
Ostatni wilkołak
Przekład:
Tytuł oryginału:
Data wydania:
Data premiery:
ISBN:
Format:
Oprawa:
Liczba stron:
Kategoria:
39.90 zł 27.93 zł
Oto mocna, zdecydowanie nowa wersja legendy wilkołaka – hipnotyzująca i niezwykle erotyczna. Jedna z najoryginalniejszych, najśmielszych, najbardziej prowokujących i przerażających powieści ostatnich lat.
Poznajcie Jake’a. Jacke jest wilkołakiem, ostatnim z gatunku. Mimo swoich blisko 201 lat wygląda wyjątkowo dobrze – to wypadkowa diety, ćwiczeń i częstych doznań seksualnych. Choć fizycznie zdrowy, jest dręczony samotnością…
Depresja doprowadziła go do punktu, w którym rozważania o samobójczej śmierci walczą z myślami o zagładzie gatunku i końcu legendy wilkołaka. Jednak brutalny mord i niezwykłe spotkanie pchną go znów w rozpaczliwy pościg, którego stawką jest życie – i miłość.
Rozdział 1
— To potwierdzone — oznajmił Harley. — Dwie noce temu zabili Berlinera. Jesteś ostatni.
Zapadła cisza.
PRZYKRO MI ― DODAŁ PO CHWILI.
Było to więc wczoraj wieczorem. Znajdowaliśmy się w bibliotece jego domu, przy Earl’s Court. On, sztywno pochylony, stał pomiędzy kamiennym paleniskiem kominka a kanapą w kolorze byczej krwi, ja zaś siedziałem w wykuszu okna, trzymając szklankę czterdziestopięcioletniej whisky Macallan oraz camela z filtrem, i spoglądałem na ciemny, zasypywany śniegiem Londyn. Pokój pachniał mandarynkami, skórą i płonącymi sosnowymi kłodami. Mimo upływu czterdziestu ośmiu godzin nadal byłem ociężały z powodu Klątwy. Wilk znika najpóźniej z nadgarstków i ramion. Niezależnie od tego, co właśnie usłyszałem, przyszło mi do głowy, że Madeline może mi później zrobić masaż ― ciepły olejek jaśminowy i dłonie o barwie kwiatów magnolii, z długimi paznokciami, dłonie, których nie kocham i których nie pokocham nigdy.
― Co postanowisz? ― spytał Harley.
Upiłem łyk, a gdy whisky mościła się w mojej klatce piersiowej, pomyślałem przelotnie o białych nogach członków klanu Macallan, odzianych w kilty, grzęznących w torfowisku. „To potwierdzone. Jesteś ostatni. Przykro mih. Wiedziałem, co ma mi do powiedzenia. A teraz, kiedy to się stało, co dalej? Lekki ontologiczny zawrót głowy. Astronauta jak u Kubricka, z odciętą pępowiną, samotnie wirujący ku nieskończonościc W pewnej chwili każdego zawodzi wyobraźnia. Odpowiedź powinna brzmieć: „Nie ma sensu o tym myślećh. Najwyraźniej jednak nie.
MARLOWE?
— Dla ciebie ten pokój jest martwy stwierdziłem. Ale na całym świecie są bibliofile, którzy na jego widok rozpłakaliby się z radości.
Nie było w tym krzty przesady. Zbiór Harleya jest wart miliony, ale książki nie mają już dla niego wielkiego znaczenia, bo dał sobie spokój z czytaniem. Jeśli przeżyje kolejnych dziesięć lat, osiągnie następny etap powrotu do niego. Nieczytanie początkowo wydaje się oznaką najwyższej dojrzałości. Jednak, jak wszystkie takie szczyty, jest on fałszywy. To ludzka przypadłość. Widziałem to już niezliczoną ilość razy. W ciągu dwustu lat życia wszystko widzi się niezliczoną ilość razy.
NAWET NIE JESTEM W STANIE SOBIE WYOBRAZIĆ, CO TO OZNACZA DLA CIEBIE ― PRZYZNAŁ.
— Ja też nie.
— Potrzebujemy planu.
Milczałem. Pozwoliłem ciszy wypełnić się przeciwieństwem planowania. Harley zapalił gauloisefa i dolał nam drżącą ręką, obecnie pokrytą siateczką fioletowych żył i plamami wątrobowymi. W wieku siedemdziesięciu lat zachował długawe, przerzedzone szare włosy i gęste, poplamione nikotyną wąsy, które wyglądają, jakby były nawoskowane, ale nie są. Były czasy, gdy jego młodzi mężczyźni nazywali go Buffalo Billem. Teraz jego młodzi faceci znają Buffalo Billa tylko jako seryjnego mordercę z Milczenia owiec. W okresach psychicznej zapaści opiera się na lasce z kościaną gałką, choć lekarz powiedział mu, że rujnuje jego kręgosłup.
— Berliner ― odezwałem się. ― Zabił go Grainer?
— Nie. Jego kalifornijski protegowany, Ellis.
— Grainer oszczędza się przed najważniejszym wydarzeniem. Przyjdzie po mnie osobiście.
Harley usiadł na kanapie i wbił wzrok w podłogę. Wiem, co go przeraża: jeśli umrę pierwszy, to pomiędzy nim a jego świadomością nie będzie już zbawczego surrealizmu. Fakt: Jake Marlowe jest potworem. Fakt: zabija i pożera ludzi. Fakt: czyni to z niego, Harleya, współsprawcę. Ze mną ― żywym, chodzącym i rozmawiającym, i raz w miesiącu zmieniającym postać ― żyje jak w dekadenckim śnie. „A przy okazji, czy wspominałem, że mój najlepszy przyjaciel jest wilkołakiem?” Moja śmierć zmusi go do brutalnego przebudzenia. „Pomogłem Marlowe’owi bezkarnie popełnić morderstwo”. Pewnie się zabije albo raz na zawsze popadnie w obłęd. Jego lewy górny siekacz jest ze złota, to stomatologiczny anachronizm, który i tak wskazuje na częściowe szaleństwo.
― Przy następnej pełni ― potwierdził. ― Reszcie Gonu kazano się wycofać. To impreza Grainera. Wiesz, jaki on jest.
W istocie. Eric Grainer to gruba ryba Gonu. Wszyscy ważniejsi w hierarchii członkowie MOKFO (Międzynarodowej Organizacji Kontroli nad Fenomenami Okultystycznymi) dostają pieniądze za swoje umiejętności. Grainer umie tropić i zabijać mój rodzaj. Mój rodzaj. Z którego ― przez zabójców z MOKFO i to, że w ciągu ostatnich stu lat nie pojawiło się ani jedno dziecko wyjące do księżyca ― jestem, jak się okazuje, ostatni. Pomyślałem o Berlinerze, który miał na imię (Bóg nie żyje, ale ironia ma się świetnie) Wolfgang. Wyobraziłem sobie jego ostatnie chwile: trzaskający pod nim lód, oświetlony blaskiem księżyca pysk i pokryte wilgocią futro, moment, w którym jego oczy wypełniły się mieszaniną niedowierzania, strachu, smutku i ulgi ― potem biel i ostateczny błysk srebra.
— Co postanowisz? powtórzył Harley.
Jest wilk ― Wolf ― tylko gangu nie ma. Wisielczy humor. Wyjrzałem przez okno. Śnieg padał z nieustępliwością starotestamentowej plagi. Na Earl’s Court Road chwiali się i ślizgali przechodnie; w tej wirującej, anielskiej świeżości zimna czuli się przez chwilę, jakby wciąż byli dziećmi, zanim dopadał ich bezsens tego złudzenia. Dwie noce temu zjadłem czterdziestotrzyletniego doradcę inwestycyjnego. Miałem fazę na tych, których nikt nie chce. Najwyraźniej była to moja ostatnia faza.
— Nic powiedziałem.
— Musisz zniknąć z Londynu.
— Po co?
— Nie będziemy tak rozmawiać.
— Już czas.
— Jeszcze nie.
— Harleyc
— Masz obowiązek żyć, tak samo jak wszyscy.
— Tylko że ja nie jestem taki jak wszyscy.
— Nieważne. Żyj. I nie wyjeżdżaj mi z tymi poetyckimi pierdołami o tym, że jesteś zmęczony. To bzdura. Kiepski scenariusz.
— To nie jest bzdura zaprzeczyłem. Jestem zmęczony.
— Za długo już chodzisz po tym świecie, jesteś rozdarty przez historię, za wiele w tobie wspomnień, za dużo bezwartościowych treści ― wiem, już mi to mówiłeś. Nie wierzę ci. W żadnym razie się nie poddawaj.
Kochasz życie, bo tylko ono istnieje. Bóg nie istnieje, a to Jego jedyne Przykazanie. Obiecaj mi.
Już gdy Harley przekazał mi wieść, uczciwa część mnie pomyślała: musisz o tym opowiedzieć ― historię nie do opowiedzenia. Zastanawiałeś się, jak długo to odwlekać. Okazuje się, że sto sześćdziesiąt siedem lat. Trochę zbyt długo, żeby dziewczyna na ciebie czekała.
― Jake! Obiecaj mi.
