Pozagrobowe
Nawiedzone miejsca w Polsce
Maciej Zdzienicki
Data wydania: 2022
Data premiery: 20 września 2022
ISBN: 978-83-67295-49-9
Format: 130/200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 256
Kategoria: Literatura faktu biografie i dzienniki
44.90 zł 31.43 zł
Sięgnij, jeśli się nie boisz.
Fascynująca historia zjaw i nawiedzanych przez nie miejsc.
Podróżując po Polsce, można się zetknąć z niesamowitymi opowieściami o nawiedzonych miejscach. Według miejscowych duchy kryją się w okolicznych zamkach, pałacach, grodach, dworach, a także, oczywiście, na cmentarzach. Ile w tym prawdy?
Maciej Zdzienicki zgłębia temat najbardziej niezwykłych, nawiedzonych miejsc, nie omijając przy tym najciekawszych i owianych mroczną sławą zamków i dworów. Opisuje tajemniczą historię przeklętego wzgórza w Sławkowie; zapoznaje czytelnika z dziwnymi mocami i przebiegłymi widziadłami, które nękają bywalców doliny Prądnika; opowiada o upiorach w Lipowcu i zjawach snujących się nocami na zamku w Liwiu.
„Pozagrobowe. Nawiedzone miejsca w Polsce” to książka skłaniająca do przemyśleń nad nieznanymi dotąd możliwościami ludzkiego umysłu i wciąż niewyjaśnionymi zjawiskami z pozazmysłowego świata. Pozycja, która przybliża najciekawsze historie o zjawach i upiorach.
Przeklęte wzgórze w Sławkowie
Radiesteci zapraszani w różnych latach do Sławkowa, niewielkiego miasta w pobliżu Dąbrowy Górniczej, po przeprowadzanych badaniach oświadczali, że zamkowe wzgórze kryjące pozostałości warowni krakowskich biskupów, jest miejscem bardzo silnego, złego promieniowania szkodzącego ludziom. Te opinie znajdowały potwierdzenie w przeszłości i w czasach współczesnych.
Tajemnicze, złe moce zaklęte w wiekowych ruinach sprowadzają rozmaite nieszczęścia na ludzi, jeśli tylko znaleźli się w obrębie ich bezpośredniego działania. Siły te chronią też teren średniowiecznego cmentarza przy kościele św. Krzyża, a także pusty dziś plac, nad Białą Przemszą, na którym jeszcze sto kilkadziesiąt lat temu stał znany zajazd.
Szczęśliwy los czy przeklęty skarb?
Własnością młodego, zamożnego człowieka był bardzo popularny, uczęszczany przez podróżnych zajazd nad Białą Przemszą. Interesy szły świetnie: w hotelu i w restauracji najczęściej brakowało wolnych miejsc. Zajazd doskonale funkcjonował jeszcze u schyłku XIX wieku, do przedwczesnej śmierci właściciela. Jego miejsce zajął jego młodo owdowiały zięć, ale wśród podróżujących i mieszkańców okolicy rozeszły się wieści, że w gospodzie dochodzi do rozmaitych, przerażających zjawisk. Jakaś niewidzialna siła gwałtownie otwiera lub zamyka okna, trzaska drzwiami, słychać przerażające skowyty, gwizdy i jęki. Zajazd szybko pustoszał. Za radą miejscowego proboszcza odkopano mogiłę zmarłego właściciela (w pobliżu głównej alejki, za kaplicą św. Marka na sławkowskim cmentarzu) i ciało nieboszczyka ułożono twarzą do ziemi.
