Ochroniarz Churchilla
Przekład: Kamil Janicki
Tytuł oryginału: Churchill's Bodyguard
Data wydania: 2011
Data premiery: 30 maja 2011
ISBN: 978-83-7674-102-4
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 364
Kategoria: Historia
34.90 zł 24.43 zł
Wiele osób pragnęło śmierci Winstona Churchilla. Zadaniem detektywa Scotland Yardu, Waltera Thompsona było zagwarantowanie, by żadna z nich nie dopięła swego celu. Przed drugą wojną światową na życie Churchilla czyhali egipscy nacjonaliści, indyjscy separatyści i Irlandczycy z IRA. Później nagrodę za głowę brytyjskiego premiera wyznaczył Hitler. Przez cały ten czas Thompson podążał za Churchillem krok w krok, niczym cień. Strzegł wojennego przywódcy Wielkiej Brytanii nie tylko przed wrogiem, ale i przed jego własną brawurą i lekkomyślnością. Kiedy Thompson napisał pierwszą książkę, poświęconą doświadczeniom z okresu międzywojennego, spotkała się ona z aprobatą samego Churchilla. Druga została uznana za zdradzającą zbyt wiele – wszelkimi sposobami powstrzymywano więc jej publikację. Wprawdzie w końcu ukazała się drukiem, ale wyłącznie w ocenzurowanej wersji. „Ochroniarz Churchilla” to książka oparta na oryginalnym rękopisie oraz innych, nigdy niepublikowanych materiałach. Autor odmalowuje unikalny portret brytyjskiego premiera. Pozwala także czytelnikowi przyjrzeć się relacji, która przetrwała ponad dwadzieścia lat i przerodziła się w zaskakującą przyjaźń.
Zapoznawanie się z tobą
Tego poranka, w lutym 1921 roku, słońce świeciło radośnie, ale pogodny nastrój w żadnym razie nie udzielał się sierżantowi policji Walterowi Henry’emu Thompsonowi, służącemu w Wydziale SpecjalnymScotland Yardu.Wchodził on właśnie po schodach budynku przy Sussex Square, nieopodal Hyde Parku w Londynie. Był to dom parlamentarzystyWinstona Churchilla, aWalter – „Tommy” dla niemal każdego poza członkami rodziny (taki już jest los Thompsonów) – w obliczu gróźb ze strony Sinn Féin został tego dnia oddelegowany do pracy w roli jego ochroniarza.
„Czułem wielki niepokój, ponieważ panowało w naszym gronie przekonanie, że był to człowiek trudny do chronienia i o zmiennych humorach” – napisał po latachWalter. „Niektórzy zmoich kolegów przetrwali z tymprzydziałemzaledwie parę dni. Jak stwierdził jeden ze starszych oficerów: »To istny tyran«”.
Krótkie spotkanie, które wówczas nastąpiło, zdawało się tylko potwierdzać obawy. Uprzednio Walterowi zdarzyło się już chronić premiera, Davida Lloyda George’a. Gdy po raz pierwszy rozmawiali, Lloyd George z uśmiechem stwierdził: „A więc to ty jesteś moim nowym aniołem stróżem”. Churchill tymczasem: „Powitał mnie niemal pogardliwie. Zmierzywszy wzrokiem, lakonicznie stwierdził: »Cóż, staraj się nie następować mi za bardzo na odcisk«, po czym wrócił do swojego gabinetu”.Walter w okamgnieniu znalazł się z powrotem za progiem, przeklinając funkcjonariusza, który nagle zrezygnował z przydziału, zamiast nadal dbać o bezpieczeństwo ministra kolonii i sił powietrznych.
Poza tym przeklinał swoje szczęście. Tego ranka przyszedł do pracy wcześniej niż zwykle, by załatwić parę spraw związanych z działalnością policyjnego klubu atletycznego, w którym pełnił rolę sekretarza. Jest całkiem prawdopodobne, że ochranianie Churchilla zlecono mu tylko z tego powodu, iż przełożony natrafił na niego w budynku. Sierżantowi zostało pocieszanie się myślą, że przydział potrwa zaledwie dwa tygodnie. Zagrożenie ze strony Sinn Féin zostało wykryte przez Scotland Yard niecałe trzy miesiące wcześniej. Komórka z Glasgow postanowiła podjąć próbę porwania Churchilla, Lloyda George’a i innych oficjeli w odwecie za ciągłe odmowy nadania Irlandczykom prawa do samorządu. Niewykluczone, że to Churchill był celem numer jeden. Sprzeciwiał się irlandzkiej autonomii (Home Rule), odkąd został posłem. Jako szef Admiralicji podczas I wojny światowej wysłał nawet okręty do Irlandii, by zażegnać jednemu z nawracających kryzysów (w efekcie sprowokował bunt). Później, jako minister wojny i minister spraw wewnętrznych, z żelazną surowością realizował strategię antyterrorystyczną wymierzoną w Irlandzką Armię Republikańską. Zaledwie przed rokiem, w marcu, powołał tymczasowo „specjalną żandarmerię kryzysową” – tak zwanych Czarno-Brunatnych, których brutalność zraziła opinię publiczną po obu stronach Morza Irlandzkiego. Nawoływał też do przeprowadzania egzekucji (mimo że sam przyznał, iż „trawa rośnie na polu bitwy, ale nigdy na szafocie”). Powieszenie osiemnastoletniego Kevina Barry’ego – pierwsza egzekucja od 1916 roku – wywołało kolejną falę okrucieństw.
