Maja.bloog.pl
Data wydania: 2009
Data premiery: 17 czerwca 2009
ISBN: 978-83-6038-349-0
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 240
Kategoria:
25.90 zł 18.13 zł
Zabawna, współczesna i prawdziwie dziewczęca opowieść o kobiecym dojrzewaniu i problemach (nie tylko z facetami…) Internetowy pamiętnik Mai to historia każdej młodej dziewczyny, która pośród wielu mód dyktowanych przez świat mediów i wbrew szałom popkultury stara się być sobą i powalczyć o swoje szczęście.
Maja właśnie rozpoczęła studia. Oprócz zmagań z nauką i nieprzyjemnymi wykładowcami Maja próbuje walczyć o własne szczęście. Szuka wielkiej miłości. Studiuje psychologię i eksperymentuje na sobie samej – fundując sobie co rusz emocjonalną huśtawkę, umawiając się z nieznajomymi chłopakami, z których każdy kolejny okazuje się większym dziwakiem
Po kolejnej nieudanej randce w ciemno, Maja przygląda się bliżej facetom wokół siebie. Przyjaciel Mikiego nie jest taki zły; zaczepiony przypadkiem w klubie Jacek rozumie każde jej szaleństwo, a nawet uprzykrzający Mai życie profesor W., postrach uczelni zwany Killerem – może okazać się sympatyczny.
Maja musi zweryfikować swoje poglądy na temat świata i mężczyzn i jeszcze wiele się o sobie samej nauczyć.
6 stycznia, poniedziałek
Ja, Majka, jestem kompletnie załamana! Ale nie dlatego, że dzisiaj jest kolejny poniedziałek w moim życiu. I również nie dlatego, że nie mam się w co ubrać. I jeszcze jestem załamana NIE Z POWODU TAK WIELU POWODÓW, z powodu których mogłabym się naprawdę załamać. Jestem załamana, bo moje życie legło w gruzach! Jestem skończona! Pochłonie mnie piekło! Już nigdy nie zaznam szczęścia! Dzisiaj pan W. wykona na mnie wyrok… Nie, egzekucję Już widzę tę jego pomarszczoną twarz, z której nigdy nie schodzi sarkastyczny uśmieszek:
Naprawdę? Nie ma pani pracy domowej? Cóż za niespodzianka! Przeszła pani moje najśmielsze oczekiwania!
Już nigdy nie zaliczę jego przedmiotu! Nigdy! Nigdy…
To już koniec…
6 stycznia, poniedziałek wieczorem
Życie jest piękne! Pan W. jest chory ! Nie, żebym się cieszyła z cudzego nieszczęścia, ale w tym wypadku to PRAWDZIWE szczęście w nieszczęściu! Chodzi o to, że ja, Majka, jestem komputerowym analfabetą i nigdy nie zapisuję tego, co piszę na komputerze (swoją drogą mam wrażenie, że komputer jest ode mnie o wiele mądrzejszy i sam powinien wiedzieć, co ma robić). Nie robię również kopii zapasowych, ponieważ z niewiadomych przyczyn wychodzę z nieuzasadnionego założenia, że komputerowe nieszczęścia przytrafiają się wszystkim, tylko nie mnie. Nic bardziej mylnego! Wczoraj wydarzyło się coś, co zrujnowało moje życie. Gdy kończyłam pisać pracę zadaną jeszcze w grudniu przez pana W., nagle wyłączyli prąd i pracy (czyt. superważnej pracy na następny dzień) już nie było!
Ale najważniejsze, że pana W. też dzisiaj nie było Pan W. jest postrachem całej uczelni i bardzo mnie nie lubi. Nie lubi też pozostałych dziewczyn w naszej grupie, ponieważ uważa, że (i tu cytat, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie podpisałby się pod tak niesprawiedliwą ironią): „Kobiety są podgatunkiem w stosunku do mężczyzn. Mają inną budowę mózgu i mniejszą sprawność intelektualną. Są stworzone do zajmowania się gospodarstwem domowym i płodzeniem (ohydne słowo) potomków męskich. Od czasu do czasu, z powodu zbyt dużej ilości chromosomu igrek (może iks), rodzą się dzieci płci żeńskiej, nazywane dalej kurami domowymi, celem podtrzymania gatunku”.