— Co takiego?
— Obiecaj mi, że nie będziesz tu siedział jak warzywo i czekał, aż Grainer cię znajdzie i zabije.
Kiedy zastanawiałem się, jak będzie wyglądać ta chwila, wyobrażałem sobie czystą ulgę. Teraz ten moment nadszedł, a wraz z nim ulga, ale nie była ona czysta. Mały, brudny ognik osobowości zadrżał w proteście. Nie żeby moja osobowość była taka jak kiedyś. Obecnie zasługuje na smutny uśmiech, jak pulsowanie śladowej żądzy w lędźwiach starca.
ZASTRZELILI GO, PRAWDA? ― SPYTAŁEM. ― HERR WOLFGANGA?
Harley zaciągnął się z ponurym wyrazem twarzy, a potem wypuścił dym nosem i zdusił gauloise’a w obsydianowej popielniczce.
― Nie, nie zastrzelili go ― odparł. ― Ellis odciął mu głowę.
Rozdział 2
WSZYSTKIE ZMIANY PARADYGMATU BYŁY ODPOWIEDZIĄ NA AMORALNE PRAGNIENIE ZMIAN. ZWYCIĘSTWO OBAMY W WYBORACH PREZYDENCKICH TYM WŁAŚNIE BYŁO, TAK JAK W SWOIM CZASIE FILM O OŚWIĘCIMIU. BÓG I DIABEŁ NIE MAJĄ TU NIC DO RZECZY. POKAŻCIE NAM, ŻE ŚWIAT JEST INNY, NIŻ SĄDZILIŚMY, A CZĘŚĆ Z NAS BĘDZIE SIĘ CIESZYĆ. NIC NIE JEST OD TEGO WOLNE. WYROK ŚMIERCI NA SAMEGO SIEBIE WYWOŁUJE SZALEŃCZE, MAŁE ALLELUJA, A MÓJ I TAK BYŁ JUŻ ZNACZNIE ODROCZONY. PRZEZ DZIESIĘĆ, DWADZIEŚCIA, TRZYDZIEŚCI LAT TYLKO UDAWAŁEM. JAK DŁUGO ŻYJĄ WILKOŁAKI? O TO SPYTAŁA OSTATNIO MADELINE. WEDŁUG MOKFO OKOŁO CZTERYSTU LAT. NIE WIEM, SKĄD TA WIEDZA. NATURALNIE, KAŻDY STAWIA SOBIE WYZWANIA ― SANSKRYT, KANT, RACHUNEK RÓŻNICZKOWY, TAI CHI ― ALE TO TYLKO CZĘŚCIOWO ROZWIĄZUJE KWESTIĘ CZASU. POWAŻNIEJSZY PROBLEM, BYT, CAŁY CZAS ROŚNIE. (WAMPIRY, CO NIE JEST NIESPODZIANKĄ, MAJĄ TE SWOJE OKRESY KATATONII NA ŻYCZENIE). WYPRÓBOWAŁEM JUŻ WSZELKIE MOŻLIWOŚCI: HEDONIZM, ASCETYZM, SPONTANICZNOŚĆ, REFLEKSYJNOŚĆ, WSZYSTKO: OD POŻAŁOWANIA GODNEGO SOKRATESA PO SZCZĘŚLIWĄ ŚWINIĘ. MÓJ MECHANIZM SIĘ ZATARŁ, ZABRAKŁO MI PALIWA. WCIĄŻ MAM UCZUCIA, ALE MAM ICH JUŻ DOŚĆ ― A TO KOLEJNA RZECZ, KTÓREJ TEŻ MAM DOŚĆ. JA PO PROSTU… PO PROSTU NIE CHCĘ JUŻ WIĘCEJ ŻYCIA.
Harley przeszedł od lęku do nagłej melancholii, ale ja dalej bujałem w obłokach, częściowo poddając się otępieniu, częściowo akceptacji rodem z zen, częściowo po prostu nie mogąc się skoncentrować. „Nie możesz tak po prostu tego ignorować ― powtarzał. ― Nie możesz z obojętnością przewrócić się na drugi bok”. Przez chwilę odpowiadałem łagodnie w stylu „dlaczego nie?” i „owszem, mogę”, ale tak się zdenerwował ― zaczął wymachiwać swoją laską z kościaną główką ― że zacząłem się bać o jego serce i zmieniłem taktykę. „Po prostu pozwól mi to przetrwać ― powiedziałem mu. ― Po prostu pozwól mi pomyśleć. Po prostu pozwól mi się położyć, jak planowałem i za co płacę nawet teraz, gdy rozmawiamy”. To była prawda (Madeline czekała po drugiej stronie miasta w małym, luksusowym hotelu, gdzie noc kosztowała trzysta sześćdziesiąt sześć funtów), ale dla Harleya nie byłaby to przyjemna zmiana tematu: operacja prostaty, którą przeszedł trzy miesiące temu, sprawiła, że jego libido zmalało, a londyńscy chłopcy do wynajęcia stracili szczodrego patrona. W każdym razie skłoniło mnie to do wyjścia. Uściskał mnie, łzawo pijany nalegał, abym wziął jego wełnianą czapkę, i wymógł na mnie obietnicę, że zadzwonię przed upływem doby, po czym ― jak wciąż powtarzał ― te wszystkie żałosne, hamletowskie wymoczki będą musiały się odpieprzyć.
Gdy wyszedłem na ulicę, nadal padał śnieg. System kierowania ruchem kołowym zupełnie zgłupiał, stacja metra Earl’s Court była zamknięta. Przez chwilę stałem, przyzwyczajając się do przeszywającej niewinności powietrza. Nie znałem Berlinera, ale czyż nie był on jednym z rodu? Dwa lata temu miał fuksa w Black Forest, przyleciał do Stanów i przepadł gdzieś na Alasce. Gdyby został w dziczy, może nadal by żył. (To określenie dzicz ― wzbudzało skojarzenia z jakimś tajemniczym zwierzęciem, sprawiało, że po skórze przebiegały jakby widmowe, zimne palce; góry niczym odlane z czarnego szkła, płaty śniegu i żądne krwi wycie rozlegające się w lodowatym powietrzu…) Jednak dom przyciąga. Cofa cię, żeby ci oświadczyć, że do niego nie pasujesz. Wolfganga dorwali dwadzieścia mil od Berlina. Ellis odciął mu głowę. Śmierć kogoś ukochanego brutalnie wszystko wyjaskrawia: chmury, rogi ulic, twarze, reklamy telewizyjne. Mimo to potrafisz ją znieść, ponieważ inni podzielają twój żal. Zagłada całego gatunku sprawia, że nie zostaje nikt inny. Jesteś sam pośród dziwnie wyraźnych szczegółów.
Wysunąłem język, żeby posmakować zimnych płatków śniegu. Po raz pierwszy odczułem ciężar, jaki świat może złożyć na moich barkach w czasie, który mi pozostał ― całą masę detali, ich ciągły, bezrozumny napór. Znów nie mam siły się nad tym zastanawiać. To będzie moja tortura: wszystko to, o czym nie byłem w stanie myśleć, skupi się na tym, żeby mnie do tego myślenia zmusić.
Zapaliłem camela i zastanowiłem się. Rzeczy praktyczne: dostać się piechotą na Gloucester Road. Linią okrężną do Farringdon. Dziesięć minut szybkiego marszu do Zetter, gdzie będzie czekać Madeline, niech Bóg błogosławi jej sprzedajne wdzięki. Naciągnąłem wełnianą czapkę na uszy i ruszyłem przed siebie.
Harley powiedział: „Grainer chce potwora, nie człowieka. Masz czas”. Nie wątpiłem, że miał rację. Do następnej pełni zostało dwadzieścia siedem dni, a dzięki zamieszaniu, jakie Harlus wywołał, MOKFO nadal szukało mnie w Paryżu. Ta świadomość pokrzepiła mnie na kilka minut pomimo narastającego odczucia ― to paranoja, sam to sobie robisz ― że jestem śledzony.
To paranoja, znów zacząłem sobie powtarzać, ale ta mantra straciła już swoją magię. Na plecach, zamiast ciągłego chłodu, czułem ciepłe przypuszczenie: inwigilacja. Śnieg i budynki nagle stopiły się ze sobą: znaleźli cię. Już się zaczęło.
