Kresowe nadzieje
Beata Agopsowicz
Data wydania: 2023
Data premiery: 7 lutego 2023
ISBN: 978-83-67295-88-8
Format: 145/205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 304
Kategoria: Literatura współczesna
44.90 zł 31.43 zł
Jest rok 1930. Poznajemy dorastającą we Lwowie młodą Ormiankę Hannę Donigiewicz. Wraz z nią przeżywamy pierwsze miłości, poznajemy Lwów, jedziemy na wakacje do Truskawca, przedwojennego kurortu. W 1935 roku Hanna wychodzi za mąż za Jana Amirowicza. Jan ginie w pierwszych dniach września 1939 roku, a Hanna wraz z matką wyjeżdżają do Powsina pod Warszawą, gdzie dziewczyna orientuje się, że jest w ciąży. Nie może pogodzić się ze śmiercią męża i do końca życia pozostaje samotna.
W 2010 roku poznajemy Agnieszkę, jej prawnuczkę. Dziewczyna rozpoczyna liceum i spotyka swoją pierwszą, prawdziwą miłość, której nie przerwie nawet tragiczny wypadek.
Czy dzięki pamiętnikowi prababki Agnieszka poradzi sobie ze wspomnieniami i otworzy na nowe możliwości?
Lwów, czerwiec 1931
Hania wracała do domu swoją ulubioną, a zarazem najważniejszą arterią Lwowa, czyli Wałami Hetmańskimi. Była w cudownym nastroju, czuła się tak lekko, bo właśnie rozpoczynały się wakacje. Mijała kawiarnię „Wiedeńską”, kiedy przypomniała sobie, jak niedawno byli tu – potajemnie – wraz z Wackiem. Miała nadzieję, że chłopak powtórzy swoje zaproszenie. Mamie powiedziała wówczas, że pójdzie po szkole do Matyldzi powtórzyć arytmetykę, z której szło jej dość słabo. Potem mama była zdziwiona, że mimo tego douczania jej córka znowu dostała zły stopień. Co tam… Miłe popołudnie w towarzystwie Wacka było tego warte.
Z Matyldzią miały umowę, że kryją siebie nawzajem, by móc się spotykać ze Stasiem i Wackiem. Póki mamy się nie zgadają, są bezpieczne. Towarzyszył im dreszczyk emocji, smakowały w końcu zakazany owoc. O, jakże on był słodki!
Pod „Wiedeńską” jak zwykle kobieta w nieodłącznym słomkowym kapeluszu bez względu na porę roku sprzedawała gazety, wykrzykując na całe gardło ich tytuły. Hania zerknęła jeszcze na lewo, gdzie dostrzegła wlot ulicy Sykstuskiej, która pięła się wysoko do góry. Potem zatrzymała się przed pomnikiem króla Jana III Sobieskiego. Jego ciemna sylwetka została osadzona na koniu szykującym się do skoku. Ilekroć przechodziła obok, zawsze musiała przedeń się zatrzymać. Posąg niesamowicie działał na jej wyobraźnię. Widziała w królu zwycięzcę, budził dumę narodową. Tak to czuła. Próbowała to kiedyś wytłumaczyć Matyldzi, ale koleżanka nie potrafiła jej zrozumieć. Dlatego idąc z nią, tylko ukradkiem zerkała na króla, a będąc sama, mogła wpatrywać się w niego do woli. Uwielbiała te chwile.
Jan III Sobieski – jedyny król polski, który pochodził z okolic Lwowa – często odwiedzał miasto, miał tu nawet swoją kamienicę, dlatego też doczekał się uwiecznienia swojej postaci. Hania słyszała, jak jej tata mówił z przekonaniem, że dzięki temu pomnikowi nikt nigdy nie zapomni o wiktorii wiedeńskiej, a pamięć o minionej chwale doda Polakom sił, jeśli pojawi się jakiekolwiek zagrożenie. Dziewczyna miała nadzieję, że takowe nigdy nie powstanie, ale ojciec przeżył już wiele, więc inaczej patrzył na życie.
Hania szybko odsunęła przykre myśli i spojrzała z dumą ostatni raz na króla Sobieskiego. Tak! Dobrze, że tu stoi i napawa wiarą w dobrą przyszłość.
Ruszyła żwawym krokiem w stronę domu, myśląc o wakacjach. Jak zwykle spędzą je w mieście. W tym roku cieszyła się, że jej rodzice oszczędzają i nigdy nie planują wyjazdów. Kiedyś jej to przeszkadzało, chciała zobaczyć coś innego niż tylko Lwów. Marzyła o dalekich podróżach.
Teraz jednak był Wacek. On też zostawał w mieście. Mieli w planach spotykać się jak najczęściej. W wyobraźni spacerowała z nim po Ogrodzie Botanicznym czy po Parku Kilińskiego. Szczególnie lubiła ten ostatni. O tej porze tonął już w jaśminach. Spacery wokół stawu z łabędziami wśród zapachów kwiatów były tym, na co czekała. Lubiła podziwiać przeróżne gatunki roślin, nieraz zupełnie egzotycznych. Było ich tam ponoć ponad dwieście rodzajów.
