osobie. Zarazem jednak, jeśli nie jesteśmy zadowoleni z danej sytuacji, pomyślmy, w jaki sposób moglibyśmy przyczynić się do jej zmiany.
Możemy płakać albo narzekać, możemy poszukać sobie innego partnera albo też możemy spróbować naprawić więź z tym, którego wciąż kochamy i z którym jesteśmy. Każdy konflikt pomaga nam znaleźć kreatywne wyjście z sytuacji, a także zobaczyć, w jakie ślepe zaułki sami się zapędzamy.
Taka jest moja teoria i chciałabym ją przekazać dalej. To właśnie to, co lubię w życiu: dowiadywać się nowych rzeczy o sobie i o innych ludziach. Życie jest wyzwaniem i nie wolno nam oczekiwać, że nie będzie w nim konfliktów. Zamiast tego powinniśmy je postrzegać jako szansę na dalszy rozwój.
Kolejną trudnością, o której chciałabym wspomnieć, jest zdanie sobie sprawy, czego tak naprawdę potrzebujemy. Kiedy tego nie dostajemy, jesteśmy bardziej skłonni zareagować złością, niż spróbować osiągnąć to w jakiś inny sposób. Na dodatek często domagamy się nie tego, czego faktycznie pragniemy.
Na przykład, gdy wywołujemy awanturę, ponieważ partner się spóźnia. Mogłoby się wydawać, że jest to główny przedmiot kłótni, ale zaobserwujmy, czego naprawdę pragniemy, prosząc partnera o punktualność. Prawdopodobnie to, co nam przeszkadza, nie zniknie, jeśli partner przestanie się spóźniać. Powinniśmy wsłuchać się w siebie i zobaczyć, co nas boli, jak interpretujemy jego spóźnialstwo, czego oczekujemy od partnera, wymagając punktualności…
Żeby okazał, że jesteśmy dla niego ważni? Żeby nas szanował? Żeby brał nas pod uwagę? Czego się domagamy, kiedy tak się zachowujemy?
Pamiętajmy jednak, że gdy zbytnio koncentrujemy się na nas samych, tracimy punkt odniesienia i nie widzimy, co dzieje się z partnerem.
Osobie obserwującej nas z zewnątrz nasze zachowanie wydaje się przesadzone, jeśli nie irracjonalne. I być może tak właśnie jest, bo te archaiczne zachowania faktycznie mają źródło we wczesnym okresie życia, kiedy jako dzieci uczyliśmy się postaw pomagających nam bronić się przed zranieniem.
John Bradshaw nazywa to wspomnienie pierwotnej rany „zranionym dzieckiem”. To właśnie mieszkające w nas zranione dziecko sprawia, że działamy w taki, a nie inny sposób. Żale, których nie mogliśmy wyrazić w dzieciństwie, nosimy z sobą jak bagaż i co gorsza, chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy, odbijają się na naszych relacjach z innymi osobami. Właśnie te reakcje przysparzają najwięcej problemów w związkach: złość i żale nie znajdujące ujścia w przeszłości, kształtują obecnie nasze zachowania wobec partnera.
Dawne urazy pozostają ukryte do czasu, gdy zaczynamy budować związek. To wtedy rozdrapujemy stare rany, przekonani, że ich przyczyną jest druga osoba. Ten proces jest tym silniejszy, im mocniej jesteśmy związani z partnerem.
„Zranione dziecko” jest jak ból zęba albo jak czarna dziura, która zasysa wszystko, co znajdzie się w jej zasięgu: kiedy się pojawia, nie jesteśmy w stanie myśleć o niczym innym — nasze życie jest zdominowane przez ból.
W przypadkach separacji problem zwykle tkwi nie w relacji między partnerami, ale w nierozwiązanych kwestiach z przeszłości każdego z nich.
Moja reakcja prowokuje twoją i w ten sposób wzajemnie się „nakręcamy”.
Nosząc w sobie zranione dziecko, mamy wrażenie, że nigdy tak naprawdę nie żyjemy w teraźniejszości. Nasze reakcje są wywoływane przez zdarzenia, które miały miejsce wiele lat temu, a teraz uniemożliwiają związek z inną osobą.
Jeśli nie zajmiemy się tym zranionym dzieckiem, będzie ono nadal niszczyć nasze intymne relacje. Jedynie my sami możemy wysłuchać jego skarg i ukoić jego smutek.
Kiedy to uczynimy, dziecko przestanie nas niepokoić.
Należy jednak podkreślić, że niektórych ran nie da się odkryć samemu. Potrzebujemy obecności kogoś, kto pomoże nam je zidentyfikować, kto pozwoli nam się otworzyć, nie obawiając się potępienia z jego strony. Zranione dziecko potrzebuje legitymizacji swoich emocji. Tylko wtedy, gdy czujemy się uprawomocnieni w naszym bólu, możemy go wyrazić i przezwyciężyć.