ADRENALINA JEST PRZECIWIEŃSTWEM NUDY. ADRENALINA ZALEWA BEZ WYJĄTKU NIE TYLKO MOJE LUDZKIE TKANKI, ALE TAKŻE WILCZE POZOSTAŁOŚCI, TEN ZWIERZĘCY OSAD, KTÓRY NIE DO KOŃCA PODDAJE SIĘ TRANSFORMACJI. ULOTNE WILCZE ENERGIE I ICH LUDZKIE ODPOWIEDNIKI SKRĘCAJĄ SIĘ I MIOTAJĄ W MOJEJ GŁOWIE, RAMIONACH, NADGARSTKACH, KOLANACH. W PĘCHERZU CZUJĘ UCISK, JAKBYM ZA SZYBKO ZJECHAŁ W DÓŁ ZE SZCZYTU DIABELSKIEGO KOŁA. BIORĄC POD UWAGĘ ŚNIEG PO KOLANA, ABSURDALNOŚĆ TEJ MYŚLI NIE SKŁONIŁA MNIE DO PRZYŚPIESZENIA KROKU. HARLEY, ZANIM WYSZEDŁEM, PRÓBOWAŁ MI WCISNĄĆ REWOLWER SMITH&WESSON, ALE WYŚMIAŁEM TEN POMYSŁ. „NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK STARA BABCIAH. WYOBRAZIŁEM GO SOBIE TERAZ, JAK SIEDZI, SPOGLĄDAJĄC W MONITORY KAMER PRZEMYSŁOWYCH, I MÓWI: „TAK, HARLEY TO STARA BABCIA. MAM NADZIEJĘ, MARLOWE, ŻE JESTEŚ ZADOWOLONY, TY PIEPRZONY IDIOTOH.
WYRZUCIŁEM NIEDOPAŁEK PAPIEROSA I WCISNĄŁEM DŁONIE W KIESZENIE PŁASZCZA. TRZEBA OSTRZEC HARLEYA. JEŚLI GON MNIE ŚLEDZIŁ, TO WIEDZIAŁ, GDZIE WŁAŚNIE BYŁEM. DOM PRZY EARL’S COURT NIE BYŁ ZAPISANY NA HARLSA (ZOSTAŁ IDEALNIE ZAKAMUFLOWANY JAKO ELITARNY PUNKT SPRZEDAŻY RZADKICH KSIĄŻEK) I DOTYCHCZAS STANOWIŁ BEZPIECZNE SCHRONIENIE. JEDNAK JEŚLI MOKFO TO ODKRYŁO, TO HARLEY ― PRZEZ NIEMAL PIĘĆDZIESIĄT LAT MÓJ PODWÓJNY AGENT, KTÓRY WYCIĄGAŁ MNIE Z KŁOPOTÓW, BLISKA MI OSOBA, MÓJ PRZYJACIEL ― MÓGŁ JUŻ NIE ŻYĆ.
A jeślic A jeślic Tego właśnie, oprócz całego zamieszania z comiesięcznymi przemianami, tej całej bezcennej męki Bycia Wilkołakiem, tego właśnie nie znoszę niekończącej się logistyki. Jest powód, dla którego ludzie wyciągają kopyta około osiemdziesiątki to prozaiczne zmęczenie. Wygląda jak niewydolność jakiegoś organu albo rak, albo zawał, ale tak naprawdę jest to po prostu niezdolność do dalszej walki z przekleństwem przyziemnego ciągu przyczynowo-skutkowego. Jeśli zaprosimy Sheilę, to nie możemy zaprosić Rona. Jeśli mam ciasteczka, to będzie przekąska do herbaty. Można znieść tylko ograniczoną liczbę zależności jeśli-to. Demencja stanowi zdroworozsądkowy dowód na to, że po prostu nie da się tego wytrzymać na dłuższą metę.
TWARZ MIAŁEM ROZGRZANĄ I WRAŻLIWĄ NA BODŹCE. W CISZY PADAJĄCEGO ŚNIEGU POJAWIAJĄ SIĘ DŹWIĘKI RODEM ZE STUDIA NAGRAŃ: KTOŚ OTWIERA PUSZKĘ PIWA, CZKNIĘCIE, TRZASK ZAMYKANEJ TOREBKI. PO DRUGIEJ STRONIE ULICY TRZECH PIJANYCH MŁODYCH MĘŻCZYZN OKŁADAŁO SIĘ CHAOTYCZNIE. OWINIĘTY KOCEM TAKSÓWKARZ STAŁ OBOK OTWARTEGO SAMOCHODU I SKARŻYŁ SIĘ DO TELEFONU. PRZY KLUBIE FLAMINGO DWÓCH JEDZĄCYCH HOT DOGI BRAMKARZY W FUTRZANYCH CZAPKACH PRZESPACEROWAŁO SIĘ WZDŁUŻ KOLEJKI DYGOCZĄCYCH KLIENTÓW.
„NIE MA TO JAK MŁODA KREW I CIAŁO. CZUJE SIĘ BEZCZELNOŚĆ NADZIEI”. TE MYŚLI SĄ ECHEM UAKTYWNIENIA SIĘ KLĄTWY, POJAWIAJĄ SIĘ JAK MIMOWOLNE EREKCJE U NASTOLATKÓW. PRZESZEDŁEM NA DRUGĄ STRONĘ ULICY I STANĄŁEM NA KOŃCU KOLEJKI. Z BUDDYJSKIM SPOKOJEM ZAREJESTROWAŁEM TĘTNIĄCĄ SOCZYSTOŚĆ TRZECH SKĄPO ODZIANYCH DZIEWCZYN PRZEDE MNĄ. WYJĄŁEM ZABEZPIECZONĄ KOMÓRKĘ I WYBRAŁEM NUMER HARLEYA. ODEBRAŁ PO TRZECH SYGNAŁACH.
— Ktoś mnie śledzi oznajmiłem. Musisz wyjechać z domu. To tymczasowe rozwiązanie.
Spodziewana zwłoka. Pił, trzymając w ręce aparat nastawiony na wibracje. Mogłem go sobie wyobrazić: pomarszczonego, z trudem unoszącego się z kanapy, z naelektryzowanymi włosami, macającego dookoła w poszukiwaniu gauloisefów.
HARLEY? SŁUCHASZ MNIE? DOM NIE JEST BEZPIECZNY. ZABIERAJ SIĘ STAMTĄD I UKRYJ GDZIEŚ.
— Jesteś pewien?
— Jestem. Nie marnuj czasu.
— Ale chodzi o to, że oni nie mają prawa wiedzieć, że jesteś tutaj. Z całą pewnością nie. Sam widziałem aktualizacje Intela. Do chuja pana napisałem większość z nich. Jake?
W padającym śniegu nie dałoby się iść po moich śladach. Jeżeli mnie widział przez ulicę, to będzie się musiał dostać do drzwi. Na chodniku po drugiej stronie stał ciemnowłosy facet z kunsztownie przystrzyżoną bródką, typ modela z wybiegu, ubrany w trencz, pozornie zaabsorbowany SMS-em. Jeśli to był on, to albo był idiotą, albo chciał, żebym go zauważył. Nie było bardziej oczywistego kandydata.
— Jake?
— No. Dobra, Harley, nie pierdol. Możesz się gdzieś zaszyć?
Słyszałem, jak ciężko oddychał, widziałem w wyobraźni postarzałe, przygarbione ciało w lnianym garniturze. Nagle do niego dotarło, co się stanie, jeśli jego przykrywka w MOKFO pryśnie. Siedemdziesiątka to za dużo, żeby zacząć uciekać. W tym szumie połączenia telefonicznego wyczuwałem, jak to sobie wyobrażał: te pokoje hotelowe, łapówki, pseudonimy, śmierć zaufania. To nie jest życie dla starego człowieka.
— Cóż, chyba mogę pojechać do Fundatorów, zakładając, że nikt mnie nie zastrzeli po drodze na Child’s Street.
Fundatorzy, inaczej Fundacja, to satyrycznie ekskluzywny klub Harleya, pełen kamerdynerów w typie idealnego służącego Jeevesa, najpiękniejszych escort girls, masażystów, bezcennych antyków i cudów technologii służących rozrywce, z tarocistką na etacie oraz szefem kuchni mającym trzy gwiazdki w przewodniku Michelina. Członkiem klubu mógł zostać tylko człowiek zamożny, ale anonimowy; sława przyciągała uwagę, a to było miejsce przeznaczone dla bogaczy, którzy chcieli dyskretnie folgować swoim słabościom. Według Harleya o istnieniu klubu wiedziało niespełna sto osób.
― Najpierw sprawdzę, jak to wygląda w MOKFO i…
— Daj mi słowo, że weźmiesz broń i wyjdziesz ― powiedziałem.
Wiedział, że mam rację, ale po prostu nie chciał tego zrobić. Nie teraz, kiedy był tak kompletnie nieprzygotowany. Wyobraziłem go sobie, jak rozgląda się po pokoju. Te wszystkie książki. Tyle rzeczy kończyło się bez ostrzeżenia.
― W porządku ― zgodził się. ― Kurwa.
— Zadzwoń, gdy będziesz już w klubie.
Jednocześnie przyszło mi do głowy, żeby, skoro już jestem w tej okolicy, wstąpić do Flamingo. Żaden Gończy nie zaryzykuje ataku w miejscu tak uczęszczanym. Z zewnątrz fasada klubu z ciemnej cegły nie miała żadnych oznaczeń, a metalowe drzwi mogłyby równie dobrze prowadzić do skarbca bankowego. Maleńkiego, neonowego, różowego flaminga nad nimi rozpoznaliby tylko znawcy. Gdyby to był film, wszedłbym do środka i wymknął się przez okno w toalecie albo poznał dziewczynę i zaczął trudny romans, który w jakiś sposób uratowałby moje życie kosztem jej życia. W rzeczywistości wszedłbym do środka, spędził cztery godziny, obserwowany przez własnego przyszłego zabójcę, w dodatku nie wiedząc, kto nim jest, po czym opuściłbym klub.
