Noc spełnionych marzeń
Data wydania: 2022
Data premiery: 2 listopada 2022
ISBN: 978-83-67295-54-3
Format: 145/205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 320
Kategoria: Literatura współczesna
44.90 zł 31.43 zł
W ten grudniowy czas wszystko może się zdarzyć.
Anna nie lubi świąt od czasu, gdy tuż przed wigilią ojciec wyprowadził się do innej kobiety, tym samym wywracając świat żony i córki do góry nogami. Od tamtej pory w Boże Narodzenie chętniej organizuje sobie wyjazdy służbowe, niż spotyka się z rodziną przy stole.
Tego roku miało być inaczej. Ze względu na sześćdziesiątą rocznicę ślubu dziadków wydawało się, że nie ominą jej świąteczne atrakcje. Chcąc nie chcąc Anna wsiada w auto i wyrusza w drogę. Podczas podróży wpada jednak w niebezpieczny poślizg.
Kiedy budzi się w szpitalu, pierwszą osobą, którą widzi, jest Robert – jej dawna, trudna miłość. Między Anną a Robertem odżywają minione żale i urazy, ale ku zaskoczeniu obojga wciąż tli się między nimi uczucie, które ma wielką szansę zamienić się w ogromny pożar zmysłów.
Tylko co z tego, skoro w życiu Roberta jest już niejaka Gabrysia, którą on sam określa mianem kobiety swojego życia.
– Na wschodzie i północnym wschodzie, zwłaszcza na Podlasiu i Suwalszczyźnie, synoptycy prognozują obfite, miejscami bardzo obfite opady śniegu…
Piękna prezenterka beznamiętnym głosem przekazywała aktualną prognozę pogody, wykonując przy tym zamaszyste ruchy rękoma. Szczerze wątpiłam, by znała się na rzeczy. Miała wyglądać i z powodzeniem reklamować ciuchy sponsora. Cel został z pewnością osiągnięty, ponieważ patrząc na nią, sama chciałam biec do sklepu, żeby kupić piękną ołówkową spódnicę w szmaragdowym kolorze i pasującą do niej kremową bluzkę z żabotem. Oczami wyobraźni już się widziałam w tym zestawie i nawet uśmiechnęłam się do swoich myśli, gdy nagle oprzytomniałam, uzmysławiając sobie, że po pierwsze zielony to niekoniecznie mój kolor, a po drugie nawet gdybym skusiła się na ów reklamowany zestaw, spódnica sięgałaby mi zapewne do połowy łydki. Wzrost miałam bowiem mizerny, niestety.
Westchnęłam, pozbywając się pragnienia, by pożegnać się z paroma setkami ciężko zarobionych przeze mnie polskich złotych. Nie tym razem.
– …nocą temperatura spadnie do minus dziesięciu stopni Celsjusza, ale od północy i północnego-wschodu zacznie napływać mroźne powietrze i już od rana zaczniemy odczuwać jego wpływ. Wszystkie modele meteorologiczne wskazują na wyjątkowo mroźne i śnieżne święta – kontynuowała swój wywód prezenterka.
Odruchowo spojrzałam na niebo. Prognoza była dla mnie bardziej listą życzeń aniżeli stanem faktycznym. Nie pamiętałam już śnieżnych świąt. Może gdybym poszperała w pamięci z lat dziecinnych, przypomniałabym sobie szaleństwo na sankach, lepienie bałwana czy bitwę na śnieżki, ale czy miało to miejsce akurat pod koniec grudnia, tego nie byłam już pewna. Marzenia o śnieżnych i mroźnych świętach każdego roku spełzały na niczym. Globalne ocieplenie zrobiło swoje. Klimat coraz bardziej się zmieniał i teraz wyglądało, jakby były dwie pory roku: sucha i deszczowa. Dla mnie nie miało to znaczenia. Od lat tak planowałam sobie pracę i wyjazdy, by w tym okresie jak najmniej czasu spędzać w ojczyźnie. Nie wierzyłam prognozom. Pogoda potrafiła zaskoczyć z godziny na godzinę, wiec nie było żadnej pewności, że po tym czasie prognoza wciąż będzie aktualna. Zima bardziej przypominała niezbyt dokuczliwą jesień, aniżeli najzimniejszą porę roku. Śnieg zaś był czymś, o czym można było przeczytać, ewentualnie zobaczyć wśród zdjęć z dalekiej północy, a nie czymś, co spotyka się na co dzień. Ale rozumiałam tych, którzy wierzyli, chcieli wierzyć w to, że nadchodzące święta będą wyjątkowe.
Zatrzymałam na dłużej wzrok na prezenterce stojącej przed wirtualną mapą. W sumie niczemu nie była winna. Tylko przekazywała informacje. Pewnie chciała wierzyć, że to, o czym mówiła, jest prawdą. W tym szczególnym czasie każdy był dzieckiem i chciał, by spełniły się jego marzenia.
Śnieżne święta?
Spojrzałam na leżącą na łóżku walizkę i z wahaniem podeszłam do szafy. Wyciągnęłam dwa grube swetry, które dostałam od babci, solidne, ciepłe, idealnie nadające się na mroźne zimowe dni. Wątpiłam, by miały mi się przydać, ale wolałam je spakować dla świętego spokoju. Babcia z całą pewnością dokona inspekcji walizki, więc powinnam ubezpieczyć się na wszelkie możliwe sposoby.