Jakby tego było mało, istniało jeszcze ryzyko, że zamach na Churchilla zorganizuje jakiś sympatyk bolszewików.Wokresie pracy w ministerstwie wojny Churchill wspierał rosyjską Białą Gwardię zarówno ludźmi, jak i bronią. Przy tej okazji deklarował, że „bolszewizm trzeba zadusić, póki leży w kołysce”.
Oficer uprzednio odpowiedzialny za ochronę Churchilla sypiał w domu przy Sussex Square na przemian z pewnym konstablem. Walter powinien był wziąć na siebie porównywalne brzemię. „Jednak wierząc, że będę z nim [Churchillem] przez dwa tygodnie, nową pracą interesowałem się tylko w takim stopniu, w jakim było to absolutnie konieczne. Traktowałem »Winstona« jak rutynowy przydział, a sypianie u niego każdej nocy zostawiłem młodemu”. Walter wolał wrócić do swojej rodziny, do dzielnicy Sydenham w południowym Londynie.
***
Losy Churchilla i jego ochroniarza przecięły się po raz pierwszy już dziesięć lat wcześniej, podczas policyjnej obławy na Sidney Street we wschodnim Londynie. Kiedy rozeszły się wieści po akcji policyjnej, Walter przyszedł zobaczyć, co będzie się działo. Członkowie gangu łotewskich uchodźców, którym poprzedniej nocy przeszkodzono w obrabowaniu sklepu jubilerskiego, zastrzelili trzech policjantów, kiedy ci podjęli próbę aresztowania. Znaczną część gangsterów otoczono teraz w domu przy Sidney Street. Na miejsce oprócz policjantów przybyła także kompania gwardii szkockiej. Walter przepychał się „przez podekscytowany tłum. Ze starego domu dobiegały strzały. Odpowiadał im ogień karabinów policyjnych i gwardyjskich. Niektórzy funkcjonariusze skryli się na dachach z drugiej strony, inni przyklęknęli na widoku, niczym brytyjscy wojacy podczas bitwy pod Waterloo”. Podczas strzelaniny zginął kolejny policjant, a dom stanął w ogniu. Ze środka wyniesiono dwa ciała.
Zanim kłębiący się dym zapełnił ulice i przysłonił mi widok, zdążyłem jeszcze zauważyć przyjazd dżentelmena w czarnym, filcowym kapeluszu i płaszczu tego samego koloru, z karakułowym kołnierzem. Powiedziano mi, że był to Winston Churchill, minister spraw wewnętrznych. Z rozdziawioną gębą patrzyłem, jak kule lecą w stronę człowieka, który w przyszłości miał zostać moim szefem w Scotland Yardzie. sir Patrick Quinn stał za Winstonem, kiedy jeden z pocisków wystrzelonych przez bandytów przeleciał na wylot przez jego kapelusz. Niewiele brakowało, a Winston, stojący na samym przedzie, zostałby trafiony. Jak bardzo ekscytująca nie byłaby ta jatka, Walter miał na głowie własne problemy: amerykański producent koszul, w którego londyńskiej filii pracował jako magazynier, popadł w tarapaty finansowe (i wkrótce miał splajtować). Katastrofy dopełnił wypadek, w efekcie którego zostały zniszczone wszystkie kołnierzyki w magazynie. Przez niedopatrzenie nie przybito na nich zawczasu stempla „Made in USA”. Pomyłkę poprawiano w tak wielkim pośpiechu, że w momencie ponownego pakowania koszul tusz nie zdążył jeszcze wyschnąć. Niemal cały zapas poszedł na przemiał. Mając dwadzieścia jeden lat bez jednego miesiąca, Walter dumał nad swoją przyszłością. Materiał filmowy z obławy na Sidney Street puszczano wieczór po wieczorze w Palace Theatre*. Na widok ministra spraw wewnętrznych goście teatru gwizdali, buczeli i krzyczeli „za- strzel go!”. Jeśli Walter też tam był, to niewykluczone, że przyłączył się do skandującego tłumu: „Sporo już o nim słyszałem.
Wiele opinii zrodziło się z powodu jego szczerego do bólu sposobu bycia, które wielu raziło i budziło wyraźną awersję. Ta niechęć wpływała także na mnie i bez wyraźnego powodu również go nie lubiłem!”. Takie zdanie o wnuku księcia wypowiedziane przez syna agenta ubezpieczeniowego z klasy robotniczej z Brixton nie może dziwić.
