Pałac Tajemnic
Data wydania: 2011
Data premiery: 30 maja 2011
ISBN: 978-83-7674-118-5
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 252
Kategoria:
25.90 zł 18.13 zł
W położonym na Mazurach barokowym pałacu von der Groebenów obecnie mieści się dziesięć mieszkań gminnych. W jednym z nich zamordowane zostaje rosyjskie małżeństwo Reznikowów. Ich córka znika bez śladu.
Alicja Prus, nowa lokatorka feralnego mieszkania numer siedem, przeprowadza prywatne śledztwo, by odkryć sprawcę zbrodni. Jednak pałac kryje w sobie więcej tajemnic, niż pierwotnie przypuszczała…
Któż z nas nie przepada za mrocznymi historiami, których akcja rozgrywa się w tajemniczych starych pałacach, otulonych mgłą, owianych jesiennym wiatrem znad pobliskiego jeziora? Za historiami o ludziach, ich sekretach i zbrodniach, opowiadanymi przy akompaniamencie deszczu dzwoniącego nieprzerwanie o wiekowe dachy? Ja uwielbiam. I oto taką książkę mam właśnie przed sobą.
Anna Klejzerowicz, autorka książek Cień gejszy, Sąd ostateczny, Ostatnią kartą jest Śmierć.
www.olsztyn.gazeta.pl/kronikapolicyjna
Morderstwo w Ponarach.
W ostatnią sobotę sierpnia w barokowym pałacu nad jeziorem Ponary została zamordowana rosyjska rodzina. Ofiarami są pięćdziesięcioletni mężczyzna i jego trzydziestodziewięcioletnia żona. Ich iętnastoletnia córka zaginęła. Rzecznik prasowy policji poinformował, że zakończono przeszukiwanie lasu i jeziora. Dziewczynki w tych miejscach nie odnaleziono. Rosyjska rodzina od siedmiu lat zajmowała jedno z pałacowych mieszkań.
Przepuścił ich na pasach, ci w rewanżu skopali jego samochód.
Kierowca volkswagena zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, aby przepuścić dwóch mężczyzn. Ci, przechodząc przez jezdnię, podeszli do jego auta i kopiąc oraz uderzając rękami, uszkodzili karoserię. Policjanci po chwili zatrzymali sprawców. Dwudziestodwuletni Robert G. i dwudziestoośmioletni Mariusz C. byli pijani. Nie potrafili wyjaśnić, dlaczego zniszczyli samochód.
Policjanci odpowiedzą za ucieczkę aresztanta.
Komendant policji w Morągu zawiesił w czynnościach dwóch podwładnych. Podczas ich służby zbiegł z aresztu niebezpieczny przestępca Sylwester K. zwany Majorem. Policja nadal poszukuje Majora. Zarzuca się mu porwanie dwóch olsztyńskich przedsiębiorców.
Barokowy, biały pałac wyrastał z niewielkiego wzniesienia opasanego lasem. Prowadziła do niego żwirowa droga.
Nad gmach wzleciały wrony spłoszone przez nadjeżdżający samochód. Kracząc donośnie, opadały w dół, na moment zawisały nad jasnymi murami, po czym ponownie wzbijały się w niebo. Zaparkowałam przy starej kuźni. Wyjęłam z bagażnika torbę na kółkach i ciągnąc ją po nierównościach, skierowałam się do bramy. Za nią znajdował się dziedziniec porośnięty kępkami trawy. Rozejrzałam się.
Pęknięcia na murze, szczeliny odsłaniające kawałki cegieł, wysokie okna zabite deskami. Od dawna nikt nie dbał o to miejsce. Mimo zniszczeń pałac wciąż olśniewał elementami barokowej architektury. Wokół smukłych kolumn wiły się liście akantu, a ogromne drzwi zdobiła bogata ornamentyka.
Przystanęłam, aby przyjrzeć się kartuszom herbowym znajdującym się w bocznej elewacji. Na jednym herbie widniał rok 1743, na drugim 1893. Oba przedstawiały nogę drapieżnego ptaka po lewej stronie i włócznię po prawej.
Przy drzwiach zobaczyłam domofon z dziesięcioma przyciskami. Nacisnęłam pierwszy. Nikt się nie odezwał.
Przyłożyłam palec do numeru 5. Po chwili usłyszałam dźwięk podnoszonej słuchawki i krótkie pytanie:
– Kto?
Nie byłam pewna, czy to głos kobiety, czy mężczyzny.
Pochyliłam się do domofonu i powiedziałam:
– Nazywam się Alicja Prus, będę tu mieszkać, nie mam klucza. Proszę mi otworzyć.
Coś zazgrzytało, po czym miły kobiecy głos oznajmił:
– Domofon jest zepsuty. Drzwi otwierają się bez klucza.
Nacisnęłam ciężką klamkę i weszłam do środka.
