
Pierwszy błysk. Tajemnice hitlerowskiej broni jądrowej
Data wydania: 2013
Data premiery: kwiecień 2013
ISBN: 978-83-7674-246-5
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 264
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Leszek Adamczewski, dziennikarz i pisarz od lat specjalizujący się w tajemnicach drugiej wojny światowej, w PIERWSZYM BŁYSKU idzie tropem niemieckich prac nad bronią jądrową, próbując znaleźć obecność takich działań także na ziemiach polskich.
Czy Trzecia Rzesza w ostatnich tygodniach II wojny światowej dysponowała bronią jądrową?
…W 1990 roku ujawniono, że jesienią 1944 roku amerykański fizyk ostrzegł doradców prezydenta USA, by Franklinowi Rooseveltowi wyperswadować podróż do Londynu, miasta które Niemcy w każdej chwili mogą zaatakować bombą atomową…
Mieszkańcy Rugii w październiku 1944 roku i Turyngii w marcu 1945 widzieli potężne eksplozje. Czy były to próby wybuchów jądrowych?
…4 marca 1945 roku oficerowie SS ostrzegli Cläre Werner, że „dzisiaj stanie się coś, czego jeszcze na świecie nie było”. Stojącą na wieży zamku Wachsenburg panią Werner najpierw oślepił błysk światła, jakby tysiąca błyskawic…
Czy na Pomorzu Zachodnim pozostały ślady prowadzonych przez Niemców w czasie wojny prac badawczych nad bombą atomową?
…niedaleko podszczecińskiego Goleniowa w województwie zachodniopomorskim odkryto żelbetową obudowę, która pozwala domniemywać, że przygotowywano się lub wręcz podjęto próbę uruchomienia reaktora jądrowego…
Był rok 1789. Któregoś letniego dnia podczas kolejnej wędrówki po czeskich Rudawach berliński aptekarz, chemik i nauczyciel akademicki Martin Heinrich Klaproth ponownie zwrócił uwagę na nieznany i właściwie bezużyteczny minerał, przez miejscowych nazywany czasami blendą smolistą. Tego dnia podniósł kawałek tej czarnej rudy i zaskoczyło go, że jest on wyjątkowo ciężki. Co to może być? – zastanawiał się, wkładając do plecaka kawałki blendy smolistej. Chemiczna wiedza i intuicja podpowiadały mu, że do Berlina wiezie nieznany jeszcze pierwiastek ukryty w tym minerale.
W najśmielszych nawet wyobrażeniach późniejszemu (od 1810 roku) profesorowi chemii Uniwersytetu Berlińskiego nie przyszło na myśl, że przywieziona z Rudaw ruda zawiera nie jeden, ale kilka pierwiastków. I że wiele lat po jego śmierci znajdą się ludzie, którzy odkryją takie właściwości jednego z pierwiastków ukrytych w blendzie smolistej, że zagrozi on wszelkiemu życiu na naszej planecie. Półtora wieku później światowej sławy fizyk Albert Einstein powie: “Gdybym tylko [to] wiedział, zostałbym zegarmistrzem”. Ale Klaproth tego nie mógł jeszcze wiedzieć. Sądził, że zostanie odkrywcą nieznanego nikomu pierwiastka. Tylko tyle i aż tyle.
Na zapleczu swojej “Apteki Niedźwiedziej”, gdzie miał urządzone dobrze na tamte czasy wyposażone laboratorium chemiczne, Klaproth próbował z przywiezionej z Rudaw rudy wydzielić ów pierwiastek. Szło mu to wyjątkowo opornie, bo blenda smolista łatwo nie poddawała się różnym doświadczeniom prowadzonym przez aptekarza. Ponoć już wtedy, podczas licznych i bezowocnych prób, Klaproth nazwał ów niewydzielony jeszcze pierwiastek uranem na cześć ponurego i złośliwego boga z mitologii greckiej – Uranosa.
Po kilku miesiącach, które minęły od wyprawy w Rudawy, wreszcie osiągnął sukces, a przynajmniej tak mu się zdawało. Gdy do probówki z roztworem blendy smolistej w kwasie azotowym dodał kilka kropel roztworu wodorotlenku, w szklanym naczyniu pojawił się żółty osad. Gdy go zredukował węglem, otrzymał czarny proszek. To jest uran – orzekł.
Dziś wiemy, że nie był to uran, lecz jeden z wielu jego tlenków. Dopiero ponad pół wieku później francuskiemu chemikowi Eugene Melchiorowi Peligotowi udało się z blendy smolistej wydzielić metaliczny uran w postaci srebrnobiałej sztabki. Wtedy była to tylko ciekawostka naukowa, ponieważ w połowie dziewiętnastego stulecia nikt nie widział jakichkolwiek szans na praktyczne zastosowanie tego wyjątkowo trudnego do uzyskania metalu.
