Opiekunka Grobów
Przekład: Monika Orłowska
Tytuł oryginału: Graveminder
Data wydania: 2013
Data premiery: 11 czerwca 2013
ISBN: 978-83-7674-224-3
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 316
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
W niezwykle spokojnym miasteczku Claysville dochodzi do brutalnego morderstwa. Maylene Barrow, kobieta pielęgnująca wszystkie cmentarze w mieście, zostaje znaleziona we własnej kuchni w kałuży krwi. Ale szeryf nie przeprowadza śledztwa.
Do Claysville przybywa Rebeka, przybrana wnuczka Maylene. Z lotniska odbiera ją Byron, syn przedsiębiorcy pogrzebowego, zakochany w niej bez pamięci. Obydwoje mają za sobą osiem lat życia poza miasteczkiem, unikania siebie i rozmów o wzajemnej miłości, obydwoje też odczuwają niezrozumiałą ulgę, wkraczając w granice Claysville.
Wydarzenia przyspieszają, zdarzają się kolejne brutalne napaści, a Rebeka i Byron zaczynają odkrywać, że ich miasteczko rządzone jest w myśl dość niezwykłych zasad. Dowiadują się też, że dziedzicznie przypadają im obojgu bardzo ważne funkcje, zapisane w dziwacznym kontrakcie sprzed 300 lat. Ona musi przejąć po zmarłej babci funkcję Opiekunki Grobów, a on – po ojcu – rolę Grabarza i jej opiekuna. Spokój i bezpieczeństwo Claysville zależą od tego, czy ta para wypełni swe role starannie.
“Opiekunka Grobów” to romantyczny horror albo romans z elementami grozy w tle. Para głównych bohaterów musi odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie: czy kochają się, bo tak za nich ustalono, czy też ich miłość jest autentyczna i pomoże im w misji utrzymania ładu w świecie zmarłych.
Nikt tak nie kreuje światów, jak Melissa Marr.
Charlaine Harris
Marr serwuje ekscentryczne dark fantasy ukształtowane wokół tematów przeznaczenia, wolnej woli i zombie… Dobrze nakreśleni bohaterowie i ich burzliwe relacje sprawiają, że opowieść tętni własnym życiem.
Publishers Weekly
Jedną ręką Maylene wsparła się na kamiennej płycie. Z biegiem lat wstawanie z klęczek przychodziło coraz trudniej. Kolana wystarczająco dawały jej się we znaki, a tu jeszcze ostatnio artretyzm zaczynał atakować biodra. Strzepnęła ziemię z dłoni i spódnicy, a potem wyjęła z kieszeni niewielką piersiówkę. Starannie omijając zielone listki zasadzonych przez siebie tulipanów, Maylene przechyliła flaszeczkę nad ziemią.
— Proszę bardzo, mój drogi — wyszeptała. — Nie jest to księżycówka, którą dawniej popijaliśmy, ale tylko tym mogę się dzisiaj z tobą podzielić.
Przeciągnęła ręką po płycie. Żadnych skoszonych trawek zawieruszonych na dole czy rozpiętej u góry pajęczej sieci. Maylene przywiązywała wagę do najdrobniejszych szczegółów.
— Pamiętasz tamte czasy? Weranda z tyłu domu, słońce i słoiki… — przerwała, wspomniawszy ich słodką zawartość. — Byliśmy tacy niemądrzy… Myśleliśmy, że gdzieś tam wielki stary świat czeka, aż go podbijemy.
Pete, ze swojej strony, nie palił się do odpowiedzi. Ci, którzy leżą we właściwie doglądanych grobach, nie mówią.
Maylene dokończyła obchód po cmentarzu Słodkie Odpocznienie, zatrzymując się tu i tam, by zebrać gruz z nagrobków, wylać odrobinę alkoholu na ziemię i wyszeptać parę słów. Słodkie Odpocznienie figurowało na ostatnim miejscu tygodniowej rozpiski, lecz Maylene nie zaniedbywała żadnego z tutejszych lokatorów.
Jak na niewielkie miasteczko, Claysville obfitowało w cmentarze. Wedle prawa każdy, kto kiedykolwiek narodził się w granicach miasta, musiał być tu pochowany, wskutek czego martwi mieszkańcy Claysville przeważali liczebnie nad żywymi. Maylene nurtowało niekiedy pytanie, co by było, gdyby ci drudzy usłyszeli o interesie ubitym przez założycieli miasta, lecz gdy tylko próbowała poruszyć ten temat w rozmowie z Charlesem, spotykała się z odmową. Pewnych bitew nie mogła wygrać, niezależnie od tego, jak bardzo ich pragnęła.
Ani od tego ile, psiakrew, miały sensu.
Zerknęła na ciemniejące niebo. Dawno już powinna być u siebie.
Wypełniała swoje obowiązki tak dobrze, że już niemal od dekady nie pojawiali się goście, a jednak wciąż wracała do domu przed zachodem słońca. Nawyk ukształtowany przez całe życie nie chciał znikać, choć zdawałoby się, że powinien.
A może nie.