Kobiety zajmują mężczyznom miejsca na uniwersytetach, ponieważ pragną znaleźć tam wykształconego małżonka, który po ukończeniu edukacji zapewni im wysoki standard życia – kieruje swoją wypowiedź do studentek (co najmniej raz w tygodniu) pan W., po czym z niekłamaną satysfakcją rozgląda się po sali, sprawdzając, czy wszyscy słuchali go z równą uwagą. Jeśli ktoś w tym czasie nie chłonął tych proroczych słów, bankowo oblewał następne koło. Wiem, bo sama już jedno oblałam.
Gdy skończę studia, zajmę się prawami kobiet w tym kraju. Czasami wyobrażam sobie taką scenę: stoję pod Białym Domem z innymi agitatorkami (fajne słowo) i trzymam w ręku wielki transparent. Dziennikarze ustawią się w wianuszku wokół mnie, kierują w moją stronę telewizyjne i radiowe mikrofony… zapada cisza zapowiadająca orędzie nowego proroka: Ja, Maja, patrzę na wyczekujące twarze dziennikarzy, wznoszę do góry natchniony wzrok, który za chwilę kieruję na napis na moim transparencie: „100 lat więzienia dla pana W. za szerzenie ciemnoty wśród wspólnoty uniwersyteckiej!”
Gorzkie wspomnienie poniżenia sprawia, że moja twarz się zmienia; oczy zioną nienawiścią, a na usta cisną się niecenzuralne wyrazy. Szaleńcza nienawiść do pana W. sprawia, iż po chwili słyszę swój własny, trochę drżący głos: Precz z szowinistami! Kobieta też człowiek! Równe ––prawa dla WSZYSTKICH KOBIET: ciężarnych, kobiet z niepełnym wykształceniem, rozwódek, panien z dzieckiem, kobiet po czterdziestce itp. Być może zaangażuję się w politykę i opracuję program ochrony kobiet przekwitających. To całkiem niezły pomysł, zważywszy na fakt, że siostra mojej mamy właśnie przechodzi menopauzę i nikt nie może się z nią dogadać. Wszyscy uważają, że jest nie do zniesienia, a to wszystko spowodowane jest po prostu zachwianą gospodarką hormonalną. Bardzo jej współczuję, ponieważ mąż nie wytrzymał jej humorów i znalazł sobie inną narzeczoną, – taką, która na pewno nie ma menopauzy, bo jest ode mnie starsza zaledwie o rok. Myślę, że wujek chciał się w ten sposób zabezpieczyć. Według moich obliczeń jego nowa narzeczona wejdzie w okres przekwitania dopiero za ponad dwadzieścia lat. Wtedy wujek Zbyszek już będzie obcował z innymi kobietami – niebiańskimi i anielsko pięknymi, bo lekarz powiedział mu, że jeśli dalej będzie tyle palił, to daje mu pięć lat życia. Jego eksmałżonka daje mu jeszcze mniej, twierdząc, że wcześniej niż fajki wykończy go ta małolata:
Droga Aniu – powiedziała ciocia w zaufaniu do ––mamy, żółknąc od kolejnego papierosa – nie przejmuj się stanem zdrowia Zbyszka. On jest, jakby ci to powiedzieć… niezbyt sprawny w łóżku. To znaczy, nie ma kondycji. Kiedy ta małolata (tfu!) zapędzi go do sypialni, hmm, jakby to powiedzieć delikatnie, ON DUCHA WYZIONIE! I dobrze mu tak! Po tych słowach w ustach biedaczki pojawiła się piana, oczy zaszły żółcią, a głos zmienił się w nieprzyjemny syk:Na stare lata zachciało się capowi jakiejś młodej ––szlory!