Waltera czekały trzy kolejne spotkania z Churchillem. Pierwsze przydarzyło się w 1915 roku, kiedy jako młodszy detektyw zastąpił w pracy kolegę, który wziął wolne. Przy tej okazji towarzyszył politykowi na trybunie na placu Horse Guards Parade, gdzie „usypano niewielkie pagórki, a w różnych miejscach poustawiano samochody-zabawki z napędem gąsienicowym. Winston z wielkim zainteresowaniem patrzył, jak pojazdy próbowały wtaczać się na poszczególne przeszkody. Prosił, by na ich drodze ustawiono dodatkowe utrudnienia i uśmiechał się, kiedy małe samochodziki z łatwością je pokonywały. Z ekscytacją stwierdził: »moglibyśmy zamontować broń na takich pojazdach «”. Z czasem Walter uświadomił sobie, że „to był historyczny moment”. Obserwował miniaturową wersję tego, co Churchill miał określić mianem „okrętu lądowego” – czołgu.
Wkrótce po tym Walter został wysłany do Southampton – jedynego angielskiego portu nieopanowanego do reszty przez wojskową krzątaninę. Oddział funkcjonariuszy Scotland Yardu w każdym tygodniu odprawiał tam 5000 osób przybywających na Wyspy i opuszczających je drogą morską. Na celowniku policjantów byli szpiedzy i wywrotowcy. Po raz kolejny nasz bohater zetknął się z Churchillem w Dniu Rozejmu* w 1918 toku, kiedy przypadkiem znalazł się w tłumie na ulicy Whitehall po dostarczeniu do Scotland Yardu pewnego delikwenta podejrzanego o szpiegostwo. Słuchał, jak Churchill wygłasza krótkie przemówienie – stojąc w samochodzie, ze łzami płynącymi po policzkach. Potem wrócił do Southampton, by późne godziny nocne spędzić na motocyklowej eskapadzie po uliczkach miasta „z trzema kolegami cisnącymi się w bocznym wózku, po ulicach ozdobionych flagami”.
W Southampton Walter znowu wpadł na Churchilla, który przybył nadzorować demobilizację wojsk wracających z Francji. Wojna była skończona, żołnierze wracali do domu z kontynentu i byli zastępowani ludźmi, którzy nie widzieli żadnych walk. Duża część tych nowych żołnierzy, przebywających w obozie w mieście, odmówiła wyjazdu za granicę. Winston usłyszał o tym na statku, w drodze powrotnej z Francji, i zażądał, by go do nich zabrano. Kiedy stanął przed tłumem zbuntowanych rekrutów, ci zaczęli gwizdać i krzyczeć. Mimo to zaczął przemawiać, a zebrani stopniowo cichli. Podkreślił, że są potrzebni do realizacji kluczowego zadania – pełnienia roli armii okupacyjnej. Większość zdawała się usatysfakcjonowana takim wyjaśnieniem, ale niektórzy wciąż szemrali między sobą. Teraz Winston sam się zdenerwował i krzyknął bez ogródek: „Popłyniecie czy wam się to podoba, czy nie. Jeśli będzie trzeba, to choćby pod bagnetami mężczyzn, którzy walczyli”. Na tym problemy się skończyły a żołnierze wkrótce wypłynęli do Francji.
Walter nie współczuł żołnierzom. „Służba państwu” należała do jego podstawowych wartości i osobiście nie miał wątpliwości, że rekruci powinni byli realizować swój obowiązek. Później odkrył, że obowiązki wobec ojczyzny miały równie wielkie znaczenie dla Churchilla. Łączyło ich znacznie więcej, niż początkowo podejrzewał.
