Pamięć dla Heleny
Data wydania: 2023
Data premiery: 25 kwietnia 2023
ISBN: 978-83-67639-36-1
Format: 130/200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 304
Kategoria: Literatura współczesna
44.90 zł 31.43 zł
W tej historii sporo jest fikcji stworzonej na potrzeby powieści, ale ona wydarzyła się naprawdę. Gdzieś, komuś i dawno temu.
Jest rok 1941. Niespełna szesnastoletnia Helena wraz z dwójką przyrodniego rodzeństwa zostaje zabrana z domu rodzinnego, rzekomo na badania. Rzeczywistość okazuje się jednak bardziej brutalna, ponieważ cała trójka trafia do ośrodka Lebensborn mieszczącego się na terenie zachodniej Polski.
W ośrodku Helena zostaje pomocą kucharki, a jej młodsze rodzeństwo trafia do niemieckich rodzin. Młoda dziewczyna szybko wpada w oko pewnemu wysokiemu rangą oficerowi, którego żona nie może mieć dzieci. Mężczyzna postanawia, że właśnie piękna blondwłosa Helena będzie matką jego dzieci.
W ośrodku jest więcej kobiet zapłodnionych przez niemieckich oficerów, które rodzą dla dobra Rzeszy. Helena jednak odbiera to zupełnie inaczej, zwłaszcza gdy zakochuje się w młodym niemieckim kierowcy „jej” oficera.
W obliczu klęski Niemiec i w obawie przed śmiercią grożącą ukochanej Viktor pomaga Helenie uciec z ośrodka. Niestety, pomimo wielu starań, po wojnie nie potrafi jej odnaleźć.
Co się stało z Heleną? Czy potrafiła ułożyć sobie życie w nowej rzeczywistości? A może demony przeszłości nigdy jej nie opuściły?
Burza przemyśleń, uczuć i emocji w mistrzowski sposób przelanych na papier. Rewelacyjna powieść! Porywa, wzrusza i zmusza do refleksji. Polecam ją z całego serca.
Jolanta Kosowska – pisarka
ROK 1941
Antoni Kozielski schylił się, aby podnieść z ziemi kamień leżący na jego drodze i odrzucić go daleko poza zasięg pola. Proste narzędzia rolnicze, którymi się posługiwał, szybko natrafiały na przeszkody.
– Skąd się tu wziąłeś, huncwocie? – Popatrzył na kamień i pokręcił z niezadowoleniem głową.
W tym momencie coś błysnęło w okolicy domu. Pewnie Kazia albo Hela otworzyły okno i promień słońca odbił się od szyby – pomyślał. Coś jednak go zaniepokoiło. Wiosenne słońce oślepiające jego zmęczone oczy nie pozwoliło mu dojrzeć podwórka własnego domu, jednak w środku, gdzieś w okolicy brzucha, zaczął czaić się strach. Czyżby przeczucie, że przy chałupie dzieje się coś złego? Może któreś z bliźniaków wpadło do studni albo zrobiło sobie coś nieprzewidywalnego? Maluchy są jak pchły, nie potrafią usiedzieć w jednym miejscu i ciągle je gdzieś nosi.
Kiedy przed świtem wychodził z domu, Kazia leżała jeszcze w łóżku. W nocy kilka razy wstawała, mówiąc, że dostała kobiece dni i mocno krwawi. W tym czasie unikała spania z nim w tym samym łożu, chodziła do izby obok, do Heli, i tam spędzała te kilka nocy. Mówiła, że nie wypada, aby on, ciężko pracujący mężczyzna, musiał mieć styczność z tą przypadłością kobiecą.
Antoni minął pole sąsiada. Czuł narastający lęk. Pies na podwórku ujadał jak szalony, więc musiał pojawić się ktoś obcy, kogo Rudek albo nie znał, albo nie lubił. Im mężczyzna był bliżej zabudowań, tym coraz bardziej dokuczała mu noga uszkodzona odłamkiem podczas pobytu na froncie, a dzięki której został zwolniony do domu, bo z kaleki nie było większego pożytku. Niestety uszkodzona noga bardzo spowalniała jego chód. Gdyby nie ona, Antoni już dawno byłby w progach swojego domostwa. Minąwszy stodołę, zauważył stojące na podwórku dwa niemieckie samochody. Jeden wyglądał na taki, którym jeździli oficerowie lub inni wyższą od zwykłego żołnierza rangą, a drugi przypominał ambulans.
