Organista
Petter Amundsen, Erlend Loe
Przekład: Maria Gołębiewska-Bijak
Tytuł oryginału: Organisten
Data wydania: 2008
Data premiery: 13 maja 2008
ISBN: 978-83-6038-326-1
Format: 160x230
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 368
Kategoria: ...
39.90 zł 27.93 zł
Kim był właściwie Szekspir?
Co się stało z jego rękopisami?
Jaki sekret skrywa tajemnicza Wyspa Dębów?
Popularny w Norwegii pisarz, Erlend Loe, spotyka na swej drodze Pettera Amundsena, organistę z Oslo. Początkowo sceptyczny Loe daje się uwieść olśniewająco jasnemu logicznemu wykładowi Amundsena, którego teza jest szokująco śmiała…
Amundsen dość okrężną drogą zainteresował się swego czasu szyfrowaniem informacji (a było to jeszcze przed ukazaniem się bestsellera Dana Browna) i postanowił – wiedziony pewnymi wskazówkami – sprawdzić, na ile prawdopodobna jest teza, że pod postacią słynnego dramatopisarza epoki elżbietańskiej, Williama Shakespeare′a, kryje się Francis Bacon. Uderzyło go odkrycie, że nie istnieją manuskrypty szekspirowskich sztuk i sonetów, a jedynie ich pierwodruki, tzw. primo folio.
Organista trzyma w ręku klucz do jednego z największych, znanych ludzkości skarbów
Poszukiwanie skarbu wiąże się ściśle ze środowiskiem wokół Williama Szekspira, a główny trop to legendarne pierwsze wydanie dzieł Mistrza znad Avonu. Szekspir jest bramą do ukrytego świata tajemniczych organizacji, eleganckich szyfrów i prastarych symboli.
Jeśli organista ma rację, historia powszechna wymaga poważnej korekty
Książka nie opowiada o wspaniałości dramaturgii Szekspira, lecz o zawartych w niej ukrytych znaczeniach.
Poznaj sekret Szekspira.
Daj się wciągnąć w fascynującą intelektualną łamigłówkę.
Daj się uwieść szachowej rozgrywce, w której tylko nieliczni odnajdą błąd.
DO CZYTELNIKA
W niniejszej książce autorzy powołują się na wiele tekstów angielskojęzycznych. Tam, gdzie treść jest ważna dla argumentacji, teksty te zostały przetłumaczone. Wyimki ze sztuk Szekspira natomiast w przeważającej części występują w oryginale. Jest to spowodowane tym, że system kryptograficzny, którego odkrycie ma na celu ta książka, w głównej mierze wywodzi się z pojedynczych słów i zdań.
Poniższy tekst nie traktuje o tym, jak wspaniała jest dramaturgia Szekspira, lecz mówi o zamierzonej obecności ukrytych tam znaczeń oraz o tym, jakie skutki może to za sobą pociągać.
Część ilustracji znajduje się na osobnych wkładkach, numerowanych cyframi rzymskimi.
WPROWADZENIE
W którym Petter i Erlend spotykają się po raz pierwszy i Petter napomyka o wstrząsającej w piersiach teorii, która naprowadza Erlenda na myśl, że facet jest albo geniuszem, albo wariatem, a jeśli zwariował, to niewątpliwie warto dowiedzieć się o nim więcej.
Siedem albo osiem miesięcy przed zakończeniem mojej kadencji na stanowisku konsultanta w Norweskim Funduszu Filmowym zwrócono się do mnie z niezwykłą sprawą. Zadzwonił pewien producent i poprosił o spotkanie. O jego celu nie chciał jednak rozmawiać przez telefon. Nie znałem człowieka wcześniej, niemniej musiałem go potraktować poważnie, w taki sam sposób, jak na moim stanowisku, podchodzi się do z grubsza wszystkich tego rodzaju próśb. Tak to już jest, kiedy się reprezentuje państwo. Wszystko jest złotem, dopóki się nie udowodni, że rzecz ma się wprost przeciwnie. Umówiliśmy się zatem na spotkanie.