W niszczejącej karczmie w dzień zapanował spokój, ale budynek szybko opustoszał całkowicie i popadł w ruinę. Dziś na jego miejscu rosną drzewa i krzaki, a pustego placu nikt nie ośmiela się zabudowywać. Jaki związek miało bogactwo i powodzenie przedwcześnie zmarłego karczmarza z duchami z zamkowego wzgórza, nie dowiemy się nigdy. Nikt nie wątpi, że taki związek był, bowiem od ponad stu lat jest to miejsce przeklęte, kryjące złe moce. W długiej historii Sławkowa zdarzały się zapomniane w większości przypadki szybkiego bogacenia się niektórych ludzi z miasteczka i okolicy, którzy umierali młodo. Najczęściej jednak emanacja złych duchów ze wzgórza powodowała złe samopoczucie osób mieszkających w jego pobliżu, choroby, przedwczesne śmierci bliskich osób, życiowe niepowodzenia i straty materialne. Przypadki te miały charakter naturalnych zdarzeń losowych, których najczęściej nie łączono z działaniami tajemniczych złych mocy.
Miasto dóbr biskupich
Sławków swoje powstanie zawdzięcza karawanom kupieckim ciągnącym przed wiekami szlakiem pomiędzy Krakowem a Wrocławiem, a także wydobywaniu w okolicy rud ołowiu i srebra. Kto nadał te ziemie biskupom krakowskim, nie wiadomo. Najstarszy, datowany dokument to pergamin kasztelańskiego sądu kościelnego w Sławkowie z roku 1238, a więc z czasów, gdy obowiązywały założenia reformy gregoriańskiej wprowadzanej w dawnej Polsce w latach 1160–1216. Założenia te wprowadzały celibat duchowieństwa, nakaz zawierania małżeństw przed ołtarzem, zakaz kupowania stanowisk kościelnych i mianowania biskupów przez świeckich władców. Wprowadzanie w życie tych zasad, szczególnie celibatu, szło bardzo opornie i zapewne sąd kościelny w Sławkowie miał z tymi sprawami sporo zajęć.
W roku 1243 tron książęcy w Krakowie objął Bolesław Wstydliwy, łatwo ulegający wpływom otoczenia, który mógł być wzorem dla niejednego księdza, ale nie panującego księcia. Dla cnoty Bolesław Wstydliwy pozwolił wygasnąć książęcemu rodowi, wstrzymując się przez całe swoje życie od pożycia małżeńskiego. Z drugiej strony nie umiał przeciwstawić się rozwiązłości księży, w czym przodował jego były kanclerz, krakowski biskup Paweł z Przemankowa, któremu w kronikach przypisano bardzo wiele
złego.
Paweł z Przemankowa zajął tron krakowskiego biskupa po błogosławionym biskupie Janie Prandocie, który pod koniec życia był tak schorowany, że jego śmierć we wrześniu 1266 roku potraktowano jak wybawienie.
Następca świętobliwego Jana Prandoty za nic miał wszelkie zasady niewygodne dla siebie. Piszą o nim, że na polowaniu zabił człowieka, który przez nieuwagę spłoszył mu zwierzynę. W Sławkowie biskup utrzymywał liczny harem, a w nim mniszkę, którą kazał porwać z klasztoru na Skałce, zniewolił i miał z nią dziecko.
Krwawy infułat
Pani Barbara Noryńska z Muzeum Regionalnego w Sławkowie, interesująca się od lat historią biskupiego miasta, mówi, że Paweł z Przemankowa rządził tu 26 lat, czyniąc wiele zła, ale nie dorównywał swojemu następcy Janowi Muskacie, który swe nazwisko zawdzięczał ojcu, wrocławskiemu handlarzowi gałką muszkatołową. Jan Muskata po krótkich rządach biskupa Rafała Prokopa, w lipcu 1294 roku został wybrany biskupem Krakowa.
Jak jego poprzednik Muskata był zwolennikiem czeskich rządów w Polsce, a w czasach panowania Wacława II był jego zaufanym, bezwzględnym starostą w Krakowie i Sandomierzu. Do Polski sprowadził niemieckich najemników, a wśród nich uzbrojonych w topory rozbójników mieniących się zakonnikami Świętego Ducha, którzy pacyfikowali miasta i wsie, mordując ich mieszkańców. Zamożnym właścicielom konfiskowano majątki, a ich samych, po torturach mających ujawnić ukryte kosztowności, na rozkaz Muskaty pozbawiano życia. Nie oszczędzano kościołów i w parafiach sprzyjających Władysławowi Łokietkowi ograbiono i zniszczono 37 świątyń, mordując księży.