Jak na zawołanie mój telefon zaczął buczeć i na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej staruszki w okularach. Moja babunia. Jakby prowadzona przez niewidzialne, telepatyczne więzi, wydawała się od razu reagować na moje zachowanie. Uśmiechnęłam się. Rozwód rodziców był dla mnie bolesny również dlatego, że podświadomie czułam, że moja swoboda w kontaktach i odwiedzaniu babci właśnie się skończyła. Nie chciałam zupełnie nieoczekiwanie wpaść na ojca albo jego nową żonę, nie chciałam o nich rozmawiać, a przed babcią, dla której ojciec wciąż był dzieckiem, nie mogłabym udawać, że nie istnieje. Cierpiałam podwójnie. Straciłam ukochanego tatę, ale – co czasem wydawało mi się gorsze – przez niego straciłam korzenie i rodzinę. Świat zmienił się w ułamku sekundy i choć pomimo rozwodu rodziców pozostałam ulubioną wnuczką babci, byłam nią bardziej na odległość i tylko formalnie, bo nie robiłam nic, by podtrzymywać dobre relacje.
I tylko ja wiedziałam, jak czasem było to dla mnie trudne.
Odebrałam połączenie.
– Dzień dobry, kochanie. – Usłyszałam jej głos, zanim zdążyłam się odezwać. – Spakowana?
Zerknęłam na leżącą na łóżku i wciąż otwartą walizkę.
– Oczywiście, babuniu.
– To znaczy, że jesteś jeszcze w proszku – powiedziała babcia z wyraźną ulgą, czym mnie zaskoczyła.
– Nie spiesz się, dziecko, w takim razie…
– Babuniu… sama przecież chciałaś, bym przyjechała wcześniej…
– Ach… – Byłam niemal pewna, że babcia w tym momencie zmrużyła oczy i zmarszczyła nos, po czym jej okulary zjechały lekko do przodu, i machnęła energicznie ręką. – Wieczorem i w nocy będzie potężna śnieżyca. Nie chciałabym, żeby cię złapała w drodze.
– A, to! Bez obaw, babciu, śnieżyca u nas? Jeszcze o tej porze? – Zaśmiałam się, jakbym usłyszała dobry żart. – Prędzej przyjdzie ulewa. I w to bym uwierzyła. Sama powiedz, kiedy ostatnio sprawdziły się prognozy dotyczące śnieżyc?
– Jakie prognozy?
– No… myślałam, że oglądasz telewizję…
– W życiu! Ja ci mówię, że będzie padać, a nie żadna telewizja. Tam nie mają pojęcia o pogodzie.
– Bądź co bądź przemawia za nimi nauka…
– A za mną lata obserwacji i mówię ci po raz kolejny, wstrzymaj się do jutra, albo lepiej do pojutrza z tym przyjazdem.
– Pojutrze jest Wigilia. Nie będę jechała do ciebie w Wigilię, nie taka była umowa.
– Umowa była taka, że przyjedziesz na święta. Posłuchaj, bo ci dobrze radzę, i siedź dzisiaj w domu.
– Raz jeden cię nie posłucham. Nie po to wierciłaś mi dziurę w brzuchu przez tyle miesięcy, żeby teraz odwoływać mój przyjazd. Poza tym… Jestem już spakowana, zdążę, zanim się rozpada – zapewniłam, patrząc na walizkę. Po wielu rozmowach, miesiącach namawiania i przekonywania, w końcu uległam babci i zgodziłam się spędzić z nimi święta. Po raz pierwszy od sama nie wiem kiedy. A skoro już się zgodziłam i przygotowałam psychicznie na to spotkanie, nie zamierzałam zmieniać planów niemal w ostatniej chwili. Chciałam tam pojechać i jak najszybciej mieć to wszystko za sobą, a potem wrócić do swojego życia. W myślach szybko przeanalizowałam, czego mi jeszcze potrzeba, po czym, konstatując z zadowoleniem, że właściwie nie minęłam się z prawdą, podjęłam decyzję.
– Boże drogi, ty mnie nigdy nie słuchasz – jęknęła babcia.
– Babuniu, nie złość się – poprosiłam. – Nie widziałam cię tak długo, pozwól mi się sobą nacieszyć. Przyjadę raz dwa, zobaczysz. Zanim się obejrzysz, będziemy piły razem herbatę. Masz coś dobrego? Ciasto drożdżowe?
– Ciasto? Święta tuż, po co miałabym robić teraz ciasto? – zapytała babcia, ale w jej głosie wyczułam lekkie rozbawienie.
Uśmiechnęłam się. Miała rację. Znałam ją dobrze, a ona znała mnie i wiedziała, że uwielbiam jej wypieki, zwłaszcza drożdżowe. I ilekroć do niej jeździłam, zawsze czekało na mnie świeże, prawie ciepłe ciasto.
– Jesteś najlepsza, babuniu – powiedziałam, dziękując jej w ten sposób. – Niedługo będę – zapewniłam ją.
– Aniu, dziecko… – Babcia chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się rozłączyłam. Każda minuta rozmowy opóźniała mój wyjazd.
W pośpiechu spakowałam resztę rzeczy i wrzuciłam je byle jak do walizki.