Ofiara
Przekład: Ewa Wojtczak
Tytuł oryginału: Sacrifice
Data wydania: 2009
Data premiery: 22 kwietnia 2009
ISBN: 978-83-6038-396-4
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 356
Kategoria: Fantastyka i groza
29.90 zł 20.93 zł
Pełen mrocznej erotyki i krwawej grozy horror zdobywcy Bram Stoker Award. Ariana – zabójczyni w winylowym stroju, przywodząca na myśl czarnego kota, zwabia mężczyzn do pokojów hotelowych, gdzie morduje swoje ofiary i tnie ich ciała na kawałki. Tyle przynajmniej wie prasa. Kolejne zwłoki znajdowane są w każdy niedzielny poranek. Ariana poprzez te rytualne zbrodnie, pragnie uzyskać moc, która pozwoli jej władać demonami. Reporter Joe Kieran szukając śladów tajemniczej morderczyni, spotyka nastoletnią autostopowiczkę, Alex. Dziewczyna wybiera się w Góry Skaliste. Joe szybko odkrywa, że Alex nie jest zwyczajną uciekinierką, lecz potrafi rozmawiać z duchami. Ten jej talent bardzo im się przyda..
Gdyby światło nieco przygaszono, kobieta pozostałaby zupełnie niewidoczna w ciemnościach. Była ubrana cała na czarno.
Całkowicie.
Nawet włosy miała okryte lśniącą czapeczką zakończoną dwoma spiczastymi trójkątami w kształcie kocich uszu. Dostrzec można było jedynie twarz, ale kiedy światła odbiły się od stroju, obsydianowo czarna góra kostiumu zmarszczyła się z ciemnym odbiciem, przyciągając wzrok mężczyzny.
Ryan Nelson zmierzył kobietę od stóp do głowy i nieświadomie oblizał usta.
„Nie do wiary, kurwa!” – pomyślał z podziwem.
Botki na dziesięciocentymetrowych szpilkach zlewały się z połyskują-cym czarnym trykotem, podobnie jak długie do ramion winylowe rękawiczki, które podkreślały każdy ruch ciała i mięśni. Nie, żeby kobieta poruszała się lub tańczyła. Siedział obok niej wcześniej w klubie ponad godzinę i nie widział, by wykonała jakikolwiek gest poza mrugnięciem.
Koci kostium z lateksu nie był czymś niezwykłym. W Austin, w stanie Teksas, panowała niedzielna noc i – co ważniejsze – było Halloween, więc kobieta-kot wydawała się najmniej niezwykłym z niesamowitych widoków, z jakimi miał do tej pory do czynienia. Władze miasta, sterroryzowane przez dziki tłum studentów teksańskiego uniwersytetu, który mieścił się zaledwie kilka przecznic od siedziby zgromadzenia stanowego, były zmuszone zamknąć dla pojazdów dzielnicę wokół Ulicy Szóstej, głównego traktu w centrum Austin. Dzieciaki z college’u i miejscowi krążyli razem po asfalcie w kostiumach będących wytworem dość wynaturzonej i okrutnej wyobraźni. Wampiry z rozmazanym tuszem do rzęs wychylały się z każdego otwartego okna baru niczym w amsterdamskiej dzielnicy domów publicznych. Były też obszarpane wiedźmy o żółtych wargach i pokryte krwią trupy. A kiedy wyszli zaczerpnąć powietrza, z balkonów drugiego piętra oglądali na ulicy poniżej paradę innych samodzielnie zaprojektowanych okropności. Przynajmniej trzech Chrystusów ciągnęło olbrzymie drewniane krzyże, mozolnie posuwając się ulicą, choć Ryan był absolutnie pewny, że na pierwotnym „spacerze”, który zainspirował kościoły katolickie na całym świecie do celebrowania „stacji krzyżowych”, nie używano krzyża z praktycznymi kółkami przyśrubowanymi do podstawy.
Chociaż na paradzie na pewno można było znaleźć wiele strojów cechujących się większą ekstrawagancją, swój dotychczas ulubiony Ryan dostrzegł u pewnej starszej kobiety. Miała na sobie podarte i pobrudzone zaschniętym błotem łachmany. Szła po zatłoczonej ulicy z talią obwiązaną sznurem, z którego zwisało kilka lalek — przywiązanych szpagatem za maleńkie kostki u nóg — o wyglądzie niemowląt. Ryan zakładał, że to były lalki… Z powodu smug krwi na umęczonych, pomarszczonych twarzyczkach nie miał pewności, a nie podszedł wystarczająco blisko, aby potwierdzić ewentualne bestialstwo lub mu zaprzeczyć.
