
Opiekun lasu
Leszygród, tom 3
Elwira Dresler-Janik
Data wydania: 2025
Data premiery: 20 maja 2025
ISBN: 978-83-68364-52-1
Format: 145x205
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 448
Kategoria: Fantastyka i groza
69.90 zł 48.93 zł
Porywająca trzecia odsłona bestsellerowego cyklu Leszygród!
Pozostawiona wśród obcych Wszebora stara się odnaleźć szczęście u boku męża. Ten, nękany nocami przez zmorę, próbuje na własną rękę poradzić sobie z urokiem topielicy. Zaślepiony czarem nie dostrzega zachodzących w żonie zmian i dokonuje złych wyborów, które mogą zaważyć na ich wspólnym życiu.W Leszygrodzie Nawoja nie rezygnuje ze swoich postanowień. Dziewczyna za wszelką cenę próbuje znaleźć sposób na ocalenie siostry przed okrutnym losem topielicy. O pomoc skłonna jest prosić leszego, który przed laty złożył obietnicę jej ojcu. Nie straszne są jej nauki w chatce leśnej baby, gdzie poznaje przyjaznego domowika oraz skore do pomocy ubożęta. Próby, którym Jaga poddaje podopieczną, pozwalają jej wkroczyć w dorosłe życie. Nawojka dostrzega przeznaczoną jej miłość, ale przy okazji zmuszona jest wejść w układ ze złośliwym demonem wiatru.
Spokojne morze zawrzało, gdy czarne chmury skłębiły się na południu i zabarwiły niebo na grafitowy odcień. Mewy zamieniły się w odległe punkciki i odleciały w stronę wybrzeża. Nagły podmuch wiatru szarpnął żaglem z owczego runa, który wydął się na maszcie i załopotał niespokojnie. Poruszenie zapanowało wśród wojowników siedzący przy wiosłach. Pełni obaw przed zbliżającą się nawałnicą spojrzeli w górę i zaczęli szeptać modlitwy do pana Trzech Żywiołów oraz bogów należących do Wiary Ducha Przyrody. Porywisty wicher złapał strzępy słów przepełnionych nadzieją, a rozszalałe fale uderzyły natarczywie o kadłub drakkara. Spienione wtargnęły z hukiem na pokład, a Wężowe Oko niebezpiecznie zakołysało się na grzbiecie białego bałwana. Słona woda przelała się przez otwarty pysk węża pełzającego wzdłuż burty, rzeźbione łuski zalśniły od wody, a strugi deszczu spłynęły z długiego ogona. W tej samej chwili niebo przecięła błyskawica Peruna, a potężny grzmot zadudnił w uszach i przyprawił o ciarki na skórze podróżnych. Statek podskoczył, lecz zaraz gwałtownie opadł w chwili, gdy wybrzmiała komenda do zrzucenia żagla. Dwóch wojów gotowych wykonać rozkaz skoczyło do masztu i poluzowało szoty. W tej samej chwili strugi lodowatego deszczu spłynęły i zmoczyły zebranych na pokładzie.
– Wiosłować! Mocniej! – zawołał wojownik z Notry, gdy fala zbryzgała słoną wodą twarz ogorzałą od słońca.
– Czerwone Skały przed nami! – krzyknął jeden z mężczyzn i zasiał panikę wśród zebranych.
Głośne modlitwy do pana Trzech Żywiołów próbowały przebić się przez wściekły szum. Strach podszedł do gardeł i cały żywot przemknął przed oczami nieszczęśnikom, gdy poczuli skradającą się za plecami Śmiercichę. Przeklinali obcych z Leszygrodu, gdyż to przez nich wypłynęli na niespokojne wody. Byli żeglarzami i liczyli się z tym, że nie każdy wróci do domu, ale nie widzieli nic złego w narażaniu życia dla bogactw, które przywozili z letnich wysp lub Zaginionego Świata. Tym razem nie czekały na nich beczki z miodem, cenne materiały lub kosztowności. Zadanie było jasne: zostawić obcych na lądzie i wracać, zanim zamarznie Wąskie Gardło. Wzburzone o tej porze roku Lodowe Wody były zdradliwe i żądne nowych ofiar.