Tydzień później w moim biurze pojawiło się trzech facetów. Dwóch z nich było filmowcami i odniosłem niejasne wrażenie, że kiedyś ich już widziałem – przelotnie, na jakimś festiwalu, czy czymś takim. Natomiast trzeciego z nich nie rozpoznałem. Przedstawił się jako Petter Amundsen, organista. I to on był tu szefem, a przynajmniej tak mi się wydawało. Pozostała dwójka miała nakręcić film, lecz to Amundsen trzymał w ręku klucz do informacji, o czym miałby on być.
Producent zaczął od informacji, że przed kilkoma laty napisał książkę o niewyjaśnionej tajemnicy szkierów na wysokości Kragerř. Petter Amundsen przeczytał książkę i postanowił tę tajemnicę rozwikłać. Przewertował dokumenty w Archiwum Państwowym i w Królewskiej Bibliotece w Kopenhadze, a także obejrzał mapę z zasobów muzealnych. Dzięki nim znalazł to, czego innym się nie udało odkryć, chociaż próbowało wielu. Uczynił to na własną rękę, dla rozrywki – a przynajmniej tak to zostało przedstawione. W rezultacie producent filmowy i organista nawiązali kontakt.
Niedługo po tym Amundsen się odezwał, ponieważ jego zdaniem dokonał nowego odkrycia. I właśnie z tym projektem zgłaszają się do mnie po subwencję na realizację filmu dokumentalnego do dystrybucji kinowej. Mogą już w tej chwili obiecać, że materiał jest kontrowersyjny do granic możliwości i bez wątpienia zrobi furorę w kraju i za granicą, w skali, do jakiej żaden norweski pomysł dotychczas nawet się nie zbliżył.
Zgłosili się do mnie, ponieważ, jak sądzą, potrafiłbym im pomóc stanąć na wysokości zadania pod względem dramaturgii narracji, jak też w nie mniejszym stopniu dlatego, że potrzebują państwowej kasy.
Nastawiony dość sceptycznie, klapnąłem na krzesło w oczekiwaniu czegoś, co by miało więcej, jak to się mówi, mięsa na kości. Pałeczkę przejął Amundsen. Powie-dział, że chodzi o Szekspira, może największego pisarza, jakiego wydał świat, na pewno zaś najważniejszego dla języka angielskiego. Przez blisko czterysta lat jednak pojawiali się badacze i krytycy, podający w wątpliwość tożsamość Szekspira. Istnieje na ten temat cała masa teorii oraz literatury, lecz nikomu nie powiodło się przedstawienie jakichkolwiek dowodów, podobnie jak szekspirologom wszelkiej maści na świecie nie udało się wygrzebać zbyt wielu szczegółów z życia pisarza. Wiadomo, że żył, natomiast jego życiorys jest niedostatecznie udokumentowany i nie zachował się żaden list czy notatka, pisane jego ręką. Niemniej jednak tradycja badań szekspirowskich jest tak silna, że nawet dzisiaj ludzie nie wahają się publikować kolejnych artykułów i książek o życiu i dziele Szekspira, o jego dzieciństwie, życiu miłosnym i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy. Nigdy nie odnaleziono żadnego oryginalnego rękopisu Szekspira. Ani jednego. Zdaniem niektórych, sztuki napisał Francis Bacon, inni sądzą, że są one dziełem zbiorowym, nie brakuje też innych propozycji autorstwa. Mniej więcej kiedy pisałem te słowa (jesień 2005 roku), usłyszałem w radiu wiadomość, iż dwóch Anglików rzekomo udokumentowało, że niejaki Neville może być autorem sztuk Szekspira. Innymi słowy, tradycja jest w najwyższym stopniu żywa i żywotna. Do tej pory jednak wszelkie twierdzenia miały charakter hipotez i luźnych spekulacji, które można przyjąć lub odrzucić. Były kwestią wiary. Natomiast Petter Amundsen rozwiązał zagadkę i dysponuje dowodami, które, kiedy je ogłosi, wstrząsną literatami i całą resztą.
Jakimi dowodami? – pytam.