Sprawców tych okrucieństw i mordów biskup Jan Muskata spowiadał, rozgrzeszał, udzielał im komunii i błogosławił im, gdy wyruszali na kolejną wyprawę, a gdy wracali, uczestniczył w podziale łupów.
Wiele informacji o działalności krwawego biskupa Jana Muskaty znajduje się w spisanych zeznaniach świadków uczestniczących w procesie, który wytoczono infułatowi w Sandomierzu w roku 1306. To te i inne dokumenty dowodzą, że krakowski biskup był uosobieniem wszelkiego zła: zdzierstw, pożarów, mordów, cudzołóstwa, profanacji kościołów i cmentarzy.
Choć był obłożony klątwą arcybiskupa Jakuba Świnki, dziesięć razy był wyganiany z diecezji, wiele tygodni przesiedział w wieży na Wawelu, a także przebywał w przymusowym klasztornym odosobnieniu, umarł naturalną śmiercią w Krakowie w roku 1320.
Tajemnicze, złe moce z zaświatów
Szczątki najemników Jana Muskaty posługujących się znakiem zakonu Świętego Ducha, których wycięli w pień wojowie Władysława Łokietka, i ich licznych ofiar, do dziś kryje ziemia w różnych częściach miasta. Kiedy w nieodległej przeszłości pewien chłopak pomagający przy porządkowaniu średniowiecznego cmentarzyska w pobliżu kościoła św. Krzyża zabrał do domu wykopaną ludzką czaszkę ze śladami śmiertelnego uderzenia, nie przewidywał fatalnych skutków tej lekkomyślności. W kilka dni po tym w wypadku samochodowym doznał takich samych obrażeń jakie znajdowały się na starej czaszce, a przeżył tylko dzięki współczesnej medycynie.
Zapomniana warownia zbiorową mogiłą
Wzgórze otoczone pozostałością dawnej fosy, na sporej prywatnej działce w południowo-wschodniej części miasta przez setki porastała trawa, krzaki i drzewa. Upadek biskupiej warowni w XV wieku przyśpieszyli husyci, m.in. najazd Mikołaja Kornicza Siestrzeńca, kasztelana z Będzina, który toczył walkę z wpływowym na dworze biskupem Zbigniewem Oleśnickim. Ogromne zniszczenia w Sławkowie i Czeladzi spowodowali najemnicy Jerzego Stosza, Mikołaja Świeborowskiego i Wacława Kafki, którzy uczestniczyli w wojnie trzynastoletniej i nie wypłacono im zaległego żołdu, więc ściągali go sami. Czas i przyroda dokończyły dzieła zniszczenia, czyniąc z wiekowej twierdzy bramę dla upiorów z odległej przeszłości.
Upiory przeciwko archeologom
Na początku lat osiemdziesiątych minionego wieku władze i społeczność Sławkowa zdecydowały, że należy podjąć badania archeologiczne zamkowego wzgórza. „Na początku rozmaitych uzgodnień i załatwiania formalności zaczęły się pierwsze kłopoty” – mówi archeolog dr Jacek Pierzak, konserwator zabytków z Katowic, który uczestniczył w tych przygotowaniach, a później kierował pracami w Sławkowie.
„Przeżyłem w powietrzu dekompresję samolotu, którym leciała komisja udająca się na naradę z burmistrzem Sławkowa” – wspomina archeolog. „A później zaczęła się długa seria rozmaitych zdarzeń – mówi – które powinny nas zniechęcić do rozkopywania wzgórza zamkowego”.
Teren planowanych wykopalisk znajdował się na prywatnej działce należącej do dwóch starszych kobiet, które zgodziły się na prowadzenie robót. Prace rozpoczęto latem w roku 1983, ale właścicielki terenu, pod wpływem nacisków „sił, których nie potrafiły określić”, cofnęły swoją zgodę na rozkopywanie wzgórza. Prace trzeba było przerwać i podjąć starania o wykup działki. Trwały one wiele miesięcy, prawie do lata w roku 1985, kiedy roboty wznowiono.
