
Obiecali mi raj.
Moje życie i prawda o zamachu na Papieża
Ali Agca
Przekład: Jan Jackowicz
Tytuł oryginału: Mi avevano promesso il paradiso. La mia vita e la verita sull'attentato al papa
Data wydania: 2013
Data premiery: 6 sierpnia 2013
ISBN: 978-83-7674-262-5
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 216
Kategoria: Literatura faktu biografie i dzienniki
29.90 zł 20.93 zł
13 maja 1981 roku Mehmet Ali Ağca na placu św. Piotra w Rzymie targnął się na życie Jana Pawła II. Turek muzułmanin dokonał zamachu na duchowego przywódcę chrześcijan, choć nigdy do końca nie wyjaśniono dlaczego i kto był zleceniodawcą tego aktu terroru. Sam zamachowiec wielokrotnie zmieniał zeznania i wprowadzał śledczych w błąd kolejnymi fałszywymi tropami.
Dzisiaj, po blisko trzydziestu latach spędzonych w więzieniu, już jako wolny człowiek Ağca postanowił wyznać prawdę. W swojej książce prowadzi czytelnika przez dzieciństwo i młodość w Turcji i opowiada o wszystkich czynnikach, które ukształtowały go na islamskiego bojownika. Opisuje swoje wcześniejsze działania terrorystyczne, ujawnia mocodawców, od których otrzymał rozkaz zabicia papieża i relacjonuje przebieg zamachu. Ujawnia też po raz pierwszy przebieg spotkania z Janem Pawłem II, jakie miało miejsce w 1983 roku we włoskim więzieniu Rebibbia.
Czy to, co pisze Ali Ağca w swojej książce rzeczywiście nosi znamiona prawdy? Czy człowiek, który tylekroć dawał fałszywe świadectwo, może ostatecznie stać się wiarygodny? Jest tylko jeden sposób, by się dowiedzieć – przeczytać, co ma do powiedzenia.
Dynamit
Nie mam żadnych kłopotów ze znalezieniem w Ankarze jedynego materiału wybuchowego, dzięki któremu mogę stać się sławny, przynajmniej w kręgu moich braci.
Dynamitu.
Kilogramów dynamitu.
Znajduję go bez problemów, są to świece gotowe do odpalenia. Kupuję je i zaczynam działać. Pierwsza partia kosztuje mnie uczciwą kwotę tysiąca lirów tureckich i wystarczy mi na kilka dni ćwiczeń.
W krótkim czasie Ankara zamienia się w beczkę prochu. Każdego dnia wybieram inną ulicę, aby odpalić na niej kilka świec. Dla mnie jest to zabawa, przynajmniej na początku. W mieście znajduje się wiele oddziałów i stowarzyszeń komunistów i stalinistów. Na Zachodzie komuniści to osoby uczciwe i ludzkie. Natomiast w Turcji po większej części są to osobnicy złaknieni krwi i okrutni dręczyciele. Uwielbiają Stalina, ich jedynego boga, tego samego, o którym nawet Nikita Chruszczow powiedział, że „nie jest istotą ludzką, ale bestią spragnioną krwi”.
Podchodzę do drzwi wejściowych tych stowarzyszeń w biały dzień i z odkrytą twarzą. Chwytam świecę, podpalam ją, rzucam i…bum! Budynek eksploduje. To znaczy, sypie się tylko fragment pobliskiej ściany. Nikogo nie ranię ani nie zabijam. Jest to tylko sposób na ćwiczenie się i napędzenie strachu wrogom. Jednym słowem, jest to zarazem zabawa i sposób na to, żeby zwrócić na siebie uwagę.
W mieście rozszerza się panika jak plama oliwy.
Dzienniki piszą o mnie, choć nie znają mojej tożsamości, a ich tytuły głoszą: „Polowanie na bombowego szaleńca z Ankary”. Zadają sobie pytanie: „Kim jest zamachowiec z Ankary?”. A ja uśmiecham się pod wąsem, którego nie noszę.
Pewnego dnia postanawiam wziąć na cel siedzibę tureckiego Trybunału Konstytucyjnego. Bo w rzeczywistości moimi i naszymi wrogami stają się prędko nie tylko komuniści, ale wszyscy ci, którzy nie podzielają narodowej ideologii SzarychWilków. A zatem cały aparat władzy w Turcji.
