
Nic się nie kończy
Data wydania: 2018
Data premiery: 12 czerwca 2016
ISBN: 978-83-7674-692-0
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 384
Kategoria:
36.90 zł 25.83 zł
Gdy brakuje kogoś, kto przejmie dziedziczony z pokolenia na pokolenie sad i związane z jego prowadzeniem obowiązki, pozostaje tylko jedno – sprzedaż. Majątek musi zostać przekazany zupełnie obcej osobie, profity zaś sprawiedliwie podzielone pomiędzy wszystkich członków rodziny. Okazuje się jednak, że sprawiedliwość jest pojęciem względnym, a pieniądze należą się przede wszystkim najstarszej właścicielce. Przełomowy moment w życiu rodziny Bialickich daje początek i pisze całkiem nowy, niekoniecznie przez wszystkich akceptowany, scenariusz. Znający się przez całe życie członkowie rodziny, nagle zaczynają postrzegać siebie nawzajem w inny sposób. Czy lepszy?
Nowa powieść Joanny Kruszewskiej jest literackim studium współczesnej polskiej rodziny. Na pierwszy plan wysuwają się skrywane marzenia Haliny, seniorki rodu.
Powieść z wieloma zwrotami akcji, niejednokrotnie zaskakująca sposobami rozwiązania problemów przez bohaterów.
Andrzej Salnikow, poeta, dziennikarz
Nie zawsze to, co dla nas dobre, odpowiada innym. Nie zawsze udaje nam się to, co sobie zaplanujemy. A jakby tak żyć dniem dzisiejszym, nie planując jutra? Ten i inne dylematy zaprzątają głowy bohaterów powieści. Joanna Kruszewska stworzyła barwny portret wielopokoleniowej rodziny. Nigdy nie jest za późno, by wyrwać się schematom i podążyć za głosem serca. Polecam!
Ewa Bauer – autorka m.in. trylogii Kolory uczuć
Marta kichnęła potężnie któryś już raz z rzędu.
– Na zdrowie! – dobiegło ją z dołu serdeczne życzenie mamy.
Zwykłe „na zdrowie”, choćby nie wiadomo jak szczere, zdawało się nie wystarczać. Od początku zmagań z zagraconym strychem i gromadzonymi przez lata skarbami wszystkich członków rodziny Marty nie opuszczało niejasne przeczucie, że nie o zapomniane pamiątki rodzinne się wzbogaci, nie nadgryzione zębem czasu unikaty przekazywane z pokolenia na pokolenie, ale o zwykłą astmę. Względnie rozedmę i na dodatek jakąś przewlekłą chorobę oczu. Będzie spędzać następne lata życia na jeżdżeniu po sanatoriach, wydawać kosmiczne kwoty na inhalacje, a wszystko po to tylko, żeby sprawdzić, czy na strychu nie ma niczego, co szkoda byłoby wyrzucić. Drobinki kurzu przesuwały się leniwie w promieniach słońca, a z każdym podniesionym bibelotem czy książką wydawało się ich wciąż przybywać. Marta chwilami miała wrażenie, że te malutkie cząstki oblepiają ją z każdej strony, spowalniając stopniowo ruchy. Wciskały się w nos, pchały do oczu i skutecznie zniechęcały do głębszych westchnień czy oddechów.
Najchętniej podstawiłaby pod okna duży samochód ciężarowy, poprosiła kilku rosłych mężczyzn, żeby zakasali rękawy i bez zbędnych ceregieli wrzucili na pakę wszystko, co od lat było składowane pod dachem rodzinnego domu, po czym wywieźli na wysypisko.
Bez segregacji.
Bo i po co? Skoro to, co zawalało strych, w stu procentach wykonane zostało przeważnie z naturalnych składników. Kilkadziesiąt lat wcześniej, należy dodać. Dobrze, szkło można oddzielić… tysiące skorup zupełnie niepotrzebnych i zalegających tę ogromną powierzchnię od niepamiętnych czasów i zostawionych na „później”. Jakie później? Dlaczego ludzie upierali się na to „później”, skoro przeważnie oznaczało „nigdy”. Jaki to problem z użyciem właściwego słowa i spojrzeniu prawdzie w oczy? Jutro, jak znajdę wolną chwilę, na urlopie… też przeważnie znaczyły „nigdy”.
