Nocna jazda
Przekład: Maria Ganaciu-Srokowska
Tytuł oryginału: Nihterini diadromi
Data wydania: 2008
Data premiery: 13 listopada 2008
ISBN: 978-83-6038-357-5
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 180
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
25.90 zł 18.13 zł
Poznaj mroczną stronę Aten.
Czy jesteś gotowy na nocną jazdę?
Spójrz na drugą stronę lśniącej widokówki, wejdź na scenę współczesnej greckiej tragedii. Odważ się na nocną jazdę szlakiem brudu i przemocy, narkotycznych wizji, upadku i braku nadziei.
Potem, zgodnie z tym, co mówił Nikitas, dotarła koperta z kasetą i palcem, ale Brigel nie okazał żadnych oznak uległości ani też ochoty do negocjacji. Zobaczył nagiego Dinosa jak wije się z bólu i ze wściekłości zazgrzytał zębami. Zaobserwował trzech zamaskowanych mężczyzn, współpracujących przy uprowadzeniu i wrzasnął: „Zgwałcili go! Zrobił to Kabaflis! Rozerwę go na strzępy! Zgwałcę mu żonę, dzieci i wszystko, co jeszcze nie zostało zgwałcone! Przyrzekam!”
(fragment książki)
KILKA METRÓW nad jego głową widniały zgaszone reflektory, grube sznury, worki pełne piasku i zwinięte, nieprzemakalne płaszcze. Przed namalowaną dekoracją słychać było nieustający galop, obce rozkazy, wybuchy, które przypominały odkorkowywanie butelek i ciągłe pomrukiwania, które najpewniej pochodziły od niecierpliwych widzów. Zbliżała się pora wyjścia na scenę i ostatni raz spojrzał przez szczelinę. Odsunął purpurową kotarę, przeszedł wzdłuż wyciągniętych trąb dwóch słoni, odepchnął zgryźliwego błazna, stanął obok ubranego na biało Hindusa, wyciągnął ręce, rozwinął czarną pelerynę, skłonił się, a publiczność odpowiedziała oklaskami i okrzykami radości.
Jego nieoczekiwane pojawienie się na szczęście nie przerwało dobrze rozkręconego rytmu przedstawienia. Jakiś karzeł skończył piłowanie zamkniętej w skrzyni kobiety, która patrzyła na parter teatru ze zdziwieniem. Jeden z grenadierów kontynuował wyciąganie zapalonych pochodni z metalowej kadzi, oferując je jako pożywienie dla bezdomnych dzieci, które okrążały go, wrzeszcząc irytująco. Jakiś Rzymianin przykrył kołdrą zebrę, która wkrótce zniknęła. Średniowieczne uzbrojenie nagle ożyło i zaczęło prześladować czterech młodych czerwonoskórych, którzy wcześniej dłubali w niej śrubokrętem.
Stara opera była pełna ludzi.
Parter pękał w szwach, widzowie przepychali się niespokojnie. Z balkonów zwisali pełni entuzjazmu młodzieńcy, którzy spędzali czas, jedząc banany. Niektórzy siedzący mężczyźni trzymali na kolanach bardzo ciężkie żony. Duża liczba kobiet krzyczała z radości, podrzucając swoje gołe niemowlęta w powietrze. Wszędzie panował tłok i atmosfera była ciężka od oczekiwania.
On się jednak nie spieszył, by uspokoić swoich wielbicieli. Stanął w pozycji nieruchomej, w wybranym przez siebie miejscu i napawał się oklaskami, aż scena całkowicie opustoszała. Wtedy skłonił się ponownie, spojrzał na widownię wyniośle, zaczął siebie wychwalać i prowokować publiczność. Uznał siebie artystą bezkonkurencyjnym. Powiedział, że świat nie zna maga godniejszego od niego. Poinformował, że natychmiast przerwie swój występ, ponieważ brak konkurencji bardzo go męczy. Chyba że pojawiłby się ktoś, kto mógłby go pokonać i ośmieszyć.
Jego słowa były twarde i zabrzmiały dramatycznie.
W teatrze zapanowała grobowa cisza.