– Do tyłu! – padła komenda. – Wiosłować! Z całych sił, jeśli wam życie miłe!
Strugi deszczu lały się z nieba nieprzerwanym potokiem, przenikliwy wiatr wdzierał się pod przemoczone okrycia i kąsał skórę. Niespokojne morze pieniło się i huczało groźnie. Lęk ścisnął serce Bolemira, gdy potężne skały zamajaczyły przed nimi. Przetarł mokrą twarz i spojrzał z niedowierzaniem. Fale pchały ich na zgubną śmierć.
– Nawojo, przywiąż się! – krzyknął, złapał linę i rzucił siostrze pod nogi, lecz przerażona spoglądała, jak ściana wody wznosi się w górę, gotowa ich pochłonąć.
– Dziewczyno, rusz się! – Jaczewoj, który stał bliżej, szarpnął Nawoję za ramiona i prędko okręcił ją w pasie grubym sznurem, a następnie przywiązał do masztu. – Módl się – szepnął i, poprawiając wiązanie, zatrzymał wzrok na wilgotnej twarzy dziewczyny.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że zaszła w niej zmiana, wydoroślała, a w błękitnych oczach zagnieździł się smutek. Jaczewoj zapatrzył się na jedno mrugnięcie powiek i poczuł ukłucie w sercu. Prędko odtrącił wszystkie myśli, gdy silna fala podrzuciła statkiem i przycisnęła go do dziewczyny. Zatrwożona Nawoja poczuła ciepły oddech na policzku i spojrzała na mężczyznę. Zawstydzona jego bliskością nie potrafiła nic powiedzieć. Słowa cisnęły się na usta, lecz strach ją paraliżował. Z trudem oddychała ściśnięta grubą liną. Mokre włosy przyklejały się do jej zziębniętych policzków, ubranie przywierało do skóry i chłodziło ciało pokryte gęsią skórką. Z trudem opanowywała głośne szczękanie zębów, które przygryzały sine wargi. Odetchnęła, gdy rudowłosy mężczyzna chwiejnym krokiem przecisnął się między wioślarzami i dołączył do Bolemira przy sterze.
– Przyjacielu, jeśli z tego wyjdziemy, ulej miodu dla bogów! – zawołał Jaczewoj i cierpko się zaśmiał zagłuszony przez huk wody.
– Razem złożymy ofiarę za ocalenie życia! – krzyknął Bolemir, gotowy zaklinać bogów oraz los.
Pragnął jeszcze zobaczyć synów, ich roześmiane buzie okolone rudymi czuprynami. Choć jakaś mała cząstka wzywała go i kusiła spotkaniem ze zmarłą żoną. Odpędził złudne myśli i skupił się na swoim zadaniu. Mocniej zacisnął dłonie na sterze, aby wraz z innymi utrzymać drakkara ustawionego na właściwej pozycji.
– Trzymajcie się! – krzyknął jeden z wojowników i umilkł, gdy wysoka fala uniosła się nad statkiem.
– Nawoja! – Krzyk przerażonego Bolemira zmieszał się z jękami trwogi oraz trzaskiem łamanego drewna.