Rozumiem, że ciocia ma uzasadnione pretensje, ponieważ„ młoda szlora” jest młodsza od niej o dwadzieścia pięć lat, waży ze trzydzieści kilo mniej, ma piękne jędrne piersi i pośladki jak Cindy Crowford przed urodzeniem dziecka (i – niestety – również po). Co prawda ciocia ukończyła dwa kierunki studiów, napisała pracę doktorską, urodziła wujkowi dwóch rudych synów (ale to wina wujka, bo to on jest rudy, a u nas w rodzinie są sami blondyni) i zna trzy języki. Jak się niedawno okazało, wujek przedłożył wszystkie walory cioci na 45 kilo i długie kruczoczarne włosy do pasa. A to wszystko przez menopauzę cioci. Dlatego uważam, że prawa kobiet w tym trudnym dla nich okresie powinny być szczególnie chronione!
8 stycznia, środa
Ja się chyba nie nadaję na studia! Wiem, że to dopie-ro pierwszy semestr akademicki w moim życiu i muszę się przystosować do tych wszystkich nowych rzeczy, takich jak: koła , ćwiczenia , wykłady itd., ale to wcale nie jest takie łatwe, jak myślałam (szczerze mówiąc, my-ślałam, że życie studenta to hulanki i swawole, a zupełnie zapomniałam o części edukacyjnej)! Wykładowcy są tacy dziwni – zachowują się tak, jakby im wcale nie zależało na tym, żebyśmy zdali egzaminy albo w ogóle się uczyli. „Nie umiesz, twoja sprawa!” I bujaj się człowieku sam ! Sam o wszystkim pamiętaj, sam znajdź sobie odpowiednie książki, sam je wykuj, sam zapomnij, wszystko trzeba robić samemu. Głupio tak! Fajne jest to, że nie mówią do mnie Maja, tylko „pani Maju” – to jest bardzo przyjemne, bo czuję się taka bardzo odpowiedzialna (żeby nie powiedzieć: dorosła), nie jak jakiś dzieciak z liceum, którego matka przychodzi na wywiadówki i słucha, że był na waga-rach, świeci oczami przed wychowawczynią, po czym robi karczemną awanturę w domu. Wywiadówek tu nie ma . Jest za to legitymacja studencka , która otwiera drogę do klubów! I trzy razy można mieć nieobecność na zajęciach bez podawania konkretnego powodu. Super! To znaczy, że zamiast iść na ćwiczenia, mogę z czystym sumieniem pójść na przykład na koncert rockowy albo na solarium. Poza tym fajne jest również to, że wszyscy są ode mnie starsi . To bardzo pozytywnie wpływa na moją dojrzałość emo-cjonalną, ponieważ przystosowując się do środowiska ludzi starszych, zaczynam poważniej myśleć o życiu i o różnych jego aspektach, takich jak plany zawodowe, poszerzanie horyzontów, imprezy studenckie (to też jest bardzo pouczające doświadczenie, ponieważ nie każdy wie, że student mając w kieszeni jedyne dziesięć złotych, potrafi się nieźle wstawić i jeszcze fundnąć piwo znajomym, a jak mu wy-starczy kasy, to jeszcze kupi chipsy na zagrychę).
Tak, życie studenta jest pasmem bardzo pożytecznych doświadczeń, przeplatanych (w dużych odstępach czaso-wych) zdobywaniem cennej wiedzy, która w rezultacie prowadzi do nadania upragnionego tytułu naukowego, ja-kim jest MGR.