Tu i teraz nie będziemy się tym zajmować, powiada zagadnięty. Najpierw musi mieć pewność, że jestem pozytywnie nastawiony do wsparcia projektu i że zachowam to, co usłyszę, dla siebie. Dotychczas Amundsen wtajemniczył w swoje odkrycie tylko owych dwóch filmowców, każda zaś nowa osoba dopuszczona do tej wiedzy stanowi oczywiste ryzyko. Jeśli informacje wyciekną, stracą kontrolę nad całością. Mogli pójść do BBC albo do Discovery Channel, albo wręcz do Hollywoodu i na pewno od razu uzyskaliby zgodę na produkcję, lecz w takim wypadku straciliby prawo do dysponowania materiałem. Petter Amundsen powiada zaś, że wie, co ma w ręku, i że musi zadbać o ochronę swojego odkrycia.
Opowiada dalej o Oak Island, będącej prywatną własnością wyspie u wybrzeży Nowej Szkocji, gdzie od dłuższego czasu poszukuje się skarbów. Przed kilkoma wiekami zaczęło tam kopać kilku chłopców. Znaleźli szyb wypełniony ziemią i co trzy metry poprzedzielany drewnianymi grodziami. Dokopawszy się trzydziestu metrów w głąb, nieopatrznie uruchomili zmyślnie skonstruowany mechanizm, który w ciągu jednej nocy wypełnił szyb wodą. Tak więc wszystko wskazuje na to, że ktoś zbudował ten szyb w taki sposób, by uniemożliwić przypadkowym osobom dotarcie do tego, co zostało tam zakopane. Po tym zdarzeniu znalazło się wielu chętnych do kopania, lecz jest to zadanie skomplikowane i kosztowne, przy tym stosunki własnościowe na wyspie sprawiają, że niełatwo jest uzyskać pozwolenie na prowadzenie badań. Jednakże Amundsen i filmowcy się tam dostali i przeprowadzili pomiary, które utwierdziły organistę w jego przekonaniach. Poszukiwacze skarbów nie bardzo wiedzą, czego na wyspie szukać, tymczasem Amundsen jest pewien, że zarówno wskazówki z tekstów, jak i znaleziska in loco wskazują, iż na Oak Island zakopano przedmioty mające bezpośredni związek z pochodzeniem dzieł Szekspira. Być może są to nawet same rękopisy, zakonserwowane w rtęci.
To mi zaczyna wyglądać na oczekiwane mięso na kości – całkiem obiecująco. Poszukiwanie skarbów, zapadnie wodne, skrzynie mogące zmienić bieg historii… Brzmi doprawdy kusząco. Niemniej muszę zgłosić swoje zastrzeżenia. Spiskowe teorie wo-kół Szekspira to obszar, na którym się nie znam. Przypuszczalnie dałbym się bardzo łatwo oszukać. Powiadam więc, że sprawa wydaje się ciekawa, lecz nie posiadam w tej chwili narzędzi potrzebnych do rozstrzygnięcia, czy Amundsen jest geniuszem czy oszołomem.
Zgadzam się na spotkanie za kilka tygodni dla zapoznania się z dalszymi szczegółami.
Zanim owa trójka zapukała do drzwi mojego biura, miałem do Szekspira i jego dzieł stosunek raczej normalny i na luzie. Obejrzałem skromną liczbę przestawień teatralnych i całkiem sporo filmów opartych, pośrednio lub bezpośrednio, na jego sztukach. Pewnego lata jakiś czas temu przeczytałem, leżąc w hamaku w górach, garść jego dramatów po angielsku i sprawiło mi to przyjemność. Zrobiłem to głównie dlatego, że, jak uznałem, nadszedł po temu czas. Odniosłem wrażenie, iż nie wypada się dłużej przyznawać, że się nie czytało jego sztuk w oryginale. Pamiętam też, jak pomyślałem, że są świetne, że stanowią literacką ucztę, że Szekspir tworzy charaktery i sytuacje, jak również konflikty wyraziste, a przez to pociągające. Chyba się nawet kilkakrotnie uśmiechnąłem, ponieważ mistrz nie waha się przed wprowadzeniem ni stąd, ni zowąd duchów i zjaw, czy im podobnych, jeśli mu to pasuje.