– Co u licha? – Antoni zaczął coraz szybciej kuśtykać w stronę otwartych na oścież drzwi, przed którymi stało dwóch młodych żołnierzy spokojnie palących papierosy. Jeden z nich zastąpił Antoniemu drogę.
– Stój! Kim jesteś? – zapytał po niemiecku.
– Antoni Kozielski, to moja chałupa, a w środku są moja żona i dzieci. – Antoni jeszcze przed wojną nauczył się języka niemieckiego, kiedy jako młody chłopak ganiał po polach i lasach z Helmutem, starszym synem ich niemieckich sąsiadów.
Żołnierz zrobił krok w lewą stronę i wpuścił gospodarza do środka.
– Dzień dobry, czy mogę wiedzieć, co się tutaj dzieje? – zapytał mężczyzna, spoglądając na wysokiego niemieckiego oficera stojącego między drugim wojskowym a przyciskającą do piersi bliźniaki starszą córką Antoniego, Heleną.
– Antoni Kozelsky? – bardziej stwierdził, niż zapytał ten stojący bliżej drzwi.
– Zgadza się, w czym mogę panom pomóc? – Antoni słyszał, jak jego głos drży ze strachu, ale nie chciał Niemcom pokazać, że się boi.
– Mamy nakaz zabrania dzieci na badania. Proszę, może pan przeczytać. – Oficer podstawił pod twarz Antoniego jakiś dokument z kilkoma nieczytelnymi pieczęciami i jeszcze bardziej nieczytelnym podpisem, ale kiedy Kozielski chciał dokładniej sprawdzić, co jest w nim napisane, mężczyzna cofnął rękę i położył papiery na stole. – Z tego, co rozumiem, to jesteście rodzicami tych maluchów? – Niemiec spojrzał z zaciekawieniem w stronę Heleny i uśmiechnął się.
– Tak, to znaczy ja jestem ojcem Tomasza, Sylwii i Heleny. Helena to moja najstarsza córka. – Dopiero teraz Antoni zauważył, że w kuchni brakuje Kazimiery. – Moja żona, Kazimiera Kozielska, dzisiaj niedomaga i musiała zostać w łóżku, ale na szczęście mam starszą córkę, która zajmuje się maluchami bez zastrzeżeń.
W tym momencie otworzyły się drzwi do izby i stanęła w nich żona Antoniego ubrana jedynie w koszulę nocną, na którą narzuciła grubą wełnianą chustę. Jej twarz była tak blada, że Antoni miał wrażenie, jakby cała krew z niej odpłynęła.
– Antek, co się dzieje? – cichy głos Kazimiery zabrzmiał w kuchni Kozielskich jak bzyczenie muchy.
– Spokojnie, kochanie. – Antoni podszedł do żony i złapał jej ledwo trzymające się pionu ciało. – Panowie oficerowie mówią, że musimy zawieźć dzieci na jakieś badania.
– Nie, panie Kozelsky, nigdzie nie musicie dzieci zawozić, one pojadą z nami. – Oficer stojący bliżej Heleny uśmiechnął się do dziewczyny i wyciągnął rękę w stronę małego, tulącego się do niej chłopca, którego duże niebieskie oczy ze strachem patrzyły raz na ojca i matkę, a raz na Niemców. Dziewczynka, której krótkie jasne warkoczyki podrygiwały na głowie, cały czas miała twarz wtuloną w starszą siostrę i głośno łkała.
– Dobrze, jak panowie pozwolą, to ja tylko szybko umyję się, przebiorę i pojadę z panami i dziećmi. – Antoni miał nadzieję, że mężczyźni nie zabiorą bliźniaków siłą.
– Ależ nie trzeba, panie Kozelsky, my się zaopiekujemy pana skarbami i odwieziemy je, jak tylko będzie po badaniach. Pan tylko musi podpisać tu i tu. – Mężczyzna wskazał dwa miejsca na dokumentach i uśmiechnął się.
Gdyby nie sytuacja, w której się znaleźli, Helena pomyślałaby, że mężczyzna ma całkiem ładny uśmiech, ale instynktownie wyczuwała w nim fałsz.