Zrezygnowałem ze stania w kolejce. Ciepły strumień świadomości podążył za mną. Jedno spojrzenie na pięknisia w trenczu wykazało, że schował telefon do kieszeni i ruszył w moją stronę, ale jakoś nie byłem przekonany, że to on. Eter mówił o większym wyrafinowaniu. Spojrzałem na zegarek: 00.16. Ostatni pociąg z Gloucester Road odjedzie najpóźniej pół godziny po północy. Nawet w tym tempie powinienem zdążyć. Jeśli nie, zatrzymam się w Cavendish i odpuszczę sobie Madeline, chociaż biorąc pod uwagę, że dałem jej carte blanche na room service w Zetter, najprawdopodobniej do rana będę bankrutem.
To powiecie nie były myśli kogoś wyrugowanego z historii, były zbyt obfite w treść, pełne pustki. No dobra. Ale co innego wiedzieć, że od śmierci dzieli cię dwadzieścia siedem dni, a co innego mieć świadomość, że możesz się z nią zaznajomić lada chwila. Być zamordowanym tutaj, w ludzkiej postaci, byłoby wulgarne, pochopne, oraz chociaż nie istnieje taka rzecz jak sprawiedliwość nie w porządku. Poza tym człowiekiem, który mnie śledził, nie mógł być Grainer. Tak jak powiedział Harley, jego wysokość chciał wilka, nie łaka, a myśl, że miałby mnie zabić ktoś mniej znaczący niż najważniejsza osoba Gonu, była obrzydliwa. Że wspomnę o moim jedynym pamiętnikarskim obowiązku, wciąż niespełnionym: jeśli zostanę zamordowany tu i teraz, to kto opowie niemożliwą do opowiedzenia historię? „Opisana cała choroba twego życia, z wyjątkiem tej ostatniej rany zadanej sercu, jej okrucieństwa i wyrachowania. Bóg odszedł, tak jak Sens, a jednak estetyczny fałsz wciąż potrafi zawstydzićh.
GDY ZATRZYMAŁEM SIĘ POD LATARNIĄ, ABY ZAPALIĆ KOLEJNEGO CAMELA, CYNIK WE MNIE STWIERDZIŁ, ŻE WSZYSTKO TO BYŁO BLISKIE PRAWDY. CHYBA ŻE BYŁA TO TYLKO WYMYŚLNA RACJONALIZACJA NAGŁEGO I DESPERACKIEGO PRAGNIENIA, ABY NIE UMIERAĆ. W TEJ WŁAŚNIE CHWILI POCISK WYSTRZELONY Z BRONI WYPOSAŻONEJ W TŁUMIK UDERZYŁ W BETONOWY SŁUP LATARNI TRZY CALE NAD MOJĄ GŁOWĄ.
Rozdział 3
DYSONANS POZNAWCZY. Z JEDNEJ STRONY BYŁEM ZAJĘTY PORZĄDKOWANIEM FAKTÓW PERCEPCYJNYCH WYBUCHU ŚWIĄTECZNEJ PETARDY, CHMURKI PYŁU, BRZĘKNIĘCIA RYKOSZETU POTWIERDZAJĄC, ŻE ISTOTNIE WŁAŚNIE DO MNIE STRZELANO, A Z DRUGIEJ NIE ZASTANAWIAŁEM SIĘ NAD TYM I WSKAKIWAŁEM W DRZWI DAWNEGO BRADFORD&BINGLEY, ŻEBY MIEĆ OSŁONĘ.
W TAKICH CHWILACH JAK TA, TAMTEN CHCE WŁAŚNIE TAKICH REAKCJI W STYLU 007. TAMTEN CHCE WSZYSTKIEGO. JEDNAK WCISKAJĄC SIĘ W CUCHNĄCĄ MOCZEM BRAMĘ, ZŁAPAŁEM SIĘ NA TYM, ŻE MYŚLĘ (OPRÓCZ „OŻEŻ DO CHUJA” I „HARLEY MOŻE OPUBLIKOWAĆ PAMIĘTNIKI”, I „TYLKO NICOŚĆ Z NAS ZOSTANIE” ) O ODŚWIEŻAJĄCEJ GWAŁTOWNOŚCI, Z JAKĄ INSTYTUCJE FINANSOWE ― A WŚRÓD NICH B&B ― ZAŁAMAŁY SIĘ POD NAPOREM KRYZYSU. REKLAMY BANKÓW I DEWELOPERÓW BYŁY WIDOCZNE JESZCZE CAŁE DNIE, A NAWET TYGODNIE PO TYM, JAK SAME PRZEDSIĘBIORSTWA JUŻ ZNIKNĘŁY. WIELU, PATRZĄC NA DAMĘ W ZIELONEJ MARYNARCE I MELONIKU, Z TYM JEJ UŚMIECHEM ŁĄCZĄCYM SEKSUALNE I FINANSOWE KNOW-HOW, LEDWIE MOGŁO UWIERZYĆ, ŻE FIRMA, KTÓRĄ REPREZENTOWAŁA, PRZESTAŁA ISTNIEĆ. OCZYWIŚCIE, TAKIE RZECZY JAK ŚMIERĆ PEWNIKÓW WIDYWAŁEM JUŻ WCZEŚNIEJ. BYŁEM W EUROPIE, GDY NIETZSCHE I DARWIN POZBYWALI SIĘ BOGA, A TAKŻE W STANACH ZJEDNOCZONYCH, KIEDY WALL STREET ZREDUKOWAŁO AMERYKAŃSKI SEN DO ZNISZCZONEJ AKTÓWKI I ZNOSZONEGO BUTA. OBECNY KRYZYS RÓŻNI SIĘ OD POPRZEDNICH TYM, ŻE ZAPAŚĆ ŚWIATA ZBIEGŁA SIĘ Z MOJĄ. MUSZĘ POWTÓRZYĆ: NIE TYLKO NIE CHCĘ, ALE NAPRAWDĘ NIE MOGĘ ZNIEŚĆ WIĘCEJ ŻYCIA.
W cegłę budynku B&B z klaśnięciem wbił się drugi pocisk. Srebrna kula? Jeśli nie, to nie mam się czego bać, jednak nie przekonam się inaczej, jak tylko przyjmując jedną w pierś i sprawdzając, czy padnę martwy. (To była typowa nieracjonalność wszechświata. Potrzebowałem jedynie kilku dni, żeby zrobić to, co musiałem poza tym nie chciałem już żyć. Czym jest kilka dni w obliczu dwustu lat? Ale taki właśnie jest wszechświat, całe dekady idzie ci na rękę, a potem nagle zero negocjacji). Padłem na brzuch. Odór szczyn wżartych w beton był swego rodzaju okrutną przyjemnością. Trzymając się blisko ziemi, ostrożnie wyjrzałem zza skraju drzwi.
SUPERMODEL W TRENCZU STAŁ DWADZIEŚCIA JARDÓW DALEJ, PLECAMI DO MNIE. LEWĄ DŁOŃ CHOWAŁ W KIESZENI. ALBO TO ON DO MNIE STRZELAŁ I TERAZ SAMOBÓJCZO NARAŻAŁ SIĘ NA MÓJ OGIEŃ, ALBO STRZELANO Z INNEGO MIEJSCA W TYM PRZYPADKU TYLKO WRODZONE SKRETYNIENIE MOGŁO USPRAWIEDLIWIĆ FAKT, ŻE FACET NICZEGO NIE ZAUWAŻYŁ. SCENA BYŁA RODEM Z OKŁADKI PŁYTY Z LAT OSIEMDZIESIĄTYCH: JEGO SYLWETKA W PŁASZCZU, ŚNIEG I SAMOCHODY STOJĄCE POD DZIWNYM KĄTEM. KUSIŁO MNIE, ŻEBY DO NIEGO ZAWOŁAĆ, JEDNAK BÓG JEDEN WIE, CO MIAŁBYM MU PRZEKAZAĆ. MOŻE SŁOWA MIŁOŚCI, SKORO NADCIĄGAJĄCA ŚMIERĆ WYPEŁNIA MNIE TKLIWYMI UCZUCIAMI WOBEC OTACZAJĄCEGO MNIE ŻYCIA.
TRUDNO POWIEDZIEĆ, JAK DŁUGO TAK TAM STAŁ. WIELKIE CHWILE ROZCIĄGAJĄ SIĘ, POZWALAJĄ NA INTELEKTUALNĄ EKSPANSJĘC OPUSZCZONY LONDYŃSKI BUDYNEK, KTÓREGO WEJŚCIE W MGNIENIU OKA STAJE SIĘ PUBLICZNĄ TOALETĄ, NIŻSZE FUNKCJE ZWIERZĘCE RZUCAJĄCE SIĘ DO PRZODU, GDY TYLKO WYŻSZE PRZESTAJĄ PATRZEĆ, CYWILIZACJA POZOSTAJE W MANICHEJSKIM KLINCZU Z BESTIĄC ALE WRESZCIE SIĘ ODWRÓCIŁ I RUSZYŁ W MOIM KIERUNKU.
