Przepowiednia dla Dobrochny
Data wydania: 2024
Data premiery: 10 września 2024
ISBN: 978-83-68135-23-7
Format: 145/205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 400
Kategoria: Literatura współczesna
49.90 zł 34.93 zł
Rok 1014. Czasy Bolesława Chrobrego pełne wojennej zawieruchy, zrywanych przymierzy, ale też ogromnych bogactw. Czasy wypełnione przenikaniem chrześcijaństwa w twarde słowiańskie serca.
Dobromiła z utęsknieniem czeka na zamążpójście, które ma zapewnić jej grodowi bezpieczeństwo, jednak jako jedyna córka kasztelana ma wyjść za silnego woja, który zostanie starannie wybrany przez jej ojca oraz starszyznę Lubusza. Choć dziewczyna gotowa jest zrezygnować ze swojego szczęścia, aby służyć swoim ludziom, to szybko rozwijająca się relacja z pewnym mrukliwym wojewodą skutecznie odciąga jej myśli od powinności. Pełen sekretów Witosław nie jest jednak jedynym kandydatem do jej ręki, a niektórzy nie cofną się przed niczym…
Lubusz, koniec czerwca 1014 r.
Mała, stara, drewniana chatka tętniła życiem. Dwie młode dziewczyny, wesoło chichocząc, uwijały się przy oprawie ziół. Obie były bose, a ich suknie dawno widziały lepsze czasy. Jednak to ozdoby wplecione w grube warkocze i zdobne srebrną nicią krajki świadczyły o tym, że nie były zwykłymi mieszkankami pobliskiego grodu.
– O czym tam tak szepczecie? – spytała z głębi chaty stara kobieta.
Dziewczęta spojrzały na siebie i wymieniły uśmiechy.
– O Kupale – odparła jedna z nich
– A cóż to, wianków nie widziałyście?
– Nie o wiankach mówimy – roześmiała się druga. – Chłost w końcu zdobył wianek Grzymki.
– Ten rozrabiaka i obibok?
Starsza kobieta wyprostowała się z trudem i powoli podeszła do dziewcząt. Jej długie srebrne włosy poruszały się płynnie z każdym jej ruchem, a wyblakła szata, którą miała na sobie, dodawała jej powagi.
– Ten sam – padła odpowiedź. – Rodzice Grzymki nie byli zachwyceni, ale ona…!
– …aż piszczała i skakała z radości! – wtrąciła druga.
Czarodziejka obrzuciła obie uważnym spojrzeniem.
– A co z waszymi wiankami? – spytała poważnie.
Dziewczęta natychmiast spojrzały po sobie, a uśmiech zszedł z ich ust.
– Samboi próbowali wyłowić, ale mój… – ozwała się pierwsza z nich.
– Taa, próbowali – prychnęła młodsza. – Wuj już dopilnował, by się nie udało.
Starsza kobieta uważnie oczyściła dłonie i podeszła do szerokiej ławy służącej jej za stół za dnia i łoże w nocy. Sięgnęła do niewielkiej sakiewki przymocowanej do skórzanej krajki.
– Dalej twój los jest niepewny? – spytała starszej z dziewczyn, wyjmując stare runy.
Dobromiła odrzuciła swój długi, sięgający uda brązowy warkocz i podeszła do stołu.
– Po tym, co mnie spotkało, to nawet lepiej – westchnęła.
Czarodziejka spojrzała na nią, a w jej czarnych niczym najciemniejsza noc oczach pojawiły się dziwne iskierki.
– Mówiłam ci już, że ten, co cię ocalił, zostanie wybrany.
Dziewczyna wywróciła oczami.
– Ocalił przecież – mruknęła ironicznie. – Gdyby nie jego tarcza, strzała trafiłaby prosto we mnie. Ba! Nawet cały gród wywalczył. Tylko po co…? – Nabrała oddechu, by się opanować. Nie lubiła o tym mówić. – Ojciec rzucił mu wszystko do stóp, a on…
– Runy nie kłamią – ostrzegła Rada.
– Nie mówię, że kłamią. Może się pomyliły?
Starsza kobieta westchnęła głośno i pokręciła głową. Pochyliła się lekko i cicho wymrukując pradawne zaklęcia, rozrzuciła runy na stół. Zrobiła to tak zdecydowanie, że aż zaciekawiona Samboja zostawiła zioła i podeszła do nich.