Zauważyłam jednak, że nie każdy, kto idzie na studia, nadaje się do tego, aby przez pięć lat kształtować swój intelekt pod okiem często chimerycznych, a jeszcze częściej niezwykle wymagających profesorów. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Dzisiaj nic nie zrozumiałam z wykładu o podłożu obsesyjno-kompulsywnych zaburzeń osobowości. Pani doktor (ale habilitowana, więc mądrzejsza niż zwykły doktor, czego nie omieszkała podkreślić już na pierwszym wykładzie) omawiała z nami portrety psychologiczne pacjentów z takimi właśnie zaburzeniami. Dla mnie to zwykli pomyleńcy, to po pierwsze, a po drugie, może myślałabym inaczej, gdybym rozumiała te wszystkie dziwne słowa, których ona namiętnie używa. To straszne!
Jak mam zostać psychologiem (czyt. lekarzem duszy), skoro nie będę w stanie zrozumieć, czego moi pacjenci w ogóle ode mnie chcą ! Jak można pomóc komuś, kogo uważasz za kompletnego wariata! A jak jeszcze chcesz się czegoś o nim dowiedzieć z książek napisanych przez ludzi, którzy uwierzyli, że ci wariaci nie są zwykłymi psycholami, tylko ludźmi chorymi, którym trzeba pomóc, to i tak nie rozumiesz tego, co czytasz, bo połowa jest po łacinie, której się już od wieków nie używa! RATUNKU!
8 stycznia wieczorem
Czas, żeby napisać coś o mojej najlepszej przyjaciółce – Adze. Aga jest taka mądra. Przyjaźnimy się od liceum. Była dwie klasy wyżej, ale jest ode mnie starsza o trzy lata, po-nieważ moja historia jest dość skomplikowana. Otóż, gdy w wieku siedmiu miesięcy powiedziałam słowo „mama”, Ania stwierdziła, że urodziła genialne dziecko. Żyła w tej świadomości jeszcze parę lat i dlatego posłała mnie do szkoły o rok wcześniej. Potem szybko się zorientowała, że geniuszem wcale nie jestem i mam bardzo duże problemy z pisaniem i czytaniem (jestem dyslektykiem). Silna wola mojej dzielnej mamy i jej duży wkład w moją wczesnosz-kolną edukację sprawiły, że zdałam do drugiej klasy. Potem było już coraz lepiej. Tylko matma zawsze była dla mnie największą (i niezgłębioną po dziś dzień) tajemnicą. Na-prawdę, nigdy nie będę w stanie zrozumieć tego fenomenu, że można obliczyć prawdopodobieństwo tego, że mój na-stępny facet będzie blondynem, a nie brunetem (chociaż osobiście wolę brunetów)!
Dlatego, gdy na liście przyjętych do liceum ktoś w se-kretariacie przez przypadek wpisał mnie do klasy matema-tyczno-fizycznej, zamiast humanistycznej, mama zemdlała przed tablicą ogłoszeń i dyrektor miał okazję poznać ją dużo wcześniej niż innych rodziców. Zresztą nie wiem, czy jego kontakty z innymi mamami były równie bliskie, ponieważ tego feralnego dnia pan dyrektor, we własnej osobie, przykładał nos do ust mojej mamy, żeby sprawdzić, czy nie jest pijana. Potem z uwagą obserwował jej klatkę piersiową, żeby się upewnić, czy oddycha. Oddychała. Jej blada twarz szybko pokryła się rumieńcem, gdy odzyskała przytomność i ujrzała nad sobą oblicze samego pana dyrektora. Oczywiście pomyłkę z listą przyjętych do poszcze-gólnych klas szybko poprawili, ale najważniejsze było to, że od tamtej chwili wiedziałam, iż żadna matematyca mnie nie obleje, bo matkę miałam piękną, a pan dyrektor był na tyle młody, że to od razu to docenił.
