Podziemny skarbiec Rzeszy, Tajemnice fortyfikacji międzyrzeckich
Leszek Adamczewski, Paweł Piątkiewicz
Data wydania: 2013
Data premiery: kwiecień 2013
ISBN: 978-83-7674-247-2
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 192
Kategoria: Historia
29.90 zł 20.93 zł
Oto Kaiser-Friedrich Museum w okupowanym Poznaniu na niemieckiej widokówce z lat drugiej wojny światowej, sprzed którego to gmachu na początku września 1942 roku odjechał wyładowany po brzegi skarbami kultury samochód ciężarowy. Tym samym rozpoczęła się ewakuacja zagarniętych przez Niemców zbiorów Muzeum Wielkopolskiego i innych wielkopolskich muzeów oraz zabytków zrabowanych z kościołów i kolekcji prywatnych. Najcenniejsze skarby z Kraju Warty wywożono na teren Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry-Warty koło Meseritz (Międzyrzecza) i przechowywano je w podziemnych komorach baterii pancernej numer 5 oraz w schronie bojowym 701.
Ten epizod z historii Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego i dalsze losy tych skarbów kultury w „Podziemnym skarbcu Rzeszy” przypominają dziennikarz i pisarz Leszek Adamczewski oraz eksplorator Paweł Piątkiewicz.
Rosjanie byli już bardzo blisko. Do Kalau, Starpel, Paradies i okolicznych wiosek od kilkudziesięciu godzin dochodziły odgłosy szybko zbliżającego się frontu. Nikt z mieszkańców w najczarniejszych nawet myślach nie przewidywał, że znad Wisły i Narwi Armia Czerwona dotrze nad Obrę, do wschodnich powiatów tak zwanej starej Rzeszy, tak szybko.
Ostatni pociąg, odjeżdżający ze Starpel w kierunku zachodnim, był przepełniony do granic możliwości. A jednak – porzucając walizki, tobołki i rowery – do jadącego już pociągu wskakiwali ostatni pasażerowie. Byli to ci, którzy nie pochodzili z tych okolic, będąc skierowani do pracy przy rozbudowie tutejszych potężnych fortyfikacji, zwanych dziś Międzyrzeckim Rejonem Umocnionym (MRU), lub w działającej niemal do ostatniej chwili częściowo podziemnej fabryce zbrojeniowej. Przymusowi robotnicy cudzoziemscy nie mieli powodów uciekać. Została też miejscowa ludność.
Do Kalau pierwsze patrole czerwonoarmistów dotarły 29 stycznia 1945 roku. Tego dnia wieczorem zjawiła się tu szpica głównych sił 44. Brygady Pancernej Gwardii, wyposażona w czołgi i samobieżne działa pancerne. I ona w nocy, docierając szosą z Kalau do wioski Hochwalde, przełamała główne umocnienia Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry-Warty (Festungsfront Oder-Warthe-Bogen), o który przez dwa następne dni toczyły się tu i ówdzie walki. Fortyfikacje, na których budowę Niemcy wydali miliony marek i które miały przez co najmniej kilkanaście dni zatrzymać Armię Czerwoną na głównym berlińskim kierunku natarcia, nie spełniły pokładanych w nich nadziei. A jednak na krótko przyhamowały one marsz Rosjan i pozwoliły Niemcom umocnić się na przyczółkach na wschodnim brzegu Odry pod Frankfurtem i Kostrzynem.
Po zajęciu Kalau przez czerwonoarmistów, mieszkańcy wioski przeszli przez piekło gwałtów, rabunków, podpaleń i zbrodni. Jak później obliczono, w tych pierwszych dniach Rosjanie zabili 30 mieszkańców Kalau: dwoje dzieci, pięć kobiet i dwudziestu trzech mężczyzn. Pozostałych stłoczono w pięciu gospodarstwach. Rozpoczęły się też wywózki młodych i zdrowych kobiet do obozów pracy gdzieś w głębi ZSRR…
Siedem lat wcześniej życie mieszkańców Kalau, Hochwalde i okolicznych wiosek toczyło się wprawdzie utartymi koleinami, ale jednak różniło się od normalności, nawet według nazistowskich standardów. Mieszkańcy podmiędzyrzeckich wiosek znajdowali się bowiem pod dyskretną obserwacją hitlerowskich służb specjalnych. Wszak w pobliżu ich domostw budowano potężne fortyfikacje, które władze Trzeciej Rzeszy chciały ukryć – dziś wiemy, że nieskutecznie – przed wywiadem polskim.