WSTAŁEM, PRZYCISKAJĄC PLECY DO ŚCIANY I MYŚLAŁEM INTENSYWNIE. W BEZPOŚREDNIM STARCIU ZE MNĄ TA MARIONETKA NIE PRZETRWAŁABY NAWET TRZECH SEKUND, ALE NIE SĄDZIŁEM, ŻEBY O TO W TYM WSZYSTKIM CHODZIŁO. MIĘDZY BRAMĄ A SKRZYŻOWANIEM Z COLLINGHAM ROAD, TRZYDZIEŚCI JARDÓW DALEJ, BYŁO MIEJSCE, W KTÓRYM MOGŁEM SIĘ SCHOWAĆ: CZTERY SAMOCHODY ZAPARKOWANE PO MOJEJ STRONIE I DWIE STAROŚWIECKIE BUDKI TELEFONICZNE NA ROGU. RYZYKOWNE. ALE NIEUZBROJONY, TKWIĄC W DRZWIACH, WYSTAWIAŁEM SIĘ NA STRZAŁ NICZYM KACZKA.
TYMCZASEM MÓJ ŚLICZNY, MŁODY LORD O WYSTAJĄCYCH KOŚCIACH POLICZKOWYCH POKONAŁ POŁOWĘ DROGI KU MNIE I ZNÓW SIĘ ZATRZYMAŁ. NA CHWILĘ LEKKO ŚCIĄGNĄŁ BRWI, JAKBY ZAPOMNIAŁ, DOKĄD IDZIE. POTEM, DOKŁADNIE W TEJ SAMEJ CHWILI, W KTÓREJ OTWORZYŁEM USTA, ŻEBY POWIEDZIEĆ: „CZEGO, KURWA, CHCESZ?H, JEGO LEWA DŁOŃ OMDLEWAJĄCYM RUCHEM WYNURZYŁA SIĘ Z KIESZENI, TRZYMAJĄC MAGNUM KALIBER .44 Z TŁUMIKIEM BROŃ TAK WIELKĄ I CIĘŻKĄ, ŻE TRUDNO BYŁO UWIERZYĆ, ŻE FACET MA SIŁĘ, BY JĄ UNIEŚĆ I Z NIEJ WYCELOWAĆ. JEDNAK UŚMIECHNĄŁ SIĘ DO MNIE DUŻE, ZMYSŁOWE USTA, OLŚNIEWAJĄCE ZĘBY, POCIĄGŁA TWARZ O CIEMNYCH, OBWIEDZIONYCH KREDKĄ OCZACH PO CZYM ZASKAKUJĄCO PEWNIE UNIÓSŁ RAMIĘ I WYMIERZYŁ WE MNIE.
GDY MYŚLI SZALEJĄ, CIAŁO RADZI SOBIE SAMO. ODRUCHOWO PRZYKUCNĄŁEM NA ZIEMI (WSPANIALE BEZSILNY DUCH WILCZEGO ZADU, POCZUCIE SUBTELNIE BEZUŻYTECZNEGO WSPOMNIENIA) Z DŁOŃMI NA ZEWNĄTRZ, Z ROZCZAPIERZONYMI PALCAMI I GŁOWĄ PEŁNĄ PAPLANINY: „ŻAL NIE ZOBACZYĆ PIERWSZYCH KROKUSÓWC A JEŚLI JEST JAKIEŚ ŻYCIE PO ŻYCIU, A NIE TYLKO ZIEMIA WYPEŁNIAJĄCA CI USTA, A POTEM NICCH.
JEGO RĘKA UDERZONA POCISKIEM SZARPNĘŁA SIĘ I BLUZGNĘŁA KRWIĄ, UPUSZCZAJĄC PISTOLET. JEDNOCZEŚNIE FACET DZIWNIE ZASKOWYCZAŁ I PODSKOCZYŁ, ŚCISKAJĄC NADGARSTEK, ZROBIŁ DWA CHWIEJNE KROKI NAPRZÓD, A NASTĘPNIE OPADŁ NA KOLANA, PROSTO W ŚNIEG. NA JEGO TWARZY, KTÓREJ WYRAZ BYŁ DALEKI OD MASKI TRAGEDII, JAKIEJ MOŻNA BY SIĘ SPODZIEWAĆ, MALOWAŁO SIĘ COŚ W RODZAJU OSZOŁOMIONEGO ROZCZAROWANIA, JEDNAK GDY PATRZYŁEM, JEGO USTA MU SIĘ OTWORZYŁY I JUŻ TAK ZOSTAŁY. Z DOLNEJ WARGI, ROZCIĄGNIĘTEJ, PĘKNIĘTEJ I OPADAJĄCEJ, ZWISAŁA NITKA ŚLINY (ZJAWISKO ZAWŁASZCZONE PRZEZ WSPÓŁCZESNĄ PORNOGRAFIĘ). KULA PRZESZŁA PRZEZ JEGO DŁOŃ NA WYLOT, CO OZNACZAŁO, ŻE KRWAWI TYLKO Z POMNIEJSZYCH ŻYŁ. GDYBY PRZERWAŁA NERW POŚRODKOWY, MÓGŁBY BYĆ PROBLEM, ALE WĄTPIŁEM W TO ZNAJĄC POZIOM DZISIEJSZEJ CHIRURGII. PRZYSIADŁ NA PIĘTACH I ROZEJRZAŁ SIĘ NIEPEWNIE DOOKOŁA, JAKBY ZGUBIŁ KAPELUSZ. MAGNUM POŚWIĘCIŁ TYLE UWAGI, CO NIEDOPAŁKOWI PAPIEROSA.
WIADOMOŚĆ OD SNAJPERA BRZMIAŁA: „SKORO MOGĘ TRAFIĆ STĄD W DŁOŃ NASZEGO PRZYJACIELA, TO W KAŻDEJ CHWILI MOGĘ TRAFIĆ RÓWNIEŻ CIEBIEH. BYŁO ZUPEŁNIE TAK, JAKBYŚMY ROZMAWIALI, A ON LUB ONA POWIEDZIELI TO PO CICHU.
KIM JESTEŚ? ― ZWRÓCIŁEM SIĘ DO MŁODZIEŃCA.
Nie odpowiedział, ale z wyrazem wielkiego smutku na twarzy wstał, przyciskając przedramię do boku. Ból zmieni kończynę w coś dużego, gorącego i obcego. Pochylił się ostrożnie i z wysiłkiem, podniósł magnum i schował do kieszeni płaszcza. Potem, bez słowa, odwrócił się i zaczął odchodzić, nawet na mnie nie spojrzawszy.
Nie wątpiłem we własną ocenę ryzyka, w moje dotychczasowe bezpieczeństwo, ale zrobienie tych pierwszych kilku kroków ze schronienia w bramie wymagało ode mnie sporej siły woli. Zrobiłem trzy i przystanąłem. Wyobraziłem sobie snajpera obserwującego mnie przez celownik ― ponieważ wzajemne zrozumienie daje pewną przyjemność ― uśmiechającego się. Za plecami miałem czystą, zimną przestrzeń, przez którą w każdej chwili mogła przelecieć srebrna kula. Zapach padającego śniegu okazał się łaską, chociaż byłem pewien, że moje ubranie przesiąkło ostrą wonią starych sików. Zrobiłem jeszcze cztery kroki, pięć, sześć… dziesięć. Nic się nie wydarzyło.
Nie opuściło mnie ciepłe wrażenie bycia obserwowanym, ale bez przeszkód przeszedłem przez Gloucester Road i wsiadłem do ostatniego pociągu do Farringdon.
Gdy byłem w drodze, zadzwonił Harley i zostawił wiadomość. Bezpiecznie dotarł do Fundacji.
Rozdział 4
Trudno nie myśleć o roku 1965 ― roku, w którym uratowałem Harleyowi życie ― jako o czasie coraz większej anarchii seksualnej. Demonstracje przeciwko wojnie w Wietnamie gromadziły razem młodych mężczyzn i młode kobiety i ujawniły erotyczny potencjał aktywności politycznej. Opublikowano łamiący tabu American Dream Normana Mailera. Na okładkach wszystkich amerykańskich magazynów była Brigitte Bardot, Anglia zaś żyła tym, że morderców z moczarów, Myrę Hindley i Iana Brady’ego, podniecało torturowanie i zabijanie dzieci. Może nie wszystko było dobre, ale niewątpliwie dużo się działo.
Trudno nie myśleć w taki sposób, ale z kolei myśleć właśnie tak oznacza poddać się zwięzłości historii popularnej. Fakty są prawdziwe, interpretacja fałszywa. Współczesnym ludziom wydaje się, że roku 1965 tak naprawdę nie było, nie było lat aż do 1975, a nawet w roku tak wielkiego znużenia mogło się wydarzyć to, co przydarzyło się Harleyowi. Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat później takie rzeczy wciąż się działy. I dzieją się nadal.
