Pradawne zło
Data wydania: 2014
Data premiery: 4 lutego 2014
ISBN: 978-83-7674-278-6
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 280
Kategoria:
29.90 zł 20.93 zł
Kiedy dwóch mistrzów makabry łączy siły, efekt musi być mocny.
Kiedy obaj postanawiają złożyć hołd Howardowi Phillipsowi Lovecraftowi, Stefanowi Grabińskiemu i Jamesowi Herbertowi, efekt jest wstrząsający.
W piwnicach jednej z przedwojennych kamienic lęgną się szczury. Mieszkańcy są bezradni. I przerażeni, bo gryzonie przedostają się do mieszkań. Właściciel zatrudnia szczurołapa, ale czy to wystarczy, by rozwiązać niewygodny problem?
Jak wiele kobieta jest w stanie poświęcić dla mężczyzny swego życia, szczególnie, gdy ten już ma wybrankę? Pakt z demonem wydaje się równie nieprawdopodobny, co kuszący. Jaka jest jednak cena? A jaka rzeczywista nagroda?
Do jednego z kościołów w centrum stolicy trafiają członkowie mafii z zamiarem dokonania zuchwałej kradzieży cennej statuetki. Nie wiedzą jednak, co ich czeka po przekroczeniu progu Domu Bożego.
Trzy nowele zawarte w tomie łączy jedno – ukazują pradawne zło, w starciu z którym śmiertelnicy stają się bezradni i śmiertelnie przerażeni.
Robert Cichowlas i Łukasz Radecki śnią we dwóch takie koszmary, jakie nie przydarzają się innym polskim autorom horrorów. Czytajcie ich… i krzyczcie ze strachu!
– GRAHAM MASTERTON
“Świt szczurów”
– Jak to szczury, do cholery!? W mieszkaniu? – Karol Pośpieszalski przycisnął słuchawkę aparatu mocno do ucha, jakby w obawie, że mu się wyślizgnie z ręki. Usiadł gwałtownie na łóżku opatulony jedynie w szlafrok. Przed chwilą wyszedł spod prysznica, mając nadzieję, że najbliższą godzinę spędzi z kawą przed monitorem komputera, bezmyślnie szperając po sieci, ot tak, dla relaksu. Rzadko miał czas, by pozwolić sobie na luksus nierobienia niczego. Cztery dni temu wrócił z Poznania, gdzie nadzorował budowę ekskluzywnego apartamentowca w pobliżu nowo powstałego dworca kolejowego. Od owych czterech dni był to już szósty telefon od lokatorów, którzy skarżyli się na szczury.
– Skąd? Skąd te szczury? – rzucił irytująco podniesionym tonem, jakby rzeczywiście spodziewał się otrzymać sensowną odpowiedź od przerażonego lokatora. – Nie widziałem żadnych szczurów!
– Mówię panu całkiem poważnie, zajęły całą piwnicę. – Zawsze drżący głos Kołodziejczaka wibrował teraz od emocji. Staruszek przeżył już niejedno, poczynając od głębokiej komuny, przez dwa zawały i wszczepienie bajpasów, aż na wyrodnej synowej kończąc. Kobieta doprowadziła do tego, że mężczyzna nie dość, że nie widział swego pierworodnego od sześciu lat, to nie miał okazji poznać żadnego z dwójki swoich wnuków. Przy takich wydarzeniach fakt, że został usunięty z własnego domu i zrzekł się go nawet w księgach wieczystych i zapisach hipotecznych, nie miał już znaczenia. Zawsze apatyczny i ponury, z tym płaczliwym i rozedrganym głosem zdawał się dotąd Karolowi nieco zabawnym i idealnym lokatorem. Do dziś. Nie dość, że zadzwonił w porze, w której Pośpieszalski miał zaplanowany relaks, to już od początku, nie przedstawiwszy się nawet, jojczył o tych przeklętych szczurach. – Jest ich tam cała masa, a ostatnio pojawiają się w mieszkaniach. Przegryzają kable, są agresywne. Nie mamy pojęcia, jak działać – narzekał Kołodziejczak, a jego płaczliwy głos wchodził w coraz bardziej wysokie, nerwowe tony. – To pan jest właścicielem tej kamienicy. Niech pan coś z tym zrobi – podkreślił znacząco, co przy jego głosie zabrzmiało nader komicznie. A przynajmniej mogłoby tak zabrzmieć, gdyby Karol miał w sobie w tej chwili jeszcze jakieś pokłady cierpliwości i dobrego humoru.
– Co mam niby zrobić? Wysypać trutki?! – warknął. Bezwiednie uderzył pięścią w stolik nocny, rozsypując stos CKM-ów i Teraz Rocków. Poczuł w sobie chęć rzucenia telefonem o ścianę na tyle mocno, by rozsypał się na kawałki.