Ojciec Leonharda Hoffmanna musiał być majętnym – na tamte czasy – człowiekiem. Codziennie bowiem samochodem przewoził swe dzieci z Hochwalde do Kalau, gdzie wsiadały do pociągu, którym jechały do szkoły w pobliskim Meseritz.
I tak też było tamtego majowego dnia 1938 roku. “Jedenastego lub dwunastego” – napisał po latach Leonhard Hoffmann w monografii “Hochwalde. Ein Dorf in der Grenzmark Posen-Westpreussen”, wspominając ten dzień. Oddajmy mu zatem głos:
“Ojciec wiózł nas swoim samochodem na stację w Kalau, żebyśmy pociągiem pojechali do Meseritz. To musiało się wydarzyć o godzinie 7 rano, zanim podjechaliśmy na wzniesienie Lemberg na drodze Hochwalde-Kalau. Z naprzeciwka pojawiła się kolumna samochodów. Jadący z jej przodu samochód zmusił nas do zjechania na pobocze i zatrzymania się. Ciekawskim wzrokiem patrzyliśmy na przejeżdżającą kolumnę. W pierwszym odkrytym samochodzie rozpoznaliśmy Adolfa Hitlera. To spotkanie było naturalnie głównym tematem rozmów dnia, zarówno w szkole, jak i we wsi”.
Czyli w Hochwalde, która to wioska nazywa się dziś Wysoka. Dla jasności podajmy jeszcze polskie odpowiedniki nazw innych wymienionych wyżej miejscowości. Kalau to Kaława, Starpel to Staropole, Paradies to Gościkowo, a Meseritz to Międzyrzecz.
Wróćmy jednak do daty tego niecodziennego spotkania na szosie. Po latach Hoffmann pisał, że prawdopodobnie było to 11 lub 12 maja 1938 roku. Dziesiątego maja Hitler – wraz z liczną świtą dygnitarzy nazistowskich, zarówno ministrów swego rządu, jak i prominentnych działaczy NSDAP – powrócił do Berlina z tygodniowej, oficjalnej wizyty we Włoszech, złożonej na zaproszenie króla Wiktora Emanuela III. Jest zatem mało prawdopodobne, by führer już następnego dnia, i to wczesnym rankiem, przebywał w okolicach Meseritz. Z przebiegiem budowy Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry-Warty Hitler raczej zapoznał się więc 12 maja.
Jego adiutant lotniczy, wówczas kapitan Nicolaus von Below, po latach wspominał, że do tej inspekcji doszło w maju 1938 roku, nie wymieniając konkretnej daty. Napisał jednak, że wodzowi Trzeciej Rzeszy towarzyszyli: generał Walter von Brauchitsch – naczelny dowódca wojsk lądowych i generał Otto Wilhelm Förster z Inspektoratu Saperów i Fortyfikacji.
“Hitler oglądał wszystko bardzo dokładnie i z zainteresowaniem – napisał Below. – Jego milczenie przy tej inspekcji było przygnębiające. Wszystkie te urządzenia były przestarzałe, nadziemne kopuły schronów uzbrojone były tylko w karabiny maszynowe. Tym nie można było zatrzymać żadnych czołgów. Długo też nie trwało, jak Hitler z Brauchitschem i Försterem odsadził się nieco od swej świty i zdenerwowany usilnie ich na coś namawiał. Późniejsze rozmowy z Hitlerem pozwoliły mi zrozumieć jego przerażenie. Na podstawie dawnych meldunków Blomberga myślał, że w międzyrzeczu Odry i Warty chodzi o nowoczesne do pewnego stopnia urządzenia obronne”.
“W czasie przeprowadzonej wizytacji – piszą J. E . Kaufmann i Robert Jurga w pracy “Twierdza Europa” – Hitler uznał, że było to ogromne marnotrawstwo sił i środków, przede wszystkim dlatego, że dwanaście połączonych tunelami GW [grup warownych] wyposażono jedynie w lekkie uzbrojenie. Faktycznie zaplanowano kilka dużych baterii pancernych, które miały być zamontowane w schronach typu A składających się z trzech osobnych bloków; każdy z nich wyposażony byłby w wieżę z pojedynczą armatą kalibru 105 milimetrów. Projektowano zbudowanie siedmiu takich baterii w sektorze centralnym, który miał również mieć cztery podobne baterie haubic 150 mm”.
