
Polska pielęgniarka
Przedsprzedaż.
Leah Moyes
Przekład: Małgorzata Hayles
Tytuł oryginału: The Polish Nurse
Data wydania: 2025
Data premiery: 8 kwietnia 2025
ISBN: 978-83-68364-25-5
Format: 145/205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 384
Kategoria: Literatura historyczna
49.90 zł 29.94 zł
Przedsprzedaż.
Poruszająca historia polskiej dziewczyny, którą wojna zmusiła do podjęcia niebezpiecznej gry w niemieckim szpitalu.
Rok 1941. Szesnastoletnia Aleksandra wychodzi do szkoły, nie zdając sobie sprawy, że nigdy już nie wróci do domu. Wraz z innymi błękitnookimi blondynkami, wybranymi spośród uczennic, zostaje wywieziona ciężarówką w nieznanym kierunku. Dziewczęta słyszą tylko często powtarzane, nieznane im słowo: Lebensborn.
Po drodze konwój zostaje zbombardowany. Uratowane cudem dziewczyny, zdane same na siebie, muszą przetrwać na wrogiej, niemieckiej ziemi. Kiedy docierają do Drezna, Aleksandra zostaje pielęgniarką w szpitalu. Udając Niemkę ma świadomość, że w każdej chwili może zostać zdekonspirowana.
Polska pielęgniarka to naładowana skrajnymi emocjami powieść o tym, jak daleko sięga nienawiść i do czego zdolny jest człowiek, kiedy instynkt i determinacja pozostają jedyną nadzieją na przetrwanie.
ROZDZIAŁ 1
19 sierpnia 1941 roku
– Vorwärts! Kinn hoch! Arme nach oben! – Polecenia wypowiadane z mocnym niemieckim akcentem padały bardzo szybko. Naprzód. Broda wysoko. Ręce do góry. Ledwie zdążyłam obrócić się w lewo, by zobaczyć Renię, moją przyjaciółkę już od dziesięciu lat.
Wykonywała te same żmudne ruchy co ja, stojąc naprzeciwko równie nieprzyjemnej kobiety. Długa kolejka uczennic ciągnęła się na całą długość naszego kamiennego dziedzińca, podwórko nadal szpeciły kawałki betonu, nawet teraz, w dwa lata po bombardowaniach, których doświadczyła nasza szkoła. Kolejny tuzin dziewcząt zebrał się przy bramie zewnętrznej w oczekiwaniu na swoją kolej.
– Otwórz usta. – Starsza kobieta wydająca polecenia podeszła bliżej. Choć byłam dużo od niej młodsza, przewyższałam ją co najmniej o głowę. Wyciągnęła szyję i wychyliła się do przodu. Poczułam ostry zapach musztardy, który wydobywał się z jej skrzywionych ust. Kiedy mówiła, jej szczęka poruszała się luźno nad ciasnym, czystym, jednolitym kołnierzykiem, ale to pieprzyk z samotnym włoskiem na jej podbródku przykuł moją uwagę.
– Masz wszystkie zęby? – Dokładnie sprawdziła moją jamę ustną.
Przytaknęłam.
Pociągnęła za koniec warkocza, który swobodnie opadał na moje prawe ramię. Miałam długie włosy, prawie do pasa.
– Gute Länge.
Zerknęłam jeszcze raz na Renię i poruszyłam ostrożnie brwiami, żeby kobieta nie zauważyła oznak mojego braku szacunku. Ach, co za szczęście, że długość moich włosów przeszła jej kontrolę. Walczyłam z chichotem, który narastał mi w gardle. To, że długość moich włosów była dla niej tak niesłychanie satysfakcjonująca, było dla mnie dziwne.
Wysoka, chuda kobieta przyuczała się obok niej. W jednej ręce ściskała notes, a w drugiej ołówek.
– Macht Notizen. – Ta wymagająca wskazała na nią, by robiła notatki, po czym zwróciła się do mnie: – Jak masz na imię?