Szkoda, że ze studiami nie jest tak łatwo. A może to wina tego, że zaczęłam naukę o rok za wcześnie? Może moja podświadomość wysyła mi sygnały, że miałam o rok krótsze dzieciństwo niż inne dzieci i dlatego muszę się buntować i odrzucać dalszą edukację, by powrócić do utraconego dzieciństwa? Podświadomie odrzucam naukę, chcę odzyskać rok bujania się na trzepaku i grania w klasy. Wyobrażam sobie często siebie na środku uczelnianej auli skaczącą po narysowanych kredą kwadratach. Nagle pod-chodzi do mnie Killer i mówi:
Raz, dwa, trzy! Kryjesz ty! – wykrzykuje, klepiąc mnie– po ramieniu, i ucieka w poszukiwaniu dobrej kryjówki.
Ja szybko doganiam schorowanego starca, łapię go za rękę i szarpiąc za marynarkę, krzyczę mu bezlitośnie do ucha:
Ty stary pryku, myślałeś, że cię nie dogonię? – triumfuję. – W bieganiu jesteś cienki jak Mandaryna w śpiewaniu, każdy by cię dogonił, nawet inwalida na wózku. Ty skończona łamago!
Killer zaczyna płakać i błaga:
Proszę, zacznij się ze mną bawić, pani Maju, już nie będę z pani kpił na zajęciach – biadoli. – Gdy byłem mały, dzieci nigdy nie chciały się ze mną bawić!
Wiem! – odpowiadam błyskotliwie. – I wcale im się nie dziwię, ponieważ wszystko kojarzy się panu z seksem! Jest pan obrzydliwy. Nie będę się z panem bawić, nikt nie będzie! Ha, ha, ha! Ha, ha, ha…
Mój przeraźliwy śmiech kończy tę dramatyczną scenę, a zrezygnowany Killer bierze skakankę i zaczyna bawić się sam.No tak. Aga ma rację, mówiąc, że nie powinnam się przejmować drobnymi niepowodzeniami. Mam piękne nowe spodnie, które jutro włożę do szkoły. Boshe! Kiedy w końcu oduczę się mówić „szkoła”? Ja przecież jestem studentką (jeszcze…) i chodzę na UCZELNIĘ, nie do szkoły!
9 stycznia, czwartek
Przystąpiłam do działań związanych z poszukiwaniem chłopaka na „Walę-tynki”. Zgodnie ze wskazówkami Agi zaczęłam czatować.
Ilu chętnych! Masakra! Po godzinnej selekcji (czyt. wyeliminowaniu zboczeńców, nawiedzonych narcyzów, producentów filmów porno i pedofilów) nawiązałam wirtu-alną znajomość z pięcioma potencjalnymi kandydatami na mężczyznę roku. Umówiłam się z każdym z nich na inny dzień i na wszelki wypadek w innym miejscu. Zajmie mi to pięć dni. Jeśli żaden mi się nie spodoba, będę miała czas zastanowić się, co dalej. Zawsze zostają mi jeszcze impre-zy domowe, kluby oraz znajomi znajomych. Szkoda, że nie jestem zaproszona na żaden ślub. Każdy, kto oglądał Cztery wesela i pogrzeb, dobrze wie, że największe prawdopodo-bieństwo poznania przyszłego partnera życiowego jest na ślubie znajomych. Ja co prawda nie szukam męża, ponie-waż wcale nie zamierzam wychodzić za mąż, ale potrzebuję jakiegoś faceta na Walentynki. Nie ma nic gorszego niż wi-dok zakochanych par, gdy ty czternastego lutego idziesz do koleżanki oglądać filmy na wideo.
Dziś o osiemnastej przypada kolej na Roberta:
Robert jest wysokim szatynem, ma 24 lata i studiu-je prawo. Gra w kosza (czyt. mogę wreszcie włożyć buty na obcasie i nie będę widziała jego zaczynającej się na czubku głowy łysiny), pływa, zna trzy języki, a u dziew-czyn ceni sobie niezależność (czyt. będę musiała sama za siebie płacić), urodę i intelekt. Robercie, dzisiaj zobaczymy, co ty masz do zaoferowania. Już się nie mogę doczekać!