Drewniane, rzeźbione schody wiły się spiralą ku górze. Były piękne, niestety pokrywała je warstwa piachu. Zaczęłam się po nich wspinać. Wielka torba obijała mi się o poręcz i nogi.
Stanęłam w końcu na pierwszym piętrze. Znajdowało się tutaj mnóstwo gratów. Skręciłam w lewo i rozglądałam się na obie strony, żeby nie przegapić drzwi z numerem 7. Minęłam mieszkanie numer 5. Kolejne drzwi, bez numeru, były zastawione obskurną szafką, na której leżała butelka po winie. Na następnych drzwiach widniała dziesiątka. Zawróciłam do drzwi bez numeru, pochyliłam się ponad szafką i wsunęłam klucz do zamka. Nie pasował. Usłyszałam kroki. W moją stronę szła młoda, rudowłosa kobieta w zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęłam się uprzejmie i pierwsza powiedziałam „Dzień dobry”. Ruda dziewczyna wyjęła papierosa z ust, nosem wypuściła obłok siwego dymu i odezwała się:
– Te drzwi, które próbowałaś otworzyć, należą do piątki. Mieszkają tam Misiaki.
– Mam zająć mieszkanie numer 7. Czy mogłabyś m pokazać, gdzie to jest? – zapytałam.
Przygryzła papierosa i przez zaciśnięte zęby powiedziała:
– Ja pierdolę, nie zazdroszczę ci. Nigdy nie chciałabym tam zamieszkać, nawet gdyby dziennie płacili mi stówkę.
– Dlaczego?
– Naprawdę nic nie wiesz? Przecież w tamtym mieszkaniu zostały zamordowane dwie osoby. Wszystkie gazety o tym pisały i w telewizji nas pokazywali, mnie też.
Dziewczyna rozkręcała się. Mówiła z zawrotną prędkością.
Słowa wypadały z jej ust niczym z karabinu maszynowego.
Zapowiadała się na doskonałe źródło informacji.– O morderstwie oczywiście wiem, to ono mnie tu sprowadza – oznajmiłam.
Przez chwilę patrzyła na mnie zaskoczona. Następnie przesunęła papierosa w kącik ust i powiedziała:
– Nie rozumiem.
– Zaraz wszystko wyjaśnię, ale najpierw pokaż mi, gdzie jest mieszkanie numer 7.
Prowadziła mnie długim korytarzem, po którego obu stronach stały stare szafy, łóżka polowe, kartony i części zdemontowanych mebli. Wyglądało na to, że mieszkańcy pałacu wystawiali niepotrzebne rzeczy na hol, zamieniając go w klaustrofobiczną rupieciarnię. Ciągnęłam torbę za sobą, bo obok mnie się nie mieściła. Minęłyśmy wielką blaszaną wannę wypełnioną szmatami, butelkami i kartonami, za nią stała pralka Frania, potem były drzwi z numerem 7.
– To tutaj – powiedziała.
Wsunęłam klucz i przekręciłam. Dziewczyna stała tuż za mną. Jej wielki brzuch napierał na moje plecy. Weszła do mieszkania, nie czekając na zaproszenie. Znalazłyśmy się w dużym narożnym pokoju z dwoma oknami, jedno na wprost drzwi, drugie na lewo. Pośrodku stał ładny, okrągły stół, na prawo przy ścianie wersalka i fragment meblościanki sprzed ćwierć wieku. Po przeciwnej stronie, pod oknem, umieszczono metalowe, stare łóżko i szafki kuchenne.
Na lewo od drzwi zobaczyłam zlew i kuchenkę elektryczną. Zbliżyłam się do okna na wprost. Roztaczał się z niego piękny widok na ogród, za którym przebłyskiwało lustro jeziora.
Ruda dziewczyna krążyła po pokoju jak tropiące dzikie zwierzę. Nagle przystanęła przy stole i powiedziała:
– Nazywam się Anka, mieszkam pod trójką. Niewiele tu się zmieniło, wymalowali ściany i zabrali dywan. Na pewno był cały we krwi. W człowieku jest sześć litrów krwi, a Wołodia musiał jej mieć więcej, bo był wyjątkowo wielkim facetem.
Otworzyła drzwi znajdujące się przy meblościance i nacisnęła włącznik światła. Stanęłam obok niej i zajrzałam do środka. Była to niewielka łazienka z prysznicem i mocno sfatygowanym kiblem. Ścianę do wysokości półtora metra pokrywały stare, popękane kafelki, zupełnie pozbawione fugi.
– Niezbyt tu estetycznie – stwierdziłam.
– A czego się spodziewałaś, łazienek królewskich? Jak chcesz się myć w lepszych warunkach, musisz sobie wyremontować, gmina tego za ciebie nie zrobi.
– Nie będę niczego remontować, szkoda kasy. Zamierzam pomieszkać tutaj tylko kilka tygodni, a potem wracam do siebie.