Zdawałam sobie sprawę z tego, jakie mam szczęście, że nauczyłam się niemieckiego lata temu, jeszcze zanim Niemcy pojawili się w moim mieście. Podczas gdy moi rówieśnicy głowili się nad ich żądaniami, ja rozumiałam ją wystarczająco dobrze.
– Aleksandra – podałam głośno swoje imię po babci, która zmarła przed moimi narodzinami.
– Nazwisko?
– Jaworska.
– Wiek?
– Szesnaście lat.
– Twoja Kennkarte?
Wyciągnęłam z kieszeni małą, beżową książeczkę. Od czasu wydania jej przez Generalne Gubernatorstwo na początku roku rzadko się bez niej obywałam. Sięgnęła po nią i dokładnie przejrzała jej zawartość, skupiając swoją uwagę na czarno-białym zdjęciu, odcisku kciuka i podpisie nad oficjalną pieczęcią. Przerzuciła stronę na tę z danymi dotyczącymi rodziców.
– Schmidt? – burknęła. – Od strony matki?
– Tak, Frau, moja babcia pochodziła z Prus Wschodnich.
– Hmmm. – Podała książeczkę drugiej kobiecie i ponownie stanęła przede mną.
– Obróć się.
Odwróciłam się do niej plecami. „Dlaczego tak dokładnie mnie ogląda?”. Mój brat, Ivan, który został wcielony do wojska osiemnaście miesięcy wcześniej, nie był tak skrupulatnie przeszukiwany, kiedy niemieccy żołnierze przyszli do naszego domu.
Zatrzymałam się na pewnej myśli. Powróciło do mnie niewyraźne wspomnienie wydarzenia, o którym wolałabym zapomnieć. Zbiorowisko ludzi wyrwanych z domów, ustawionych w szeregu i zmuszonych do marszu, „ale ja nie jestem Żydówką!”. Tak jak właśnie wyczytała w moich dokumentach ta kobieta, nie byłam nawet całkowicie Polką, uzmysłowiłam to sobie, w pełni świadoma wrogości okazywanej Polakom. Kiedy moja babcia, Aleksandra Schmidt, przyjechała do Łodzi, aby zapisać się do szkoły artystycznej, poznała mojego dziadka i wzięła z nim ślub, decydując się tym samym na to, żeby już nigdy nie wracać do Prus.
Kobieta uszczypnęła mnie w bok, aż podskoczyłam, bo byłam łaskotliwa.
– Nie ruszaj się! – warknęła. Chociaż trzymała mnie mocno w talii, nie za bardzo miała za co złapać, a im mocniej zaciskała palce, tym bardziej bolało.
Odezwała się do tej, która wszystko notowała:
– Wysoka, ale chuda. Dobra postura i biodra. Wyślij ją do medycznego.
Urażona poleceniem wizyty u lekarza, pokręciłam nosem. Jestem całkiem zdrowa, chciałam powiedzieć. Oprócz szkarlatyny w wieku czterech lat praktycznie nie chorowałam. Byłam zdrowsza od każdego w tej szkole, łącznie z tą starą wiedźmą.
Dzisiejsze wtargnięcie SS do szkoły było niespodziewane. Na początku okupacji zdarzało się to często, ale nie ostatnio. Podczas żadnej z poprzednich wizyt nie zmuszali nas do stania godzinami na dworze w upale.
W ciągu tygodnia od przybycia do miasta Niemcy zamknęli prawie wszystkie szkoły, ale nie tę. Wprowadzono nowych nauczycieli, zmieniony program nauczania i restrykcyjne zasady. Wśród dziewcząt krążyły plotki na temat tego, dlaczego nasza szkoła jest nadal otwarta. Szeptane po kątach teorie obejmowały te najbardziej ekscentryczne: od zaangażowania naszej dyrektorki w działalność na rzecz III Rzeszy, poprzez wyszkolenie nowej generacji młodych hitlerowców, którzy mogliby oferować pewne cechy rozrodcze, po te najbardziej realistyczne – wszyscy w tej szkole mieliśmy więzi rodzinne z Niemcami. Ignorowałam te plotki. Choć nie mieliśmy już naszych ukochanych polskich nauczycieli, którzy uczyli nas języka polskiego, literatury, kultury czy plastyki, świetnie radziłam sobie z matematyką i naukami ścisłymi, przede wszystkim jednak chodzenie do szkoły oznaczało przebywanie z dala od scen grozy i okrucieństwa, które rozgrywały się poza nią.