Dwa tygodnie mijały bardzo powoli. Churchill spędzał poranki w ministerstwie kolonii, natomiast popołudnia w Izbie Gmin. Gdy czasem zdarzało mu się iść do domu na obiad, Walter łudził się, że będzie mógł wcześniej skończyć służbę. „Cóż za iluzja. Wracaliśmy do Izby i siedzieliśmy tam przynajmniej do jedenastej, a niekiedy nawet do drugiej w nocy. Czasem zdarzało się, że szedł do parlamentu o trzeciej po południu i opuszczał go dopiero nad ranem. To oznaczało konieczność czekania bez końca, ponieważ nigdy nie wiedziałem, kiedy dokładnie wyjdzie. Oczywiście rzadko się zdarzało, by był w stanie podać mi konkretną godzinę, bo przecież zawsze w Izbie mógł się zrodzić jakiś problem wymagający jego interwencji w związku z obowiązkami ministerialnymi”. Osobiście Churchill wydawał mu się kompletnie „nieprzystępny. Mówił tylko »dzień dobry, Thompson, dobranoc, Thompson«. Szczególnie irytowało mnie to, że odruchowo mówił „dobranoc”, chociaż niemal zawsze był już ranek”. Walter uważał wówczas Churchilla za człowieka „trudnego, niemal fałszywie skromnego, działającego bez rozwagi (…), bezmyślnego i egocentrycznego”. Marzył tylko, by ich wspólna praca dobiegła wreszcie końca. Kiedy dwa tygodnie minęły, „wszedłem do gabinetu mojego szefa w Scotland Yardzie i powiedziałem: »Bardzo by mi zależało na zwolnieniu z tego przydziału ochronnego, sir«. Starałem się wygłosić te słowa tak, aby brzmiały bardziej jak żądanie niż prośba. Szef spojrzał na mnie z uśmiechem. »A więc nie chcecie tego, Thompson? « – zapytał. »Nie, sir« – powtórzyłem. Jego uśmiech wygiął się w sadystycznym grymasie. »Czy tego chcecie czy nie, to dalej będzie wasz przydział« – stwierdził. – »Winston zażyczył sobie, byście nie odstępowali go na krok«”. Walterowi dosłownie odebrało mowę. Był dotąd przekonany, że Churchill nie mógł go znieść. Co ważniejsze, uświadomił sobie, że ochranianie tak hiperaktywnej postaci oznaczało, że „po raz pierwszy w moim życiu musiałem być gotowy na poświęcenie pracy swojego życia osobistego. I wyglądało na to, że nie mam żadnego wyjścia poza odejściem ze służby”.
Powlókł się na Sussex Square na rozmowę z Churchillem. „W chwili, gdy wchodziłem do domu, byłem dość przygnębiony. Jego sekretarka powiedziała, że jaśnie pan przyjmie mnie na kilka minut. Winston dreptał to w jedną, to w drugą stronę gabinetu, rozmyślając nad czymś w iście groteskowy sposób. Szalona koncentracja przywodziła na myśl jakąś burleskę. Gdyby to w tamtych czasach Walt Disney stworzył Myszkę Miki, byłbym gotów uwierzyć, że właśnie chód tego człowieka stanowił inspirację dla słynnej kreskówki”. Emocje, jakimi Walter darzył w tym momencie Churchilla, nie wymagają objaśnienia, ale został dosłownie zbity z tropu „urzekającą zażyłością” sposobu, w jaki powitał go minister. Do tego obdarzył go „ludzkim i bardzo krzepiącym uśmiechem”. Po tym, jak Walter złożył zapewnienie, że „zaangażuję się w wykonywanie swoich obowiązków w sposób jak najmniej uciążliwy”, Churchill podziękował i dodał: „Nie mam wątpliwości, że będziemy się dobrze dogadywać”. Następnie „znowu zaczął chodzić po gabinecie, całkiem zapominając o mnie i sekretarce”. Walter znowu znalazł się za progiem i sam nie wiedział, co myśleć. Churchill przejął kierownictwo w ministerstwie kolonii całkiem niedawno, z inicjatywy Lloyda George’a. To stanowisko wiązało się z całą masą problemów i drażliwych tematów. Minister kolonii odpowiadał za Irlandię, ale też za wszystkie kolonie i protektoraty przejęte przez Wielką Brytanię w wyniku wojny, w tym tereny na Bliskim Wschodzie, czyli Półwysep Arabski,Mezopotamię (dzisiejszy Irak), Egipt i Palestynę. Cały ten region stanowił istną beczkę prochu. W Egipcie domagano się niepodległości i doszło tam do kilku krwawych powstań. W Palestynie, gdzie Brytyjczycy zobowiązali się do utworzenia stałej ojczyzny dla Żydów, kipiała nienawiść i rywalizacja arabsko- żydowska. Ogółem Bliski Wschód był jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w całym ówczesnym świecie. Już kilka tygodni po zostaniu ochraniarzem Churchilla Walter wyruszył tam u jego boku. Churchill miał poprowadzić konferencję w Kairze, której celem było ustalenie sposobów zarządzania nowymi terytoriami. Pełnił