Spienione wody zakotłowały się, przelały przez pokład i porwały Wężowe Oko w górę. Nawoja poczuła silne uderzenie, słona woda zalała jej twarz i wdarła się do gardła. Dziewczyna zacisnęła powieki i pożałowała, że nie przeczekali zimy na wyspie. Od dziecka marzyła o przygodach, ale nie sądziła, iż mogą być tak niebezpieczne. Nie chciała umierać. Jeszcze nie teraz, była młoda i miała przed sobą całe życie. Nim strach wyrwał jej się z ust głośnym krzykiem, drakkar zawisł niebezpiecznie na grzbiecie spienionej fali. Żołądek podskoczył do gardła, w uszach zaszumiało, a przed oczami zawirowało. Miała wrażenie, że zaraz dotknie czołem ciężkich chmur, które kłębiły się tuż nad jej głową. Otworzyła zaciśnięte powieki. Czas zatrzymał się na chwilę i w dole zobaczyła skały rozpościerające się u wybrzeży. Wstrzymała oddech, a serce zabiło jej jak szalone. Krzyknęła przeraźliwie, kiedy statek runął z hukiem w dół. Wir ich okrążył, fale zakleszczyły się wokół Wężowego Oka, a głębiny rozwścieczonego morza pochłonęły zalęknione ofiary. Woda zabulgotała złowieszczo wokół Nawoi, a tysiące maleńkich igiełek wczepiło się w skórę, kiedy zimne macki pochwyciły ją w swoje objęcia. Do jej uszu dobiegał trzask łamanego drewna oraz stłumione krzyki. W panice szarpnęła za sznur, aby uwolnić się z więzów. Zmarznięte palce zesztywniały i z trudem uchwyciła supeł. Czuła, jak ułamany maszt ciągnie ją na dno. Pociemniało jej przed oczami, lecz nie ustawała w próbach odzyskania wolności. W końcu pociągnęła wystarczająco mocno i wiązanie puściło. Instynktownie zamachała ramionami, czując, że zaczyna się dusić z braku powietrza. Wierzgnęła stopami zaplątanymi w grube spódnice i wynurzyła się na powierzchnię. Z trudem złapała haust powietrza, lecz zaraz poczuła silne szarpnięcie za nogę. Wyrzuciła ręce przed siebie, aby złapać przepływającą deskę, lecz musnęła ją tylko opuszkami palców. Ciemna toń ponownie zamknęła się nad głową, a wewnętrzny strach zakwilił: „Już po tobie”. Poczuła przypływ energii, wiedziała, że musi walczyć. Dosięgła stopy, a następnie wymacała sztywnymi z zimna palcami linę ściskającą za kostkę. Szarpiąc się, odwinęła sznur i zdradliwy ciężar zaczął opadać na dno. Uwolniona zebrała w sobie resztkę sił i wynurzyła się na powierzchnię. Gdy tylko wystawiła głowę ponad fale, zachłysnęła się słoną wodą, która zaciekle ochlapywała twarz i szarpała mokre włosy. Zmarznięta Nawoja poruszała się z trudem, mokre ubranie ciążyło jak kamienie, sine wargi dygotały, a zęby głośno szczękały. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Popychana przez spienione bałwany złapała dryfującą deskę i kurczowo się jej uczepiła. Widząc skalisty brzeg, zaczęła mamrotać cichą modlitwę w nadziei, że Matka Mokosz ją usłyszy i cudem wyrwie ze szpon Śmiercichy.
– Bogini, ulituj się nade mną – szeptała pełna strachu. – Obiecuję, że upiekę kołacz z makiem, nazrywam ziół, z których uwiję wianek, i dary pozostawię w podzięce na rozstaju dróg.
