Policjantka i romantyk
Przedsprzedaż.
Data wydania: 2024
Data premiery: 8 października 2024
ISBN: 978-83-68135-33-6
Format: 145/205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 352
Kategoria: Literatura współczesna
49.90 zł 29.94 zł
Przedsprzedaż.
Hanka Lubochowska – inteligentna, zmysłowa, uwodzicielska policjantka, której nie oprze się żadna tajemnica!
Hanka pragnie zacząć studia. Na uczelni nie będzie jej łatwo, gdyż wyprzedza ją kryminalna sława. Tu też spotyka Symka, przybysza z prowincji zakochanego w swojej sąsiadce Meli, której strzeże szalony brat Edmund, chcący dobić korzystnego – zwłaszcza dla siebie – targu na małżeństwie siostry z lokalnym nuworyszem.
Jednak Hanka nie może skupiać się wyłącznie na sercowych uniesieniach. Warszawa znów wrze. Ktoś morduje i grozi kolejnymi zabójstwami w półświatku. Podejrzenie pada na spotkanych w dworcowym barze cyganów. Sprawa jednak szybko zatacza szersze kręgi, dosięgając coraz bardziej
szanowanych osobistości.
„Inteligentna, dobrze opowiedziana, pełna wdzięku powieść, stanowiąca świetny materiał na film w klimacie retro.
Choć widzowie zapewne powiedzieliby, że książka jest lepsza.”
– scenarzysta Jacek Kondracki
Witold Horwath – pisarz i scenarzysta filmowy. Autor poczytnych powieści i zbiorów opowiadań, w tym głośnych „Ptakona”, „Seansu” i „Afrika Korps”. Scenarzysta rozlicznych filmów i seriali, w tym kultowej „Ekstradycji” powstałej na bazie jego bestsellerowego thrillera „Święte wilki”.
BYŁ WŚRÓD ZABUDOWAŃ DWORCA BAR, CO ZWAŁ SIĘ, JAKŻE BY INACZEJ, DWORCOWY. Sześć stolików nakrytych nie pierwszej czystości obrusami, szynkwas, ogromna beczka Haberbuscha i barman w białym niegdyś kitlu. Miał na pierwszy rzut oka pięćdziesiąt lat i fizjonomię gbura, z lekka jedynie uszlachetnioną okularami.
– Dobrze, że jesteście, bo już sam wybierałem się do was – powiedział, gdy Lucek pokazał mu legitymację.
Będąc z kolegą, zawsze jego obarczałam tym obowiązkiem; wiedziałam, że moja osoba, cywilnego pracownika policji państwowej, nie budzi odpowiedniego respektu. Czasem udało mi się kogoś oszukać, że cywilny znaczy to samo, co tajny, bo my ze Stołecznej rzeczywiście działaliśmy zwykle bez mundurów. Nie zmieniało to faktu, że formalnie byłam tylko sekretarką i stenotypistką. Przez długie sześć lat, dopóki w policji nie zaczęto zatrudniać kobiet.
– Jak to mówią: nie przyszła góra do Mahometa – powiedziałam, kartkując dokument, który mi podał: paszport sprzed piętnastu lat z dwugłowym carskim orłem. Stało w nim, po polsku i rosyjsku, że pan barman na imię ma Zbysław a na nazwisko tak samo jak Pola Negri.
– Ale ona musi być z jakichś innych Chałupców – powiedział, sadzając nas przy stoliku pod oknem i stawiając przed nami po kuflu.
Przez szyby widać było tył feralnego pociągu.
– Pasażerowie siedzieli w poczekalni, wie pani, w tym baraku bliżej Targowej, a u mnie było pustawo, więc każdego jednego gościa zapamiętałem – zaczął, zapalając fajkę à la Sherlock Holmes. – Najpierw przyszli czterej Cyganie. Pojedli, popili i się rozdzielili – zrymował. – Jeden został, a reszta wyniosła się na dwór. Z tego, co zrozumiałem z ich rozmowy, jechali do Łap, grać w jakiejś restauracji.
– Muzycy? – spytał pan Lucek.
– Tak. Wieźli ze sobą instrumenty. Skrzypce, kontrabas, klarnet. Właśnie ten klarnecista, najmłodszy z kapeli, został i domówił sobie piwa z gorzałką. I chyba była już czwarta rano, jak jeszcze dwóch przyszło. Jeden koło czterdziestki, elegancko wystrojony, a drugi na sportowo, w swetrze, i dużo młodszy. Dwadzieścia pięć lat to góra.
– Razem przyszli? – chciałam wiedzieć, bo wyczułam, że w opowieści barmana zaczyna iskrzyć; teraz już każdy szczegół mógł mieć znaczenie.
– Nie. Ale w niedużym odstępie. Pięć, dziesięć minut. Pierwszy ten elegancki. Bez walizki, trochę dziwne, nie uważają państwo? Na stację bez bagażu. Ale zaraz mi się przypomniało, że widziałem go już parę razy w zeszłym roku, tylko wtedy miał długi płaszcz i inną fryzurę.
– A walizkę? – spytaliśmy równocześnie.
– No nie. Wtedy też nie miał. Bo takiemu niepotrzebna.
I tu Chałupiec poprosił gestem, byśmy się ku niemu nachylili, po czym ściszył głos do szeptu.
– On nie przychodził na stację, żeby podróżować, tylko zapoznawał chłopaków. I zaraz przykleił się do tego małego klarnecisty. Emablował, bajerował, namawiał, żeby zagrał na jakimś balu, w pewnej chwili wyjął portfel i pochwalił się, ile ma floty. Widać bardzo się na Cyganka napalił. Chciałem go nawet ostrzec, żeby nigdzie z nim nie wychodził, bo przed dworcem czeka jeszcze trzech i jak nic skują mu mordę i puszczą w skarpetkach.
– No to było trzeba – powiedziałam, trochę rozczarowana, że sprawa jest tak banalna. Zaraz barman zidentyfikuje po ubraniu gościa spod pociągu, a wieczorem pojedzie się po tych muzyków. I raz dwa się ich znajdzie, bo ileż w Łapach może być knajp z dancingiem? Przestępca w Łapach łatwiej wpada w łapy niż w Warszawie.
– Próbowałem, ale oni jakby się zrośli. Normalnie syjamscy bracia. Gdyby któryś na minutkę za potrzebą, to co innego, wtedy szepnąłbym słówko dyskretnie. A tak…
– Domyślam się, że w końcu Cygan dał się namówić na przechadzkę. O której to było?
– Trochę po piątej, proszę szanownej pani. Niecałe pół godziny przed wypadkiem.
Fragment rozdziału trzeciego Zbrodnia na Dworcu Wileńskim