Takie cierpienie jest długotrwałym procesem, wyrażającym się poprzez smutek, poczucie krzywdy i osamotnienia, złość, bunt i wyrzuty sumienia.
Aby go odczuć, musimy przestać obwiniać drugą osobę i zacząć obserwować nas samych, nasze reakcje i zachowania.
Wchodząc w związek z partnerem, nieświadomie podpisujemy pakt zakładający, że, na przykład, ty będziesz ojcem, który nigdy mnie nie opuści, a ja matką akceptującą cię bezwarunkowo. A kiedy tak się nie dzieje (bo nie jest możliwe, żeby partner uleczył nasze rany), zaczynam cię obwiniać.
W najgorszym przypadku, kiedy para czuje pustkę, której nie udało im się sobą wypełnić, decyduje się na dziecko… Ci, którzy wydają się być dwojgiem dorosłych, okazują się mentalnymi nastolatkami, szukającymi ratunku w swoim potomku. Wydawałoby się dorośli ludzie, a zachowują się tak niedojrzale.
Znam dorosłe osoby, które w związku są jak dzieci i w dziecinny sposób manifestują swoje potrzeby, reagują na brak czułości, uwagi czy uznania.
Widząc pary, które przychodzą na konsultacje, od razu rozpoznaję w nich zranione dzieci, pragnące, by wreszcie zwrócono na nie uwagę. Dorośli często nie mogą dojść między sobą do porozumienia, bo przez każdego z nich przemawia dziecko, każdy przeżywa od nowa zdarzenia z dzieciństwa, domagając się od matki albo od ojca zaspokojenia swych potrzeb. Partner nie może im pomóc, ponieważ on też o coś prosi. Kiedy sprawiamy, że zdają sobie z tego sprawę, kłótnia przestaje mieć sens: dzieci uspokajają się, bo wyraziły swoje potrzeby, a dorośli mogą wrócić do teraźniejszości, by spotkać się z partnerem.
Nasze zranione dzieci potrzebują przestrzeni, żeby wyrazić złość i ból, a kiedy ją otrzymują, dorastają i przestają wtrącać się w nasze intymne relacje.
Welwood raz jeszcze przypomina nam, że trzeba: „nauczyć się wykorzystywać każdą napotkaną trudność do jej zgłębienia i przez to do lepszego poznania samych siebie. W ten sposób będziemy mogli nawiązać kontakt nie tylko z partnerem, ale także z naszą świadomością bycia «tu i teraz»”.
Mam nadzieję, że zgadzasz się ze mną, że powinniśmy spróbować zrobić z tego książkę. Czekam na odpowiedź.
Całuję
Laura
Roberto przeczytał wiadomość po szesnastu godzinach spędzonych w łóżku. Zawsze reagował na ból i smutek w ten sam sposób — jego ciało ogarniało straszliwe zmęczenie. Po przebudzeniu łapały go duszności, które nie pozwalały mu się podnieść, pomimo że w gruncie rzeczy nie był już wcale śpiący.
W pokoju panował nieopisany bałagan. Zresztą całe mieszkanie było brudne i pełne niesympatycznych woni. Pusta lodówka odzwierciedlała pustkę wewnętrzną, którą odczuwał Roberto. Poza tym strasznie bolała go głowa i plecy.
Chwiejnym krokiem wszedł do łazienki i przemył twarz, próbując oprzytomnieć. Później, nawet się nie przebierając, poszedł do kuchni, żeby napić się kawy. Czekając, aż się woda zagotuje, włączył komputer. Potem zalał wrzątkiem resztkę kawy wytrząśniętej ze starego opakowania i nie zastanawiając się nad jej smakiem, wypił czarny, gorzki płyn. Ostatecznie otrzeźwił go mail od Laury.
Potem podszedł do telefonu. Migające światełko informowało, że ma nagraną wiadomość. To pewnie Cristina prosiła go, żeby oddzwonił, bo muszą porozmawiać itd., itd. Zacisnął kciuki, przyrzekając sobie, że tak właśnie zrobi.
Życzenie się spełniło, automatyczna sekretarka odezwała się głosem Cristiny:
— To nie ma nic wspólnego z tobą — powiedziała. — Bardzo mi przykro. Żeby móc być z tobą, muszę najpierw rozwiązać parę własnych problemów. Nie dzwoń, kiedy będę już gotowa, to ja zadzwonię do ciebie. Trzymaj się.
Odszukał w notesie numer telefonu swojej przyjaciółki Adriany, która jest psychologiem. Czuł, że potrzebne mu lustro, w którym mógłby się przejrzeć.
— Miałabyś dla mnie chwilkę?
Umówili się za trzy kwadranse w pubie, niedaleko jej gabinetu.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.