Na własnych warunkach
Data wydania: 2021
Data premiery: 14 września 2021
ISBN: 978-83-66989-07-8
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 400
Kategoria: Literatura współczesna
18.00 zł
Każdy dzień zbliża nas do wiosny
Gloria, Paulina i Sandra to trzy przyjaciółki koło pięćdziesiątki, które nagle obudziły się z letargu i ku oburzeniu bliskich, pragną wreszcie zakosztować wolności. Chcą zacząć żyć na własnych warunkach. Mają dość przymusu i bycia tylko dla innych. Nie zamierzają być dłużej darmowymi kucharkami, kelnerkami, sprzątaczkami i sponsorkami oraz opiekunkami teściowych z demencją.
Dotąd zawsze gotowe do pomocy dawały z siebie wszystko, a otrzymywały niewiele. Szły na kompromisy, pokornie znosiły złe traktowanie i wykorzystywanie oraz przymykały oczy na kłamstwa. I z każdym kolejnym dniem traciły poczucie własnej wartości.
Smutne, zmęczone i nieszczęśliwe w końcu powiedziały: dość tego!
Postanowiły wyrzucić ze słownika słowo „muszę” i wreszcie zacząć cieszyć się życiem.
Czy przyjaciółki nauczą się wyznaczać granice rodzinie i znajomym, czy odnajdą szczęście w miłości? W jakim stopniu zmienią się ich relacje rodzinne, towarzyskie i sąsiedzkie?
Północ. Sobota, a właściwie już niedziela. Gloria Pączuszek z ulgą zamknęła drzwi za wychodzącymi gośćmi. Zrzuciła szpilki oraz uprzejmy uśmiech, który usiłowała utrzymać na twarzy przez cały wieczór. Zmęczone nogi bolały jak cholera, ale to była w stanie przeżyć. Najważniejsze, że już byli w domu sami i znajomi nareszcie wyszli. No i że nie musiała się sztucznie uśmiechać…
Ci mężczyźni! Nie mogą podnieść się z krzeseł, dopóki nie zobaczą dna we flaszce. Typowa polska przypadłość – myślała. Będą pić, aż będzie można wykręcić szklaną butelkę, jak wyżymaczkę. A jak już zobaczą dno, to padną. Pod stół, oczywiście. To zadziwiające, ale wcale nie chce im się spać. Tematy do rozmów mnożą się jak króliki.
Czarek zaprosił na kolację kolegę z pracy – niejakiego Romana z żoną Patrycją. Odkąd przeprowadzili się z bloków do własnego domu, bez przerwy zapraszał gości. Odnosiła wrażenie, że brakuje mu tego zgiełku, hałasu, który nieustannie towarzyszył im w mieszkaniu na jednym z osiedli Będzina. A przecież wybrali Siewierz ze względu na jego urodę i usytuowanie. Małe miasteczko z pięknym rynkiem spełniało ich wymagania. Można powiedzieć, że było tam wszystko w pigułce: sklepy z wielorakim asortymentem, apteki, banki, przychodnie lekarskie, gabinety stomatologiczne, no i przede wszystkim Biedronka. Czego chcieć więcej?
Kupili trzydziestoarową działkę na jednej z ulic w okolicy siewierskiego zamku. Miejsce było naprawdę urocze, bo ciche i spokojne. Blisko sąsiadujące parcele poza jedną naprzeciwko, gdzie mieszkali sąsiadka Irena z mężem, nie były zamieszkałe. Właściciel dopiero wystawił je na sprzedaż. Chętnych nie było zbyt wielu, gdyż na każdej z nich „straszyły” – zdaniem Czarka – ceglane stodoły, w których kiedyś składowano zboże. Dzięki temu Pączuszkowie na razie mieli sporo intymności. Na ich działce też kiedyś stała taka stodoła i Gloria nawet myślała, by wykorzystać ją na konstrukcję części nowego domu, lecz mąż się nie zgodził. Kazał zrównać ją z ziemią. Gloria w duchu rozpaczała nad tym, że oboje mieli zupełnie inne preferencje, jeśli chodzi o urządzanie wnętrz, i ciągle musiała się z nim wykłócać, by nie zrobił z ich domu Kalwarii Zebrzydowskiej.