9 stycznia, czwartek, 18.15
Oczywiście spóźniłam się piętnaście minut, żeby nie myślał, że jak surfuję na łączach w poszukiwaniu miłosnych uniesień, to jestem zdesperowana. Weszłam do umówionej knajpy i zaczęłam się nerwowo rozglądać po zajętych stolikach. Wcale nie szalałam z garderobą, nie stałam przed lustrem godzinami. Miałam bardzo mało czasu na przygotowanie się do randki, bo mama jak na złość wyciągnęła mnie na zakupy. Nie mogłam jej odmówić, bo zadałaby mi proste pytanie: „Dlaczego?”, a ja nie mogłabym jej odpowiedzieć: „Dlatego, że bardzo się spieszę, bo umówiłam się na randkę z facetem, którego kompletnie nie znam, nic o nim nie wiem oprócz tego, że jest wysoki, a tak w ogóle to poznałam go przez Internet. Ale nie przejmuj się, mamo, na pewno jest tym, za kogo się podaje! Śpij spokojnie, będę późno!”.
Przy stolikach siedziało kilka osób, ale nie było żadnego samotnego faceta. A już na pewno nie wysokiego szatyna. No nic, poczekam.
Usiadłam na najbliższym wolnym krześle. Kelnerka z kpiącą miną zapytała, czy na kogoś czekam, czy już złożę zamówienie. Zamówiłam. Muszę sobie zająć czas. Zaczęłam się zastanawiać, czy to dobry pomysł, żebym za-paliła papierosa. W zasadzie nie palę, bo to jest passé (no chyba że po zajęciach z Killerem), ale zawsze mam przy sobie paczkę, tak na wszelki wypadek. Poczekam jeszcze z tym papierosem, bo zaraz ta złośliwa kelnerka przyniesie mi colę z dużą ilością cytryny, więc zajmę się męczeniem biednego owocu cytrusowego słomką.
Po dziesięciu minutach zapaliłam pierwszego papierosa. Robert nie przychodził. Zaczęłam się zastanawiać, co też się mogło stać. A może przyszedł, zobaczył mnie, nie spodobałam mu się i wyszedł, żeby nie marnować czasu. To bardzo niesprawiedliwe, bo równie dobrze on mógłby mi się nie spodobać i to ja powinnam go zostawić, a nie on mnie. Druga wersja jest taka, że wcale nie jest wysoki, ma 57 lat, jest łysy, gruby i wstydzi się pokazać. Albo ma 24 lata, jest mały, łysy i gruby i też się wstydzi pokazać. Trzecia możliwość to taka, że on, podobnie jak ja, umówił się z paroma dziewczynami naraz (on jest tylko facetem, więc umówił się ze wszystkimi tego samego dnia, bo nie przewidział, że spotkanie może się przedłużyć; ja się za-bezpieczyłam i każdy facet ma swój wyznaczony dzień i knajpę) i nie zdążył na spotkanie ze mną albo pomyliły mu się godziny, miejsca, dziewczyny itp.
Paląc drugiego papierosa, byłam już przy dwunastej wersji wydarzeń. Dopiłam colę, obrzuciłam obojętnym spoj-rzeniem kelnerkę, która wręczając mi rachunek, syknęła:
Co, książę nie przyszedł?–
Na co ja odpaliłam:
W takiej podrzędnej knajpie trudno chyba o księcia… ––albo porządny napiwek!
Zabrałam swoje pięćdziesiąt groszy reszty (ha!) i wyszłam. Czasami uda mi się powiedzieć coś fajnego. Szkoda, że nie zawsze. Najlepsze teksty wpadają mi do głowy, gdy słyszę już trzask zamykających się za mną drzwi.
