Legendy i baśnie krymskotatarskie
Iwona Czapla
Data wydania: 2024
Data premiery: 5 listopada 2024
ISBN: 978-83-68135-71-8
Format: 145/205
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 352
Kategoria: Literatura popularnonaukowa
59.90 zł 41.93 zł
Niezwykłe opowieści z Krymu – miejsca krzyżujących się kultur, krainy baśni i legend.
Wyniosłe góry, krystaliczne jeziora, wartkie strumienie, rozległe stepy czy dostojne pałace Krymu – wszystkie one mają własne historie przewijające się w legendach. W niniejszym zbiorze znalazło się ich kilkadziesiąt. Mity i fakty historyczne mieszają się w nich, tworząc rzeczywistość przesyconą magią. Legenda o płaczącym kamieniu. Baśń o chłopcu, który rozumiał mowę ptaków. Opowieść o powstaniu Jałty… To swoista wędrówka w czasie do miejsc oglądanych oczami tych, którzy żyli setki lat przed nami. Podobnie jak oni, w ogromnej górze dostrzeżemy niedźwiedzia pijącego słoną, morską wodę, a na horyzoncie będziemy wypatrywać statków zamorskich kupców.
Autorką wprowadzenia do zbioru jest Switłana Taratorina, pochodząca z Krymu ukraińska pisarka. Natomiast same historie pięknie zilustrowała Halina Constantine.
Legenda o złotej kołysce
W bardzo dawnych czasach, kiedy Allah nie stworzył jeszcze wielkiego przodka wszystkich ludzi, Adama, wygnańca dżanny, na świecie żyły starożytne istoty, ni to ludzie, ni to duchy, zwane dżinnami.
Były one przeróżne. Jedne były prawowierne, a drugie nie wyznawały jedynego stwórcy wszystkich światów.
Po jednej stronie Gór Krymskich, wzdłuż całego wybrzeża, żyły dżinny Allaha. Były wierne jego przymierzom i wyznawały jego proroka, odmawiały modlitwy zgodnie z zasadami i pięć razy dziennie wychwalały jego mądrość. Po drugiej stronie Gór Krymskich, w głębi kraju, żyły nieprawowierne dżinny. Nie uznawały one przymierza Allaha, nie odmawiały jego modlitw i były posłuszne wrogowi stwórcy – wielkiemu demonowi Iblisowi, którego uczyniły swoim bogiem i którego nauk przestrzegały.
Dżinny Allaha, żyjące na wybrzeżu Krymu, zasadziły ogrody, uprawiały winogrona, siały pszenicę i proso na chleb oraz przędły len. Dżinny Iblisa, żyjące w dzikich górskich lasach, pasły stada na łąkach, polowały na kozy i jelenie oraz paliły węgiel.
Każda grupa dżinnów miała własnego władcę, swojego chana. Nie było porozumienia pomiędzy dżinnami Allaha a dżinnami Iblisa. Często dochodziło między nimi do wojen i konfliktów. Zabierały sobie nawzajem ziemię uprawną, lasy i pastwiska, rabowały zwierzęta gospodarskie i nie pozwalały na prace rolnicze. Z powodu tych potyczek dochodziło do krwawych kampanii wojskowych, pustoszono i palono wsie, wiele dżinnów zostało zabitych i wziętych w haniebną niewolę. Dżinny Allaha nienawidziły wyznawców Iblisa, a dżinny Iblisa nienawidziły tych od Allaha. Ich chanowie również nienawidzili się nawzajem i wciąż przepełniało ich pragnienie zemsty za minione krzywdy. Częściej jednak wygrywały dżinny Iblisa, gdyż były odważne, zwinne, okrutne, nieustraszone, odporne na trudy i zahartowane na polowaniach, podczas gdy dżinny-rolnicy były nieśmiałe, bały się opuszczać swoje chaty i pastwiska, nie umiały władać bronią i nie nawykły do wojennej przebiegłości i okrucieństwa.