Marta przesunęła palcem gustowny niebieski wazonik. Czasy świetności miał już dawno za sobą i chociaż teraz, z potłuczonym bokiem, wyglądał jak relikt przeszłości, trzeba mu było oddać sprawiedliwość i stwierdzić, że niegdyś musiał być dosyć interesującą ozdobą.
Jak większość rzeczy tutaj. Czy lądowały tu tylko dlatego, że użytkownikom było po prostu żal je wyrzucić? Czy może z lenistwa…
Marta westchnęła. Niezależnie od motywów kierujących postępowaniem mieszkańców domu, czy to lenistwa, czy sentymentu, ona musiała przestać się wreszcie przyglądać każdej rzeczy i analizować, do kogo należała. Czy do babci, czy dziadka, a może ojca… czy ciotki. Bo jeżeli dalej będzie się tak roztkliwiać nad zawartością wszystkich pudeł i skrzyń, to nie wyjdzie stąd przez następne dwa miesiące.
A wtedy to już astma murowana.
– Marta, dziecko, zrób sobie przerwę i chodź wreszcie coś zjeść – dobiegł ją z dołu głos mamy.
Zerknęła na zegarek… trzeba będzie jeszcze tu wrócić, ale… żołądek domagał się swego, otrzepała więc kolana i ruszyła na dół.
– Dużo ci jeszcze zostało? – Mama postawiła na stole talerz z obłędnie pachnącym barszczem. – Zostaw, już tak się nie szoruj, bo wystygnie.
– Pajęczyny mam wszędzie… – stęknęła Marta, ale zakręciła wodę. – Wszystko mi jeszcze zostało. No, prawie wszystko.
– Marta… – Mama usiadła naprzeciwko i skrzywiła się lekko. – Może nie trzeba tak dokładnie każdej rzeczy oglądać, co?
– Nie trzeba – burknęła. – Teraz to nie trzeba, od początku mówiłam, żeby całość po prostu wyrzucić, ale uparłaś się, a może przejrzeć, bo znajdzie się coś potrzebnego. A ja, jak już przeglądam, to dokładnie…
– Tak, a do każdej rzeczy pewnie dorabiasz historię. Dajmy sobie z tym spokój.
– Zaczęłam, to skończę.
– Skończy to ci się urlop.
– To też, ale najpierw się uporam ze strychem.
– A potem my się przeprowadzimy… – Mama zapatrzyła się w okno. W doskonale znany od lat widok, który o każdej porze roku potrafił ją ukoić. Co teraz będzie niosło ukojenie? Obce cztery kąty, do których nie wiadomo kiedy człowiek się przyzwyczai? Blokowisko, z milimetrami zaledwie zieleni? Tutaj sad ciągle szumiał tę samą melodię, czasami zagniewany silniejszymi podmuchami wiatru, innym razem leniwy od słonecznego upału, niezmiennie jednak niosący spokój. Tam cegła przy cegle ułożona była równo, a wiatr…? Wiatr jedynie gwizdał w niewielkich przestrzeniach, oburzony, że nie ma się gdzie rozpędzić. A jego gwizd wwiercał się człowiekowi w uszy nieprzyjemnym, nerwowym dźwiękiem.
Marta przyjrzała się mamie. Przypomniała sobie burzliwą dyskusję, która miała miejsce po zawale ojca. Rodzina zebrała się przy kuchennym stole i próbowała znaleźć sensowne rozwiązanie. A nie było to sprawą łatwą, bo chodziło przecież o rodziców, którzy w obecnej sytuacji nie mogli już mieszkać tak daleko od miasta. Nie wchodziło w grę jeżdżenie samochodem, bo ojciec sam teraz wymagał opieki i wyjazdów na wizyty lekarskie zdecydowanie mu przybędzie. Do tej pory zajmował się wszystkim, do momentu kiedy organizm wyraził szczere oburzenie i bunt przeciwko brakowi szacunku. Bo jak inaczej można nazwać ciągłą gonitwę od rana do wieczora? Jakie znaleźć określenie dla lekceważenia nawoływań lekarzy, notorycznego zaniedbywania regularnego przyjmowania leków?
Brak szacunku wobec własnego organizmu.