Pod wieczór spędził na zewnątrz kilka godzin w chłodzie, drżąc wraz z tłumem w nietypowym jak na tę porę roku wietrze i śmiejąc się z dziwacznej wyobraźni sąsiadów, aż w końcu opuścił ulicę i wślizgnął się między przyjemne czarne ściany Elizjum – pozornie nijakiego klubu gotyckiego, który znajdował się za rogiem, nad Red River. W ciemnym świetle przebranie Ryana, biała farbka na jego twarzy i jasne nitki w pasiastym czarno-białym garniturze jarzyły się jaskrawoniebiesko i biało. Kiedy wszedł, przyciągnęła jego wzrok dziewczyna w fioletowym gorsecie, podartych kabaretkach i z pokrwawionym toporem w czaszce .Błysnęła uśmiechem spod czerwonej szminki i zachwycona, że go rozpoznała, wrzasnęła:
– Sok z żuka, Sok z żuka, Sok z żuka.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i skłonił, doceniając jej inteligencję. Potem przeszedł do baru, gdzie ochlapana krwią cheerleaderka w bardzo krótkiej złoto-niebieskiej spódniczce nalała mu drink o nazwie Pocałunek Wampira.
Didżej miksował ambient i eteryczne Delerium, podczas gdy „Sok z żuka”, czyli Ryan, znalazł krzesło przy parkiecie, gdzie zamierzał poczekać, aż koncert rozpocznie zapowiadany na ten wieczór zespół. Zajął puste siedzenie obok młodej kobiety w stroju kota i cicho gwizdnął w uznaniu dla jej przebrania.
Przez kilka następnych minut, gdy dyskotekowa kula i dwa reflektory rzucające czerwone i niebieskie światło wirowały w otępiającym rytmie nad podłogą, zmieniając się z psychodelicznych kręgów w pływające neonowe wężyki, Ryan rzucał ukradkowe spojrzenia na milczącą sąsiadkę. Zastanawiał się, czy przyszła z kimś. Teraz siedziała samotnie i nie piła. Kocimi oczyma wpatrywała się prosto przed siebie nad parkietem z twarzą bez wyrazu.
Przez godzinę nie zmieniła nawet pozycji, siedząc z jedną nogą założoną na drugą, ani nie podniosła z kolan dłoni w rękawiczkach. Nawet czarne kocie wąsy, które rzucały cienie na jej policzki, poruszały się tylko nieznacznie. Wyglądała jak posąg, którego zimne ciemne oczy wpatrywały się w jakiś punkt tuż nad podłogą, gdzie dwaj niezwykle chudzi mężczyźni, obaj w damskich przebraniach, czyli obcisłych skórzanych szortach i ażurowych koszulkach, wraz z jednakowo pucołowatymi kobietami o różowych i niebieskich włosach, w wysokich wojskowych butach, postrzępionych kawałkach spandeksu, tiulu i skręconych łańcuchach, poruszali się do muzyki jak chaotyczny, osobliwie nerwowy balet.
– Dzika noc, co? – zagaił Ryan po chwili, patrząc „kocicy” prosto w twarz. Jej mina się nie zmieniła. Kobieta nie odpowiedziała. Ryan wzruszył ramionami i wypił łyk swego drinka w kolorze krwi, zwracając się ku parkietowi.
Miejscowy zespół Murder Box podniósł w końcu instrumenty, a Ryan wstał z miejsca i podszedł bliżej sceny, kiwając głową do rytmu industrialnego rzężenia gitary i beczących syntezatorów. Facet przypominający Edwarda Nożycorękiego brzdąkał właśnie na basie, a jego sterczące czarne włosy rytmicznie podskakiwały. Młoda dziewczyna w stroju goth, czyli otulona w kuszące firanki ze zwiewnej czarnej koronki, które spowijały jej biodra i drażniły publiczność, przekrzykiwała do mikrofonu łomoczący rytm.
Po ich występie Ryan kupił sobie kolejnego drinka i poszukał miejsca, gdzie mógłby poczekać na występ głównej atrakcji wieczoru – jakiegoś zespołu z Florydy uprawiającego darkwave. Przedzierał się przez tłum rozmaitych upiorów oraz osób ubranych na czarno i z podmalowanymi na ciemno oczyma, po czym znalazł się z powrotem obok krawędzi parkietu tanecznego tuż obok kobiety-kota.
Usiadł.
„Kocica” nadal się nie poruszała.
– Nieźle grali, nie sądzisz? – spytał.
Przechyliła nieco głowę, tak że niemal spotkały się ich spojrzenia, szybko jednak znów spojrzała przed siebie, nadal milcząc.
Ryan zacisnął antracytowe usta, przywodzące na myśl martwego klauna, i westchnął. Najwyraźniej miał do czynienia z królową lodu. Ale była cudowna na swój lodowany, nieprzystępny sposób! Cóż, pewnie nie miała ochoty na podryw, nie tu i nie przez niego. Mogła jednak być przynajmniej choć trochę uprzejma! Im więcej o niej myślał, tym bardziej go wkurzała. Wystarczyłoby zwyczajne skinienie głową, jakiekolwiek potwierdzenie jego istnienia. Złośliwie pochylił się nad jej ramieniem i usiłując zachować powagę, rzucił zdanie zamierzone na rozwścieczenie towarzyszki tak bardzo, jak jego denerwowało jej milczenie. – Często tu przychodzisz? – spytał.