Tak więc nie czytałem wszystkich jego sztuk, nie byłem także przesadnie zainteresowany tymi, które przeczytałem. Niemniej potwierdzam, że Szekspir jest wielki, przewyższa większość twórców i – interesując się dramaturgią i literaturą – nie można go pominąć. Jednocześnie, choć sam sobie dotąd tego właściwie nie uświadamiałem, trochę mi się uprzykrzył. Czy nie można by już z nim skończyć? Na takich myślach się chyba łapałem, podobnie jak czasami przyłapywałem się na pragnieniu, by teatry grywały Ibsena z nieco mniejszą częstotliwością. Kiedy się po raz kolejny wystawia Hamleta czy Norę, zamiast rozejrzeć się za czymś świeższym, to do pewnego stopnia w oczywisty sposób ogłasza się upadłość. Jednakże w oczekiwaniu na nowego geniusza trzeba grać starych. To się rozumie samo przez się.
Muszę tu także wtrącić, że fascynuje mnie fakt, iż ktoś, cztery stulecia po śmierci, potrafi tak bardzo nadawać ton jak Szekspir. Istnieje w wielu współczesnych dramatach, choć odbiorca czasami nawet sobie tego nie uświadamia, na pewno zaś nie uświadamia sobie tego sam twórca. Szekspir jest w pewnym sensie tak uniwersalny, że niektóre tematy i motywy towarzyszą nam, nawet jeśli posiadamy zaledwie śladową wiedzę o jego sztukach. Obejrzałem większość filmów Kurosawy, zanim do mnie dotarło, że w jakiś sposób wiążą się z Szekspirem. Dzieci zaś raz za razem oglądają Disneyowskiego Króla Lwa, nie przypuszczając, że historia jest bezpośrednio inspirowana Hamletem; zły lew Skaza (Scar) wzbudza w swoim małym bratanku Simbie poczucie winy za tragiczną śmierć ojca-króla. Simba ucieka ze stada, spycha przeszłość do podświadomości, lecz ona go dopada, rozliczenie staje się nieuniknione itd., itp. Wielkie i odwieczne konflikty, dramat z tragedią od początku do końca.
I tu się mniej więcej kończy moja wiedza o Szekspirze. Niestety. Nie miałem pojęcia, że istnieją kontrowersyjne teorie na temat innego autorstwa jego sztuk. W sytuacji podbramkowej na pewno utrzymałbym się krótką chwilę na powierzchni, konwersując o filmach nakręconych na podstawie utworów Szekspira, ale zaraz zostałbym zdemaskowany. Próbuję tu podkreślić, że w kwestii Szekspira, jak w wielu innych zresztą, jestem dyletantem. Natomiast fascynują mnie spotkania z ludźmi, którzy dyletantami nie są, którzy coś gruntownie zgłębili i dzięki temu mają odwagę. Widzę to bowiem tak, że zawężanie się tylko do jednego pola jest dużo bardziej ryzykowne niż posiadanie wiedzy po trochu o wszystkim. Tym samym czuję się wręcz zafascynowany, gdy do mego biura wpada na przykład taki organista Petter Amundsen i wie dużo o czymś, o czym ja nie wiem nic.
Innymi słowy, cieszyłem się na ponowne spotkanie z Amundsenem i filmowcami.