– Mhm. – Rada pokiwała głową. – Runy nie kłamią… Ten, co cię ocalił, zostanie wybrany…
– Ech! – westchnęła Dobra, czym sprowadziła na siebie rozgniewane spojrzenie czarodziejki. – Ekhm, przepraszam – dodała pośpiesznie
Rada pokiwała głową i znów spojrzała na runy:
– Zrozumiesz, że przeszłość źle pojmowałaś, a Lubusz będzie miał wspaniałego wojownika u twego boku.
– Nie zamierzam mu niczego wybaczać! – rzuciła buńczucznie, odruchowo chwytając zawieszkę Lulany.
– Runy mówią…
– Nie interesuje mnie, co…
– Ciiichooo! – zawołała nagle Samboja. – Słuchajcie!
Obie kobiety natychmiast nastawiły uszu.
– Nic nie… – powiedziała po chwili Dobrochna.
– Słuchaj! – Machnęła na nią kuzynka.
Nagle doszedł do nich tętent wielu kopyt. Wszystkie trzy spojrzały po sobie i natychmiast wybiegły przed chatę. Powitały je tumany kurzu i przejeżdżający obok wojowie.
– Przyjechał – rzuciła Dobromiła.
– Kto? – spytała Samboja.
– Wojewoda Bolesława.
Miesiąc później
Ten przepiękny, ciepły, sierpniowy dzień aż żal było spędzić w zamkniętym grodzie. Dlatego też już od samego ranka, nawet podczas swoich codziennych obowiązków, Dobromiła miała ogromną ochotę gdzieś wyjść, pojeździć konno, jednym słowem wyrwać się za mury grodziska. Nie chciała tylko zrobić tego sama. Z mocnym postanowieniem udała się więc do kuzynki, by namówić ją, by jej towarzyszyła.
Szła przez gród, ciesząc się w duchu na myśl o wspaniałych planach. Była tak radosna, że uśmiechała się do każdej napotkanej osoby. Ludzie odpowiadali jej również uśmiechem albo pogodnym skinięciem głowy, nawet woje książęcego drużynnika. Wszyscy, tylko nie sam wojewoda. Na widok radosnej twarzy Dobrochny zmarszczył brwi. Początkowo zignorowała jego naburmuszone spojrzenie i zagadnęła wesoło:
– Witajcie, panie. Ciepły dziś dzień, prawda?
W odpowiedzi woj jedynie skinął głową na powitanie i powrócił do ostrzenia swego miecza.
– Jak pięknie zdobiona klinga – rzuciła zaskoczona, odruchowo spoglądając na broń. Ponieważ odpowiedziało jej jedynie kolejne skinie głową, dodała: – To są runy?
Woj uniósł głowę i spojrzał na nią.
– Mogę zobaczyć? – spytała niezrażona.
Bez słowa podał jej miecz. Ku jej zaskoczeniu broń okazała się dużo lżejsza, niż się spodziewała.
– Co my tu mamy – powiedziała do siebie. – Teiwaz… Algiz… Ehwaz i… Othala. – Przez chwilę przyglądała się znakom w ciszy i skupieniu, po czym rzuciła zadowolona: – Niech chroni i dodaje sił temu wojowi i jego potomkom!
Jeśli książęcy drużynnik był zaskoczonym faktem, iż udało jej się odczytać zapis, to nie dał tego po sobie poznać. Jedynie pokiwał głową i wyciągnął dłoń po miecz.
– Piękna sentencja. Sam ją wybrałeś, panie?
– Nie. To był dar.
Dobromiłę aż świerzbiło, by dopytać, kto podarował mu tak wspaniałą broń, ale ponieważ książęcy drużynnik od razu powrócił do swego zajęcia, rzuciła jedynie:
– Niewątpliwie bardzo piękny i drogi. – Ponieważ odpowiedziało jej milczenie, dorzuciła: – No cóż, nie będę ci więcej przeszkadzać, panie. Przygoda mnie wzywa.
– Przygoda? – spytał niespodziewanie, spoglądając na nią.
– Wyprawa raczej – odparła, uśmiechając się konspiracyjnie. – Choć na chwilę wyrwę się z tego dusznego grodu.