– A może by tak ściągnąć szczurołapa? – usłyszał po drugiej stronie nieco mniej pewny głos Kołodziejczaka. Staruszek wyraźnie wyczuł nerwy właściciela, a nie należał do tych, którzy lubią skupiać na sobie gniew kogokolwiek. Zwłaszcza, gdy tą osobą był ktoś, kto decyduje o wysokości jego czynszu. A emeryturę Kołodziejczak miał bardzo szczupłą, potrzebował też leków. Postanowił więc wycofać się z agresywnego tonu, w jakim zaczął rozmowę. Zawsze tak robił. Zawsze planował zrobić porządek z nieprawymi ludźmi, nieuczciwymi sprzedawcami, niekulturalnymi osobami w kolejce, nieposłusznym synem czy wyrachowaną synową. Albo chociaż z nadętym dusigroszem, jakim był Karol Pośpieszalski. Tymczasem kończyło się zawsze tak samo. Wyczuwał agresję i tchórzył. Wycofywał się z dyskusji, domu, życia. I gdzie mnie to zaprowadziło?, pomyślał. Wylądowałem u Pośpieszalskiego w rozpadającej się kamienicy. Ze szczurami. Skończę jak Popiel…
– Szczurołapa? W centrum miasta? W dwudziestym pierwszym wieku? – Karol prychnął, a telefon niemal wysmyknął mu się ze spoconej dłoni. Wiedział, że będzie musiał coś zrobić w sprawie tych szczurów, ale odpychał tę myśl jak najdalej od siebie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że te stworzenia mogły się pojawić nagle w jego kamienicy. Mimo kolejnych telefonów uparcie sądził, że to jedynie dziwne szmery w instalacjach, hałasy w starym domu i tym podobne bzdety. Cokolwiek, byle nie szczury!
– Jest ich bardzo dużo – powiedział Kołodziejczak. Na chwilę zamilkł, nabierając powietrza przed kolejnym zdaniem, przez co zabrzmiał jak gasnący gaźnik. – I zjadają się nawzajem – dodał ciszej.
To jakiś obłęd, pomyślał Karol.
– Wczoraj w mieszkaniu Kaszpirowczaka zobaczyłem na własne oczy dwa rozszarpane na strzępy gryzonie – mówił Kołodziejczak tonem konspiratora. Jego głos drżał, a Pośpieszalski widział oczami wyobraźni stare, spękane usta w podnieceniu wypluwające stróżki śliny. – Usłyszałem, że inny, ogromny szczur rzucił się na nie i dokonał mordu.
Karol roześmiał się nerwowo, niemal histerycznie. W życiu nie słyszał podobnych bzdur.
– A może to były myszy? Co, panie Kołodziejczak? – spytał ironicznie. – Białe myszki po alkoholu?
– No wie pan co?! – obruszył się staruszek. – Ja mówię panu o poważnym problemie, który…
– Pan mi tu jakieś bzdury o zjadających się szczurach opowiada! – odburknął Karol. Uśmiechnął się do siebie w duchu. Zaczynał odzyskiwać przewagę w tej rozmowie. Naprawdę wierzył, że jeżeli już w kamienicy są jakieś gryzonie, to co najwyżej myszy. Z myszami da się żyć. Wystarczy kilka pułapek, trochę trutki, w ciągu tygodnia-dwóch będzie po problemie. Ale fakt, że Kołodziejczak mocno go wystraszył, spowodował, że postanowił jeszcze odrobinę wyżyć się na staruszku. – Myśli pan, że ja nie wiem, co pan wyprawia z Kaszpirowczakiem? Pan pamięta, że obok mieszka pani Sopranowa. – Uśmiech w jego wnętrzu zawstydziłby samego kota z Cheshire. Właśnie nadarzyła się okazja, żeby skłócić tych zapyziałych upierdliwców. – A ona mówi o wszystkim. I o wszystkich. Tak więc bardzo dobrze wiem, jak to panowie się kurują. I co spod lady panowie biorą u Walendziakowej. – W słuchawce po drugiej stronie słychać było jedynie przyśpieszony, ciężki i chrzęszczący oddech Kołodziejczaka. Postanowił wykonać efektowny coup de grace. Wiedział już, że wygrał, ale nie mógł sobie odmówić przyjemności dobicia leżącego. Dla własnej satysfakcji powiedział, starannie cedząc każde słowo: – Także niech pan pamięta, panie Kołodziejczak – podkreślił znacząco. – Ja wiem, co pan wyczynia. Następnym razem, jak będzie pan mi chciał opowiadać bajki o szczurach, niech pan chociaż będzie trzeźwy – zakończył, już niemal sycząc.
Po drugiej stronie rozległ się gwałtownie sygnał zerwanego połączenia. Karol z perfidnym uśmiechem zblokował telefon, odrzucił go na poduszkę i sam opadł na łóżko.