Nie było odpowiedzi.
Nawet cienia odpowiedzi.
Westchnął i po chwili wrócił do oglądania chłopców i dziewczyn w strojach gotyckich, kręcących piruety do ponurego samobiczowania w wykona-niu The Smiths. Parkiet powoli się zapełniał, ludzie torowali sobie drogę łok-ciami, aby podejść do sceny i zająć miejsca przed występem następnego wyko-nawcy.
I wtedy kobieta przemówiła.
Głos miała równie chłodny, jak oczy, lecz znaczenie jej słów było nie-dwuznaczne.
– Chcesz mnie stąd zabrać?
Ryan obrócił się nagle i spojrzał na nią. Czy rzeczywiście zadała pytanie, które właśnie usłyszał? Po raz pierwszy jej twarz była naprawdę zwrócona w jego stronę, oczy w pełni skupione na nim, nieruchome, oczekujące na od-powiedź. Mocno zaciskała blade wargi.
– Co takiego? – Chciał się upewnić.
– Pytałam, czy chcesz mnie stąd zabrać? – powtórzyła. Jej głos przypo-minał delikatne brzęczenie pięknego jak śmierć kryształu, był wysoki i dosta-tecznie kruchy, by się stłuc.
– Teraz? – spytał.
Poruszyła się pierwszy raz tej nocy i przeciągnęła prowokująco, równocześnie przesuwając w dół po lśniącym kostiumie ukrytymi w czarnych rękawiczkach dłońmi. Ryan patrzył na jej czarne palce sunące po miękkich wypukłościach mocno podkreślonej klatki piersiowej, a potem ześlizgujące się ku opiętym udom. Jej strój skrzypiał jak używana kanapa pokryta napiętą skórą, gdy kobieta przeciągnęła się po kociemu na krześle, a później otworzyła szeroko oczy i sprawdziła, czy jego zainteresowanie rośnie.
– Tak – odparła. – Muszę iść. Teraz.
Nie zastanawiał się długo. Umysł natychmiast wypełniły mu wizje, w których jego ręka rozpina ten obcisły winyl. Zerwał się na równe nogi. Pochylił się ku niej i wyciągnął dłoń.
Kobieta-kot uśmiechnęła się i kiwnęła głową, muskając jego przedramię chłodnym winylowym palcem. Podniosła się z powolnym, lecz słyszalnym chrzęstem kostiumu. Dzięki obcasom dorównywała mu wzrostem. Poruszała się wystudiowanym krokiem, dumnie idąc obok niego wśród tłumu w gotyckich kostiumach. Kierowali się do wyjścia. Ryan usłyszał za sobą ponownie czyjś krzyk:
– Sok z żuka, Sok z żuka, Sok z żuka.
– Myślę, że ktoś szczerze pragnie, abyś zniknął – zauważyła „kocica”.
– Wygląda na to, że niektóre pragnienia się spełniają.
– Mieszkam niedaleko stąd, w Marriotcie – oświadczyła.
– Świetnie.
Ruszyli ulicą wśród tłumu pomalowanych jarmarcznie twarzy i wybuchów pijackich śmiechów. Jej obcasy stukały na chodniku niczym seria z karabinu snajperskiego, lecz nie odezwała się. do czasu aż minęli bar U Stubba i spalone magazyny, po czym skręcili za róg i dotarli do mostu nad Waller Creek, niedaleko hotelu.
Pięć minut później Ryan wchodził za nią po schodach na dziedzińcu za hotelem, a potem po wypolerowanych granitowych kaflach holu. Wsiedli do windy i dotarli do pokoju 618. Kobieta włączyła światło i Ryan zauważył, że najwyraźniej przemeblowała pokój, ustawiając materac i ramę jednego z dwóch podwójnych łóżek przy ścianie.
Na podłodze, w miejscu, w którym – sądząc po śladach na dywanie – jeszcze niedawno stało łóżko, znajdował się obecnie krąg ułożony z przedmiotów przypominających kamyki. Kobieta kot obróciła się i przycisnęła swoją twarz do jego, pozbawiając go tchu w gwałtownym pocałunku. Patrzyła mu prosto w oczy.
– Lubię podłogę – oznajmiła i oblizała jego policzek od podbródka do ucha, przygryzając na koniec krótko jego płatek. – Może zrzucisz to ubranie? Poczujesz się swobodnie – syknęła. – Zaraz wracam.
Zniknęła w łazience i zamknęła za sobą drzwi. Ryan zdjął pasiasty garnitur i krawat, po czym zsunął buty i usiadł na zdemontowanym łóżku. Siedział i uśmiechał się wyczekująco, wsłuchując się w odgłos wody płynącej w sąsiednim pomieszczeniu. Wyobraził sobie, jak „kocica” wychodzi z łazienki odziana jedynie w ręcznik, a jej kruczoczarne, połyskujące włosy spływają na nagie ramiona w luźnych lokach.
Niestety, wyobraźnia go zawiodła.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.