Tym razem Dobromiła postanowiła zostawić wokół siebie aurę tajemniczości i nie dodając nic więcej, skinęła głową i ruszyła w stronę stajni, jednocześnie z zadowoleniem rejestrując zdziwione spojrzenie książęcego drużynnika. Ku swemu zaskoczeniu stwierdziła, że jego reakcja niespodziewanie ją ucieszyła. Choć raz udało jej się pozostać równie małomówną, jak on. Oddalała się więc powoli, nie śpiesząc się. Wiedziała, że woj obserwuje ją i ogarnęła ją złośliwa satysfakcja. Nie mogła powstrzymać drwiącego uśmieszku, gdy wchodziła do komnaty kuzynki.
– Co cię tak rozbawiło? – chciała wiedzieć Samboja.
– Ja.
Samboja na chwilę przerwała zaplatanie warkocza, by rzucić jej pytające spojrzenie.
– Ojciec się ucieszył, że książę raczył wesprzeć Lubusz, ale wolałabym, by wysłał innego wojewodę. Ten jest… wyjątkowo… hm…
– Milczący? Wyniosły? Zadufany?
– Odpychający?
– Odpychający?! Dawno nie widziałam tak męskiego woja!
– Heh, co z tego, jak nie potrafi powiedzieć więcej niż dwa wyrazy na raz? Może i dobrze walczy, ale mógłby być bardziej rozmowny. Czy oni w tym Gnieźnie w ogóle nie rozmawiają? – Spojrzała na przekornie uśmiechniętą kuzynkę. Machnęła dłonią i dodała: – Tak czy inaczej, udało mi się zbyć go milczeniem – zakończyła z dumą.
– Tobie?
– Aha! A właśnie… Pojeździmy po lesie? Taki piękny dziś dzień.
– Masz dość książęcego drużynnika? – Samboja mrugnęła do niej.
– To też, ale na pomysł z przejażdżką wpadłam, zanim go spotkałam – wyjaśniła szczerze. – Więc?
Samboja zastanowiła się chwilę.
– Możemy jechać.
Dobromiła od razu odzyskała dobry humor.
– No to w drogę! – zawołała. – Pójdę po konie, spotkamy się za bramą… – Już była w drzwiach, gdy zatrzymała się i dodała: – Weź nieco jadła, może nas długo nie być.
– Ciotka woli, żebyśmy zostały w grodzie – Samboja powitała nadjeżdżającą kuzynkę.
Zeskakując z wierzchowca, Dobrochna rzuciła jej pochmurne spojrzenie.
– Moja mama najchętniej zamknęłaby nas w alkowach i nie spuszczała z oczu – wyjaśniła, podając jej lejce od drugiego konia. – Jedziemy?
Samboja popatrzyła na nią, po czym pokiwała głową.
– Jedziemy.
Dobromiła skinęła głową i uśmiechnęła się, dosiadając rumaka.
– No to w drogę! – zawołała radośnie i nie czekając na Samboję, spięła konia łydkami.
Mknęły przez las niczym dwie błyskawice. Wesoło pokrzykując, co i raz zmuszały wierzchowce do przyśpieszenia. Urządziły sobie coś w rodzaju wyścigów, choć przeważnie żadna nie ustępowała drugiej. Nie zatrzymały się nawet przed niewielkim jeziorkiem. Z radosnymi okrzykami przejechały rozlewisko. Całe mokre mknęły dalej, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że z każdą chwilą coraz bardziej oddalają się od grodu. Zatrzymały się dopiero wtedy, gdy zmęczone konie nie miały już sił galopować. Kierowane wyrzutami sumienia, na postój wybrały polankę nad wielką wodą, by wierzchowce mogły się napoić.
– Ale się zmęczyłam! – zawołała Dobromiła, kładąc się na trawie.
Samboja jedynie parsknęła wesoło i rozłożyła obok kuzynki derkę. Dobrochna posłała jej słodki uśmiech i przeturlała się na pled.
– Napij się. – Samboja podsunęła bukłak z mlekiem.
Dopóki nie zaczerpnęła pierwszego łyku, nie wiedziała, jak bardzo jest spragniona. Chciało jej się tak bardzo pić, że z powodzeniem mogłaby wypić całe mleko. Jedynie czysty takt zmusił ją do oderwania się od bukłaka.