Miało się ono odbyć w kościele na Skřyen, gdzie Petter Amundsen jest organistą. Wcześniej, o ile się nie mylę, zaledwie przejeżdżałem przez tę część miasta. Jest to okolica stosunkowo dużych willi, grubych pieniędzy i drzew oraz parków i cmentarzy. Kościół wcale nie przypomina klasycznego zboru, trzeba go chyba raczej nazwać nowoczesnym. Niespecjalnie piękny, niespecjalnie brzydki, utrzymany w kolorze pomarańczowym. Ledwo uchyliłem drzwi wejściowe, uderzyły mnie dźwięki fugi Bacha. Zanim się ujawniłem, zatrzymałem się na chwilę, by posłuchać. Stosunkowo niedawno sprawiłem sobie pianino, bo marzyłem – i marzę nadal – o możliwości zagrania urywków Bacha, Mozarta i całej tej reszty. Naturalnie jest to niemal nieosiągalne, w życiu nie wziąłem ani jednej lekcji gry na fortepianie. Znam nuty, ponieważ jako dziecko grałem na klarnecie, więc ruszyłem do boju z pianinem i, jak to się mówi, posuwam się krok po kroku naprzód. Dość o tym. Tak czy inaczej w kościele był Petter Amundsen i grał na organach. Muzyka organowa zaś w kościołach zawsze brzmi bardziej pociągająco, gdy są puste. Im bardziej puste, tym lepiej, w pewnym sensie. Ten właśnie był całkiem pusty. Chwila wydawała się niemal magiczna, jednak po jakimś czasie Amundsen zauważył moją obecność i przerwał grę. Zostałem skierowany do przyległego pomieszczenia i poproszony o podpisanie zobowiązania do zachowania tajemnicy. To, w czym za moment miałem wziąć udział, musiało pozostać poufne.
Dostałem do obejrzenia faksymile pierwszego wydania dzieł Szekspira z roku 1623, będące własnością Amundsena, i został włączony rzutnik. Potem zaprezentowano mi fragmenty teorii Amundsena. Jej istota polega na tym, że odnalazł w tekście Szekspira ukryte informacje. Już we wstępie (To the Reader) znajduje symbole, które wskazują na znaczenie książki, na poszczególne strony, które z kolei naprowadzają dalej na określone słowa i ich kombinacje. Żeby się całość zgadzała, część stron świadomie błędnie ponumerowano, dla którego to błędu nikomu do tej pory nie udało się znaleźć innej, logicznej przyczyny. Nazwisko, lub też słowo, „Bacon” wyróżnia się raz po raz, jakby autor czy autorzy tekstu chcieli je wskazać uważnemu czytelnikowi. Wyraźne znaki zapowiadają również, iż w tekst „wmontowana” jest Oak Island. I wiele więcej. Innymi słowy, Amundsen twierdzi, że ten, lub ci, którzy pisali teksty Szekspira, poza tworzeniem wyszukanych dramatów mieli jeszcze dodatkowy cel. Wyprodukowali dzieła tak głęboko nasycone symboliką, że zrozumienie, co się w nich właściwie kryje, zajęło światu setki lat.
Dlaczego?
Amundsen powiada, że odpowiedź na to pytanie jest złożona i że do tego wrócimy. Możliwe natomiast, że chodzi o umocnienie języka i kultury angielskiej w obliczu spotkania z nowym światem, który Anglicy w owym czasie zaczęli kolonizować. Oto prawdziwy kod Leonarda da Vinci, dorzuca jeszcze. Książka Dana Browna jest niezła i trzyma w napięciu, problem jednak w tym, że autor nie odgranicza fantazji od rzeczywistości. W ten sposób ci, którzy się dobrze orientują w tej materii, szybko tracą zainteresowanie. Tymczasem kody w dziełach Szekspira są całkowicie realne. Nie można ich zbyć jako spekulacji. Istnieją i można je wskazać palcem.
Muszę naturalnie przyznać, że nie czytałem Kodu Leonarda da Vinci. Posiadam pewien defekt umysłu, który mi nie pozwala przyswajać tego samego, co wszyscy inni, w tym samym czasie, co wszyscy inni. Mogę z powodzeniem przeczytać książkę, zanim ją ludzie dostaną do ręki lub dobrą chwilę później, jednak nie równocześnie z nimi. Tak to już jest, jak się było w latach osiemdziesiątych młodym człowiekiem i kręciło po podobnych jak ja kręgach aspirujących do miana artystycznych. Może jednak w tym przypadku powinienem zlekceważyć zasady? Zobaczymy. Jeżeli jako konsultant tego projektu filmowego odniosę korzyść z przeczytania Kodu Leonarda da Vinci, to oczywiście to zrobię. Tak też mówię.