Nic dodać, nic ująć. Ojciec żył sobie z dnia na dzień, wmawiając wszystkim, że otoczenie działa na niego o wiele lepiej niż wszyscy lekarze razem wzięci, o pigułkach, które przepisywali, nie wspominając ani słowem.
Sad. Sad był tym, co motywowało go codziennie do wstawania. Przekazany z ojca na syna, najpierw wydawał się przekleństwem, bo młody Zbyszek wcale nie miał ochoty zajmować się drzewami i siedzieć na wsi, później zaś z roku na rok ten kawałek ziemi przywiązywał go do siebie coraz mocniej.
Drzewa zaciskały naokoło niego swoje gałęzie tak długo i konsekwentnie, że w pewnym momencie stwierdził, że tu jest jego miejsce.
Tu przywiózł młodą żonę, tu urodziła się czwórka jego dzieci.
A wśród całej czwórki nie znalazł się nikt, kto by podzielał jego pasję.
Czy myślenie o tym każdego dnia i wypatrywanie dzieci w bramie wjazdowej nie przyczyniło się do bezustannego ucisku na serce? Marta nie wiedziała, ale zawsze czuła się jakoś mało komfortowo, gdy ojciec po kolei każdego z nich pytał, czy nie zmienili zdania, a gdy kręcili przecząco głowami, wzdychał i rzucał w przestrzeń: – To kto się tym zajmie…?
Znalazł się… człowiek z pieniędzmi przez duże „P”. Wspólnik w korporacji, która zatrudniała całe mrowie ludzi. I bardzo dobrze, że się znalazł, chociaż plany zagospodarowania terenu, którymi podzielił się podczas jednej z wizyt, bardzo niebezpiecznie podniosły ciśnienie Zbigniewa Bialickiego. Sad miał zostać wykarczowany co do jednej, najmniejszej jabłonki, a na terenach należących od dziesięcioleci do rodziny stanie niewielki zakład produkcyjny.
Tutaj już Zbyszek nie zdzierżył i wymawiając się złym samopoczuciem, powoli wyszedł z pokoju, gdzie przyjmowano gościa.
Nie interesowało go zupełnie, jaka ma tu powstać fabryka. Co będzie produkować, jakie przyniesie zyski. Ten przedsiębiorczy mężczyzna wcale nie musiał go przekonywać o idealnej lokalizacji ani zaletach terenu, bo Zbyszek w pełni był wszystkiego świadom. Nie chciał natomiast dzielić z gościem wizji, w których jego drzewa miały zostać wyrwane jedno po drugim. Ziemia wyrównana, zabetonowana… Grobowiec.
W ten sposób powstanie tu grobowiec, w którego ścianach zamurowane zostaną wieloletnie starania pokoleń. Nie, nawet nie. Bo ten bezosobowy gmach nie będzie w sobie zawierał najdrobniejszej cząstki tego, co istniało tu wcześniej.
Dom też nie przypadł do gustu nowemu nabywcy, trzeba było się więc liczyć z tym, że niewielka weranda otulona rosnącym tu od lat dzikim winem również wkrótce przestanie istnieć. To podwórko, na którym jego dzieci stawiały pierwsze kroki, miejsce, gdzie stały jeszcze resztki małej piaskownicy pamiętającej czasy masowego produkowania babek przez niestrudzonych kilkulatków. Krzaki malin rosnące tuż przy ogrodzeniu… wszystko zniknie.
Zbyszek siedział w swoim ulubionym fotelu i przysłuchiwał się rozmowie dobiegającej z kuchni. Jak one rzeczowo podchodziły do tematu. To sprzedać, to wyrzucić, tamto oddać.
Tak, jakby chodziło tylko i wyłącznie o rzeczy.
Bez znaczenia, bez przeszłości.
Przejechał dłonią po wytartym obiciu poręczy i zmarszczył brwi. W całym bilansie to on, głowa rodziny, wychodził na sentymentalnego głupca. Żadna z mieszkających tu kobiet, ani Krysia, ani mama, ani tym bardziej Julia czy biegająca z góry na dół w tempie nieosiągalnym już dla niego Marta nie roztrząsały podjętej decyzji. Wyjątkowo zgodnie zakasały rękawy i zaczęły pakować dobytek pokoleń w pudła, wyrzucać zbędne drobiazgi, segregować nieużywane od lat ubrania i oddawać je potrzebującym.