– Dreh dich um.
Kiedy na komendę kobiety z notesem ponownie się odwróciłam, żołnierka przeszła do następnej dziewczyny. Ta notująca nabazgrała coś na kawałku papieru, po czym wepchnęła mi go do ręki.
– Siebzehn – szepnęłam, gdy go przeczytałam. Na papierze widniał numer siedemnaście.
Niemcy nie dali nam innego wyboru, jak tylko słuchać każdego rozkazu. Bezczelne mordowanie Polaków było nie tylko dowodem ich władzy, ale i nienawiści do moich rodaków. Mój ojciec był w rządzie, a moja rodzina na własnej skórze doświadczyła, jakie grożą za to konsekwencje. Jako parlamentarzysta powinien był zostać zabity. Zamiast tego nowe dowództwo zmusiło go do pracy w roli łącznika między Polakami a nowym niemieckim burmistrzem, Albertem Leisterem. Przekonali go kulką w każde kolano, bo stwierdzili, że nie musi chodzić, aby wykonywać swoją pracę. Jego brat, Borys, i tuzin innych ludzi, którzy z nim pracowali, nie mieli tyle szczęścia. Uznani przez Auskunftsabteilung za niebezpiecznych, w listopadzie zostali zatrzymani i wysłani do więzienia na Radogoszczu, a następnie straceni w maju 1940 roku. Od chwili gdy żołnierze weszli do sal lekcyjnych tego ranka, aż do teraz, nie czułam strachu. Chociaż mieli srogie miny, nic w ich wypowiedziach nie sugerowało, że nasze życia są zagrożone.
Było inaczej niż podczas inwazji we wrześniu 1939 roku. Chociaż Łódź była mniejsza niż Warszawa, jej lokalizacja stała się kluczowa dla ciągłych ataków Niemców na tak zwanych wrogów państwa. Brak odpowiedniego wyposażenia i obrony, zwłaszcza przed blitzkriegiem, pozwolił Niemcom bez wysiłku przejąć miasto, nasza polska armia została rozbita w ciągu kilku dni pod naporem III Rzeszy. W ciągu tego pierwszego miesiąca nie tylko odcięli nam możliwość poruszania się, ale także masowo przeszukiwali domy, popełniali zbrodnie na ludności, przeprowadzali publiczne egzekucje, zastąpili lokalne władze niemieckimi urzędnikami, wydali dekrety okupacyjne, zmienili nazwę miasta na Litzmannstadt i przyłączyli nas do nazistowskich Niemiec.
Jak dobrze pamiętałam tamte dni – ogłuszające odgłosy wystrzałów, eksplozji, a przede wszystkim przerażające krzyki, które na zawsze wyryły się w mojej pamięci. W wieku czternastu lat przeżyłam najgorszy koszmar, jaki można sobie wyobrazić, tak mi się przynajmniej wydawało zgodnie z moim skromnym doświadczeniem życiowym, dopóki nie zobaczyłam na własne oczy wypędzenia Żydów, czyli procederu, za pomocą którego Niemcy „zarządzali” kwestią żydowską.