Chan dżinnów Iblisa miał syna-dziedzica, młodego mężczyznę o niespotykanej urodzie, odważnego, namiętnego i wytrwałego. Nie poznał on jeszcze miłości, ponieważ w kraju dżinnów Iblisa nie było dziewczyny godnej takiego wojownika. Chętnie więc słuchał opowieści o pięknościach z innych plemion.
Młodzieniec miał nauczyciela, niewolnika chana, który kiedyś został porwany przez dżinny Iblisa z kraju dżinnów Allaha, kiedy jako mały chłopiec zbierał dereń w lesie. Dorastał w niewoli, a ponieważ odznaczał się wyjątkową inteligencją i wieloma cnotami, na starość otrzymał zadanie wychowania syna chana. Uczył chłopca różnych sztuk: łucznictwa, strzelania z procy, skakania i biegania. Stary niewolnik bardzo lubił swojego ucznia i opowiadał mu, jak żyją inne dżinny, jakich mają wojowników i jakie żyją wśród nich dziewczęta. Starzec często potajemnie widywał się z innymi niewolnikami ze swojego plemienia i dzięki nim wiedział o wszystkim, co działo się w jego ojczyźnie.
Pewnego dnia staruszek opowiedział swojemu uczniowi, że chan dżinnów Allaha, mieszkających na wybrzeżu Krymu, ma córkę, tak piękną, że słowiki tego kraju śpiewają tylko o niej i szerzą słodką chwałę jej niezrównanej urody daleko poza jego granicami. Młodzieniec kazał potajemnie przyprowadzić do siebie niewolników, którzy widzieli księżniczkę na własne oczy, i zapytał ich o wszystko, co świadczyło o jej cudownej urodzie – o skórę jej twarzy przypominającą płatek róży, o cienkie strzałki brwi, niczym ptasie skrzydła, i o oczy błyszczące jak gwiazdy, i o usta, które są ponętne jak wiśnie, i o miękkie, zniewalające, aksamitne włosy.
Niewolnicy wiele opowiadali żarliwemu młodzieńcowi, a niezrównana uroda córki chana z południowego wybrzeża ukazała mu się tak wyraźnie, że zrodziło się w nim niezłomne pragnienie, by przynajmniej spojrzeć na piękno, jakiego nigdy dotąd nie widział, przynajmniej usłyszeć błogie słowa z jej ust i samemu coś szepnąć jej do ucha. W jego odważnym sercu rozgorzała głęboka namiętność, wszystkie jego myśli krążyły odtąd wokół pięknej, nigdy niewidzianej sąsiadki. Przestały cieszyć go polowania z rówieśnikami na jelenie i kozy na jajłach wśród sennych górskich lasów, zawody łucznicze, wyścigi na dzikich górskich koniach, gry wojenne z mieczem, włócznią i tarczą oraz polowania na jeńców z długim lassem. Nie radowały go już uczty przy ojcowskim ognisku oraz opowieści jego starych wojowników o długotrwałych kampaniach, bitwach, zwycięstwach ani opowieści starych kobiet o sławnych królewskich synach w odległych krajach. Syn chana stał się ponury i milczący; pogrążony w myślach, odmawiał jedzenia i picia, nie znajdował w niczym ukojenia; milczał, nie śmiąc ani słowa powiedzieć o swojej zakazanej namiętności do córki wroga. Dużo rozmyślał w samotności podczas bezsennych nocy i dręczyła go taka tęsknota, że pożółkł, zwiędł i wkrótce zaczął przypominać własny cień. Tak daleko na mroczne ścieżki zaprowadziła go ukrywana przed wszystkimi miłość.
Stary chan bardzo się martwił, patrząc na smutną zmianę, jaka zaszła w jego ukochanym synu. Uparcie wypytywał go o przyczynę jego melancholii, lecz młodzieniec milczał jak grób. Chan wzywał największych czarowników, aby go uzdrowili, ale ci nie znaleźli w nim żadnej choroby i próżne były ich zaklęcia przeciwko złemu oku. Chan próbował rozweselić syna tańcem niewolnic, dowcipami dworskich błaznów, rozrywkami wojskowymi, surmami i santurami, ale nic nie pomagało. Książę pozostał milczący i ponury, a ojciec wciąż nie potrafił rozwikłać tajemnicy jego smutku.