Maylene wetknęła właśnie piersiówkę do kieszeni z przodu sukni, gdy zobaczyła tę dziewczynę. Była tak wychudzona, że spod koszulki w strzępach wyzierał jej wklęsły brzuch. Nie miała butów, a w dżinsach na wysokości kolan widniały dziury. Smuga brudu na policzku przypominała róż nałożony niewprawną ręką. Pod oczami miała rozmazany tusz do kresek, jakby zasnęła bez demakijażu. Dziewczyna szła przez starannie utrzymany cmentarz, ignorując ścieżki. Kroczyła na ukos po trawie, aż stanęła obok Maylene, przed jednym ze starszych grobowców rodzinnych.
— Nie spodziewałam się ciebie — wymamrotała Maylene.
Ramiona dziewczyny uniosły się w niezgrabnym geście. Nie było to wojownicze wzięcie się pod boki ani też luzackie trzymanie rąk w kieszeni, wyglądało raczej jakby dziewczyna nie do końca panowała nad własnymi kończynami.
— Szukałam pani — odpowiedziała.
— Nie miałam pojęcia. Gdybym wiedziała…
— To już nieistotne. — Dziewczyna wykazywała duże skupienie.
— Grunt, że pani tu jest.
— Ano, prawda. — Maylene była zajęta podnoszeniem sekatora i konewki. Uporała się już ze szczotkami do szorowania i zgarnęła na kupkę większość swoich rzeczy. Butelki brzęknęły, gdy rzuciła konewkę na taczki.
Dziewczyna wyglądała na smutną. W czarnych jak ziemia oczach wezbrały jej niewypłakane dotąd łzy.
— Przyszłam tu do pani.
— Skąd miałam wiedzieć? — Maylene sięgnęła po listek, zaplątany we włosy dziewczyny.
— Nieważne. — Uniosła brudną dłoń, migając resztką czerwonego lakieru na paznokciach, lecz nie wiedziała chyba, co począć z wyciągniętymi palcami. W wyrazie jej twarzy dziecięcy strach walczył z zadziornością nastolatki, która ostatecznie zwyciężyła.
— Ważne, że tu jestem.
— No dobrze.
Maylene przeszła ścieżką do jednego z wyjść. Odszukała w torebce stary klucz, przekręciła go w zamku i pchnęła bramkę, która zaskrzypiała z lekka. Chyba powinnam szepnąć słówko Liamowi, zauważyła. Nieprzynaglany, sam z siebie nigdy o tym nie pamięta.
— Ma pani pizzę? — Głos dziewczyny rozbrzmiewał cicho w powietrzu. — I napój czekoladowy? Lubię te czekoladowe koktajle.
— Na pewno coś się znajdzie. — Maylene wyłapała drżenie we własnym głosie.
Za stara już była na niespodzianki, a fakt, że znalazła tutaj tę dziewczynę — w takim stanie — wykraczał poza pojęcie niespodzianki.
Nie powinna tu być. Jej rodzice nie powinni pozwalać, żeby się tak wałęsała. Należało zgłosić się do Maylene, zanim sprawy zaszły tak daleko. W końcu w Claysville obowiązywały pewne zasady.
Zasady przestrzegane właśnie z tej przyczyny.
Wyszły przez furtkę na chodnik. Poza granicami Słodkiego Odpocznienia świat nie był już tak schludny. Przez szczeliny w popękanym chodniku kiełkowały wysokie chwasty.
— Gdy na szczelinie staniesz, kręgosłup mamie złamiesz — wyszeptała dziewczyna, z całej siły opuszczając bosą piętę na spękany cement. Uśmiechnęła się do Maylene i dodała: — Im większa rysa, tym bardziej ją zaboli.
— Ta część się nie rymuje — zauważyła Maylene.
— Faktycznie. — Przechyliła głowę, by zaraz dokończyć: — Im większa dziura, tym gorszy uraz. Teraz się zgadza.
W miarę jak szły, dziewczyna poruszała lekko ramionami, nie do rytmu z nogami i w ogóle wytrącona z normalnego rytmu. Krok miała pewny, lecz stopy stawiała chaotycznie. Stąpała z taką siłą, że popękany cement ranił jej bose podeszwy.
Milcząc, Maylene pchała taczkę po chodniku, aż doszły pod jej dom. Kobieta zatrzymała się na podjeździe, jedną ręką wyjęła z kieszeni flaszeczkę i opróżniła ją, a drugą sięgnęła do skrzynki pocztowej. W głębi, złożona na pół, leżała zaadresowana koperta ze znaczkiem. Drżącymi palcami Maylene zdołała jakoś włożyć piersiówkę do środka, zakleić kopertę i umieścić ją na powrót w skrzynce, a potem podnieść czerwoną chorągiewkę jako znak dla pracownika poczty, że jest przesyłka do odebrania. Jeżeli sama nie wróci po nią rano, paczka pójdzie do Rebeki. Maylene położyła przelotnie dłoń na zdezelowanym boku skrzynki, żałując, że nie zdobyła się wcześniej na odwagę, by przekazać Rebece wszystko, co powinna wiedzieć.
— Jestem głodna, panno Maylene — przypomniała o sobie dziewczyna.
— Och, przepraszam — wyszeptała kobieta. — Zaraz ci zrobię coś ciepłego do jedzenia. Zaraz ci…
— W porządku. Pani mnie uratuje, panno Maylene. — W spojrzeniu dziewczyny była autentyczna radość. — Jestem pewna. Wiedziałam, że jeśli panią znajdę, wszystko będzie już dobrze.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.