Hm, Zbyszek jakoś nie był w stanie podzielać zaangażowania żony, gdy co jakiś czas przybiegała do niego z zapomnianym i od dawna na nikogo niepasującym elementem garderoby, rzucała zdawkowe „Jak się czujesz?” i rozprawiała ze zdziwieniem, że ciągle to jeszcze przechowują.
Po co?
Wzruszał tylko ramionami i przyglądając się zakurzonej marynarce, albo sukience z hojnie wyciętym dekoltem, przypominał okazję. Okazję akurat na to konkretne ubranie, pamiętał Krysię roześmianą, niespełna trzydziestoletnią, z rozwianymi włosami i pełnymi piersiami, które z wycięcia jasnej sukienki aż się prosiły o dotyk. Choćby przelotny, muśnięcie zaledwie… Ona zdawała się tego już teraz nie widzieć, nie pamiętać, zwijała każdy paproch przeszłości bez należnego szacunku, pakowała w foliową torebkę i poświęcała ułamek sekundy na decyzję, czy wyrzucić czy komuś oddać.
Zerknął na dłoń, później na drugą… Czym miały się teraz zająć? Rodzina nie dawała się przekonać, chociaż próbował różnymi argumentami, że zacznie się oszczędzać, że od teraz bardziej będzie uważał na zdrowie. Zdawali się być głusi i zawzięcie kręcili głowami, zaciskając usta. Nie będzie już pracy, przynajmniej nie przy sadzie. Może o tym zapomnieć. Lekarz, nagabywany przez członków rodziny, stwierdzał, że do zawału mogło się przyczynić ciśnienie, poziom cholesterolu, który nie był kontrolowany przez pacjenta już od dłuższego czasu. Winowajcą mógł być też wysiłek fizyczny albo kilka innych rzeczy, którym Zbyszek nie poświęcił zbyt wiele uwagi.
Jedno było ważne. Czas, w jakim nastąpiła interwencja. To przede wszystkim. W innym razie, gdyby, powiedzmy, karetka została wezwana później albo Krysia postanowiła zawieźć męża do lekarza rodzinnego, oglądałby już swoich bliskich z zupełnie innej perspektywy. Albo może w ogóle by ich nie oglądał? Zbyszek spojrzał przez okno na kołysane łagodnym wiatrem gałęzie drzew – szumiały cicho liśćmi, starając się za wszelką cenę przynieść ukojenie. Ale spokój postanowił nie nadchodzić, a w głowie właściciela sadu kłębiły się same przygnębiające myśli. A gdyby Julia nie przyjechała? Jak przez mgłę pamiętał krzyki starszej córki, wpadła na SOR z wrzaskiem i żądaniem wyjaśnień, dlaczego umierający pacjent siedzi w kolejce i czeka razem ze wszystkimi. Na protesty podnoszące się tu i ówdzie huknęła, że nie daruje. Coś tam było o telewizji, o tym, że już wystarczająco dużo błędów lekarskich kosztowało życie pacjentów, że tym razem tak nie będzie. Nie pamiętał dokładnie, co krzyczała, skutek jednak jakiś to odniosło, bo wyłuskano go błyskawicznie spomiędzy reszty pacjentów i zawieziono na dokładną diagnostykę.
Właśnie. Gdyby nie było Julii…

Czytaninka –
Rodzina, słowo które powinno jednoczyć, zbliżać do siebie. A jednak, nie zawsze tak bywa. Kiedy w grę wchodzi przejęcie spadku z pokolenia na pokolenie, rodzina zaczyna się poróżniać. Dla każdego z nich inaczej jest to odbierane. W większości przypadków główną rolę odgrywają pieniądze i korzyści dla samego siebie. A gdzie w tym wszystkim sentyment i poszanowanie do tradycji, która z każdym pokoleniem nie zanikała? Czy członkowie rodziny dla zdobycia pieniędzy są w stanie zrobić wszystko?