Wezwał wtedy chan do siebie najwyższego kapłana Iblisa i kazał mu za wszelką cenę znaleźć przyczynę melancholii syna. Arcykapłan zaczął obserwować każdy krok, słowo i oddech młodzieńca, ale niczego nie zauważył. Wreszcie, gdy pewnej nocy młody człowiek zapadł w krótką drzemkę, arcykapłan podkradł się do niego, przyłożył ucho do jego poruszających się warg i usłyszał wyraźnie, jak ten szepcze przez sen: „Och, Zehra, Zehra!” oraz słowa wielkiej miłości i smutku.
Długo zastanawiał się chan ze swoim kapłanem, o kim szepczą w nocy usta młodego człowieka, ale nie mogli odgadnąć tej tajemnicy. Długo rozpytywali wszędzie, ale w całym chanacie nie było ani jednej dziewczyny o imieniu Zehra. Zaczęli wówczas wzywać wróżbitów, którzy w gwiazdach mieli odnaleźć kobietę o tym imieniu. Jeden z nich w końcu rozwiązał zagadkę. Okazało się, że jest jedna kobieta o imieniu Zehra, a mieszka ona po drugiej stronie gór, na brzegu wielkiego morza. Natychmiast przesłuchali jeńców – dżinny Allaha – i poznali całą prawdę.
Niepokój starego chana zmienił się w straszliwy gniew. W zbrodniczej namiętności syna widział tylko zdradę – zdradę ojca, plemienia i starożytnego boga Iblisa. Zabronił synowi nawet myśleć o przeklętej cudzoziemce, obsypał jej imię straszliwymi obelgami, groził młodzieńcowi więzieniem i klątwą ojca oraz ustanowił nad nim ścisły nadzór. Sama wzmianka o cudzoziemskim sąsiedzie – chanie i jego plemieniu, doprowadzała starca do wybuchu wściekłości.
Jednak serce młodego księcia nie było tak słabe, żeby groźbami można było wypędzić z niego twarz ukochanej. Widząc niezłomność gniewu ojca, stanowczo postanowił potajemnie uciec poza granice swojej ojczyzny i za wszelką cenę przedostać się przez góry do nadmorskiej krainy dżinnów Allaha; do marzenia swego serca, aby chociaż jeden raz spojrzeć na swoje bóstwo i aby duszę jego uzdrowiło jedno spojrzenie jej pięknych oczu.
Przez długi, długi czas smutny młodzieniec myślał o tym, jak wykonać swoje postanowienie, jak oszukać ojca i strażników, których ten mu wyznaczył. W jego planach nikt nie mógł mu pomóc, z wyjątkiem starego, oddanego sługi, który wychowywał go od najmłodszych lat i był gotowy poświęcić duszę, aby spełnić pragnienie wychowanka. Starzec potajemnie wyjął szatę pasterską i pewnej ciemnej, burzliwej nocy położył na łóżku księcia splecioną ze słomy kukłę, a on sam razem z księciem prześliznęli się obok strażników pałacowych, przepełzli ciemnymi korytarzami do muru miejskiego i dotarli do znanego tylko słudze podziemnego przejścia prowadzącego ze starej zrujnowanej piwnicy pod murem na zewnątrz, do najbliższego lasu i ukrytej w gąszczu jaskini. Dopiero tutaj uciekinierzy zatrzymali się na chwilę, aby odetchnąć, ale wkrótce ostrożnie ruszyli dalej przez gęste lasy, skały i przepaście bez dróg i ścieżek, przez dzicz, gdzie nie postała jeszcze noga żadnego człowieka i gdzie tylko kozy górskie skakały ze skały na skałę, nie bojąc się strzelby myśliwego, a ponury borsuk mościł się w szczelinach, łupiąc orzechy.