Twierdzili, że ludzie wyznania mojżeszowego są chorzy i ściągają plugastwo i degradację, szczególnie na naszych nowych panów. Do lutego 1940 roku wszyscy Żydzi zostali przeniesieni do getta, czyli zamkniętego osiedla w północno-wschodniej części miasta, otoczonego drutem kolczastym i pilnowanego przez strażników. Moja przyjaciółka Erela, która mieszkała w mieszkaniu naprzeciwko nas wraz z rodzicami i siostrą, została stamtąd wyrzucona. Nie zdążyłam się nawet pożegnać. Od czasu do czasu mama i ja przejeżdżałyśmy tramwajem za ogrodzenie. Czasami zakrywałam oczy, bojąc się zobaczyć załamanych ludzi. Ludzi, którzy jeszcze przed chwilą byli piekarzami, krawcami, szwaczkami. Dwa miesiące temu w getcie pojawiły się dwa wagony pełne Romów. Frau Weber, fryzjerka mamy, powiedziała, że są to nowi więźniowie, którzy przyjechali z Austrii. Pewnego popołudnia, gdy myła mamie włosy, byłam świadkiem ich rozmowy. Jej mąż, Herr Weber, nadzorował Judenrat, Radę Żydowską w getcie, i powiedział, że Romowie znaleźli się tam tymczasowo, zanim zostaną przeniesieni do innego obozu.
– Nie ma dość miejsca dla tych brudnych Cyganów! – wykrzyknęła Frau Weber, nie zważając na zażenowanie mojej matki. – Żydzi mieszkają już w siedem, osiem osób w jednym pokoju. Prawie dwadzieścioro w każdym mieszkaniu – kontynuowała. – Chociaż nie pałam miłością do Żydów, to Romów nie potrafię ścierpieć. Im szybciej przeniosą ich do obozu zagłady, tym lepiej.
Mama nigdy nie wróciła do Frau Weber na cięcie włosów, nigdy też nie rozmawiała ze mną o definicji obozu zagłady. Dowiedziałam się, czym są, dopiero od Reni.
Przez ostatni rok liczba mieszkańców getta na przemian rosła i malała wraz z ciągłym pojawianiem się nowych pociągów. Stare twarze zastępowały nowe, ale nikt nie przetrwał tam zbyt długo. Dostrzegałam zmiany na podstawie rotacji wśród dzieci, które ustawiały się pod płotem. Sąsiadujące z nami getto zawsze miało w sobie coś upiornego, ale teraz ciemna chmura unosiła się nad nim nieprzerwanie.
Robiłam wszystko, by jej uniknąć. Ludzie różnie gadali o tym, dokąd ewakuowani są mieszkańcy getta. Niektórzy twierdzili, że są deportowani do innych miast, państw, obozów pracy, ale nigdy nie zapomniałam, jak nazwała te obozy Frau Weber, a kiedy pan Nowak, nasz rzeźnik, z absolutną pewnością stwierdził, że wysłano ich do pobliskiej wioski o nazwie Chełmno, zatliła się we mnie nadzieja, dopóki nie dokończył.
– Nie do miasta i nie do lepszych warunków. – Zważył ostatnią porcję cielęciny.
Mama zastygła w bezruchu, a ja przyglądałam mu się z uwagą.
Zawijając mięso w papier, kontynuował:
– Do miejsca, które zostało specjalnie zaprojektowane jako ośrodek do zabijania.
Mama westchnęła i spojrzała na mnie, a on, zanim zdążyła go powstrzymać, dodał:
– Używają tam trującego gazu.
Piękna twarz mamy w jednej chwili straciła kolory. Jej czerwone usta ściągnęły się w wąską linię i chociaż nie widziałam jej oczu, rzęsy mrugały raz po raz. Kiedy w końcu podał jej mięso, mama położyła monety na blacie i szybko odeszła, trzymając mnie mocno za rękę, gdy rozpoczęłyśmy bardzo cichy spacer do domu.
Tej nocy modliłam się za Erelę. Nie chciałam wierzyć w te historie; chciałam wierzyć, że jest gdzieś bezpieczna i szczęśliwa. Była jedną z najmilszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałam.
– Weitergehen! – głos kobiety z notesem, która domagała się, abym ruszyła dalej, sprowadził mnie na ziemię.
Podążyłam za jej długim, cienkim palcem w kierunku kolejnych drzwi, ale zanim wyszłam, zerknęłam na Renię. Stała w odległości kilku dziewcząt ode mnie i choć żołnierka przeszła obok niej, najwyraźniej nie dostała jeszcze numeru, który pozwoliłby jej odejść. Kiedy odsunęła na bok swoje loki, żeby się do mnie uśmiechnąć, mrugnęłam do niej, a potem się odwróciłam. Pośmiejemy się z tego przy lunchu.