WAYLAND’S SMITHY TO LICZĄCY PIĘĆ TYSIĘCY LAT MEGALITYCZNY GROBOWIEC W VALE OF UFFINGTON, MILĘ NA WSCHÓD OD WIOSKI ASHBURY, NA POŁUDNIOWY ZACHÓD OD WHITE HORSE HILL W BERKSHIRE DOWNS. PRZYCUPNĄŁ, ZAKRYTY PRZEZ MAŁY ZAGAJNIK, JAKIEŚ PIĘĆDZIESIĄT JARDÓW OD RIDGEWAY, KREDOWEGO SZLAKU BIEGNĄCEGO ŚCIEŻKĄ, KTÓRĄ PRZEZ SPORO PONAD ĆWIERĆ MILIONA LAT CHODZIŁY HOMO SAPIENS Z DOWNS (ICH DŁONIE STOPNIOWO BYŁY CORAZ DALEJ OD ZIEMI). LOKALNA LEGENDA GŁOSI, ŻE JEŚLI ZOSTAWISZ SWOJEGO KONIA PRZY GROBOWCU, A NA KAMIENIU NADPROŻA POŁOŻYSZ MONETĘ, WRACAJĄC TAM NASTĘPNEGO DNIA, ZASTANIESZ KONIA PODKUTEGO PRZEZ WAYLANDA, KOWALA DAWNYCH SAKSOŃSKICH BOGÓW. W CIĄGU DNIA PO WHITE HORSE HILL KRĘCILI SIĘ LUDZIE, ROBILI ZDJĘCIA, WSZĘDZIE ZAGLĄDALI, ŚCISZALI GŁOSY, NIE PRZECIĄGALI WYCIECZKI. OD GŁAZÓW CIĄGNĘŁO LODOWATE ZIMNO. NOCĄ TO MIEJSCE SIĘ WYLUDNIAŁO.
Zabrali tam Harleya, żeby go torturować.
Nie powinno mnie tam być. Powinienem był siedzieć za kratami w mojej własnej piwnicy, na specjalnie po to kupionej farmie, oddalonej o milę. (Ach, te machinacje z czasów przed mikrotechnologią! W mojej celi znajdował się żeliwny sejf z zamkniętym w środku kluczem do drzwi. Sejf był zespawany, ale miał dziurę na tyle dużą, żeby zmieściła się w niej ludzka dłoń. Ludzka dłoń. Gdy już się przemieniłem w wilkołaka, musiałem czekać, aż stanę się znów człowiekiem. Najprostsze rozwiązania zawsze okazują się najlepsze). Powtarzam, powinienem był siedzieć pod kluczem we własnym więzieniu, odurzony zażytymi środkami uspokajającymi, ale w ostatniej chwili osłabłem. Byłem w fazie jednego zabójstwa na każdą pełnię księżyca (etyka walczyła z lękiem przed Gonem, który od czasów powojennych, gdy ujawniono rewelacje dotyczące nazistowskiego okultyzmu, werbował nowych członków), ale abstynencja oznaczała agonię, nawet z barbituranami, benzodiazepinami, chloroformem czy eterem. Tamtej nocy zatrzymałem się na szczycie schodów wiodących do piwnicy, rozmyślając o nadchodzących godzinach. Schodzisz na dół, bierzesz prochy, cierpisz, niemal umierasz, odnosisz sukces. Wciąż żyjesz i nikogo nie zabiłeś. Niby się zgadza, ale. Gołe ściany, kraty, kamienna podłoga, śmieszny, solidny, niedorzeczny sejf. Nawet gdy jesteś pod ziemią, wschodzący księżyc jest jak Dziewica Maria leżąca na łóżku i mówiąca: „proszę, proszę, proszę po prostu mnie zerżnij, dobrze?
KRZYWIĄC SIĘ BOLEŚNIE, ZAWRÓCIŁEM I WSZEDŁEM NA GÓRĘC
POCZĄTKOWY IMPULS, ŻEBY ZSTĄPIĆ NA NAJBLIŻSZĄ FARMĘ LUB WIEŚ JAK ANIOŁ ŚMIERCI, NIE WYGASŁ. TO BYŁA TAKA MAŁA, SZALONA FANTAZJA ZRODZONA PO MIESIĄCU BEZ ŻYWEGO MIĘSA. POZA TYM WÓWCZAS BYŁEM JUŻ STARYM PSEM. POZWÓL, ŻEBY GŁÓD PRZEZ CHWILĘ NAD TOBĄ ZAPANOWAŁ, A UJAWNIĄ SIĘ WILCZE CECHY. MIĘŚNIE STAJĄ W OGNIU, A NIEMAL CAŁKOWITE ODRZUCENIE ŚWIADOMOŚCI DAJE ZWIERZĘCĄ RADOŚĆ. BIEGNIESZ, A NOC PRZESUWA SIĘ NAD TOBĄ NICZYM CHŁODNY JEDWAB. NA PÓŁNOC OD ABINGDON PRZECIĄŁEM TORY KOLEJOWE TRASY Z OKSFORDU DO DIDCOT, PRZEPŁYNĄŁEM LODOWATĄ TAMIZĘ, POBIEGŁEM NA WSCHÓD PRZEZ CHILTERN HILLS NIEMAL DO KOŃCA DROGI LONDYŃSKIEJ. MR TAMBOURINE MAN THE BYRDS SPADŁO Z PIERWSZEGO MIEJSCA, KTÓRE ZAJĘŁO IDIOTYCZNE HELP! THE BEATLES. OBIE PIOSENKI TŁUKŁY MI SIĘ IRYTUJĄCO PO GŁOWIE JAK PARA PCHEŁ. TAK DZIAŁA GŁÓD: ROZDMUCHUJE JAKIŚ PRZYPADKOWY SZCZEGÓŁ I ZMIENIA GO W INKANTACJĘ ALBO TOTEM, OGŁUPIAJĄCO POWTARZALNY. WRESZCIE ZABIŁEM I ZJADŁEM. W OGRODZIE NA SKRAJU CHECKENDON JAKIŚ CIERPIĄCY NA BEZSENNOŚĆ, STARY TUMAN STAŁ, PALĄC SKRĘTA I GAPIĄC SIĘ BEZMYŚLNIE NA OŚWIETLONĄ ŚWIATŁEM KSIĘŻYCA ŚCIEŻKĘ POŚRÓD ZAGONU WARZYWNEGO. SAPNĄŁ, GDY WYBIŁEM MU POWIETRZE Z PŁUC, ALE TO BYŁ JEDYNY WYDANY PRZEZ NIEGO DŹWIĘK. PRZEŻYŁ BITWĘ NAD SOMMĄ, PODCZAS ZAMIESZEK W OSTENDZIE ZABIŁ CZŁOWIEKA, ODKRYŁ SPOKÓJ, UPRAWIAJĄC WARZYWA NA WŁASNEJ ZIEMI, DZIWNĄ CUDOWNOŚĆ BULW WYRYWANYCH Z GLEBY. MIŁOŚĆ ― DROGA POWROTNA ― BYŁA CHUDĄ SPRZEDAWCZYNIĄ Z HERBACIARNI W MARGATE, Z CIEMNYMI, KRĘCONYMI WŁOSAMI. DAŁA MU PEWNOŚĆ SIEBIE. SPOTYKALI SIĘ PRZEZ TRZY MIESIĄCE, A W NOC, NIM DOŁĄCZYŁ DO SWOJEGO REGIMENTU, KOCHALI SIĘ DŁUGO I SENNIE W UDOSTĘPNIONYM PRZEZ PRZYJACIELA POKOJU, PRZY OTWARTYCH OKNACH, PRZEZ KTÓRE WSĄCZAŁ SIĘ DO WNĘTRZA ZAPACH MORZA. POTEM WOJNA I DZIWACZNA ZWYCZAJNOŚĆ KOSZMARÓW. KOŃCZYNY WALAJĄCE SIĘ WOKÓŁ JAK CZĘŚCI WIELKICH LALEK. TRACISZ RÓŻNE RZECZY. SŁYSZYSZ, JAK LUDZIE MÓWIĄ: ON NIE JEST SOBĄ. JEGO LIBIDO POZOSTAŁO STWORZENIEM MAJĄCYM WŁASNY SPRYT: STERTA STARYCH GAZET DLA DOROSŁYCH, SCHOWANYCH W SZOPIE ZA PUSZKAMI Z KREOZOTEM, WSTYDLIWA EREKCJA KTÓREGOŚ DNIA, GDY TRZYMAŁ NA KOLANACH JEDNO ZE SWOICH WNUCZĄT, NAWET STARY, GRUBY TYŁEK NELL PO TYCH WSZYSTKICH LATACH BYŁ WODĄ NA TEN MŁYN BEZWSTYDU. PO TYM, CO WIDZIAŁ, BÓG MÓGŁ IŚĆ DO DIABŁA ― ODSTRZELONA GŁOWA JONESA TURLAJĄCA SIĘ W DÓŁ OKOPU, STERNE Z CZERWIAMI ŻYJĄCYMI W JEGO STOPIE, KIEDY STRACIŁ PALCE…
Zostawiłem jego szczątki pośród zachlapanych krwią kabaczków. Przemknąłem z wioski z powrotem do lasu. Godzinę po jedzeniu przyszło obrzydzenie, przez lata zredukowane jedynie do ciężkiego, łagodnego ucisku. Obrzydzenie nikogo nie zabiło. Natomiast samotność…
Na godzinę przed świtem zatrzymałem się przy grobowcu Waylanda, żeby się rozejrzeć. Tak naprawdę nie było czasu na to, by się zatrzymywać i rozglądać. Farma (obecnie dom) znajdowała się milę dalej, na terenie zasadniczo pozbawionym osłony. To było wysoko położone miejsce, przez cały rok na łasce wiatrów Valhalli. Rosło tam niewiele drzew. Żywopłoty były rzadkie. Żeby niepostrzeżenie wrócić do domu, potrzebowałem ciemności lub przynajmniej półmroku. Mimo to… Znajdowały się tu te prehistoryczne, czuwające głazy. Powietrze było gęste od ludzkiego odoru, drażniącego pierwotnymi energiami. W pobliżu stał zaparkowany ford cortina. Moje ciało parowało. Ostatnia z moich ofiar znalazła we mnie spoczynek.