Wykreowane przez autorkę postacie są niezwykle rzeczywiste. Bez problemu możemy się z niektórymi z nich utożsamić, gdyż posiadają wiele wspólnych cech z naszymi. Jedni są twardzi i nieugięci, innym serce pęka na samą myśl postępowania niektórych ludzi. Bohaterowie nie są przerysowani, ubarwieni, wręcz przeciwnie – to ludzie tacy jak my.
Czytając ową powieść z każdą kolejną stroną zdawałam sobie sprawę, jak wiele rzeczy w życiu nie zauważamy. Starsi ludzie czasem myślą, że skoro mają już swoje lata, to stają się bezużyteczni, że nic im już nie wolno i że powinni oczekiwać już tylko odejścia na inny świat. Ale to nie prawda. Człowiek niezależnie od tego ile ma lat, ma prawo do korzystania w pełni z życia. Każdy z nas powinien żyć w 100%, nie odwracać się za siebie i nie martwić się tym co przyniesie jutro. Liczy się dzisiaj. Nie warto też wpajać starszym członkom rodziny, że do niczego się już nie nadają, że muszą siedzieć w jednym miejscu. Każdy człowiek ma prawo decydować o sobie samym (oczywiście, jeśli jest pełnoletni) i spełniać swoje marzenia.
W powieści mamy starszą kobietę, która myśli już tylko o tym, by móc odejść z tego świata. Pewnego dnia jednak następuje w niej niemała przemiana, a jej myśli wędrują się w całkiem innym kierunku. Zaczyna dostrzegać to, czego wcześniej nie widziała gołym okiem. Myśli sobie: dlaczego nie miałabym żyć pełną parą? Dlaczego mam sobie wszystko odmawiać? Po czym zaczyna korzystać z życia ile się da. W końcu nie patrzy na to, czy komuś podoba się to co robi, czy też nie. Po prostu brnie do przodu, omijając wszelkie przeszkody. Pytanie zatem, czy taka odmiana następuje tylko w niej jednej, czy w pozostałych członkach rodziny również? O tym musicie przekonać się już sami.
“Dziesięć lat różnicy między nami, myślała Halina, kładąc głowę na miękką poduszkę. Zaledwie dekada, a tak, jakby to przynajmniej przepaść była. Ona stoi i zagarnia życie całymi rękoma, nie ogląda się za siebie, tylko prze do przodu, a ja… Halina zamknęła oczy. Ja próbuję sobie już wyobrazić drzwi do przejścia na tamtą stronę. Dla niej to pełnia życia. Dla mnie kres.”
Jedna z kolejnych bohaterek, Marta, ma niskie poczucie własnej wartości. Wciąż zastanawia się dlaczego nic jej w życiu nie wychodzi. Na co dzień „zakłada” jednak maskę normalności, nie ukazując innym tego co są gryzie od środka. I chociaż to postać, która ma wiele dylematów, to poczułam do niej niezwykłą sympatię. Jej życiem ciągle ktoś próbuje kierować, a to staje się dla niej uciążliwe.
“Cały czas ktoś mi mówi, gdzie się kierować. Wybiera za mnie pracę, decyduje, w czym będę się lepiej czuła. Efekt jest opłakany. Dochodziła powoli do wniosku, że staje się człowiekiem bez kręgosłupa. Takim, za którego wszyscy podejmują decyzje, takim, który bezwolnie daje sobą sterować, w przekonaniu, że inni wiedzą lepiej.”
Powiem wam, że ta powieść zawiera wiele wspaniałych cytatów z przekazem. Nie sposób przejść obok niej obojętnie. Po jej przeczytaniu nasuwa się wiele refleksji i następuje zaduma nad własnym życiem.
“Nic się nie kończy” to piękna opowieść o życiu każdego człowieka. O tym, że niezależnie od wieku w jakim akurat się znajdujemy, nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Dla chcącego nic trudnego. Gorąco zachęcam do przeczytania, warto!
zaczytana.patka –
“Chyba już dość bycia marionetką, która w palcach animatora pokornie kiwa głową według jego upodobań. Z miękkim kręgosłupem, bądź też jego brakiem, pozwala sobą sterować bez najmniejszych przeszkód. Marionetka nagle zrozumiała, że jeśli coś pójdzie nie tak, to jedyna zmiana jaka ją czeka, zajdzie w postaci sterującego.”