Szli tak całą noc, coraz wyżej w góry i o świcie wspięli się do samej jajły. Pustynny był to obszar, który stanowił granicę między obydwoma chanatami. Dżinny z obu krain bały się tu pokazywać, lecz uciekinierzy nadal obawiali się przemieszczać w świetle dziennym, ukryli się więc w ciemnej jaskini i tam poczekali, aż zapadł wieczór. W ciemności drugiej nocy ostrożnie przepełzli przez niebezpieczne skały i szczeliny jajły i wśliznęli się do lasów na południowym zboczu. Przemykając pomiędzy posterunkami strażniczymi dżinnów Allaha, pomiędzy obozami myśliwych i uważając na wściekłe psy, uciekinierzy dotarli wreszcie następnego ranka do przybrzeżnych klifów.
Trudno było uciec z pałacu ojca i rodzimego plemienia, trudno było przejść niezauważonym przez gęste górskie lasy do obcego, wrogiego kraju, ale najtrudniej było przedostać się do pałacu chana wiernych i zobaczyć jego pilnie strzeżoną, piękną córkę. Książę długo szukał okazji i wymyślał sposoby na urzeczywistnienie swojego marzenia, ale wciąż bez rezultatu. Był przepędzany przez strażników, szarpały go psy stróżujące, wysokie płoty i mocne zamki blokowały mu drogę.
W końcu uciekinierzy postanowili wymyślić podstęp, aby za wszelką cenę dostać się do pałacu i spełnić żarliwe, nieugięte pragnienie młodzieńca. Książę wraz ze swoim starym sługą zaczął uczyć się nieznanych im dotychczas pieśni sakralnych. Uczyli się przez długi czas i nauczyli się wielu z nich. Następnie przebrali się w stroje wędrownych żebraków-derwiszów i zaczęli codziennie przychodzić pod bramy pałacu chana i śpiewać święte hymny, wychwalając mądrość Allaha i jego kalifa na ziemi, wielkiego chana prawowiernych dżinnów.
Piękny, potężny głos młodego derwisza i namiętne, uporczywe prośby wyrażane w dźwiękach jego pieśni nareszcie znalazły drogę do ucha pięknej księżniczki. Dziewczyna zaczęła podchodzić do bram o wyznaczonej godzinie i na otwartej przestrzeni słuchać pięknych hymnów derwiszów. Wreszcie piękna Zehra zaczęła błagać starego chana, swojego ojca, aby w święta pozwalał derwiszom przychodzić do jej pałacowej kaplicy i tam chwalić Allaha pieśniami. Stary chan również był głęboko poruszony niezwykłym śpiewem derwiszów i wpuścił świętych wędrowców do komnat pałacu, ulegając prośbom swojej ukochanej córki.
To tutaj, w świętej ciszy świątyni Allaha, przebrany za derwisza książę po raz pierwszy zobaczył tę, o której jego dusza śniła przez tyle bezsennych nocy. Przez długi czas nie mógł otrząsnąć się z podziwu i zdumienia, gdyż wszystkie jego sny były jedynie bladym cieniem piękna, które teraz widział przed sobą , a jego zachwyt nie miał granic. Ale i sama księżniczka Zehra wkrótce zauważyła, słuchając cudownych hymnów, że młody derwisz miał nie tylko donośny głos, ale także piękną, odważną, dumną twarz, świetliste, żarliwe oczy i potężną, giętką, smukłą sylwetkę, wyłaniającą się spod żebraczego odzienia derwisza.
Minęło trochę czasu i coraz częściej wędrowcy śpiewali w domu modlitw swoje pieśni dla pięknej księżniczki. Młody derwisz nie tylko pokazał w pałacu sztukę śpiewania, ale także brał udział w zawodach w łucznictwie, rzucie oszczepem, zapasach i jeździe konnej, a żaden z prawowiernych młodzieńców nie mógł się z nim równać odwagą, siłą i celnością. Piękna Zehra i jej ojciec, prawowierny chan, zaczęli podejrzewać, że do ich pałacu nie wszedł derwisz-żebrak, ale jakiś obcy wojownik, który opuścił swoją ziemię.
