Nowe życie
Data wydania: 2023
Data premiery: 25 lipca 2023
ISBN: 978-83-67639-70-5
Format: 145x205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 304
Kategoria: Literatura współczesna
47.90 zł 33.53 zł
I nagle poczuła się szczęśliwa. Uwolniona z więzów własnej pamięci.
Gotowa na przyszłość.
Łucja po trzech latach od śmierci męża powoli, ostrożnie rozpoczyna drugie życie. Czasem zadaje sobie pytania, dlaczego śmierć męża tak bardzo ją pogrążyła, skoro nawet nie byli dobrym małżeństwem. Owszem, mąż dał jej dom, dzieci, dostatnie życie, ale był chłodny, z drewnianymi rękoma i wiecznym milczeniem.
Czas mija, rany przestają jątrzyć. Łucja wyrusza w podróż na Majorkę, którą wciąż pamięta ze wspólnych wyjazdów. Wyrusza, by jeszcze raz – być może ostatecznie – skonfrontować się z przeszłością.
W Palmie poznaje starą kobietę o polskich korzeniach – Cecylię Fiszel, która wraz z mężem Żydem niezmiennie poszukującym własnej tożsamości, zamieszkała na Majorce. Między dwiema kobietami dość szybko zadzierzga się sympatia, przechodząca w wielką przyjaźń.
„Czasem kobieta boi się nawet na krótko zostać
bez oparcia, zabezpieczenia, pewności”.
(Clarissa Pinkola Estés, Biegnąca z wilkami)
I. Życie wciąż się toczy
1.
Brodziła ręką w gorącym piasku, pozwalała, by złote drobinki przesypywały się między palcami, łachocząc przyjemnie. Powietrze drgało od gorąca. Przez niedomknięte powieki przebijały się rozmazane obrazy nieba, które powoli, niemal niezauważalnie zmieniało kolor z świetlistego błękitu na głębszy niebieski. Słońce wciąż jeszcze parzyło skórę, choć chyliło się już ku zachodowi. Pojedyncze obłoki płynęły leniwie jak zagubione na morzu żaglówki. Leżała niemal przy samiutkim brzegu. Lekka fala lizała jej stopy. Ludzie omijali ją jak małą wyspę, jak zamek zbudowany dziecięcą ręką. Ostrożnie, by nie sypać piaskiem i nie bryzgać wodą, która przy brzegu była nieco zmętniała i zieleniła się przyniesionymi przez morze glonami.
Było jej dobrze. Właściwie – tak sobie nawet pomyślała – mogłaby tak leżeć już do końca życia. I to była chyba jedyna myśl, jaka pojawiła się w jej głowie. Bo w rzeczywistości nie myślała o niczym. Naukowcy powiadają, że nie istnieje coś takiego jak niemyślenie, bowiem myślenie o tym, że się nie myśli o niczym, jest niczym innym jak kontynuowaniem myślenia. W każdym razie ona myślała tylko o tym, co tu i teraz. O cieple, miękkości wody, błękicie, z każdą minutą tracącym ową intensywność, i o tych różnojęzycznych słowach, które splątane, wymieszane, powyrywane z kontekstu stanowiły polifoniczny pogwar. Nie było kompletnych fraz ani orzeczeń. Nie musiała nadstawiać uszu, nie musiała wyławiać z owej kakofonii dźwięków żadnego, który mógłby być skierowany do niej. Nie musiała nic. Mogła tak leżeć, brodzić palcami w piasku, pozwalać wodzie lizać swoje stopy, ciepłu wchodzić do swojego ciała.
Była sama. I bodaj pierwszy raz, nie pamięta od kiedy, ta konstatacja nie pociągała za sobą bolesnego ukłucia, szarpnięcia nerwu. Nie było w tym żalu, skargi, nie było pretensji. Nie chowało się za tym stwierdzeniem odczucie wewnętrznej pustki, dojmującego braku.
Tak mogłoby wyglądać umieranie. Bezbolesne, bezmyślne, pozbawione przeszłości przenikanie do innego świata. Albo tylko znikanie z tego, który jest. Bo na dobrą sprawę nie miała pojęcia, czy wierzy w istnienie jakiegoś innego świata niż ten. Świat, który ona zna od ponad pięćdziesięciu lat i w zasadzie nie wyrobiła sobie o nim jakiegoś zdania. Poza tym, że jest.
Już chyba minął ten czas, kiedy wierzyła, że on jest gdzieś tam, ponad tym bezkresnym błękitem, w kosmicznej przestrzeni – i czeka na nią. Że spotkają się jak dawno niewidziani przyjaciele. I najpierw będą przypatrywać się sobie z pewną dozą niedowierzania, że zmieniłaś się i ty też jesteś jakiś inny, że może nie te same oczy i sylwetka jakby zmieniona, a potem zaczną opowiadać, co u ciebie, co u ciebie, i powoli przełamywać lody, które będą topnieć, kruszyć się, aż nagle dzielący ich dystans zniknie i znów będą parą długoletnich małżonków z własną historią miłosną, ze znaną genealogią, z dniami wypełnionymi tysiącem zwykłych spraw.
Już przestała wierzyć, czekać i tęsknić.
Za to coraz bardziej przerażała ją myśl o tym, że jest jej tak dobrze z samą sobą. Bała się tej myśli. Że ktoś ją usłyszy, że spojrzy na nią zdegustowany i powie: „No i po co był ten trzyletni spektakl? Ten one-man show? Po co te rozdzierające serce sceny desperacji? To szamotanie? To karmienie bólu? Pielęgnowanie żalu?”.
Morze szumiało coraz głośniej, jego zapach niesiony bryzą wdzierał się w nozdrza. Nie miała pojęcia, czy minęły minuty, czy już godziny. Zbyt leniwa była, by przerwać tę błogość, podnieść się, wygrzebać z torby telefon i sprawdzić, która godzina, zresztą w ostatniej sekundzie przypomniała sobie, że telefon zostawiła w hotelu. Podłączyła go do ładowania i całkiem o nim zapomniała.
Po zameldowaniu się w recepcji marzyła tylko o tym, by zrzucić z siebie nieświeżą sukienkę i przybiec tu, na plażę. Nigdy nie zapomniała tamtego uczucia rozkoszy, kiedy po trudach podróży znaleźli się na plaży. Wówczas było już na tyle późno, że w oddali migotały lampy cumujących w niewielkim porcie jachtów. Weszła do wody mimo jego napominania, że to nierozważne, że nie zna akwenu i jest nieświadoma, co się czai w odmętach. Że może prądy, wiry, że żarłoczne ryby! Nie słuchała. Parła do przodu. Z podwiniętą sukienką. Nawet nie zdążyła zamoczyć ud, gdy poddała się ciepłej fali i zanurzyła cała w morskiej toni. Światła w oddali niknęły i wynurzały się, jakby to one pławiły się w morzu, a nie ona płynęła na oślep, urzeczona miękkością i aksamitem. Gdy wróciła na brzeg, Edwin siedział naburmuszony. Patrzył na nią z dezaprobatą i kręcił głową. Najwyraźniej nie spodobał mu się ów entuzjastyczny akt jej przywitania z morzem.
– Zobacz, jak ty wyglądasz! Jak zmokła kura! Co pomyśli ten facet z recepcji? Wezmą nas za jakichś nieokrzesanych prostaków!
Zamknęła mu usta pocałunkiem. Z początku jej gest budził w nim konsternację, ale koniec końców poddał się mu.
Tamtej nocy kochali się długo i namiętnie.