Po zawale ojca, życie rodziny Bialickich wymaga radykalnej zmiany. Zbigniew nie może się już zajmować ukochanym sadem, musi się oszczędzać. Muszą sprzedać ziemię a ogromny dom zamienić na ciasne mieszkanie. Żadne z czwórki ich dzieci nie chce przejąć dorobku rodziców i zajmują się wyłącznie swoim życiem. Najmłodsza córka Zbigniewa i Krystyny, Marta zaczyna porządkować strych. Znajduje się tam wiele przedmiotów mających wartość kolekcjonerską a wśród nich szkice H. Bialickiej. Życie Marty to pasmo porażek. Umowa w pracy wygasa, dyrektorka zatrudnia swoją córkę i kobieta zostaje na lodzie. Każdy wie od niej lepiej i próbuje decydować co jest dla niej najlepsze i co powinna robić w życiu. Przeprowadzka staje się przełomowym momentem w życiu tej rodziny. Rodzeństwo interesuje jedynie kwota jaką mają otrzymać ze sprzedaży sadu. Ich wielkie i daleko idące plany krzyżuje babcia Halina. Drobiazgi budzą wspomnienia. Halina dochodzi do wniosku, że nie podda się losowi i nie będzie bezczynnie czekać na koniec. Po trzech tygodniach sanatorium decyduje się kupić połowę domu i przeprowadzić się nad morze. Starsza pani chce cieszyć się życiem, Babcia i wnuczka są do siebie bardzo podobne. Obie pozwalają kierować swoim życiem i podejmować za siebie wszystkie decyzje. Tym razem zamierzają zaryzykować i zacząć spełniać swoje marzenia.
Marta jako najmłodsze dziecko w rodzinie była zawsze wyręczana przez rodziców, braci i siostrę. Teraz jest już dorosła, ma narzeczonego a pewne sprawy nie uległy zmianie. Była uległa, pozwalała sobą sterować i starała się wszystkim pomagać, co inni z radością wykorzystywali. Jako jedyna rozumie babcię i chce jej z całego serca pomóc. Halina przez całe swoje życie robiła to czego od niej oczekiwano. Rodzina traktuje ją jak zniedołężniała staruszkę, którą trzeba się opiekować. Staruszką może jest ale na pewno nie zniedołężniała. Ta kobieta swoją energią może obdzielić połowę rodziny. Starsza pani chce w końcu zawalczyć o siebie. Ma dość bycia marionetką w rękach synowej. Zastrzyk gotówki, na którą liczą wnuki bardzo jej się przyda. Kobieta nareszcie będzie mogła spełnić swoje marzenia. Nikomu się to nie podoba ale Halina w końcu przestaje się tym przejmować.
“Nic się nie kończy” to bardzo głęboka lektura poruszająca problem starości, niedoceniania seniorów. Praca, własne dzieci i starzy rodzice, którymi (o zgrozo!) trzeba się zaopiekować. Niestety starsi ludzie postrzegani są jako ktoś o kogo trzeba dbać. Zbyteczny dodatek do wygodnego życia, niewygodne obciążenie. Osoby starsze mają inne potrzeby, pewne ograniczenia ale nie sprawia to, że przekraczając pewien wiek mają już czekać tylko na śmierć. Im też się coś od życia należy i o ile starcza im sił i możliwości powinni spełniać to o czym przez całe życie marzyli. Nikt nie pamięta, że osoby starsze są źródłem ogromnej wiedzy, mądrości i doświadczenia.
Joanna Kruszewska opisuje zwykłe, codzienne życie wielopokoleniowej rodziny. Problemy, troski, zmartwienia, radości, marzenia, zostały bardzo realnie przedstawione. Autentyczni bohaterowie stają przed trudnymi życiowymi wyborami. Książka utrzymana jest na bardzo wysokim poziomie i skłania do głębokich refleksji. Ta historia udowadnia, że na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno. Młodość i starość idą ze sobą w parze a z każdej sytuacji zawsze jest wyjście. Cudowna, pełna ciepła opowieść o codziennych rozterkach. Udowadnia, że w każdym wieku można żyć pełnią życia. Gorąco polecam!
https://zaczytanapatka.blogspot.com/2018/07/nic-sie-nie-konczy-joanna-kruszewska.html