Wspomniany przez Nicolausa von Belowa feldmarszałek Werner von Blomberg od końca stycznia 1933 do pierwszych dni lutego 1938 roku był ministrem zrazu do spraw Reichswehry, a później wojny w rządzie Hitlera. I to on w końcu października 1935 roku – wraz z generałem Försterem – oprowadzał führera po terenie, gdzie rozpoczynała się budowa potężnego pasa umocnień, wzorowanego na francuskiej Linii Maginota. Ów front ufortyfikowany, przebiegający od Warty na północy, do Odry na południu, od okolic Schwerina a/Warthe (Skwierzyny) po rejon Züllichau (Sulechowa), miał chronić terytorium Rzeszy na głównym, berlińskim kierunku natarcia… Wojska Polskiego. Tak, Wojska Polskiego, bo fortyfikacje międzyrzeckie, jak umownie się je dzisiaj nazywa, rozpoczęto budować ze strachu przed Polakami.
Ale w maju 1938 roku Wielkoniemiecka Rzesza już się Polski nie obawiała. To Europa zaczynała naprawdę bać się Hitlera i jego agresywnej polityki. Wszak kilka tygodni wcześniej Niemcy wchłonęły niepodległą Austrię, a za cztery miesiące rozpocznie się finał rozgrywki, której celem będzie niepodległa Czechosłowacja.
Rzucając wyzwanie Europie, Hitler nie zamierzał kryć się w fortyfikacjach. Przyszłą wojnę wyobrażał sobie jako działania szybkich jednostek zmotoryzowanych, w tym pancernych, a także lotnictwa. I stąd też – wkrótce po inspekcji fortyfikacji międzyrzeckich – wydał decyzję o przerwaniu wszelkich inwestycji w rejonie Meseritz. Za ogromne sumy, które od kilku lat pochłaniała budowa Ufortyfikowanego Frontu Łuku Odry-Warty, można byłoby wyekwipować i uzbroić kilka dywizji. To przemawiało do wyobraźni Hitlera. Inspektorat Saperów i Fortyfikacji protestował, ale na nic to się stało. Führer był nieubłagany.
W swej monografii wioski Hochwalde Leonhard Hoffmann cytuje nawet słowa Hitlera, który po inspekcji o systemie korytarzy podziemnych i schronów bojowych centralnego odcinka fortyfikacji międzyrzeckich miał się wyrazić:
– Bezwartościowe pułapki na myszy, bez siły ognia, z jedną lub dwiema malutkimi wieżyczkami z karabinami maszynowymi. To twierdza, która służy do konserwowania przeciwników walki.
Nie wiemy, skąd Hoffmann wziął ten cytat, ale Hitler rzeczywiście tak myślał. I tak mógł powiedzieć.
Tej gigantycznej budowy nie można było przerwać z dnia na dzień. Ostatecznie stanęło na tym, że wykonawcy skoncentrują się na pracach wykończeniowych mocno zaawansowanych w budowie obiektów, co dla Inspektoratu Saperów i Fortyfikacji było wygodnym pretekstem do skrytego kontynuowania budowy. Dowiedział się o tym Hitler i zareagował błyskawicznie. W trybie natychmiastowym zwolniono z zajmowanego stanowiska generała Förstera, a kierownictwo budowy przejęła Organizacja Todta z kategorycznym poleceniem natychmiastowego zakończenia inwestycji.
Adolf Hitler okazał się wyjątkowo mściwym człowiekiem. Nie zapomniał o generale Försterze i zlekceważeniu polecenia przerwania budowy fortyfikacji międzyrzeckich. Po pierwszych niepowodzeniach w wojnie ze Związkiem Radzieckim, dawny szef Inspektoratu Saperów i Fortyfikacji, który objął jakieś podrzędne stanowisko dowódcze w oddziałach liniowych, został przez Hitlera po raz drugi zdymisjonowany. Przeżył jednak wojnę.
Przerywając budowę fortyfikacji międzyrzeckich, musiano wcześniej wykonać interesujący nas drobny fragment systemu podziemnego, który kilka lat później władze hitlerowskie przekształcą w ogromny skarbiec.
O tym, co w nim ukryto oraz jak doszło do jego odkrycia przez Armię Czerwoną, będzie mowa na następnych stronach. Udało nam się bowiem dotrzeć do nierzadko bardzo szczegółowych relacji i utajnionych lub zapomnianych do niedawna dokumentów, które uzupełnią naszą wiedzę o ten mało znany epizod z ostatnich miesięcy drugiej wojny światowej w Europie.
Spróbujemy również w labiryncie ciągnących się kilometrami tuneli odszukać ten fragment systemu podziemnego Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, gdzie Rosjanie znaleźli najprawdziwsze skarby.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.