ROZDZIAŁ 1
19 sierpnia 1941 roku
– Vorwärts! Kinn hoch! Arme nach oben! – Polecenia wypowiadane z mocnym niemieckim akcentem padały bardzo szybko. Naprzód. Broda wysoko. Ręce do góry. Ledwie zdążyłam obrócić się w lewo, by zobaczyć Renię, moją przyjaciółkę już od dziesięciu lat.
Wykonywała te same żmudne ruchy co ja, stojąc naprzeciwko równie nieprzyjemnej kobiety. Długa kolejka uczennic ciągnęła się na całą długość naszego kamiennego dziedzińca, podwórko nadal szpeciły kawałki betonu, nawet teraz, w dwa lata po bombardowaniach, których doświadczyła nasza szkoła. Kolejny tuzin dziewcząt zebrał się przy bramie zewnętrznej w oczekiwaniu na swoją kolej.
– Otwórz usta. – Starsza kobieta wydająca polecenia podeszła bliżej. Choć byłam dużo od niej młodsza, przewyższałam ją co najmniej o głowę. Wyciągnęła szyję i wychyliła się do przodu. Poczułam ostry zapach musztardy, który wydobywał się z jej skrzywionych ust. Kiedy mówiła, jej szczęka poruszała się luźno nad ciasnym, czystym, jednolitym kołnierzykiem, ale to pieprzyk z samotnym włoskiem na jej podbródku przykuł moją uwagę.
– Masz wszystkie zęby? – Dokładnie sprawdziła moją jamę ustną.
Przytaknęłam.
Pociągnęła za koniec warkocza, który swobodnie opadał na moje prawe ramię. Miałam długie włosy, prawie do pasa.
– Gute Länge.
Zerknęłam jeszcze raz na Renię i poruszyłam ostrożnie brwiami, żeby kobieta nie zauważyła oznak mojego braku szacunku. Ach, co za szczęście, że długość moich włosów przeszła jej kontrolę. Walczyłam z chichotem, który narastał mi w gardle. To, że długość moich włosów była dla niej tak niesłychanie satysfakcjonująca, było dla mnie dziwne.
Wysoka, chuda kobieta przyuczała się obok niej. W jednej ręce ściskała notes, a w drugiej ołówek.
– Macht Notizen. – Ta wymagająca wskazała na nią, by robiła notatki, po czym zwróciła się do mnie: – Jak masz na imię?
Zdawałam sobie sprawę z tego, jakie mam szczęście, że nauczyłam się niemieckiego lata temu, jeszcze zanim Niemcy pojawili się w moim mieście. Podczas gdy moi rówieśnicy głowili się nad ich żądaniami, ja rozumiałam ją wystarczająco dobrze.
– Aleksandra – podałam głośno swoje imię po babci, która zmarła przed moimi narodzinami.
– Nazwisko?
– Jaworska.
– Wiek?
– Szesnaście lat.
– Twoja Kennkarte?
Wyciągnęłam z kieszeni małą, beżową książeczkę. Od czasu wydania jej przez Generalne Gubernatorstwo na początku roku rzadko się bez niej obywałam. Sięgnęła po nią i dokładnie przejrzała jej zawartość, skupiając swoją uwagę na czarno-białym zdjęciu, odcisku kciuka i podpisie nad oficjalną pieczęcią. Przerzuciła stronę na tę z danymi dotyczącymi rodziców.
– Schmidt? – burknęła. – Od strony matki?
– Tak, Frau, moja babcia pochodziła z Prus Wschodnich.
– Hmmm. – Podała książeczkę drugiej kobiecie i ponownie stanęła przede mną.
– Obróć się.
Odwróciłam się do niej plecami. „Dlaczego tak dokładnie mnie ogląda?”. Mój brat, Ivan, który został wcielony do wojska osiemnaście miesięcy wcześniej, nie był tak skrupulatnie przeszukiwany, kiedy niemieccy żołnierze przyszli do naszego domu.