Tak mijał miesiąc za miesiącem i nadszedł dzień, w którym dwa kochające serca otworzyły się na siebie i wyznały sobie miłość. Ich szczęście nie miało granic, gdy stary ojciec piękności nie odmówił ich prośbie i zgodził się połączyć ich węzłem małżeńskim. Książę uroczyście przyjął wiarę swojej ukochanej, wiarę w jedynego Allaha, zrzucił fałszywe szaty derwisza i pojawił się w swej prawdziwej postaci wojownika. Nie ujawnił jednak swojego pochodzenia.
Stary chan także był niezmiernie szczęśliwy, gdy jego córka, piękna Zehra, nagrodziła go złotowłosym wnukiem. Oczarowany dziadek podarował jej przekazywaną z pokolenia na pokolenie rodową kołyskę, w której, w drodze dziedziczenia, od czasów starożytnych kołysali się do snu wszyscy książęta koronni z rodziny chana prawowiernych dżinnów. Kołyska była wykonana ze szczerego złota i kości słoniowej, cała była wysadzana błyszczącymi klejnotami i zachwycała kunsztem wykonania; a gdy się kołysała, sama grała spokojne kołysanki. Piękna Zehra zaczęła kołysać swoje ukochane dziecko w złotej, śpiewającej kołysce.
Tymczasem pogłoska o małżeństwie córki chana z jakimś obcym wojownikiem, który przyjął jej wiarę, dotarła do krainy dżinnów bożka Iblisa, rozciągającej się po drugiej stronie Gór Krymskich. Chan przez długi czas daremnie poszukiwał zaginionego syna i nie mógł znaleźć po nim śladu. Torturował i skazywał na śmierć strażników, którzy go nie uratowali, wzywał wróżbitów, ale niczego nie potrafił się dowiedzieć. W końcu zdecydował, że zbiegły syn zginął w górach i lasach i że lepiej dla niego, uciekiniera, umrzeć taką śmiercią, niż wpaść w sidła ukochanej, córki znienawidzonego chana wyznawców Allaha. I w ten sposób ukoił swój ojcowski smutek po stracie syna.
Kiedy rozeszły się pogłoski o ślubie na dworze chana dżinnów Allaha i narodzinach następcy tronu, w duszę starca wkradło się straszne podejrzenie. Wysłał szpiegów do znienawidzonego kraju wroga, aby mogli przyjrzeć się przybyłemu tam wojownikowi, mężowi księżniczki. Zwiadowcy przynieśli wiadomość, która potwierdziła przypuszczenia chana: to rzeczywiście był jego syn, który dawno temu uciekł z domu ojca i przyjął znienawidzoną przez niego wiarę w Allaha.
Niezmierzona była wściekłość starego chana na zbiegłego i zdradzieckiego syna, który porzucił ojczyznę, plemię, ojca i tron; sprzedał się najgorszemu wrogowi, zhańbił się małżeństwem z jego córką, a co gorsza, spłodził z nią to gadzie potomstwo i dopuścił się rzeczy najstraszniejszej: zdradził wiarę ojców. Krew starca zaczęła wrzeć potężnym gniewem, a jego serce zapałało żądzą zemsty; postanowił zniszczyć zarówno swojego odstępczego syna, jak i przeklęte gniazdo wroga, który uwiódł go swoimi czarami, oraz cały kraj znienawidzonych prawowiernych dżinnów. Zniszczyć do cna, zrównać z ziemią i spalić na popiół, żeby skończyć z tym plemieniem raz na zawsze.
Chan zwołał wszystkich swoich wielmożów i kapłanów, przysiągł przed nimi na imię wielkiego Iblisa, że zemści się na wrogu i utopi go we krwi, i poprosił zebranych, aby pomogli mu w tej świętej sprawie. Kapłani i wielmoże, wyczuwając zdobycz, jeszcze bardziej rozpalili jego gniew i obiecali oddać mu wszystkich swoich wojowników. Ogromna armia wyznawców Iblisa zebrała się w górach i podburzona przez kapłanów, przypominając sobie dawne krzywdy, razem z gniewnym, mściwym chanem na czele, rzuciła się przez góry na ziemię wroga.