12 stycznia, niedziela
Powinnam ziać ogniem. Powinnam znienawidzić mężczyzn, zostać feministką, uciec na bezludną wyspę. Powinnam, ale wcale nie czuję się najgorzej. Cała ta hi-storia z Internetem po prostu mnie bawi. Nie osiągam zamierzonego celu, nawet się do niego nie zbliżam, ale przynajmniej jest o czym rozmawiać z Agą. Wczoraj my-ślałam, że mam już dość randek na cały rok, ale dzisiaj rano mi przeszło i zamierzam iść na spotkanie z Kubą. Jak znam życie, będzie żonaty.
Zadzwoniłam do Agi o siedemnastej, żeby jej przypo-mnieć o naszym planie „akcja liść dębu”, bo bałam się, że znów pomyli godziny. Tym razem muszę mieć jakieś wsparcie, bo boję się, że jeśli znowu trafię na jakiegoś pomyleńca, to puszczą mi nerwy i rzucę się na niego z pa-znokciami. Nie chcę iść do więzienia w tak młodym wieku. W ogóle nie chcę iść do więzienia!
12 stycznia, niedziela, 18.00
Jak co dzień o osiemnastej stałam w pubie, rozglądając się za kolejnym kandydatem na mężczyznę roku. Tym ra-zem z numerem cztery. Już ponad połowa za mną, w tym jeden nieobecny.
Kuba, lat 21, bardzo skromny. Tylko tyle o nim wiem. Zresztą to, co oni o sobie piszą, jest tak naprawdę mało istotne. Ważne jest pierwsze wrażenie.
O, to chyba mój kolejny pacjent! Całkiem, całkiem…
– Cześć, jestem Maja
– Cześć – odparł zaskoczony chłopak, który siedząc samotnie przy stoliku, sączył grzecznie herbatkę z cytryną.
Jakiś nieśmiały. Patrzy na mnie, jakby cała ta sytuacja go zdziwiła. Zapytałam, czy mogę się przysiąść, bo sam mi tego nie zaproponował.
W sumie nie mam nic przeciwko. Szczerze mówiąc, –chciałem posiedzieć sam – mówił dalej Kuba – ale tak będzie zdecydowanie przyjemniej.
No tak. Na pewno myślał, że się sporo spóźnię i będzie miał trochę czasu na przygotowanie sobie w głowie tema-tów do rozmowy. Wiesz, skoro już przyszłam – powiedziałam – to –może usiądę, bo głupio tak stać. Jak chcesz, to przez pierw-sze dziesięć minut pomilczymy, zdążysz się zastanowić, o czym będziemy rozmawiać.
Kuba roześmiał się szczerze:
– Widzę, że nie dajesz za wygraną! Zgoda, milczymy–przez pierwsze dziesięć minut, a potem powiesz mi coś o sobie – ustalił.
Mając chwilę czasu dla siebie, wysłałam do Agi SMS-a: „ZNOWU O MNIE ZAPOMNIALAS. TYM RAZEM TRAFIL MI SIE NIESMIALEK”.
Otrzymałam odpowiedź: „LEPSZY TAKI NIZ BUFON. ZARAZ JESTESMY”.
– Możemy zaczynać? – upewnił się Kuba, gdy odłożyłam komórkę.
– Tak. Jesteś żonaty? – zapomniałam, że to on ma zadawać pytania.
– Nie. A ty? – odbił Kuba.
– Ja nie mam ani żony, ani męża – pochwaliłam się. Kto zadaje pytania pierwszy?
– Ja. Co tutaj robisz?
No nie! Głupie pytanie, głupia odpowiedź:
– Szukam faceta na Walentynki – palnęłam bez zastanowienia.
– Rozumiem. I pomyślałaś właśnie o mnie? To miłe.
Nie powiem mu przecież, że pomyślałam jeszcze o Ro-bercie, Dawidzie, Krzyśku i Arku (Arek jest na jutro).