Za każdym razem musiała zobaczyć też Panoramę Racławicką wyeksponowaną w specjalnie zbudowanej rotundzie. Po raz pierwszy zaprowadził ją tam ojciec, gdy była jeszcze kilkuletnią dziewczynką. Stanąwszy przed dziełem kilku malarzy, powiedział:
– Patrz, Haneczko, i zapamiętaj sobie, to malowidło krzepiło Polaków w czasie niewoli. Ściągali tu ze wszystkich trzech zaborów, by podziwiać i czerpać siłę, by umacniać uczucia patriotyczne. Musisz też wiedzieć, że w pracach nad panoramą brał udział Ormianin, Teodor Axentowicz. Tym bardziej bądź dumna, a kiedyś zabierz tu swoje dzieci.
– Dobrze, tatku – odpowiedziała wówczas.
Ta scena wyryła się w jej sercu i zawsze z sentymentem przyglądała się ekspozycji. Teraz cieszyła się, że będzie mogła podziwiać dzieło razem z Wackiem. A kto wie, może kiedyś przyjdą tam z własnymi dziećmi? Na tę myśl rumieniec pojawił się na jej policzku. Na szczęście nie było w pobliżu nikogo znajomego. Być może ktoś z przechodniów zadał sobie pytanie, co wywołało wypieki na twarzy młodej dziewczyny. Na szczęście nikt nie był w stanie odczytać jej myśli.
Wreszcie stanęła przed kamienicą, w której mieszkała wraz z rodzicami. Wbiegła szybko na drugie piętro i znalazła się przed drzwiami, które otworzyła Basia. Była to kobiecina niska i krępa, której natura poskąpiła urody. Dlatego pewnie nie wyszła nigdy za mąż i była przywiązana od lat do swoich państwa, a szczególnie do Haneczki, jak często mawiała.
– A co panienka taka zziajana? Jeszcze się Haneczka przeziębi.
– Przeziębi? Co też Basia wygaduje. Czerwiec mamy, upał, wakacje! – zawołała w odpowiedzi. Chwyciła Basię za ręce i zaczęła kręcić się z nią w kółko. Służąca szybko dostała zadyszki, zapewne przez swoją tuszę.
– Co też panienka wyprawia? Zdrowie już nie te. Dawniej to były harce, oj były! – uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
– Musi mi Basia opowiedzieć.
– Nie teraz, dziecko, nie teraz. Nie ma czasu. Do wyjazdu trza się szykować.
– Gdzie Basia wyjeżdża?
– Panienka też.
– Ja? Ja zostaję we Lwowie na wakacje. Zawsze w mieście je spędzamy.
– Nie w tym roku. – Basia się uśmiechnęła, będąc pewną, że jest posłanką dobrej nowiny.
– Ale ja nie chcę nigdzie wyjeżdżać!
– Jak to? Przecież panienka zawsze o podróżach marzyła! Mało to słyszałam, jak co roku nękała rodziców, marudziła, że inni wyjeżdżają do kurortów?
– A teraz nie chcę, nie chcę! – i jak dziecko tupnęła nogą.
Basia spojrzała na nią zdziwiona, ale nic już nie powiedziała. W drzwiach oddzielających hol od saloniku stanęła matka.
– A cóż tu się wyprawia. Hanno, dlaczego krzyczysz i tupiesz?
„Hanno” – tak mówiła do niej rodzicielka tylko w sytuacjach największego wzburzenia. Dziewczyna wiedziała, że musi się uspokoić, by wszystkiego się dowiedzieć. To ona chciała wiedzieć „co tu się wyprawia” i w razie gdyby słowa Basi okazały się prawdą, musiała przekonać rodzinę do pozostania w mieście. Przecież w żadnym wypadku nie może rozdzielić się z Wackiem! Ale najpierw trzeba wykazać się dojrzałością.
Powściągnęła więc emocje. Podeszła do mamy, ucałowała ją w policzek i wyciągnęła dłoń ze świadectwem. Nie było najgorsze.
– Mamo, moje świadectwo.
– Sprawowanie bardzo dobry, religia bardzo dobry, język polski bardzo dobry…
– O tak, kochany profesor Rzewuski jednak dał mi piątkę.
– Cieszę się, córeczko. Co tam dalej? Geografia dostateczny, geometria z arytmetyką dostateczny… A tyle się uczyłaś z Matyldzią! Nie rozumiem.
– Za rok się poprawię, obiecuję.
– Dobrze, dobrze.
Mama, trochę jakby nieobecna, przejrzała do końca świadectwo. Krótko pochwaliła i kazała siadać do obiadu. Kiedy jadły razem zupę, Hania podjęła temat.
– Co to Basia mówiła? Ktoś wyjeżdża?
– My wyjeżdżamy.
– Czyli kto?
– Wszyscy: ojciec, ja, ty i Basia.
– A gdzie? – zapytała ostrożnie.
– Do Truskawca! – z radością powiedziała mama – Wyobrażasz sobie? Toż to najsłynniejszy kurort!