Straszna wojna trwała siedem lat i siedem zim. Krew płynęła jak rzeka, ziemia drżała pod kopytami koni, powietrze wypełniał świst strzał. Zaciekli obcy zza gór wściekle atakowali wioski przybrzeżnych dżinnów. Jednak i wyznawcy Allaha pokazali, że nie są tchórzami. Wystawili dzielną armię i odważnie bronili swojej ziemi i wiary, swoich chat, żon, dzieci i starców. Sam stary prawowierny chan zebrał wojska i wysłał je przeciwko wrogowi. Jego odważny zięć stanął na czele armii broniącej swojej nowej ojczyzny. Widziano go w pierwszych szeregach, w najbardziej niebezpiecznych miejscach; niczym lew rzucił się naprzód, ciągnąc za sobą wojowników Allaha, i szybko pokonał wojska swojego ojca i współplemieńców lojalnych wobec Iblisa, nieustraszenie broniąc przed nimi swojej miłości, swojej piękności i syna. A gdzie się nie pojawił, tam jego broni towarzyszyło zwycięstwo.
Jednak nie wszędzie i nie zawsze odważny, nieustraszony przywódca mógł stanąć na czele oddziałów; nie wszyscy jego wojownicy mieli tak mężne serce jak on. Podczas gdy w jednym miejscu on odnosił zwycięstwo, w innych jego wojska słabły pod naporem wściekłych wrogów i ponosiły porażki. Tak się złożyło, że dzielnie rzucił się wybranym oddziałem na wrogów, wpadł w ich szeregi, siejąc wokół siebie grozę i śmierć, przedarł się daleko w głąb ich armii, próbując dotrzeć do obozu ojca, a wrogowie nie odważyli się zbliżyć, by nie wpaść pod ciosy jego szybkiego miecza. W tym czasie jego żołnierze w innych miejscach zostali zmuszeni do ucieczki i nie mogli przybyć im na pomoc. Szeregi wrogów zamknęły się za oddziałem dzielnego młodzieńca, a on wraz z garstką nieustraszonych odważnych ludzi został otoczony i odcięty od drogi ucieczki w niebezpiecznym, górskim wąwozie. Oddział bronił się z ogromną odwagą, wielu wrogów padło mu do stóp, ale przybywało coraz więcej żołnierzy, z sąsiednich skał spadały chmury strzał, do wąwozu wtaczały się ogromne kamienie, a na koniec kamień z procy, celnie rzucony przez czyjąś rękę, uderzył dzielnego przywódcę prosto w skroń i powalił go martwego na ziemię. Był to kamień z procy jego wściekłego i mściwego ojca – samego chana. Pozbawiony ukochanego przywódcy cały oddział nie zdołał już długo stawiać oporu i został wybity co do jednego wojownika. Obok zamordowanego księcia legło i poćwiartowane ciało jego nauczyciela, starego, wiernego do końca niewolnika.
Strach i przerażenie padły na całą krainę dżinnów Allaha. Nikt już nie myślał o stawianiu oporu, wojownicy myśleli tylko o ucieczce i ratowaniu życia. Zaciekli wojownicy wyznawców Iblisa zalali niepowstrzymaną falą bezbronny kraj: palili, rabowali, zabijali wszystko, co stanęło im na drodze, nie pozostawiali kamienia na kamieniu z dawnych wiosek, miast i świątyń, a kwitnące południowe wybrzeże Krymu zamienili w ponurą pustynię. Ten, kto został wzięty do niewoli, mógł uważać się za szczęściarza; przynajmniej ocalił swoje życie. Reszta została wybita co do jednego.
Gdzie mogli uciec? Na morzu nie było statków Allaha, fortece na górskich klifach zostały już dawno zniszczone przez wrogów, a wszystkie drogi i ścieżki z ich nadmorskiego kraju prowadziły przez góry do krainy ich znienawidzonych wrogów, dżinnów Iblisa. Dla nikogo nie było ratunku.