– Pyszne, bo chłodne – oznajmiła radośnie i głośno zaczerpnęła tchu. – Miałybyśmy zrezygnować z takiej przyjemności i siedzieć w dusznym grodzie? Nigdy!
Samboja spojrzała na kuzynkę i pokręciła głową.
– Mąż będzie miał z tobą same problemy. Zawsze robisz to, co chcesz.
Dobromiła usiadła i podkurczyła nogi.
– Jak na razie nie zanosi się, by ktokolwiek musiał się ze mną użerać, więc…
– A ten, co cię ocalił? – Samboja mrugnęła do niej porozumiewawczo. Dobrochna wywróciła oczami i pokręciła głową, a kuzynka dodała już poważniej: – Wuj nadal nikogo nie wybrał?
– Chyba nie szuka – westchnęła, a widząc zdziwione spojrzenie kuzynki, wyjaśniła: – Mam wrażenie, że nadal próbuje negocjować z Ludym.
– Ludym? To nie stamtąd pochodził ten, co cię…?
– Nadar? – przerwała jej szybko – Tak.
– Ale przecież…
Dobromiła nabrała głośno powietrza, radosna atmosfera gdzieś się ulotniła.
– Upokorzył mnie? Wyśmiał przy wszystkich? – urwała na chwilę, by opanować nagle ogarniające ją złość i ból. – To nie ma znaczenia. Dla ojca liczy się tylko Lubusz. Chce mieć jak najlepszego woja za zięcia, a Nadar nie raz udowodnił, że w polu nie ma sobie równych… Ech, głupia byłam, że mu wierzyłam. Kochałam… a on przy tych wszystkich ludziach powiedział, że za nim się uganiam! Gdybym tylko mogła! Wszystkie panny wybierają sobie partnerów, na schadzki chodzą, a ja nawet nie mogę z nikim dłużej porozmawiać! Trzymają mnie jak niewolnika, a on…!
– Kiep jeden!
– Prawda?
Dobrochna spojrzała na kuzynkę, a gdy ta mrugnęła do niej porozumiewawczo, uśmiechnęła się przelotnie.
– Masz szczęście, że wuj Ludomir nie trzyma cię pod kluczem.
Samboja wzruszyła ramionami.
– Co z tego? Jak przez większość czasu jestem u was? Twój ojciec wcale nie traktuje mnie lżej. – Ponieważ Dobrochna rzuciła jej zaskoczone spojrzenie, dodała: – No może odrobinę.
– Ale sobie w domu odbijasz?
– Trochę. Co prawda wyboru nie ma. Dużo w wojnie poginęło… a ci odpowiedni są poza zasięgiem.
– Twoim? Niemożliwe.
– Możliwe. To druhowie Dalegora, a on każe im się trzymać ode mnie z daleka.
– Masz zazdrosnego brata – zaśmiała się Dobrochna. – Ooo, wiem! Ponoć książęcy drużynnik jest dość męski? – dorzuciła z przekorą.
– Książęcy drużynnik?
– Imć Witosław.
– Ach, wojewoda! – zaśmiała się Samboja. – Niczego mu nie brakuje, to prawda.
– To do dzieła!
– Jeszcze mu się spodoba i będzie chciał za mną do Błoni jechać. I co wtedy zrobi wuj Bogdan?
– Poprosi księcia o nowego wojewodę. Może tym razem bardziej rozmownego.
– Obie byłybyśmy zadowolone?
– I to jak!
Wymieniły się porozumiewawczymi spojrzeniami i wybuchły śmiechem.
Nagle z głębi lasu wyłoniły się trzy sylwetki potężnie zbudowanych mężczyzn. Szli w kierunku dziewcząt z wyciągniętymi mieczami. Dobromiła i Samboja natychmiast poderwały się na równe nogi i przywarły do siebie. Wystarczyło tylko spojrzeć na strój mężczyzn, by wiedzieć, że są Niemcami. Widząc bezbronne dziewczyny, kiwali głowami z zadowoleniem. Gdy jeden z nich zbliżył się do Dobrochny, obnażając w uśmiechu brudne, wręcz czarne zęby, odsunęła się z obrzydzeniem. Jej zachowanie najwyraźniej nie spodobało się Niemcowi, gdyż rzucił wściekłe spojrzenie i mocno chwyciwszy ją za warkocz, wysyczał:
– Slawisches Mädchen, du wirst mein sein!