– Ale jak to, przecież takie małe dzieci nie mogą jechać same, ktoś musi się nimi zaopiekować…
– Niech się pan nie martwi, panie Kozelsky, w samochodzie czekają pielęgniarki, które są bardzo przyjazne i miłe dla dzieci, one się nimi zaopiekują. – W tonie głosu oficera wyczuwało się zniecierpliwienie i władczość. Antoni był pewien, że jeżeli w tej chwili postawi się tym Niemcom, to skończy jako martwy człowiek, bo wiele słyszał o „grzeczności” niemieckich żołnierzy, którzy po przekroczeniu pewnej granicy całkowicie zmieniają swoje nastawienie wobec ludzi.
– A może panowie pozwolą, że ja pojadę z siostrą i bratem, będzie im raźniej i zapewne nie będą się bali, kiedy będę przy nich… – Helena, tak jak ojciec biegle mówiąca w języku wroga, przymilnie uśmiechnęła się do tego, który nachalnie się w nią wpatrywał. Długi, gruby warkocz przypominający snopek żyta, ciężko opadający na dość ponętne piersi szybko unoszące się i opadające jak morskie fale na oceanie oraz duże błękitne oczy znikające od czasu do czasu pod ciemnymi, gęstymi rzęsami zauroczyły mężczyzn. Niemcy spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wymienili się bezgłośnymi uwagami.
– No nie wiem. Muszę zapytać siostry czekające w samochodzie. – Jeden z oficerów wyszedł na zewnątrz i nie było go zaledwie kilka minut. Wrócił zadowolony, jakby właśnie otrzymał dobrą wiadomość, na którą czekał od dłuższego czasu, i prawie niezauważalnie skinął głową do swojego kompana.
– W drodze wyjątku może panienka jechać z nami, jeżeli rodzice nie mają nic przeciwko, ale proszę się liczyć z tym, że nie będzie mogła towarzyszyć rodzeństwu przez cały czas. Na badania dzieci wchodzą same.
– Ale jak to? Przecież one są takie małe… – Antoni postąpił krok w stronę trójki swoich pociech i położył dłoń na ramieniu starszej córki. – Może jednak pozwolą panowie, żebym ja w drodze zaopiekował się maluchami? Proszę.
– Panie Kozelsky, chyba za dużo czasu straciliśmy w pana chałupie, niech pan łaskawie podpisze dokumenty i da nam wykonywać swoją pracę. – Głos starszego z mężczyzn zabrzmiał ostro i zdecydowanie. – Chyba nie chce pan, żebyśmy złożyli skargę na pana. Wie pan, gdzie trafiają ludzie za niesubordynację?
– Tatku, daj spokój. Pojadę, skoro panowie się zgodzili, i ani się z Kazią spostrzeżecie, a będziemy z powrotem. Panowie pozwolą, że zabiorę dla maluchów cieplejsze okrycia, i możemy jechać.
Helena podeszła do Kazimiery i powoli skierowała ją w stronę łóżka. Kobieta słaniała się na nogach. Mocne osłabienie sprawiło, że nie wszystko, co dzieje się w kuchni, dociera do niej tak, jak powinno. Wdzięczna Helenie za pomoc, bez ociągania się pozwoliła poprowadzić się do łóżka. Kiedy leżała już przykryta pierzyną, złapała pasierbicę za rękę i ze łzami w oczach wyszeptała:
– Zaopiekujesz się nimi, prawda? Nie pozwolisz im zrobić krzywdy?
– Zaopiekuję, nie martw się. Odpoczywaj i dobrzej. Zanim wydobrzejesz, wrócimy do domu. – Helena ucałowała zimne czoło macochy i uśmiechnęła się. Intuicyjnie czuła, że to jest ich ostatnie spotkanie. Tym delikatnym pocałunkiem pożegnała się z Kazimierą.
Pogładziła kobietę po twarzy i odwróciła się, żeby Kazia nie zobaczyła wzbierających w jej oczach łez. Sięgnęła do skrzyni po pled dla siebie i ciepłe palta maluchów i wyszła do kuchni z podniesioną dumnie głową.
Wiosna tego roku była piękna, słońce szczodrze obdarowywało ludzi swoim ciepłem i blaskiem, ale wieczory były jeszcze bardzo chłodne, a w nocy zdarzały się przymrozki. Hela pomogła maluchom założyć wierzchnie odzienia, przytuliła się mocno do ojca, szepcząc mu do ucha, aby nie martwił się i jej zaufał, i stanęła wyprostowana przed panami oficerami.
– Jesteśmy gotowi. – Złapała Sylwię i Tomasza za małe rączki i wyszła z domu, nie odwracając się.