Stary chan dżinnów Allaha przez długi czas bronił się wraz z córką i wnukiem w swoim pałacu, w miejscu, gdzie obecnie znajduje się miasto Ałupka. Długo nie mogli ująć go wrogowie i w końcu wymyślili sposób, jak całkowicie go zniszczyć. Z samej góry Aj-Petri zaczęto zrzucać ogromne odłamy skał; głazy potoczyły się ze straszliwym hukiem i niekontrolowaną siłą i spadły prosto na pałac, rozbijając go na kawałki. Wrogowie zrzucili tak wiele tych potężnych głazów , że po pałacu chana nie pozostał żaden ślad, a na jego miejscu utworzyła się ogromna sterta gruzu i kamieni, ułożonych jeden na drugim w ponurym chaosie.
Zanim to się stało, stary chan, załamany i ogarnięty głęboką rozpaczą, widząc rychłą zgubę pałacu, gdy z Aj-Petri runęły na nich pierwsze kamienie, rzucił się do ucieczki tajnym, podziemnym przejściem wiodącym z pałacu w Ałupce w góry, do twierdzy Isar znajdującej się na górze, zwanej obecnie Krzyżową. Pobiegł podziemnym przejściem, ciągnąc za sobą łkającą córkę, piękną Zehrę i maleńkiego wnuka. Ze wszystkich bogactw i skarbów zabrali ze sobą tylko jeden, najdroższy klejnot – złotą, śpiewającą kołyskę.
Z wielkim trudem wspięli się długim, ponurym podziemnym przejściem do twierdzy. Tam było wyjście do ukrytej, tajemniczej jaskini w szczelinie. Kiedy się do niej zbliżyli, z przerażeniem i rozpaczą zobaczyli, że ich potężna forteca została już zajęta i zniszczona przez wrogów, że spadły na nią potężne odłamy skał z Aj-Petri, a szczelina i jaskinia zostały zablokowane tak, że nie było z nich żadnego wyjścia. Zaciekli wrogowie nie mogli ich tu znaleźć, nie mogli ich zabić ani wziąć w haniebną niewolę. Ale czy mogli tu znaleźć wybawienie? Dookoła leżał zdewastowany, zniszczony kraj, pełen trupów, wśród których grasowali brutalni wrogowie. Nie było nikogo, kto mógłby ich uratować, nie było wyjścia z jaskini. Bez żadnej pomocy i wsparcia, nieszczęśni, znosząc straszliwe cierpienia, umarli z głodu przy zawalonym kamieniami wyjściu z podziemnego przejścia. Przed śmiercią stary chan rzucił na złotą kołyskę potężne zaklęcie, przez które stała się niewidzialna.
Legenda głosi, że ta złota kołyska do dziś jest przechowywana w ciemnej jaskini góry Isar. Tylko czasami, podczas silnej burzy, gdy wicher wdziera się do zaczarowanego tajemniczego lochu i kołysze kołyską, ta cicho śpiewa żałobną kołysankę.
Przez długi czas wielu, bardzo wielu, próbowało w ten czy inny sposób zdobyć złotą kołyskę ukrytą w jaskini na Górze Krzyżowej, ale zawsze bez powodzenia. Wielu za swoje brawurowe próby zapłaciło życiem, spadając ze skał; inni co prawda je ocalili, ale wrócili przestraszeni, na wpół oszalali, z wiecznie wykrzywionymi ustami, powykręcanymi rękami lub nogami. Stary chan rzucił na złotą kołyskę bardzo silne zaklęcie. Nikt nie mógł dostać jej w swoje ręce, jeśli nie posiadał niezbędnego talizmanu.
A talizman może zostać ujawniony tylko komuś, w kim płonie ta sama potężna, bezinteresowna miłość, jaką nosił w sobie dzielny syn chana dżinnów Iblisa, który poległ z rąk własnego ojca.