– Dobromiła! – zawołała przerażonym głosem Samboja, gdy woj zaczął potrząsać jej kuzynką.
Dobrochna wiedziała, że Samboja się boi. Zresztą ona sama też trzęsła się ze strachu. Jedno jednak było pewne – były zbyt daleko od grodu, by móc wezwać pomocy. Jeśli chciały ujść cało, musiały same się obronić. Gdy minęła pierwsza groza, Dobromiła błyskawicznie rozważyła sytuację. Jeśli nic nie zrobi, obie z Samboją niechybnie zostaną zhańbione, a potem zabite. Jeśli jednak zacznie działać, to może kuzynce uda się uciec…? Sięgając po wystający zza pasa Niemca sztylet, wiedziała, że może zginąć. Nie bała się śmierci. Jakiś wewnętrzny głos kazał jej wierzyć, że nawet z tej opresji, mając przeciw sobie trzech mężczyzn, wyjdzie cało. Było to bardzo mało prawdopodobne, lecz stanowiło dla niej jedyną nadzieję.
Patrząc prosto w czarne oczy Niemca, ostrożnie sięgnęła po sztylet. Gdy tylko mocno go chwyciła, błyskawicznie zaatakowała. Trafiła prosto w serce. Z dzikim krzykiem Niemiec osunął się na ziemię. Dobromiła upuściła sztylet i spojrzała na zakrwawione dłonie.
– Samboja, uciekaj! – rzuciła histerycznie, otrząsnąwszy się z pierwszego otępienia.
– Dobrochna, uważaj!
Dobromiła spojrzała przed siebie, by zobaczyć jak dwóch rozszalałych Niemców z wyciągniętymi mieczami biegnie w jej kierunku. Krzyknęła przeraźliwie i rzuciła się do ucieczki. Mimo że biegła szybciej niż kiedykolwiek w życiu, czuła na plecach oddech mężczyzn. Płacząc i krzycząc na przemian, rozpaczliwie próbowała uciec. Kluczyła między drzewami, robiła gwałtowne zwroty, ale nadal czuła, że pościg jest blisko.
Nagle ktoś chwycił ją za pas. Dobrochna zaczęła dziko walczyć, w efekcie czego oboje przewrócili się na ziemię. Po pierwszym oszołomieniu natychmiast podjęła dalszą walkę. Szarpała się i z całych sił próbowała wyrwać.
– Uspokój się!
Usłyszała nagle, ale była zbyt przerażona, by rozpoznać głos czy nawet swojski język. A gdy w ferworze walki obca dłoń zasłoniła jej usta, nie zawahała się i z całych sił ją ugryzła. Zadziałało. Napastnik odskoczył natychmiast. Nie tracąc chwili, Dobrochna od razu, choć z trudem, poderwała się, ale napastnik był szybszy. Znów chwycił ją w pasie, ale tym razem przyciągnął do siebie i trzymał w żelaznym uścisku.
– Uspokój się, mówię! – usłyszała tuż nad uchem.
Dopiero wtedy dotarł do niej sens tych słów i znajomy głos. Przestała się wyrywać, a po chwili została wypuszczona. I w tym momencie nogi odmówiły jej posłuszeństwa – upadła na ziemię. Głośno łapiąc powietrze w nagle pieczących płucach, z trudem wstała.
– W porządku?
Dobrochna oparła się o pobliskie drzewo i potrzasnęła głową.
– Samboja…! – zdołała z siebie wyrzucić, nadal próbując zapanować nad oddechem.
– Jest bezpieczna.
Nie miała sił, by cokolwiek powiedzieć, więc tylko z ulgą pokiwała głową.
– Ilu ich było? – Ponieważ Dobrochna nie odpowiadała, powtórzył: – Ilu?
Po chwili Dobromiła zadarła głowę do góry tylko po to, by zobaczyć dwóch kolejnych Niemców skradających się za plecami książęcego drużynnika.
– Z tyłu! – wykrzyknęła.
Woj natychmiast odwrócił się i w ostatniej chwili udało mu się zablokować cios.
– Uciekaj! – rzucił do niej, walcząc z napastnikiem.