Opychający się mężczyźni przestali żuć i patrzyli na niego z minami wyrażającymi zdumienie. Kobiety zalały się łzami. Niemowlęta ukryły twarzyczki we włosach matek. Milczenie jednak nie trwało długo. Nagle piorun uderzył w scenę. Z pierwszych rzędów dały się słyszeć okrzyki grozy. A spomiędzy gęstych dymów wyszedł dziwny mężczyzna. Miał krótkie nogi i mocne ręce. Ubrany był w czarny obcisły strój i czerwoną aksamitną pelerynę. Nosił ozdobną maskę i błyszczące rękawiczki. Miał wąskie oczy, ostry nos, cienki wąs i spiczastą bródkę.
Jego niewinne samochwalstwo sprowokowało Szatana. I teraz oto musiał go prześcignąć w pomysłowości. Zebrał się w sobie i z takim zamierzeniem stanął do nierównej konfrontacji. Przeobraził dwa ogromne pstre jaja w dwa pawie samce, ale Szatan odpowiedział mu, przemieniając swoje drobne dłonie w głowy brontozaurów. Wtedy on wyczarował piękną kobietę i na oczach widowni uczynił ją starszą o pięćdziesiąt lat. Ale Szatan natychmiast przywrócił jej młodość i terroryzował, aż do ukamienowania. Wtedy on położył rękę na chudej piersi pewnego półnagiego Chińczyka i wyciągnął z niej złote monety. Ale Szatan dotknął delikatnie biednego pomocnika, pokropił go wodą i unicestwił. Na koniec wymienili się wrogimi spojrzeniami. Szatan wydał się zamyślony, zmęczony, a nawet zdziwiony. I nie zdecydował się na nowy pokaz swojej przewagi i siły. Owinął się po prostu peleryną, wzniósł się powoli pod sufit, wyrzucił z siebie przekleństwo w jakimś obcym języku, splunął z góry na publiczność i poleciał wysoko, tłukąc szybę świetlika.
Po tej nieoczekiwanej rezygnacji Szatana, wśród rozgorączkowanych widzów wybuchła burza oklasków.
On jednak nie pozostał zbyt długo na deskach.
Jakieś silne parcie w plecy sprawiło, że odważył się szybko przejść w stronę dekoracji, wejść jak owad na cegły wymalowane na ceracie i przybrawszy nienaturalną pozę, powoli wymknąć się. przez stłuczony świetlik. W końcu, ku swemu wielkiemu zdumieniu, stanął w jakieś miednicy z błękitną porcelanową pokrywką. Żeby utrzymać równowagę, podparł się rękoma o kafelki. Następnie odwrócił się, popchnął nogą drzwi i wyszedł niezauważony z bardzo czystej ubikacji. Zobaczył przed sobą wielkiego mężczyznę, który mył ręce i nucił piosenkę o zdradach i o kobietach pozbawionych rozumu. Na jego szerokich plecach, w głębokim fałdzie białej koszuli, wyróżniał się poziomy czarny pas, który zapewne kończył się futerałem rewolweru. Pojął, że wymaga to od niego wielkiej ofiary. Chcąc ominąć potężnego mężczyznę, padł na podłogę i pełznąc, wydostał się na zewnątrz.
Kiedy wydostał się z toalety, podniósł się, otrzepał spodnie z kurzu i zrozumiał, że nie ma już na sobie stroju maga, ale szary garnitur w delikatne prążki. Nagle pojął, że znajduje się w hali odlotów jakiegoś lotniska.
Piskliwy kobiecy głos ze złą składnią wypływał z ukrytych rezonatorów.
Policjanci z wilczurami u boku, uzbrojeni w lekką broń maszynową, wlokąc nogę za nogą, patrolowali poczekalnię. Akurat po drugiej stronie holu wielu ludzi czekało w kolejce, by oddać swój bagaż. Nad okienkami, skąd wyglądały urzędniczki, widniała para czarnych tablic ze światełkami, które na zmianę zapalały się i gasły. Były też rozmieszczone znaki i symbole, które wciąż się zmieniały. Zapytał wtedy siebie, co tutaj robi. Przemknęły mu przez głowę różne scenariusze. Najprawdopodobniej poszukiwał Szatana, żeby załatwić z nim nierozstrzygnięte dotąd sprawy. Być może wyznaczył tu jakieś inne spotkanie i prawie zapomniał, na kogo czekał i gdzie miał stanąć. Być może, przyszedł na lotnisko po to, by skontrolować jego działanie lub skoordynować pracę personelu.
Trzech fruwających opiekunów przecięło rzadką mgłę i przeszło przed nim z wyraźnymi oznakami szacunku.