Na początku trzeba było wykonać bardzo głębokie wykopy sondażowe w celu rozpoznania warstw ziemi pokrywającej ruiny biskupiego zamku. W jeden z nich, zabezpieczonych barierkami z desek, o głębokości blisko 4,5 metra, wpadł, głową w dół, kilkunastoletni chłopiec. Przeżył i skarżył się później, że ktoś go popchnął… W takim wykopie dr Jacek Pierzak o mało nie stracił życia. Gdy zszedł na dno, solidne szalunki nie wytrzymały parcia dodatkowych, nieznanych sił i masa ziemi runęła na miejsce, z którego zdołał umknąć w ostatniej chwili.
Żeby odsłonić fundamenty dawnych umocnień i zabudowy zamku, dla rozpoznania całości dawnego założenia, trzeba było usunąć ogromne masy ziemi, którą najpierw pracowicie przesiewano w poszukiwaniu rozmaitych detali z przeszłości. Zwały przesianej ziemi koparkami ładowano na samochody. Sprawne gdzie indziej koparki kolejno odmawiały posłuszeństwa, więc z Nowej Huty sprowadzono niezawodną, sprawną i prawie nową maszynę. Przy drugim czy trzecim ruchu wysięgnika maszyny ogromna „łyżka” gwałtownie zmieniła kierunek, z impetem celując w archeologa stojącego w pobliżu. Przytomny naukowiec w ostatniej chwili padł na ziemię i ogromny czerpak przesunął się bardzo nisko jego pleców. Zaraz po tym wydarzeniu zepsuła się hydraulika owej nowoczesnej koparki i prace trzeba było przerwać.
Wszystkimi wstrząsnęła nieoczekiwana śmierć dwóch młodych murarzy pracujących przy budowie rezerwatu archeologicznego. W kilka dni po ich wyjeździe ze Sławkowa jeden spadł z rusztowania, a drugi zmarł z nieznanych przyczyn wkrótce po śmierci kolegi.
Wykopaliska w Sławkowie przyciągały wielu ludzi nauki, często krytycznie odnoszących się do opowieści o zaklętych ruinach, ale na miejscu zazwyczaj zmieniali zdanie. Jednym z przykładów może być archeolog z Krakowa, któremu „coś” na terenie wykopalisk strąciło i potłukło okulary, a później, w drodze powrotnej do Krakowa, osuszyło z oliwy silnik sprawnej skody, mimo że korek spustowy oleju z silnika był na swoim miejscu.
Dr Jacek Pierzak mówi, że na żadnym stanowisku archeologicznym, a miał już ich bardzo wiele, nie spotkał się z tyloma dziwnymi przeciwnościami, co w Sławkowie. Niespodziewane awarie prostych maszyn, „zapodziewanie się gdzieś” potrzebnych dokumentów, notatek, drobnych przedmiotów, udane i nieudane zamachy na życie i zdrowie osób zatrudnionych i zaangażowanych w prace na zamkowym wzgórzu, potwierdzają występowanie tajemniczych, nieznanych sił… nawet już po zakończeniu prowadzonych tam prac.
Rewelacyjne odkrycie
Ze zwałów ziemi zostały wydobyte części potężnych murów o grubości dochodzącej do 2,5 metra, które biskup Paweł z Przemankowa kazał wznosić z kamienia około roku 1280, czyli kilka lat wcześniej niż przystąpiono do budowy prymitywnych obwałowań drewniano-ziemnych w Krakowie (w roku 1286). Bardzo ciekawe jest i to, że przed wiekami twórcy projektu twierdzy biskupiej w Sławkowie tak usytuowali warownię w zakolu Przemszy, jakby spodziewany atak nieprzyjaciół miał nastąpić od strony Krakowa.
Zamiar zbudowania potężnej, murowanej twierdzy w Sławkowie nie został do końca zrealizowany, bowiem Leszek Czarny uwięził Pawła z Przemankowa, a gdy ten, po interwencji papieża, odzyskał wolność, do dawnego projektu nie powrócił.