podwójną rolę, bo jako minister sił powietrznych zamierzał w tym samym czasie ocenić, czy szwadrony RAF-u – istniejącego dopiero od niecałych dwóch lat – byłyby w stanie pilnować porządku w Egipcie. Lotnicy robili to już w Mezopotamii, ale w kraju nad Nilem szalała otwarta rebelia przeciwko Brytyjczykom. Wykorzystanie RAF-u miało pozwolić na zaoszczędzenie funduszy potrzebnych do utrzymywania stałych garnizonów i na wykorzystanie sił lądowych w innych miejscach. Aby poradzić sobie z obydwoma zadaniami, Churchill zabrał ze sobą lorda Trencharda, szefa sztabu sił powietrznych oraz swojego głównego doradcę w sprawach arabskich, T.E. Lawrence’a – znanego lepiej jako Lawrence z Arabii. Trenchard zrobił naWalterze wrażenie jednego z najbardziej oziębłych i nieprzystępnych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkał (później przyszło mu do głowy, że szefa sztabu można by porównać do sfinksa). Lawrence był jego kompletnym przeciwieństwem. Ochroniarza szczerze ujęły jego „zabawne, cyniczne dygresje”, dodające smaczku rozmowom. Jednocześnie nie był w stanie uwierzyć, że ten „nieśmiały, niechlujny, a nawet dziwaczny człowieczek w istocie zasłużył na miano »niekoronowanego króla Arabii«”. Walter wyjeżdżał już wcześniej – swój pierwszy paszport dostał, by towarzyszyć Lloydowi George’owi podczas rozmów pokojowych w Belgii – ale tym razem wcale nie cieszyła go perspektywa podróży. Wyjazd miał potrwać do kwietnia i wymagał pozostawienia w Anglii żony Kate, trzech młodych synów i córeczki, która urodziła się przed zaledwie kilkoma miesiącami. Do tego doszła jeszcze sprzeczka z Churchillem. Jechali akurat pociągiem z Paryża do Marsylii, gdzie miała do nich dołączyć odpoczywająca na Riwierze pani Churchill. Następnie czekała ich przeprawa morska do Aleksandrii. Walter stał na korytarzu i palił swoją starą brujerkę. W pewnym momencie otworzyły się drzwi przedziału, wyszedł przez nie osobisty sekretarz Churchilla i „przez otwarte drzwi Winston zobaczył, co robię. Zawołał do mnie ostro: »Zgaś to paskudztwo. Jeśli już musisz palić wczesnym rankiem, to pal papierosy i to wyłącznie tureckie«. Jako nałogowy palacz gustujący w fajkach i nielubiący papierosów, a szczególnie tych tureckich, Walter nie miał wątpliwości, że minister przesadził. Zresztą, sam kopcił „cuchnące cygara, z których pierwsze zapalał zaraz po śniadaniu”. Trudno orzec, jak nasz bohater wyobrażał sobie Egipt, ale z pewnością nie przewidział tego, co w rzeczywistości towarzyszyło zawinięciu liniowca do aleksandryjskiego portu. „Kiedy przystąpiliśmy do cumowania, uderzyła nas fala gorąca i chmary owadów. (…) Na nabrzeżu zgromadził się tłum Egipcjan i Arabów w tarbuszach na głowach. Na widok Winstona i jego ekipy schodzących po trapie zaczęli wznosić wściekłe okrzyki”. Lawrence mówił, że „Masy Arabów były niebezpieczne i podburzone”, ale „nawet Winstona zaskoczył jazgot, który po chwili przerodził się w istne crescendo furii”. Zaniepokojony Walter przylgnął „do swojego człowieka”. Całą ekipę pośpiesznie wsadzono do czekających samochodów sił powietrznych. Jeszcze zanim został zmuszony do ponownego osłaniania Churchillów własnym ciałem, przed tłumem zgromadzonym pod hotelem, Walter miał już pewność, że „większość Aleksandrii była nastawiona do nas wrogo”. A sprawy wcale nie zmierzały ku lepszemu. Podczas wizyty w obozie RAF-u (pierwszej z szeregu podobnych) na miejscu z przodu samochodu Churchilla, które Walter powinien zająć jako jego osobisty ochroniarz, usiadł starszy oficer RAF-u i nakazał mu przesiąść się do samochodu jadącego z tyłu. „Ponieważ nie miałem żadnego realnego doświadczenia w tych sprawach, a ta część wizyty leżała w gestii RAF-u, niezbyt orientowałem się, na ile przewyższał mnie rangą”. Tego samego dnia pani Churchill usłyszała intruza w pokoju sąsiadującym z tym, w którym ją zakwaterowano. Było to pomieszczenie, gdzie zamknięto skrzynie z oficjalnymi dokumentami. Walter rzucił się do drzwi, w ostatniej chwili przyłapując „Araba gramolącego się na dach i próbującego ratować skórę”. Nic nie zginęło, ale przez ten incydent Churchill nakazałWalterowi zostać w ciasnym, dusznym pokoiku na noc. Na pospiesznie załatwionym łóżku polowym, z