Dawniej zaniosłaby żertwę do świątyni, ale szalony żerca spalił figurę Mokosz i Świętowita. Natomiast posąg Swarożyca pochłonął ogień nienawiści oraz żądzy, a nowi wyznawcy czcili teraz Welesa, pana zmarłych dusz. Dziewczyna pozostała wierna bogini, która była opiekunką kobiet oraz dzieci. To do niej zawsze wznosiła modły w nadziei, że wybawi ją z opresji. Niestety tym razem sytuacja była tak beznadziejna, iż cała otucha prysła. Zesztywniała od zimna Nawoja czuła, jak chłód lodowatej wody przenika do kości i z każdą chwilą odbiera cząstkę życia. Niemrawo poruszała skostniałymi stopami w nadziei, że uda się jej dopłynąć do brzegu, lecz fale wypychały ją w głąb zatoki. Słowa modlitwy przestały płynąć z sinych ust, a powieki opadły, dziewczynę ogarnęła nieprzenikniona ciemność. Obrazy z dzieciństwa przetoczyły się jak morskie fale przez piaszczysty brzeg i Nawoja znalazła się na ścieżce prowadzącej do domu. Nie czekając, pobiegła. Minęła wąską kładkę nad strumykiem, zagajnik młodych brzózek, gdzie kiedyś bawiła się z siostrami, i poczuła znajomy zapach rozłożystej lipy. Słodka woń unosiła się w powietrzu, a dookoła głośno brzęczały pracowite pszczoły. Stęsknione serce Nawoi mocniej zabiło na widok starej chatki. Prędko wbiegła na ścieżkę i dostrzegła małą Łabudkę, która roześmiana siedziała na kocu. Dalej Wszebora zrywała kwiaty na kolejny wianek, a bracia wiązali porwane sieci rybackie. Na progu chaty siedziała matka z robótką na kolanach, na schodach ojciec ostrzył sierp przed żniwami. Wszystkich ogarniało szczęście, bo byli razem. Nawoja ze wzruszenia otarła łzę napływającą do kącika oka i zamachała do bliskich, lecz nikt nie zareagował. Nie widzieli jej. Strach przepełnił dziewczynę, która ruszyła w stronę domu. Nagle niebo pociemniało i silny wiatr zerwał czerwoną wstążkę z warkoczyków najmłodszej siostrzyczki. Wystraszona Łabudka zapłakała głośno. Wszebora skoczyła na pomoc, lecz nadchodzący od strony lasu mrok odciął jej drogę i zatrwożona bezradnie przystanęła. Chłopcy rzucili się w kierunku przerażonej dziewczynki, lecz zaplątani we własne sieci upadli na ziemię. Matka z ojcem, widząc nieszczęście dzieci, poderwali się z progu.
– Nawojo! Ratuj się! – krzyczał ojciec, kiedy mrok pożerał kolejno przerażone dzieci.
– Tato! Mamo! – zawołała, lecz ciemność schwytała ją za ramiona i nie pozwoliła ruszyć się z miejsca.
Ogarnięta niemocą zawyła rozpaczliwie jak ranne zwierzę i spróbowała wyszarpnąć się ze szpon ciemności. Bezradnie pokręciła głową i zamrugała powiekami, gdy bliscy nagle znikli. Mrok, który jeszcze przed chwilą otulał ją swoim płaszczem, rozszedł się na boki i dostrzegła nieśmiałe promyki zachodzącego słońca. Poruszyła wargami, lecz głos nie przedarł się przez odrapane od soli gardło. Zakaszlała i wypluła zalegającą w płucach wodę.
– Na Peruna! Żyjesz! – zawołał przejęty mężczyzna.
Do jego policzków przylegały mokre rude włosy, przyklejały się do czoła, lecz na piegowatej twarzy rozciągał się uśmiech. Jaczewoj złapał dziewczynę w ramiona i mocno przycisnął w przypływie radości.
– Połamiesz mi żebra – jęknęła obolała.
Speszony własną wylewnością puścił Nawoję.
– Myślałem, że już cię Śmiercicha zabrała – sapnął lekko zarumieniony.
– Widocznie bogowie nie chcieli mnie jeszcze u siebie – powiedziała i rozejrzała się po wąskiej plaży usypanej z czerwonego piasku.
Wiedziała, że są na Krwistym Wybrzeżu, które chroniło port przed nieprzyjacielem od strony morza, ale nigdzie nie widziała Bolemira ani pozostałych rozbitków.
– Też nie wiem, gdzie jest – szepnął, jakby czytał w jej myślach i prędko dodał: – Mam nadzieję, że Perun go ocalił.
Nawoja zadrżała na myśl, że mogłaby stracić brata.