Tym razem działam błyskawicznie. Kradnę motocykl i zatrzymuję się kilka metrów od wejścia do Trybunału. Gdy wydaje mi się, że w pobliżu nie kręci się zbyt wiele osób, zapalam motor. Włączam jedynkę, a jednocześnie podpalam lont świecy. Podkręcam gaz na cały regulator i mijając drzwi wejściowe, rzucam moją małą bombę. Rozlega się przerażający huk, zwiększony przez pudło rezonansowe wewnętrznego dziedzińca. Karetki pogotowia, auta policyjne, wszędzie uzbrojeni stróże prawa. Po paru minutach siedziba Trybunału zostaje otoczona ludzkim kordonem nie do przebicia. Niedługo potem wracam na miejsce zdarzenia, ale już bez kasku i motocykla. Nikt nie wie, że to ja byłem sprawcą. Nikt się mną nie interesuje. Czuję się niezwyciężony. Kto i co może mnie zatrzymać?
Takie samo wydarzenie powtarza się kilka dni później. Tym razem dochodzę do wniosku, że powinno wylecieć w powietrze wejście do siedziby największej tureckiej partii politycznej, Cumhuriyet Halk Partisi (CHP), czyli Partii Ludowo-Republikańskiej. Ale ten wybuch nie powinien przypominać poprzednich. Chcę podnieść poprzeczkę i próg ryzyka, wzbudzić jeszcze więcej dyskusji na mój temat. Łączę ze sobą pięć świec. Moi koledzy z Szarych Wilków wiedzą o każdej mojej akcji. Chcę ich jednak wprawiać w coraz większe osłupienie.
Biegnę. W biały dzień, mając twarz zasłoniętą dużym szalem, pędzę w kierunku siedziby CHP. Na mój widok ludzie cofają się ze strachem. Trzymam w ręku pięć świec. Wszystkie zapalone.
Znalazłszy się kilka metrów od celu, rzucam moją prymitywną bombę. I siedziba partii drży w posadach. Nikt nie odnosi obrażeń. Nikt nie ginie. Ale jest mnóstwo strachu. Trzęsą się fundamenty budynku. Wszyscy uciekają na dwór.
– Allah! – wołam przed odejściem.
Wszyscy patrzą na mnie z przestrachem. Ale nikt nie ośmiela się mnie zatrzymać. Policja spóźnia się, spóźnia się za bardzo, jak na mnie.
W ten sposób zdobywam wśród Szarych Wilków autorytet, o jakim jeszcze kilka tygodni temu nie mogłem nawet marzyć. Staję się kimś, kogo trzeba szanować, staję się liderem. Po zamachu na CHP moi bracia nadają mi przydomek, którego jeszcze dziś używają wobec mnie niektórzy dawni przyjaciele. Brzmi on „Imparator”, które to słowo oznacza Cesarza albo Imperatora. Zostaję Imperatorem.
Wybór przydomka nie jest bez znaczenia. Ponieważ imię, którym zostajesz obdarzony, wskazuje stopień wiarygodności, jaką cieszysz się wśród rebeliantów. Mój autorytet sięga najwyraźniej szczytów hierarchicznej skali.
Wojna Szarych Wilków z aparatem władzy, z komunistami, z zachodnim światem została otwarta. W tej wojnie wyróżnia się ten, kto ma więcej charakteru. A ja pokazuję, że go posiadam.
Także turecki rząd stał się już naszym, a więc i moim wrogiem. Nie chcemy wspierać tych, którzy nami rządzą. Chcemy wesprzeć Allaha i Turcję jako wielką islamską potęgę.
W krótkim czasie staję się integralnym elementem najtwardszego i najbardziej nieprzejednanego ugrupowania Szarych Wilków, które za jedyny drogowskaz uznaje Allaha, a za jedyną godną przeżycia rasę turecko-islamską. Cała reszta, od rządzących Turcją po władze krajów zachodnich, od komunistów z całego świata po wyznawców innych religii niż islam, przede wszystkim żydów i chrześcijan, to nic innego jak wrogowie, których trzeba obalić i unicestwić.
Walczymy przeciwko całemu światu. Walczymy przeciwko obowiązującemu systemowi. Walczymy w imię Allaha, my, Szare Wilki, czysta rasa w kraju ludzi, którzy się sprzedali.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.