– Uciekasz przed facetem? – zapytała dziewczyna.
– Nie, przed nikim nie uciekam – odparłam.
Wyjęłam z torby książkę. Podając ją Ance, powiedziałam:
– To jest moje debiutanckie dziełko, kilka kryminalnych opowiadań.
Wzięła egzemplarz i wyraźnie podekscytowana zapytała:
– To naprawdę twoje?
Kiwnęłam potakująco głową. Patrzyła na granatową okładkę, na której widniały duże białe litery, składające się w tytuł: Zagadki kryminalne Warmii i Mazur. Zagwizdała na widok mojego nazwiska.
– Jesteś krewną tego Prusa?
– Nie, nie jestem.
Wyglądała na rozczarowaną. Położyła książkę na stół.
– Napiszesz dedykację? – poprosiła.
Pochyliłam się nad otwartym egzemplarzem. Kilkunastoma słowami zapełniłam górną część strony. Na dole wstawiłam datę i pchnęłam książkę w stronę dziewczyny.
Podniosła ją i przeczytała:
– Rudej Ance, bohaterce mojej kolejnej powieści kryminalnej, którą zamierzam napisać w pałacu w Ponarach, autorka, Alicja Prus.
Uśmiechnęła się i podziękowała. Czekałam na lawinę pytań, żadne jednak nie padło. Dziewczyna stała z przyciśniętą do brzucha książką i patrzyła na mnie obojętnie, jakby nie dotarła do niej treść dedykacji. Zaczęłam więc mówić:
– Chcę napisać o morderstwie, które tutaj popełniono.
Przyjechałam do Ponar, żeby zebrać materiały, żeby z wami porozmawiać.
Anka otworzyła książkę i ponownie przeczytała dedykację.
Entuzjazm wystrzelił z niej jak z procy.
– Naprawdę będziesz o nas pisać? Super! Ale będzie jazda! Wszystkich to ruszy, nawet pana Adama. Kto by pomyślał, nasze morderstwo będzie w książce.
– Na początek muszę dowiedzieć się jak najwięcej o samych ofiarach. Opowiesz mi o nich?
– O ofiarach? Ale ja ich dobrze nie znałam. Mieszkam w pałacu dopiero od stycznia. Tacy Lasoccy czy Nowakowie, oni mieszkają tutaj od zawsze. Z nimi porozmawiaj o ofiarach.
– Z nimi też porozmawiam. Dla mnie ważna jest każda relacja, twoja również. Może się okazać, że zauważyłaś coś, czego inni nie dostrzegli. To co? Opowiesz mi o nich?
– No dobrze, tylko pozwól, że najpierw zrobię siusiu, bo mój maluch znowu kopie mnie w pęcherz.
Gdy Anka zamknęła się w łazience, wyjęłam z torby komórkę, w menu odnalazłam dyktafon i włączyłam nagrywanie.
Położyłam aparat na parapecie, obok niego postawiłam kosmetyczkę. Nie chciałam, aby moi rozmówcy widzieli, że rejestruję ich opowieści. Dyktafon mógłby ich peszyć, zaważyć na szczerości. Wyjęłam jeszcze z torby czekoladki, otworzyłam je i czekając na ciężarną sąsiadkę, zjadłam dwie sztuki. Siedziałam przy stole, Anka zajęła miejsce na wersalce. Podając jej pudełko z czekoladkami, zagadnęłam:
– Chłopiec czy dziewczynka?
– Chłopiec. Mój Mariusz taki dumny, że to będzie chłopiec. Kretyn. Jakby zrobienie chłopca wymagało większych umiejętności niż zrobienie dziewczynki.
Wzięła jedną czekoladkę. Zerwała papier przysłaniający cukierki i złożyła go w mały kubeczek. Dopiero gdy wyjęła papierosy domyśliłam się, że ten kubeczek ma posłużyć jej za popielniczkę. Zaciągnęła się dymem i zapytała:
– Czy w swojej książce podasz nasze nazwiska?
– Tylko wtedy, gdy wyrazicie na to zgodę.
– Mój Mariusz się nie zgodzi, ale ja nie miałabym nic przeciw. To musi być fajne, tak przeczytać książkę o sobie. Zgodziłabym się nawet na umieszczenie mojego zdjęcia.
– To wydawca zadecyduje, czy zdjęcia znajdą się w powieści, ale wydaje mi się, że to dobry pomysł.
– Namów wydawcę, żeby były też zdjęcia. Dam ci fotkę mojego synka, podpiszesz ją Rumcajs, bo tak z Mariuszem go nazywamy.
– Najpierw muszę napisać książkę. Liczę, że mi pomożesz. Opowiedz mi o zamordowanych.
Wypuściła dym nosem i zaczęła szybko mówić, jakby chciała dużo powiedzieć w bardzo krótkim czasie.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.