rewolwerem pod poduszką, w ogóle nie dało się zasnąć. „Nie zdążyłem się jeszcze przyzwyczaić do upału i byłem w bardzo kiepskim nastroju. Dobrze, że nikt więcej nie próbował się włamywać: jak nic zarobiłby kulkę”. Temperatura i zaduch nie były jedynymi przyczynami bezsenności. Lokalna policja poważnie traktowała pogłoski, jakoby motłoch planował zaatakować rano samochody w drodze na stację, na której ministerialna ekipa miała wsiąść do królewskiego pociągu do Kairu, oddanego do dyspozycji Churchilla przez samego króla Fuada I. Ostatecznie zdołano dotrzeć na dworzec bez żadnych komplikacji. Walter zadbał, by wszyscy wyszli z hotelu przez tylne drzwi i wybrał trasę wiodącą bocznymi uliczkami. Problemy dogoniły ich zaraz po tym, jak pociąg z lśniącą, białą lokomotywą i wagonami w tym samym kolorze ruszył w drogę. Kiedy skład zwolnił przed przejazdem kolejowym, „wszystkie okna z jednej strony zostały rozbite w drobny mak”. Walter pozostał w drzwiach prowadzących do królewskiej salonki, a Lawrance udał się na koniec wagonu, gdzie: wielka zgraja paskudnie wyglądających Egipcjan usiłowała uczepić się zewnętrznych parapetów okien. Przez cały czasWinston siedział zupełnie spokojnie w rogu. Nieporuszony sytuacją nadal palił cygaro. Znajdowałem się zaraz za nim, trzymając jego kasetę na dokumenty, kiedy przez rozbite okno wleciał do środka kamień, uderzając tuż obok nas. Winston obrócił się w moją stronę i powiedział: „Thompsonie, lepiej by było, gdybyś przekazał kasetę Archiemu [sir Archibaldowi Sinclairowi, jego parlamentarnemu sekretarzowi]. Wkrótce może się okazać, że będziesz potrzebować obu rąk”. Jednak nie okazało się to konieczne – pociąg zaczął nabierać prędkości. Zahamował niespodziewanie dopiero kilka kilometrów przed Kairem, nie na żarty niepokojąc Waltera. Na szczęście skład zatrzymali dwaj brytyjscy oficerowie sztabowi. Wsiedli do pociągu i poprosili ekipę o przejście do podstawionych samochodów. Takie rozwiązanie pozwalało uniknąć ponownego spotkania z motłochem, tym razem na stołecznym dworcu. Już na samym początku podróży Lawrence ostrzegł Waltera, że „życie Churchilla będzie zagrożone, gdy tylko postawi stopę na arabskiej ziemi”. Teraz sir Thomas Russell – Russell Pasza, twórca Korpusu Wielbłądziego i zwierzchnik egipskiej policji – dołożył mu kolejnych zmartwień. W hotelu poprosił ochroniarza na słowo i wyjaśnił mu, że: „Churchill jest w wielkim niebezpieczeństwie. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie spuszczaj go z oczu. Nikomu nie ufaj, ani białemu ani czarnemu. Pilnuj go jak własnego życia – nawet w zaciszu jego własnej alkowy”. Udawszy się do pokoju Churchilla,Walter zastał go przy biurku, piszącego. Minister polecił mu, by przestał się martwić i odświeżył się przed kolacją. Ochroniarz poszedł do swojego pokoju, wpierw rozmawiając jeszcze z zarządcą hotelu. Upewnił się, że wszyscy pracownicy zostali poinstruowani, by zachowywać szczególną czujność. Chwilę później, gdy właśnie się mył, do drzwi zapukał portier z informacją, że Churchill nagle opuścił budynek – pieszo i w pojedynkę. Czując serce w gardle, Walter czym prędzej zarzucił na siebie ubranie i wybiegł na ulicę. Pospieszny rekonesans nie przyniósł żadnych rezultatów. Ktoś z obecnych w hotelu zasugerował, że Churchillowi znudziło się czekanie na wysokiego komisarza, feldmarszałka Allenby’ego, i sam poszedł na spotkanie z nim. Walter upewnił się, gdzie mieszka Allenby i popędził tam jak oszalały. Na miejsce dotarł akurat w chwili, gdy Churchill wychodził na zewnątrz. Beztrosko, z uśmiechem na ustach przywitał się z ochroniarzem. Walter w żadnym razie nie zamierzał odwzajemniać wyrazów sympatii. Miał za sobą kilka stresujących dni i ciężką noc, a człowiek, którego chronił, kompletnie go zawiódł. „Wwybuchu gniewu rzuciłem w jego stronę: »Sir, tak nie może być. Jak niby mam się wami opiekować, jeśli traktujecie mnie w ten sposób? Czynicie wykonywanie mojej pracy po prostu niemożliwym«”. Wprawdzie zdania zostały wypowiedziane w nerwach, ale z wystarczającą dozą szacunku i „w pełni oficjalny, właściwy dla Scotland Yardu sposób”. Mimo to Walter obawiał się, że mógł przesadzić. Reakcja Churchilla całkowicie go zaskoczyła: „Z jego słów