Niestety, wkrótce po przeprowadzce kobieta z ubolewaniem stwierdziła, że Czarek nudzi się, mieszkając w domku jednorodzinnym. Można by rzec, że wegetuje. Nie cieszyły go prace przydomowe. Unikał koszenia trawy i innych zajęć. Jedyne, co robił, to wisiał na telefonie i bez przerwy słyszała: „Może byście nas odwiedzili… Może byście do nas przyjechali…”. Przez dom przewijały się więc tabuny ludzi. Gloria ciągle robiła zakupy, szykowała, a później sprzątała. Była wykończona tymi wizytami, dlatego że każdy weekend, czyli zarówno sobota, jak i niedziela, kończył się jakimś spotkaniem towarzyskim.
Czarek pracował w piekarni jako kierowca. Na szczęście czasem brał fuchy na przewóz towarów za granicę. W domu nie było go wtedy dwa, a nawet trzy dni. W tym czasie jego małżonka zbierała siły. Zaszywała się we własnym domu i udawała, że jej nie ma. Zamykała furtkę na klucz i wyłączała domofon z kontaktu. Przed pierwszym takim wyjazdem Czarek próbował zorganizować jej czas, zapraszając syna z żoną, ale szybko postawiła granice. Jemu powiedziała dobitnie, że nie życzy sobie, by decydował o tym, kogo ona gości w domu, gdy gospodarza nie ma. Do syna zaś zadzwoniła z poleceniem, by nie przyjeżdżał, bo ona ma ochotę pobyć sama. Oczywiście nasłuchała się od wszystkich, że jest wyrodną matką, babką, żoną – po prostu sekutnicą, ale miała to w nosie. Jak to? Nie chce się z wnuczką zobaczyć? Oczywiście, że chce, ale nie teraz! Sąsiadkę, która przyszła z wizytą, też pogoniła. No, ale kiedy byli w domu razem z Czarkiem, już tak robić nie mogła…
Tymczasem mąż gości zaprosił, więc imprezę trzeba było zorganizować. Proszona impreza. Proszeni goście, a tak naprawdę w jej odczuciu – nieproszeni. Gdyby miała jakikolwiek wybór, to nikogo by nie zapraszała. Po całym tygodniu pracy i użeraniu się z pacjentami liczyła na spokojny, samotny weekend. Pomarzyć zawsze można…
Oczywiście o tym, że będą mieć gości, zadowolony z siebie mąż poinformował ją dopiero w sobotę rano. Rzekomo zapomniał sobie zrobić to wcześniej. Zazgrzytała zębami ze złości, ale darowała mu awanturę, oszczędzając cichych dni. Ślubny bowiem był bardzo humorzasty i dość często z byle powodu wpadał w złość. Gdyby wyraziła niezadowolenie z powodu niespodziewanej wizyty, pewnie nie odzywałby się do niej przez następny tydzień.
Bez słowa wsiadła w auto i pojechała do Biedronki. Lodówka świeciła przecież pustkami. Kupiła jakieś paczkowane wędliny, ser żółty i jajka. Byle mieć jak najmniej kłopotu z szykowaniem przekąsek. Czarek wymagał, żeby stół uginał się od jedzenia. Ona zaś nie była w stanie mu wytłumaczyć, że przygotowując kolację dla czterech osób, trzeba to zrobić z umiarem, bo później ucztować będzie tylko pies sąsiadów. Zamiast więc spędzić sobotę na sprzątaniu, a później zrelaksować się z nową powieścią Edyty Świętek, stała przy garach. Robiła sałatki, faszerowane jajka, indyka w gruszce jako danie na ciepło. Układała na półmiskach fikuśne kompozycje, podczas gdy jej osobisty domowy terrorysta zaglądał przez ramię i wydawał komendy. Nie, nie pomógł w żadnym razie. Miał przecież dwie lewe ręce. Zwykle, gdy tylko wziął do ręki nóż, zaraz musiała plastra szukać, bo przeciął sobie palec do gołej kości.
Kiedyś rzuciła hasło, że można by catering wynająć… Byłoby może parę groszy drożej, ale nie narobiłaby się aż tak. Ile się potem nasłuchała, że on zarabia, żyły sobie wypruwa, a ona – Gloria – zamierza trwonić jego krwawicę, bo nie chce jej się kilku plasterków wędliny na talerzach poukładać. Rzeczywiście, gdyby chodziło o talerz kanapek, lecz ona tkwiła w kuchni od dziewiątej rano, a skończyła o piętnastej. Gloria żałowała, że Sandra – przyjaciółka Glorii z lat młodości – tak rzadko u nich bywa. Ona zawsze umiała Czarkowi pokazać, gdzie jest jego miejsce. Oj, zdecydowanie za rzadko się widywały… Może to się zmieni, gdy Sandra na stałe wróci do Polski…