U wejścia do grobowca ― łagodnego prostokąta głębszej ciemności pomiędzy ustawionymi pionowo bryłami piaskowca ― dwóch mężczyzn było czymś zajętych, nie widziałem jednak czym. Trzeci nie spuszczał oka z miejsca, w którym drzewa otwierały się na szlak.
― Terry, to ja powinienem mieć latarkę ― syknął ten trzeci. ― Ciemno tu jak w dupie.
Było wyraźnie widać, kto tu rządzi. Terry był po trzydziestce, może o jakieś dziesięć lat starszy od pozostałych dwóch, i to on dowodził. To on trzymał latarkę. Promień światła przesunął się, omiatając wartownika chłopięco słodka twarz z małymi oczami, jasne włosy, jedna dłoń uniesiona, by osłonić oczy przed światłem a potem z niepokojącą precyzją wrócił do poprzedniej pozycji.
CHOLERNY DRAŃ ― POWIEDZIAŁ CICHO DRUGI TOWARZYSZ TERRY’EGO. ― PEWNIE MA Z TEGO UBAW.
— Ocuć go na nowo polecił Terry. Dalej, Fido, ocknij się.
— Oj, bum-boy, hop-hop.
— Onc Dez, pomóż mi.
Terry i Dez wywlekli na otwartą przestrzeń swoją ofiarę szczupłego, młodego człowieka z kręconymi, dość długimi włosami, wysokim czołem, drobnymi nadgarstkami i kostkami. Miał związane ręce i knebel w ustach. Leżał na boku, nie nieprzytomny, ale pobity do tego stopnia, że zwykłe podkulenie kolan odruch, żeby chronić organy wewnętrzne był dla niego prawie niewykonalny.
DALEJ ― SYKNĄŁ STRAŻNIK. ― NIEDŁUGO, KURWA, BĘDZIE JASNO.
— Raz jęczy, że mu ciemno powiedział Terry a zaraz gada o tym, że jasno.
— Zamknij się, Georgie, do chuja pana ― rzucił Dez.
Pociągnął łyk whisky Haig i podał butelkę Terry’emu. Terry napił się, wylał trochę na głowę ofiary, a potem kopnął mężczyznę w twarz. Jakby za naciśnięciem jakiegoś przełącznika ― Dez natychmiast kopnął leżącego przynajmniej sześć razy w żołądek i żebra. Taki był Dez: jeżeli Terry wypił pintę, to Dez wypijał sześć, a i tak nadal nie był Terrym.
Człowiek na ziemi wydał z siebie stłumiony, zwierzęcy dźwięk, nie błaganie ani protest, tylko przeszywający jęk rozpaczy. Dez splunął na niego. Na kilka sekund stanął na jego twarzy, ale zachwiał się i ześlizgnął. Terry sięgnął do kieszeni i wyciągnął sześciocalowy nóż z ząbkowanym ostrzem.
― Cóż ― odezwał się tonem ojca rodu pod koniec udanego niedzielnego obiadu ― wiemy, gdzie lubi to mieć, prawda?
Nazwijcie to oceną estetyczną. Można uznać sadyzm za akt piękna, ale ten żenujący popis okrucieństwa był obraźliwy. Dez i Georgie przynajmniej w pewnym stopniu szanowali niektóre sentymentalne pojęcia, takie jak solidarność ludzi pracy, królowa, rodzina, mamusia, harówka, ta wyspa pod królewskim panowaniem. Okazuje się, że w dniach meczy, ci dwaj Anglicy krzyczą pełnym głosem z balkonów, otwierają ramiona i zalewają się łzami. W przeciwieństwie do nich Terry miał w sobie głębię, jednak brakowało mu odwagi i wizji, które mogłyby ją z pożytkiem przeniknąć i pokazać światu. Jego wyobraźnia zawsze będzie skoncentrowana na nim samym. Przed moimi oczami pojawiło się dziwaczne wyobrażenie Terryfego siedzącego na sedesie, z rozluźnioną twarzą zaraz potem byłem już w ruchu.
SZYBKO. O WIELE ZA SZYBKO DLA NICH. GEORGIE BYŁ MARTWY, ZANIM TAMCI W OGÓLE COKOLWIEK ZAUWAŻYLI. ROZSZARPAŁEM MU GARDŁO (DODATKOWO, PONIEWAŻ WCZEŚNIEJ ZDĄŻYŁEM ZŁAMAĆ MU KARK), A ZBLIŻAJĄC SIĘ DO TERRYFEGO I DEZA, W LEWEJ RĘCE WCIĄŻ TRZYMAŁEM WIĘKSZĄ CZĘŚĆ JEGO MOKREJ TCHAWICY. NIE TRZEBA BYŁO NIC MÓWIĆ. DLA MNIE TO BYŁO JAK ULGA PO WYJŚCIU Z KIEPSKIEGO PRZEDSTAWIENIA. DEZ PRÓBOWAŁ UCIEKAĆ. TERRY PRZYSIADŁ JAKBY W ZWOLNIONYM TEMPIE, A PO CHWILI SPRÓBOWAŁ SIĘ PODNIEŚĆ NA NOGACH JAK Z WATY. WGRYZŁEM SIĘ W BRZUCH DEZA, A GDY UCIEKAŁO Z NIEGO ŻYCIE, PRZEŁKNĄŁEM W MOJEJ GŁOWIE POJAWIŁ SIĘ PRZEBŁYSK ROGU BRUKOWANEJ ULICZKI ORAZ BLONDYNKI O NIECIEKAWEJ, WILGOTNEJ, POMARSZCZONEJ TWARZY ALE PRZERWAŁEM. BYŁEM JUŻ NAJEDZONY. POŁYKASZ ŻYCIE I WIERZ MI ONO CIĘ WYPEŁNIA. TERRY PATRZYŁ NA WSZYSTKO JAK KTOŚ, KTO NIE DO KOŃCA ROZUMIE, ŻE ZNALAZŁ SIĘ NA PRZYJĘCIU NIESPODZIANCE, NAWET PO TYM JAK WSZYSCY WYSKOCZYLI Z UKRYCIA I ZACZĘLI KRZYCZEĆ. GDY STANĄŁEM NAD NIM, CIĄGNĄC ZA SOBĄ CIEPŁE KIEŁBASKI Z JELIT DEZA, POWIEDZIAŁ ZA TO: „PROSZĘ. PROSZĘH.
HARLEY, ICH OFIARA, ODCZOŁGAŁ SIĘ O KILKA STÓP I DO RESZTY STRACIŁ SIŁY. PRZYSIADŁEM OBOK. JEGO PRZERAŻENIE BYŁO TAK WIELKIE, ŻE PRZYPOMINAŁO SPOKÓJ. BARDZO DELIKATNIE WYJĄŁEM Z JEGO UST KNEBEL I PRZYCISNĄŁEM PALEC, MÓJ OHYDNY PALEC HYBRYDY ― CIII ― DO JEGO WARG. PRZYTAKNĄŁ ALBO ZADYGOTAŁ Z ODRAZY, ALE NIE WYDAŁ Z SIEBIE ŻADNEGO DŹWIĘKU. U WEJŚCIA DO GROBOWCA ZNALAZŁEM JEGO SPODNIE I PRZYNIOSŁEM MU JE. JEGO TWARZ BYŁA JEDNĄ, LŚNIĄCĄ OPUCHLIZNĄ. POWIEKI WOKÓŁ LEWEGO OKA MIAŁY KOLOR ŚLIWKI I NIE OTWIERAŁY SIĘ. PRAWE USIŁOWAŁO PATRZEĆ NA MNIE. ROZWIĄZYWANIE JEGO SKRĘPOWANYCH RĄK ZAJĘŁO MĘCZĄCĄ CHWILĘ, ZWŁASZCZA ŻE ROBIŁEM TO MOIMI RĘKAMI. MIAŁ ZŁAMANE TRZY PALCE, WIĘC WŁOŻENIE SPODNI BYŁO DLA NIEGO SPORYM WYSIŁKIEM. NIE ZARYZYKOWAŁBYM UDZIELENIA MU POMOCY, BYŁ ZBYT BLISKI SKRAJNEGO WYCZERPANIA. PRZYSIADŁEM NA ZADZIE KILKA STÓP DALEJ. DOTARŁO DO MNIE, ŻE PO TYM, JAK UWOLNIŁEM GO OD PRZEŚLADOWCÓW, W OGÓLE NIE MYŚLAŁEM. GDYBY ODBIEGŁ, ODSZEDŁ CZY SIĘ ODCZOŁGAŁ, PEWNIE BYM MU NA TO POZWOLIŁ, CHOĆ OZNACZAŁOBY TO DLA MNIE KONIECZNOŚĆ NATYCHMIASTOWEJ UCIECZKI (TA NOCNA ROBOTA BYŁA JUŻ WYSTARCZAJĄCO ZŁA, SKORO ZABIŁEM U WŁASNEGO PROGU), ALE TEGO NIE UCZYNIŁ. Z WIELKIM TRUDEM PODNIÓSŁ SIĘ NA NOGI, ZROBIŁ TRZY CZY CZTERY KROKI, PO CZYM UPADŁ NIEPRZYTOMNY.