wprost wylewała się łagodność: »Wprzyszłości będę robić wszystko, by ci pomóc, Thompsonie. Dopiero zaczynamy się wzajemnie rozumieć«”. Kiedy w późniejszym czasie ochroniarz rozmyślał nad tym incydentem – tym „pierwszym doświadczeniem czegokolwiek przypominającego zażyłość w kontaktach z nim” – doszedł do wniosku, że był to Churchillowy sposób na powiedzenie: „Przepraszam, Thompson, ale nie możesz oczekiwać, że kiedykolwiek będę się zachowywać jak potulna owieczka. Musisz po prostu próbować za mną nadążyć”. Reszta dnia przebiegła spokojnie, nie licząc perypetii związanych z chłopcem pokojowym. Ten „zwalisty jegomość”, pewien nubijski eunuch, już wcześniej potrzebował pół godziny na przyniesienie Walterowi wody do golenia. Wykonanie polecenia zajęło mu tak dużo czasu, że przybył zaraz przed portierem donoszącym, iż „Churchill się wymknął”. Teraz minister był z powrotem bezpieczny, a Walter mógł wrócić do uprzednich czynności. Udał się do zarządcy, by poskarżyć się na jakość obsługi. Wodpowiedzi usłyszał, że w przypadku niezadowolenia klienta solidny kopniak stanowi najskuteczniejsze rozwiązanie. Nasz bohater zażyczył sobie świeżej wody do golenia. Znowu minęło pół godziny, zanim pojawił się Nubijczyk z parującym kubłem wody. Zostawił go na toaletce i odwrócił się w stronę drzwi. Kiedy tylko „najbardziej wydatna część ciała eunucha zniknęła za drzwiami”, Walter postanowił pójść za radą zarządcy. Z satysfakcją obserwował, jak pokojowiec „rzucił się przed siebie wzdłuż korytarza, potykając się o własne nogi i wydając okrzyki godne zarzynanej świni”. Raz jeszcze Walter musiał pożegnać się z perspektywą snu we własnym pokoju. Russell Pasza zasugerował mu, by położył się w małym pokoiku łączącym sypialnie Churchillów. Tak też uczynił, choć był bardzo zawstydzony. „Gdy któreś z nich szło w nocy do pokoju drugiego, to rzecz jasna, będąc przyzwyczajonym do spania z otwartymi uszami i jedynie przymkniętymi oczami, natychmiast się budziłem”. Jeszcze przed opuszczeniem Sussex Square Churchill poprosił Waltera o zajęcie się jego przyrządami malarskimi na czas podróży. „Nie wiedząc, co się święci” ochroniarz odparł, że zrobi, co w jego mocy6. Zdążył już tego pożałować. W Marsylii, gdzie Churchill poprosił go o rozstawienie sztalug podczas oczekiwania na liniowiec, upaćkał sobie farbą garnitur (Churchill wymienił go w Kairze). Teraz minister chciał malować piramidy i Walter doszedł do wniosku, że „malarstwo nie było dla niego zwykłą pasją, lecz chorobą, więc naprawdę nie potrzebowałem wiele czasu, by zacząć odczuwać zmęczenie na samą myśl o niewdzięcznym zadaniu taszczenia tych cholernych skrzyń”. Martwił go fakt, że będąc „obwieszonym zestawem malarskim, z rozkładanymi sztalugami na ramieniu, długą skórzaną torbą – podobną do worka golfowego – zawierającą nogi od stołu, dyplomatką z tubkami farby i innymi narzędziami, oraz taboretem i parasolem” w razie potrzeby nijak nie byłby w stanie chwycić za rewolwer. Niemniej jednak pobyt pod piramidami wiązał się także z pewnym zabawnym epizodem. Za malującym Churchillem ustawiła się grupka brytyjskich żołnierzy, nieuprzejmie mu dogadując („Cholibka szefie, jak wy kładziecie tę farbę. Dobrze, że nie próbowaliście się nająć do malowania ścian u mojego starego brygadzisty. Zaraz by was wywalił na bruk”). Jakież było ich zaskoczenie i zawstydzenie, gdy okazało się, że malarzem jest nie kto inny a minister Churchill („Na Boga, to Winston!”). Znacznie mniej wesoło zrobiło się Walterowi, kiedy wyszło na jaw, że Churchill wraz z paroma członkami ekipy zaplanował wielbłądzią wyprawę do grobowców w Sakkarze. Kawalkada szejków i innych dostojników, którzy towarzyszyli im konno, wyglądała nad wyraz barwnie, ale Walter skupiał się raczej na samym wytrzymaniu eskapady. Wspominał, że czuł, jak jego „kręgosłup i żebra obijały się o siebie nawzajem”. Jednak to nie on, a Churchill spadł z wielbłąda. To przyprawiło Waltera „niemalże o zawał serca”. Arabowie zawrócili swoje stające dęba konie i ochroniarz przez moment obawiał się, że mogą stratować ministra. Miał zarazem wrażenie, że w okrzykach rzucanych przez lokalnych dygnitarzy słyszy wyrazy gniewu. Później okazało się, że w rzeczywistości „proponowali oni, by wielki pan wsiadł na grzbiet jednego z ich wierzchowców i nie narażał się dalszą podróżą »okrętem pustyni«”. Churchill, któremu nic się nie stało, otrzepał pył, odburknął, że „zaczął podróż na wielbłądzie i tak też ją ukończy”, po czym ponownie wdrapał się na swojego dromadera. Przynajmniej Lawrence dostrzegł w tej sytuacji coś zabawnego. „Twój wielbłąd wiedział, że będzie mieć zaszczyt dźwigać cię na plecach, Winstonie. Z dumy aż się nadął na samą myśl o tej sposobności. Potem, widząc mierny styl twej jazdy, doszedł do wniosku, że jednak nie może mieć na grzbiecie wielkiego człowieka, o którym tak wiele słyszał, lecz najzwyczajniejszą osobą, której należałoby się czym prędzej pozbyć. Tak więc spuścił całe to powietrze, popręg siodła się poluzował – i poleciałeś na ziemię!” Churchill nie tylko ukończył dwuipółgodzinną podróż do nekropolii, ale uparł się na powrót tą samą metodą. Towarzyszyli mu wyłącznie Lawrence i ochroniarz, gdyż reszta grupy bez wahania wybrała jazdę samochodem. Gdy w końcu wyprawa dobiegła końca, a obolały Walter opadł na siedzenie samochodu, w którym czekali już jego dwaj towarzysze, Churchill pozwolił sobie na „najbardziej nieuprzejmy z możliwych docinków. Pochylił się w moją stronę i zachichotał: »Jesteście dzisiaj nad wyraz dziarscy, Thompsonie. Dawno nie widziałem, żebyście tak skakali«. Przez kolejne parę dni Walter tak wiele razy nasłuchał się uwag o swojej dziarskości, że miał ich już serdecznie dość. Kiedy Churchill zaangażował się w negocjacje prowadzone w ramach konferencji,Walter wreszcie mógł się odprężyć: o bezpieczeństwo dbali kompetentni ludzie Russella Paszy. Tylko pod gołym niebem za życie ministra wciąż odpowiadał nasz bohater. Z tego obowiązku zwolniono go po raz drugi podczas kurtuazyjnej wizyty złożonej przez Churchilla królowi Fuadowi w pałacu Abdin. Feldmarszałek Allenby, podobnie jak wspomniany uprzednio oficer sił powietrznych, zajął miejsce Waltera w samochodzie Churchilla.Mając przeciwko sobie autorytet bohatera narodowego, który pokonał Turków podczas I wojny światowej (a zarazem dostrzegł charyzmę Lawrene’a i zapewnił temu „nadpobudliwemu i niechlujnemu oficerowi” broń oraz pieniądze potrzebne do utrzymania przy życiu arabskiej rewolty wspomagającej działania brytyjskich sił ekspedycyjnych), Walter nie miał innego wyjścia jak tylko przesiąść się do drugiego samochodu. Raz jeszcze czuł się dotknięty faktem, że uniemożliwiono mu realizację obowiązków. Przynajmniej Allenby z sympatią zapewnił go: „Dam z siebie wszystko, by chronić twojego cennego pana”. Pierwszy samochód dotarł do pałacu, a Walter z ulgą pomyślał o tym, jak bardzo budynek przypomina Pałac Buckingham. Nagle na plac wdarł się potężny tłum rozwrzeszczanych i wymachujących rękoma ludzi. Churchill i Allenby zdążyli przejechać przez bramę, zanim strażnicy zatrzasnęli ją ze szczętem, pozostawiając drugi samochód po złej stronie muru. W powietrzu zaczęły latać kamienie, „momentalnie przepłaszając wartowników z ich stanowisk”. Przednie światła i szyba posypały się w drobny mak, a motłoch zaczął napierać na stopnie nadwozia samochodu. Niektórzy z napastników mieli w rękach kije. Wtedy doszło do najpaskudniejszego incydentu podczas całej podróży na Bliski Wschód. Towarzysz Waltera, sierżant RAF-u, krzyknął: „Panie Thompson, proszę nie używać pistoletu, ograniczcie się do pięści”.Mający w butach ponad 180 centymetrów, ważący 80 kilo i szczycący się potężną klatą (efektem ćwiczeń atletycznych, treningów jujitsu i wrestlingu)Walter nie potrzebował dodatkowych zachęt: „to było coś dokładnie w moim stylu”. Jeszcze zanim skończył dwadzieścia lat, pełnił rolę sparing partnera różnych zawodowych bokserów na ringach południowego Londynu. Później, jako gliniarz odbywający piesze patrole, nieraz czynił użytek ze swoich potężnych pięści. Teraz wspólnie z sierżantem uzbrojonym w klucz francuski spuścił napastnikom takie manto, że ci wycofali się spod pałacu. Urzędnicy królewscy wyszli przed bramę, by rozmówić się z garstką, która pozostała na miejscu. Po chwili pojawił się także Churchill, by wrócić do hotelu, zanim tłuszcza zbierze się na kolejną.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.