Dwaj ubrani w garnitury mężczyźni spojrzeli na niego z daleka, a potem widać było, jak rozmawiają ze sobą przerażeni.
Miał najprawdopodobniej nad wszystkimi władzę, mógł ich kontrolować i robić z nimi, co zechce.
Pewna kobieta uwolniła go ostatecznie z osłupienia.
Podbiegła do niego, objęła go mocno i pociągnęła do namiętnego tańca. Owinęła swoją nogę wokół jego łydki, podobnie jak to robi wspinająca się roślina, która oplata się wokół pnia drzewa. Dotknęła ustami jego ucha. Gwałtownie i przepełniona żalem szepnęła mu czułe słówka. A on próbował sprawić jej przyjemność. Objął ją i po chwili leżeli już na miękkich materacach i pogniecionych prześcieradłach. Przywarł do niej od tyłu i poczuł na swojej piersi jak pulsuje jej ciało. Niechcący uwolnił jakieś ogniwo i dziki kwiat zapachów zemdlił go i wyzwolił ból głowy. Ospale spróbował uchwycić się czegoś, ale poczuł, jak ześlizguje się na jej spocone ciało. Uratował się w ostatniej chwili. Jego ręce zanurzyły się w naczyniu z gęstym płynem. Jego nogi zostały złapane w pułapkę ruchomych piasków.
Nieznane owady z długimi czułkami uważnie przyglądały się jego kostkom.
Nie przestraszył się ani przez chwilę. Od początku towarzyszyło mu uczucie ciepła i bezpieczeństwa. Znał tę kobietę lepiej niż siebie. Zaliczył ją niezliczoną ilość razy. Znał jej wymiary, myśli i możliwości. Jej pomoc pozwoliłaby mu wydostać się z sytuacji, która wydawała się bez wyjścia. Ona jednak bardzo szybko wysunęła się spod jego ramienia; zostawiła go na jakimś balkonie nagiego i niemogącego liczyć na niczyją pomoc. Naprzeciwko roztaczał się obraz zbombardowanego osiedla, z widocznymi dziurami po prochu strzelniczym.
Z drogi doszły go przekleństwa, klaksony i ostry szum samochodów.
Wkrótce, na pobliskim placyku, tłum ludzi zaczął skandować dziwne hasła.
Gdyby skorzystał z lornetki, zrozumiałby, co się dzieje. Gdyby „widowisko” go satysfakcjonowało, znowu mógłby zamknąć oczy. W przeciwnym wypadku musiałby się ukryć w swoim mieszkaniu lub okazać wzgardę, strzelając z karabinu, który stał oparty o balustradę jego wąskiego balkonu.
Cztery doniczki z szerokolistnymi roślinami kryły go, więc śledził niezwykłą okolicę bez obawy, że ktoś odkryje jego nagość. Prostokątny placyk pełen ludzi, wykopów i ruin został otoczony przez samochody, które wyglądały, jakby się nie poruszały. Okoliczne drogi były pełne podziemnych tuneli i ciasnych okopów. W wielu kątach widniały sterty pomarańczowych cylindrów i zdjętych rusztowań. Plastikowe ogrodzenia przeszkadzały pieszym w przemieszczaniu się pomiędzy chodnikami.
Dwie dziewczyny stały na środku placu oparte o siebie plecami i darły się do telefonów, równocześnie wymachując rękoma, by uwolnić się od obłoków pyłu. Jakaś kurtyzana w futrzanym płaszczu, z chytrym wyrazem twarzy, spoglądała na towarzyszącego jej handlarza obrazów, a potem rzucała się na przechodniów, aby zasypać ich bezsensownymi pytaniami.
Jakiś grubas trzymał w ręku dwa szaszłyki i wielce zaabsorbowany spoglądał na pięciu robotników w kaskach, którzy nieporadnie borykali się ze swoją robotą.
W pewnej chwili starzec w przetartym płaszczu zarzucił kule na ramię, chcąc wykonać skok przez rów, ale że źle wymierzył, więc zniknął w czeluściach miasta. A jakaś nerwowa kobieta wciągnęła gwałtownie wózek z dzieckiem na środek drogi, przerywając w ten sposób powolną jazdę pokrytemu rdzą samochodowi. Wściekły kierowca wyskoczył z auta i zaczął wyzywać kobietę ordynarnie, kopiąc rytmicznie w przedni zderzak.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.