Polowanie na czarownice w Polsce w XVI-XVIII wieku
Jacek Wijaczka
Data wydania: 2025
Data premiery: 12 sierpnia 2025
ISBN: 978-83-68364-93-4
Format: 145/205
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 288
Kategoria: Literatura popularnonaukowa
59.90 zł 41.93 zł
Prawda i mity dotyczące polowania na czarownice i procesów o czary w czasach I Rzeczpospolitej.
Społeczeństwo w czasach wczesno-nowożytnych, bardzo religijne, było przekonane, że diabeł wraz z czarownicami czyni wszystko, „coby świat zniszczał”. Druga połowa XVII i pierwsza XVIII w. to apogeum polowań i procesów o czary w Polsce. Wydobywane torturami zeznania potwierdzały to, co sędziowie i oskarżyciele chcieli usłyszeć.
W tym kontekście rodzi się wiele istotnych pytań. Jak zamiany klimatyczne wpływały na zaostrzenie polowań na czarownice. Dlaczego sądzono przede wszystkim kobiety? Dlaczego procesy toczyły się głównie we wsiach? Jaką rolę odgrywały w nich dzieci? Kim byli kaci – „niegodni” członkowie społeczności? Czy „ostatni proces o czary w Polsce” jest prawdą, czy mitem? Czy dochodziło do samosądów nad czarownicami?
Te, często niedoceniane aspekty zgłębia osiem artykułów opartych na materiałach źródłowych do tej pory nie wykorzystywanych w badaniach. Pięć z tych tekstów publikowanych jest po raz pierwszy. Pozostałe trzy ukazały się dotąd jedynie w wersji angielskojęzycznej.
W literaturze przedmiotu dotyczącej procesów o czary w Europie powszechnie przyjmuje się, że sądzono w nich przede wszystkim kobiety. W Polsce bez wątpienia tak było. Potwierdza to choćby postępowanie sądowe przeprowadzone w 1681 r. w wielkopolskich Grotnikach. Oskarżona i sądzona była, uznana za czarownicę, samotna starsza kobieta, mieszkanka sąsiedniej miejscowości, Barbara z Włoszakowic (Barbara z Włoszakowic – wielkopolska czarownica, czyli o tym, jak przetrwać w brutalnym męskim świecie). Na jej przykładzie możemy się przekonać o tym, jak często w czasach wczesnonowożytnych ze strony mężczyzn była stosowana przemoc fizyczna wobec kobiet i jak próbowały one sobie z tym radzić.
Postać kata pojawia się w każdym z procesów o czary przeprowadzonych w Europie w XVI-XVIII w., przede wszystkim jako osoby wymuszającej torturami zeznania i przyznanie się do winy. Kaci występowali w tychże procesach jako przedstawiciele ówczesnego wymiaru sprawiedliwości. Mimo to zazwyczaj byli traktowani jak osoby, z którymi nie należy utrzymywać osobistych kontaktów. Otoczeni byli powszechną niechęcią, gdyż uważano ich za osoby „niegodne” z tego m.in. powodu, że oprócz torturowania i wykonywania wyroków śmierci do ich obowiązków w czasach wczesnonowożytnych należało wywożenie nieczystości i padliny z miasta. Czasami zdarzało się, że w trakcie procesów o czary kaci występowali w innej roli, niekiedy jako sądzeni, a innym razem jako oskarżyciele. Jeden z takich przypadków wystąpił w Gnieźnie, gdzie tamtejszy mistrz sprawiedliwości Andreas Meler w 1690 r. był oskarżycielem trzech kobiet, rzekomych czarownic (Gnieźnieński kat Andreas Meler, jego córka Regina i czarownice).
Do końca lat osiemdziesiątych XX w. dzieci jako uczestnicy polowania na czarownice i czarowników nie budziły większego zainteresowania wśród historyków zajmujących się badaniem tego zagadnienia we wczesnonowożytnej Europie. Pomijano je w badaniach, skupiając się przede wszystkim na kobietach. Zmieniło się to dopiero od chwili opublikowania w 1989 r. artykułu przez Wolfganga Behringera4, który uznał, że przyglądając się kwestii uczestnictwa dzieci w polowaniu na czarownice, można będzie ukazać ich społeczną pozycję w rodzinach oraz placówkach wychowawczych, a tym samym pogłębić wiedzę o sytuacji dzieci w czasach wczesnonowożytnych, o czym wówczas niezbyt wiele było jeszcze wiadomo. Po opublikowaniu tekstu Behringera w kolejnych latach dosyć szybko wrosła liczba artykułów i książek na temat udziału i roli dzieci w procesach o czary.
W polskiej historiografii problematyka uczestnictwa dzieci, jako ofiar lub oskarżycieli, w procesach o czary w Polsce praktycznie się nie pojawiała. Wydawało się zapewne historykom, że w tak „tolerancyjnym” kraju, jakim miała być Polska w czasach wczesnonowożytnych, nikomu nie przyszłoby do głowy oskarżać, sądzić, a tym bardziej wysyłać na stos dzieci i małoletnich. Polska jednak tak tolerancyjna nie była, a i dzieci w procesach o czary brały udział, choć na obecnym etapie badań nie znamy jeszcze skali tego zjawiska. Jeden z takich procesów przeprowadzony został w wielkopolskiej wsi Zielęcin w latach siedemdziesiątych XVII w. (Dziecięcy wspólnicy diabła. Proces o czary w wielkopolskiej wsi Zielęcin w 1677 roku). Przed sądem, jako czarownice i czarowników, postawiono dwie dziewczynki (czternastoletnią i dziesięcioletnią) oraz dwóch chłopców mających po pięć lat; wszyscy czworo przyznali się do bywania na łysej górze. Członkowie sądu nie mieli oporów, aby dziewczynki skazać na karę śmierci, choć nie wysłali ich na stos, lecz – w drodze łaski – kazali katu ściąć je mieczem.
Zdecydowana większość procesów o czary w Polsce w XVI-XVIII w. toczyła się, jak już wiemy, we wsiach, do których przybywały sądy ławnicze z pobliskich miasteczek posiadających prawo miecza, czyli wydawania wyroków śmierci. Podobnie było w przypadku sądu landwójtowsko-ławniczego z miasteczka Fordon (dzisiaj dzielnica Bydgoszczy). Wiemy, że tylko w latach 1675-1747 przeprowadził on 73 procesy w sprawach o czary, głównie w okolicznych wsiach. Do jednego z nich doszło w połowie lat osiemdziesiątych XVII w. w Dębowcu (Proces o czary we wsi Dębowiec w 1685 roku. Przyczynek do dziejów wsi ziemi chełmińskiej w końcu XVII wieku). Proces ten w zasadzie podobny był do wielu innych. To, co go od nich odróżnia, to m.in. fakt, że oskarżona kobieta nie była sądzona we wsi, w której mieszkała, jak to było zazwyczaj, lecz w miejscu zamieszkania oskarżyciela. Akta tego procesu pozwalają nam poznać nie tylko oskarżoną i oskarżyciela, lecz także innych mieszkańców Dębowca, wsi, o której w czasach wczesnonowożytnych praktycznie nic nie wiadomo.
Fragment wstępu