Następnie dyskutujemy, dla jakiego medium można film przeznaczyć. Czy na przykład nie nadaje się lepiej do telewizji niż do kina? Odpowiedź brzmi nie. Chcą do kina. I tak dalej. Koniec końców obiecuję wesprzeć film w fazie początkowej. W dalszym ciągu nie wiem, czy Amundsen jest geniuszem czy dziwakiem, niemniej nie ulega wątpliwości, że tej szansy nie należy wypuszczać z garści. W projekcie jest sporo obiecujących elementów. Poza tym uważam, że czegoś się mogę nauczyć, a to już jest rzecz nie do pogardzenia. Rozstajemy się więc w zgodzie i przyjaźni i przez jakiś czas Amundsen i filmowcy się nie odzywają.
Kolejne wydarzenie to pozyskanie przez Amundsena i dwójkę filmowców bardziej doświadczonego producenta, który to producent pisze podanie o pieniądze z Funduszu Filmowego, ja zaś podpisuję pismo popierające i proces przygotowawczy rusza. W myśl naszej umowy oni mają zacząć, a ja będę się stopniowo włączał z komentarzami.
Kilka miesięcy później dzwoni do mnie pewnego popołudnia Amundsen. Wie, że wkrótce odchodzę ze stanowiska konsultanta filmowego, i pyta, czy bym mu nie po-mógł ująć materiału o Szekspirze w formie książkowej. Nie jest do końca jasne, co się w tym pytaniu kryje. Czy mam napisać książkę, czy też skomentować to, co on napisze? Amundsen sam tego do końca nie wie, wie tylko, że potrzebuje kogoś do, jak to ujął, wspólnej gry w piłkę. Moja pierwsza reakcja to bezapelacyjnie odmówić. Jak wspomniałem, wkrótce przestaję być konsultantem, a od dłuższego czasu tęsknię za pisaniem własnych rzeczy. W dodatku przez pół roku mam siedzieć w domu z najmłodszym synem. Może także powstać konflikt kompetencyjny, związany z tym, że najpierw wspieram projekt jako konsultant, a potem sam się do niego biorę. Czy ja wiem? Podczas dalszej rozmowy widzę jednak, że pomysł jest zbyt ekscytujący, by go gruntownie nie przemyśleć. Mózg pracuje na najwyższych obrotach, żeby zebrać argumenty przemawiające na nie, jednocześnie ledwie się powstrzymuję przed zaproponowaniem, byśmy o tym bliżej porozmawiali. Gdybym miał spekulować, dlaczego od razu nie odmówiłem, wyszłoby chyba na to, że lubię zmiany paradygmatów. Kiedy padają stare, ogólnie przyjęte teorie, porywając ze sobą uznane środowiska badawcze, kariery i życiorysy, to jest w tym coś ujmująco brutalnego. I przyznam się bez bicia, iż myśl, że odgrywałbym w takiej konfrontacji jakąś rolę, bardzo mnie pociąga. I tak nigdy nie będę mózgiem takiego przedsięwzięcia, jedynie przekaźnikiem. Pośrednikiem. A pośrednikom się wybacza. Powiedziałbym potem, że nic na to nie mogłem poradzić. A póki w wyniku mojego pisania nikt nie straci życia, potrafię się w jakiś tam sposób ze wszystkiego wygrzebać. Istnieje naturalnie obawa, że stanę się użytecznym idiotą dla jakiegoś Pettera Amundsena, który okaże się blefującym oszustem. Firmowanie własnym nazwiskiem i reputacją kontrowersyjnej teorii, która nie wytrzyma próby, może oczywiście mieć swoją cenę, lecz cóż z tego? Nie mam ostatecznie tak strasznie dużo do stracenia. Amundsen ryzykuje o wiele bardziej. Z tego, co dotąd widziałem, więcej w nim zachęca, niż odstrasza. Wierzę temu facetowi. W każdym razie wierzę, że jest przekonany, iż to, co odkrył, jest sensacyjne. Na razie tyle wystarczy.