Niebo wskazywało, że do świtu pozostało może z pół godziny. Uznałem, że nie narobiłem specjalnego bałaganu. Szybko zebrałem ciała i zawlokłem je do cortiny. Z rękawa koszuli Deza zrobiłem lont i gałązką wepchnąłem go do baku. Dzięki przypadkowej łasce wszechświata Terry miał w kieszeni stalową zapalniczkę marki Ronson. Podniosłem Harleya, zarzuciłem go sobie na ramię, podpaliłem lont i uciekłem.
A reszta, jak mówią, jest historią.
Rozdział 5
Z holu Zetter zadzwoniłem do Harleya.
― Nie polują na mnie ― powiedział. ― Właśnie odebrałem telefon od Farrella. Nie wiedzieli, że u mnie byłeś. Nie śledzili ciebie, tylko innego faceta. To nawet nie był oddział z Londynu, lecz jeden z francuskich.
Mogłem zostać w domu, we własnym łóżku, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Młodzieniec z magnum i przestrzeloną dłonią, Paul Cloquet, od miesiąca był pod obserwacją oddziału MOKFO z Paryża.
— To mały kaliber wyjaśnił Harley. O jeden raz za dużo widziano go w niewłaściwym miejscu. Do tego chyba łączyli go z Jacqueline Delon.
Jacqueline Delon była dziedziczką fortuny Delon Media, a dodatkowo nałogową okultystką i kompletną wariatką. Dziesięć lat temu spotkałem ją przelotnie w hotelu Burdż al-Arab w Dubaju. Miała wtedy około trzydziestu pięciu lat, była chudym rudzielcem z nieskazitelnym makijażem, w obcisłej, zielonej sukience i wielkich okularach przeciwsłonecznych. Jej usta o wąskich wargach sugerowały powierzchowną radość skrywającą rzeczywiste znudzenie. Wyobraziłem sobie jej kuszący oddech pachnący espresso i lekkie zatwardzenie, psychikę wypchaną masą freudowskiego robactwa. Jej ojciec, który karierę zaczął od spedycji, był znanym rozpustnikiem ze słabością do praktyk sadystycznych. Jaqueline rzekomo odziedziczyła po nim nie tylko majątek, ale także upodobania.
TEN FRANCUSKI AGENT NAWET NIE MIAŁ SIĘ POJAWIĆ W ANGLII ― STWIERDZIŁ HARLEY. ― MIAŁ DO NAS ZADZWONIĆ I POZWOLIĆ NAM PRZEJĄĆ SPRAWĘ W PORTSMOUTH. ALE TACY SĄ FRANCUZI. UWAŻAJĄ NAS WSZYSTKICH ZA NIEKOMPETENTNE CIOTY.
— Chciałeś powiedzieć „Uważają nas wszystkich za niekompetentne cioty.h
ZABAWNE. W KAŻDYM RAZIE, CHUJ WIE JAK, ALE OKAZUJE SIĘ, ŻE CLOQUET OBSERWOWAŁ CIĘ W PARYŻU I PRZYJECHAŁ TU ZA TOBĄ. WYMYŚLIŁ SOBIE, ŻE ZEDRZE CI SKALP I WYROBI SOBIE NAZWISKO. PODEJRZEWAM, ŻE JEGO APLIKACJA ZOSTAŁA ODRZUCONA PRZEZ MOKFO, DLATEGO POSTANOWIŁ UDOWODNIĆ, ŻE TO POMYŁKA. FRANCUSKI AGENT PRZYBYŁ TUTAJ ZA NIM, A ZAMIAST TEGO SKOŃCZYŁ, ŚLEDZĄC CIEBIE.
— To niemożliwe odparłem. Gdyby ten kretyn śledził mnie w Paryżu, wiedziałbym o tym. Nie jest w tym zbyt dobry.
— Naprawdę?
— Naprawdę.
Zagrzechotały kostki lodu w szklance. Harley pociągnął spory łyk. W holu Zetter było ciepło, jego wnętrze rozjaśniało miękkie światło. Pomruk rozmów i odgłosy z baru działały bardzo uspokajająco. W recepcji siedziały dwie młode kobiety w kolorowych bluzkach. Gdy wszedłem do środka, uśmiechnęły się do mnie, jakby moje przybycie stanowiło niezłą niespodziankę erotyczną. Cywilizacja osiągnęła taki punkt rozwoju, że można się zatrzymać w dobrym hotelu.
CÓŻ, ZAPEWNIAM CIĘ, JACOBIE, ŻE JAKOŚ MU SIĘ TO UDAŁO. WŁAŚNIE ROZMAWIAŁEM Z FARRELLEM Z KWATERY GŁÓWNEJ. FRANCUSKI AGENT CIĘ ROZPOZNAŁ I, Z OPÓŹNIENIEM, DAŁ NAM ZNAĆ. WIERZ MI, MOKFO WIE, ŻE TU JESTEŚ, ALE DOPIERO OD DZIESIĘCIU MINUT.
Nie byłem przekonany, lecz Harley sprawiał wrażenie wyczerpanego, a ja nie potrafiłem się zmusić, żeby dłużej się o niego martwić. To prawda, że w Paryżu byłem zajęty. Jedna z moich firm zaangażowała się w wielką fuzję i miałem zbyt wiele kontaktów z moim ludzkim pośrednikiem. Poniekąd było możliwe, że mając głowę pełną irytujących, praktycznych szczegółów, mogłem nie zauważyć, że ktoś za mną łazi, nawet jeśli był to debil z magnum, do którego kule, jak potwierdził Harley, odlano z czystego, meksykańskiego srebra. Kimkolwiek był Cloquet, znał naturę zwierzyny, na którą polował.
― Z pewnością przez jakiś czas nie powinniśmy się spotykać ― odezwał się po chwili Harley.
— Przez jaki czas? Za dwadzieścia siedem dni będę martwy.
Po jego stronie milczenie. Po mojej ― wyrzuty sumienia.
― Jake, nie ufasz mi już?
— Przepraszam. Zapomnij o tym.
— Nie winię cię. Jestem smutną, starą ciotą z nadciśnieniem i hemoroidami. Powinniśmy byli znaleźć ci kogoś młodego. Powinniśmy byli znaleźć ci kogoś, ktoc
— Przestań, Harls, proszę.
W słuchawce znowu zapadła cisza. Możliwe, że Harley płakał. Od czasu operacji prostaty stał się podatny na emocje. Faktycznie należało znaleźć kogoś innego albo raczej nie trzeba było szukać nikogo, skoro od ponad stulecia w zasadzie nie potrzebowałem ludzkiego przyjaciela. Prawda jest taka, że nie powinienem był w ogóle dopuścić do siebie Harleya, ale tej nocy, kiedy pozwoliłem mu zaciągnąć u siebie dług nie do spłacenia, byłem w fazie straszliwej samotności. Teraz, gdy słyszałem, jak pociąga nosem i upija duży łyk, pomyślałem: „Oto ja. Każda obecna złość wynika z dawnej słabości. Dosyć. Niech to się skończyh.
NIE PRZEJMUJ SIĘ MNĄ ― POWIEDZIAŁEM. ― PO PROSTU IRYTUJE MNIE TEN GŁUPEK, KTÓRY ZA MNĄ ŁAZI.
Harley odchrząknął. Czasami ten dźwięk albo to, jak się siłuje z pokrywką słoika, albo klepie po kieszeniach w poszukiwaniu okularów, które ma na czole, łamie mi serce. Ale czym jest złamane serce? Uczuciem. Mam uczucia, nawet jeśli inni ich dla mnie nie mają.
― Cóż, nie ma sensu wyjeżdżać dziś z Zetter ― stwierdził Harley. ― Już wiedzą, że tam jesteś. Zadzwoń do mnie jutro, jak już odzyskasz rozsądek.
— A dlaczego miałbym to zrobić?
Kolejna pauza. Są takie chwile ciszy, gdy czuję, jak powstrzymuje się przed słowem „miłość”.
― Kto to taki? ― spytał. ― Chyba nie ta z plastikową cipą?
— To Katia ― wyjaśniłem. ― A dziś to będzie Madeline. Żadnego plastiku. Jak najbardziej prawdziwa.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.