– Kurwa mać – westchnął ciężko. Same problemy z tymi lokatorami. Cholerne babsztyle, stare zgredy. Konserwatyści po sześćdziesiątce. Miał ich wszystkich dość. W kamienicy nie było ani jednej młodej pary, ani jednego młodego małżeństwa. Wszyscy starzy, schorowani i wiecznie narzekający. Nie ubolewałby nad tym tak bardzo, gdyby nie fakt, że co chwilę wydzwaniali do niego z prośbami o obniżenie czynszu, wymianę okien, remont strychu i pralni. A to ciekł kran albo z kolei nie działał w ogóle, a to grzyb wyszedł na ścianie, a to okno balkonowe przepuszczało, to znów kaloryfer nic nie przepuszczał. I się zapowietrzył. Staruszkowie byli nienasyceni, wymagali więcej, niż Karol mógł ogarnąć. Doprowadzali go czasami do szału. Niech szlag trafi tych wszystkich zabobonnych zgredów, pomyślał. Dobrze, że chociaż płacili. To w tym wszystkim było najważniejsze. Dopóki płacili, mógł ich znosić.
Myśli o szczurach jednak znieść nie mógł.
Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. W zasadzie nie wiedział, czy winna temu była jego matka, czy zamiłowanie do czytania, jakie przejawiał, zanim poszedł do szkoły, kiedy to miłość do książek została zarżnięta wszystkimi „Antkami”, „Dziadami” i „Człowiekiem, który się kulom nie kłaniał” na dokładkę. Faktem było, że gryzoni bał się straszliwie, co ukrywał skrzętnie przed wszystkimi. Lęk ten był irracjonalny i raczej powiązany z obrzydzeniem niż z konkretną fobią. Jego matka zawsze panicznie bała się myszy. W pamięć wrył mu się obraz rodzicielki stojącej w kuchni na taborecie i drącej się wniebogłosy z powodu malutkiego stworzonka, które przebiegło spod stołu pod szafkę. Nie rozumiał tego przerażenia, nie pojmował lęku matki, ale czuł ten strach. I od tej pory myśl o tym, że malutka myszka przebiegnie po nim w nocy, gdy będzie spał, dręczyła go nieustannie. Gdy wyobrażał sobie, że wkładając pod łóżko rękę, dotknie miękkiego futerka szarego gryzonia, wzdrygał się z obrzydzenia. Nie pomogło to, że w szkole widział myszki i szczury hodowlane. Nie brzydził się brać je na ręce, głaskać, nosić na ramieniu. Ale gdy tylko wyobrażał sobie, że zamiast biało-czarnego stworzonka z zimnym noskiem i czerwonymi oczkami na jego dłoni może znaleźć się brudnoszary potwór piwniczy, dostawał ataków duszności, a ręce latały mu jak alkoholikowi z kacem millenijnym.
Najgorsze nastąpiło jednak, gdy z nudów jako pacholę przeczytał artykuł w bodajże „Młodym techniku”. Tytuł zatarł się w pamięci, ale jego ponury wydźwięk oscylował pomiędzy „Kto wygra?” a „Kto górą?”. Zapamiętał dwa zdjęcia albo obrazki rozdzielające szpalty tekstu. Na pierwszym z wygryzionej w deskach dziury sterczał ogromny, spasiony tył wielkiego szczura. Jego gruby, obleśny ogon niczym jakaś martwa, włochata dżdżownica panoszył się po nieheblowanej, brudnej podłodze. Stęchlizna i odór biły od tego zdjęcia każdym ziarnem fotografii. Drugie zdjęcie przedstawiało rozwarty pyszczek jakiegoś przedstawiciela gatunku rattus norvegicus. Jego ogromne, zakrzywione, żółte zęby wielokrotnie wbijały się w wyobraźni Karola w jego ciało. Trudno mu było stwierdzić, czy bardziej obawia się bólu i obrażeń, jakie mógłby odnieść w ten sposób, czy raczej chorób, jakimi mógłby się od szczura zarazić. A tekst artykułu okazał się jeszcze bardziej przerażającą pożywką dla jego wyobraźni. Dowiedział się stamtąd o niesamowitej inteligencji szczurów, o tym, że w zasadzie pod wieloma względami są bardzo bliskie człowiekowi, na przykład pod względem podatności na alkohol oraz niechęci do życia w niewoli. Okazało się, że szczury jako jedyne stworzenia, oprócz człowieka oczywiście, są skłonne do popełnienia samobójstwa. Są również gotowe do poświęceń za innych towarzyszy. Największe osobniki zawsze bronią pozostałe. Wysyłają zwiadowców, by oszacować niebezpieczeństwo. Potrafią w pojedynkę pokonać trzy-cztery razy większego przeciwnika. Przecisną się przez otwór wielkości kilku centymetrów. Wygryzą dziurę nawet w betonie. Mogą się uodpornić na większość trucizn. Są odporne na większość chorób, które roznoszą. Pod wieloma względami przewyższają człowieka umiejętnością i wolą do przetrwania. Dokładnych statystyk, przykładów i wyliczeń Karol nie pamiętał. Zapamiętał jednak, że redaktor jasno dawał do zrozumienia, że ludzie mają szczęście, że te stworzenia nie są naszymi naturalnymi wrogami. Bo w starciu z nimi nie mielibyśmy szans.
Karol to zapamiętał.
Na całe życie.
I teraz panicznie bał się szczurów.
Tej nocy nie mógł długo zasnąć.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.