Pod koniec XIX wieku francuski fizyk Henri Antoine Becquerel odkrył zjawisko promieniotwórczości. W 1896 roku zajmował się on fosforescencją, naświetlając światłem słonecznym minerały, które zawijał w kliszę światłoczułą. Pewnego dnia z powodu niepogody nie mógł naświetlić próbki rudy uranowej i wraz z kliszą włożył ją do kieszeni swego fartucha laboratoryjnego, by tam czekały na słoneczny dzień. Po kilku dniach przez roztargnienie wywołał przechowywaną w kieszeni kliszę i wielce się zdziwił, gdy zobaczył, że jest ona prześwietlona. Kilkakrotnie powtórzył to doświadczenie i za każdym razem klisza fotograficzna była prześwietlona w miejscach, gdzie stykała się z rudą uranu. Ślady prześwietlenia kliszy występowały także w przypadkach, gdy owinięto w nią uran metaliczny i sole uranu. Zjawisko to nie miało więc żadnego związku z fosforescencją, a tym – podobnie jak jego ojciec – zajmował się Henri Becquerel.
Zbadanie tego nowego i tajemniczego zjawiska Becquerel zlecił Marii Skłodowskiej-Curie, która szukała ciekawego tematu do swej pracy doktorskiej. Korzystnym zbiegiem okoliczności było niedawne odkrycie przez jej męża Pierre’a i jego brata Jacques’a zjawiska piezoelektryczności kwarcu, co umożliwiło skonstruowanie bardzo czułego przyrządu do pomiaru prądu jonizacji powietrza wywołanej promieniowaniem. Nie musiała już – jak Becquerel – oceniać stopnia zaczernienia kliszy fotograficznej, ale mogła podać dokładne, zmierzone elektrometrem wartości prądu jonizacji. I w ten sposób Skłodowska-Curie ustaliła, że ruda uranu wykazuje znacznie większą promieniotwórczość niż sam uran. Wniosek nasuwał się sam. Blenda smolista musi – oprócz uranu – zawierać również inne pierwiastki promieniotwórcze. I uczonej, pochodzącej z wymazanej z map Europy Polski, udało się na drodze skomplikowanych operacji chemicznych wydzielić te pierwiastki, które nazwała polonem (na cześć Polski) i radem. Promieniowały one miliony razy silniej niż uran.
Maria Skłodowska-Curie odkryła również, że radioaktywność polega na emisji trzech różnych rodzajów promieniowania. W tym samym mniej więcej czasie radioaktywnością zainteresował się Ernest Rutherford, odkrywca jądra atomu. Od Becquerela otrzymał on próbkę czystego uranu w celu zbadania emitowanego promieniowania. Rutherford rozłożył to promieniowanie na trzy rodzaje, które nazwał promieniowaniem alfa, beta i gamma.
W 1935 roku włoski fizyk Enrico Fermi “ostrzelał” sztabkę czystego uranu neutronami, trzy lata wcześniej odkrytymi przez angielskiego fizyka Jamesa Chadwicka. Te neutrony, które przelatywały przez blok parafiny, wyhamowywały do 1000-2000 metrów na sekundę i “grzęzły” w jądrach atomów uranu. Poszczególne jądra z dodatkową cząstką tworzyły już inny izotop. Najciekawsze było jednak to, że taki izotop wzbogacony w pojedynczy neutron rozlatywał się na dwa mniejsze – na atomy pierwiastków leżących mniej więcej w środku układu okresowego. Gdy do tego dodamy, że z każdego rozbitego atomu uranu wyrzucane są i inne neutrony, to po odpowiednim ich pokierowaniu, rozbiją (rozszczepią) one kolejne atomy uranu, co wyzwoli kolejne neutrony, które rozbiją następne atomy. I tak dalej.
Oto w skrócie podstawa reakcji łańcuchowej. A że każdemu rozbiciu atomu uranu podczas tej reakcji towarzyszy wydzielanie ogromnej energii, zastosowanie reakcji łańcuchowej dla celów wojskowych było już tylko kwestią czasu. No i odpowiednich środków, które musiało wyłożyć państwo starające się o broń opartą na reakcji łańcuchowej.
Podczas drugiej wojny światowej pieniędzy, naukowców i determinacji nie zabrakło Stanom Zjednoczonym Ameryki, których siły zbrojne – już po zakończeniu działań wojennych w Europie i kapitulacji hitlerowskich Niemiec – zrazu na pustyni Alamogordo w stanie Nowy Meksyk przeprowadziły w pełni udany test uranowego ładunku wybuchowego. Dwadzieścia jeden dni później podobnej mocy ładunek w formie bomby lotniczej załadowano do specjalnie w tym celu zaadaptowanej latającej fortecy B-29, który to samolot z wyspy Tinian wystartował w kierunku Japonii.
Od startu tego samolotu i towarzyszących mu maszyn minęło kilkanaście godzin. Był 6 sierpnia 1945 roku. I oto jedna z amerykańskich rozgłośni radiowych poinformowała świat: “Podajemy wiadomości. Na wstępie donosimy o wspaniałym osiągnięciu uczonych alianckich – wyprodukowaniu bomby atomowej. Jedną z takich bomb zrzucono na japońską bazę wojskową. […] Samolot zwiadowczy nie mógł nic dostrzec nawet po upływie paru godzin, gdyż olbrzymia chmura dymu i pyłu przesłania miasto, liczące ponad 300.000 mieszkańców”.
Miastem tym była japońska Hiroszima.
Od dnia, gdy Martin Heinrich Klaproth zainteresował się blendą smolistą, minęło 156 lat.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.