Petter mieszka na Smestad i któregoś dnia po pracy jadę tam rowerem. W dużym pokoju stoi fortepian. Gospodarz częstuje mnie resztkami z obchodzonego poprzedniego dnia święta narodowego Siedemnastego Maja i dyskutujemy nad początkiem jego książki, który wcześniej przeczytałem. Petter konstruuje fikcję, w której męski bohater musi przekonać swoją bardzo sceptycznie nastawioną ukochaną, Robennę Castellę, że dzieła Szekspira nie są napisane przez Szekspira. To z pewnością zadziała, niemniej powiadam, że nie mam doświadczenia z tego rodzaju powieścią ani nie jestem nią zbytnio zainteresowany, dlatego nie sądzę, że potrafiłbym ją napisać. Oraz że jest cała masa innych, którzy mogą mu służyć lepszą radą w trakcie pisania niż ja. Obracamy ten temat na wszystkie strony. Podczas omawiania wpada mi do głowy pewien pomysł, który następnie rozwijam: Jeżeli chce pan napisać książkę w stylu Kodu Leonarda da Vinci, mówię, to raczej nie jestem odpowiednią osobą do współpracy. Natomiast jeśli potrafi pan sobie wyobrazić tekst dokumentalny, gdzie Petter jest Petterem, a Erlend Erlendem, a więc tekst o panu i o mnie, tudzież o pańskich próbach przekonania mnie i czytelnika, że pańska teoria ma ręce i nogi, to mogę rozważyć w nim swój udział. Petter zastanawia się chwilę i mówi, że taka możliwość absolutnie istnieje.
Kiedy już później, w przedpokoju zakładam kask, Petter opowiada, że oprócz wykonywania zawodu organisty i łamania szekspirowskiego paradygmatu posiada także agencję i importuje listki żelatyny z Niemiec. Sprzedaje je dalej norweskim sieciom sklepów spożywczych.
Coraz lepiej.
Kilka tygodni potem Petter i ja spotykamy się w wydawnictwie Cappelen z Andersem Hegerem. Petter życzy sobie mieć oparcie w jakimś wydawnictwie. Życzy sobie także podpisania umowy przedwstępnej, tak byśmy mogli pracować we względnym poczuciu pewności, iż gdzieś tam jest ktoś skłonny wydać rezultat naszej pracy. Przed spotkaniem Anders Heger wpisał Pettera Amundsena w Google i teraz domyśla się, że to, z czym przychodzimy, ma coś wspólnego z Szekspirem i Oak Island. Petter przedstawia wersję soft tego samego wykładu, którym uraczył mnie w kościele na Skřyen. Heger jest świadom, że jeśli się coś w tym kryje, to będzie sensacja, niemniej jest kuty cztery na nogi, a tym samym bardziej czujny. Stawia wiele wnikliwych pytań, które zdradzają, iż ta problematyka do pewnego stopnia nie jest mu obca i że jego zdaniem nie ma dość informacji. Chce więcej. Chce dowodów. Amundsen jednak trzyma karty przy piersi i rzuca na stół tylko tyle, by Heger mógł zorientować się w rozmiarach. Otrzymujemy naszą umowę przedwstępną, choć gdy przyjdzie co do czego, bardzo mało zobowiązującą. Zapisano w niej jedynie, że wydawnictwo Cappelen wyda książkę, jeśli zaspokoi ona jego wymagania pod względem jakości.
Miejmy nadzieję, że zaspokoi.
PODSUMOWANIE
Zdolność Szekspira do napisania sztuk teatralnych była przedmiotem dyskusji od XVIII wieku. Podawano wielu kandydatów do miana właściwego autora bądź autorki. Taki sposób postrzegania Szekspira jest stanowczo negowany przez lite-raturoznawców związanych ze środowiskiem akademickim.
Rękopisy Szekspira były widziane po raz ostatni w roku 1623 w związku z wydaniem dużego zbiorczego tomu sztuk, zwanego na ogół „The First Folio” – Pierwsze Folio.
Pierwsze Folio jest bardzo wartościowe, choć wcale nie takie rzadkie. Na świecie istnieje około 230 jego egzemplarzy. Przyczyna tej wysokiej wartości leży w tym, że z braku rękopisów Pierwsze Folio pozwala znaleźć się stosunkowo najbliżej oryginalnego Szekspira.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.