Ale było za późno. Drugi Niemiec zdążył już pochwycić biegnącą dziewczynę. Nie docenił jednak jej woli walki. Szarpała się i biła na oślep tak bardzo, że musiał ją wypuścić. A gdy to zrobił, imć Witosław natychmiast pojawił się przed nią. Dobrochna nigdy wcześniej nie widziała tak błyskawicznej walki. Wystarczyły dosłownie dwa ciosy mieczem, by martwy Niemiec osunął się na ziemię.
– W porządku? – spytał książęcy drużynnik, podchodząc do niej.
W odpowiedzi jedynie pokiwała głową.
– Wracamy – rzucił – tu nie jest bezpiecznie.
Dobrochna po raz kolejny pokiwała głową i mimo trzęsących się z wysiłku nóg ruszyła za nim. Szli powoli, a woj trzymał w dłoni uniesiony miecz na wypadek, gdyby natknęli się na kolejnych mieszkańców Rzeszy.
– Trzech – powiedziała, gdy tylko udało jej nabrać sił. – Zaatakowało nas trzech.
– To razem pięciu – podsumował Witosz, podchodząc do leżącego na ziemi ciała Niemca, którego zabił wcześniej.
W milczeniu Dobrocha przyglądała się, jak woj upewnia się, że napastnik nie żyje. A gdy to zrobił, powoli ruszyli dalej. Chwilę później natrafili na kolejne zwłoki. Tym razem rany były tak rozległe, że nie trzeba było sprawdzać, czy były śmiertelne. Dobromiła spytała cicho, gdy znów podjęli wędrówkę ku polanie:
– Jak się tu znalazłeś, panie?
Woj spojrzał na nią spod ukosa, po czym znów spojrzawszy przed siebie odparł:
– Lubię wyprawy.
Słysząc te słowa, Dobrochna zrobiła duże oczy i… wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Tak mocnym, że aż musiała się zatrzymać.
– Ciszej! Chyba nie chcesz, by inni nas znaleźli? – Woj zgromił ją wzrokiem.
Dobromiła od razu spoważniała i zaczęła rozglądać się z przerażeniem.
– Jest ich więcej? Jesteś pewien?
– Nie. Ale jak pani nie będziesz cicho, to się przekonamy.
Dobrochna wyprostowała się dumnie i rzuciła mu niezadowolone spojrzenie. Bez słowa ruszyła na przód. Kilka chwili później znaleźli się na polanie.
– Samboja! – wykrzyknęła cicho i natychmiast pobiegła do kuzynki.
Dziewczyna odrzuciła konar, który trzymała w ręce, i uściskała Dobrochnę.
– Nic ci nie jest? – spytała.
– Nie, a tobie?
– Też nic. Imć Witosław przybył chwilę po tym, jak zaczęli cię gonić – powiedziała płaczliwie Samboja. – Gdyby nie on…
Dobrochna raz jeszcze uściskała kuzynkę i wypuściwszy ją z ramion, spojrzała na książęcego drużynnika.
– Dzięki ci, panie. Życie nam uratowałeś.
W odpowiedzi woj skinął głową i rzekł:
– Jesteście daleko od grodu, bez ochrony. Tak nie powinno być.
Dziewczęta spojrzały po sobie.
– Nigdy dotąd jej nie potrzebowałyśmy – wyjaśniła z ociąganiem Dobromiła.
Woj natychmiast obrzucił ją niezadowolonym spojrzeniem, ale ona nadal była zbyt zdenerwowana, by się tym przejąć. Samboja, jak się okazało, szybciej się opanowała.
– Nie zwróciłyśmy uwagi, że aż tak daleko odjechałyśmy… Nie spodziewałyśmy się, że ktoś może nas napaść… – Spojrzała na martwe ciało Niemca.
– Możemy już wracać? – wtrąciła Dobromiła, składając kapę.
Po raz kolejny woj zmroził ją spojrzeniem i po raz kolejny Dobromiła je zignorowała. Wyminęła woja i podeszła do swego wierzchowca. Witosław skierował wzrok na martwego Niemca.
– Tego kto zabił? – rzucił.
– Dobromiła – wyjaśniła Samboja, śladem kuzynki dosiadając konia.
Książęcy drużynnik kiwnął jedynie głową i ruszył w stronę swego wierzchowca. Po chwili wszyscy troje udali się w stronę Lubusza.