– Tak, nikt inny nie wchodził w grę – skłamałam
– Wygląda na to, że miałem szczęście. Tylu jest tu fajnych facetów, a ty wybrałaś właśnie mnie! Jestem Jacek.
Cooo? Jaki Jacek? Boshe! Co robić! Co robić!
– Maja, źle się czujesz? – zatroszczył się NIE-KUBA –widząc moją skrzywioną minę.
– Coś się stało?
– Nie wiem… Głupia sprawa… Chyba się pomyliłam – wybąkałam. Poczułam, jak krew napływa mi do mózgu, zakręca koło uszu, robi rundkę na czole, po czym wraca kanalikami żylnymi do stóp. Jak wybrnąć z tej sytuacji? Nie powiem mu przecież, że umówiłam się na randkę w ciemno, bo to ża-den powód do dumy! Ale jak wytłumaczyć moje nachalne zachowanie? Co on sobie o mnie pomyślał! Masakra!
– Och, to cudownie, że się pomyliłaś. Inaczej wcale byśmy się nie poznali – ucieszył się NIE-KUBA (!!!).
– Wiesz, ja już muszę iść. Naprawdę! Bardzo cię przepraszam…I uciekłam.
W drzwiach wpadłam na Agę i Mikiego. Musiałam dziwnie wyglądać, bo Aga złapała mnie za rękaw i szybko pociągnęła za sobą do samochodu. Gdy już siedzieliśmy bezpiecznie w aucie, wydała Mikiemu instrukcje:
– Michał, Majka ci opisze, jak wygląda ten facet, a ty ––wejdziesz do środka i mu wlejesz. Nie można pozwolić na to, żeby zboczeńcy umawiali się przez Internet z porząd-nymi dziewczynami i je straszyli. Ładny mi „nieśmiałek”! Od razu wiedziałam, że coś z nim będzie nie tak! Maja, jak on wyglądał?
– Bardzo przystojny, krótkie, modnie przycięte włosy, ––małe uszy, zgrabny nos, zielone oczy w ciemnej oprawie gęstych rzęs, regularne brwi. Bardzo dobrze zbudowany, jakieś 190 cm wzrostu. Ma piękny uśmiech i czarujące spojrzenie – wyrecytowałam.
– No właśnie, znajdź takiego faceta i mu wlej. Chwileczkę… – zawahała się Aga. – Majka, co się tam wydarzyło? Wyglądasz, jakbyś trafiła na transwestytę, fetysza i zoofila w jednej osobie!
– Pomyliłam facetów! – wrzasnęłam.
– Jak to pomyliłaś facetów? To ilu ich tam było? – dopytywała Aga.
– Nie wiem, ilu ich tam w sumie było. Łącznie z kelnerami pewnie z tuzin. Nie wiem. Ja szukałam Kuby, a znalazłam… nie pamiętam, kogo znalazłam – łkałam z nerwów. – Siedział taki… pomyślałam, że to on… a on to nie on, tylko inny. Inny on. Przysiadłam się na siłę… Buuuu… myślałam, że jest taki nieśmiały, a on myślał, że ja taka bezpośrednia… no wiesz… Boshe! Jak to musiało wyglądać?! Co on sobie pomyślał? Na pewno pomyślał, że głupia jakaś… Napalona! Buuuu… no więc… jak pomyślał, że ja napalona, to uciekłam. A co miałam zrobić? Buuuu…
Aga i Miki patrzyli to na mnie, to na siebie, próbując prawdopodobnie poukładać w całość kawałki przedstawio-nej przeze mnie historii. Pewnie myślą, że zwariowałam. Zresztą wcale im się nie dziwię.
Aga upewniwszy się jeszcze raz, że to na pewno nie był zboczeniec i nie zasługuje na gniew Mikiego, zadecydowała, że pójdziemy razem gdzieś na herbatę, tam się uspokoję i opowiem im całą historię od początku do końca (w takiej wersji faktycznie trudno było cokolwiek zrozumieć).
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.