Rejs wyklętych
Gordon Thomas, Max Morgan Witts
Przekład: Krzysztof Kurek
Tytuł oryginału: Voyage of the Damned
Data wydania: 2010
Data premiery: 28 lipca 2010
ISBN: 978-83-7674-061-4
Format: 145x205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 324
Kategoria: Historia
34.90 zł 24.43 zł
W maju 1939 z portu w Hamburgu wypływa transatlantyk „St. Louis” z 937 niemieckimi Żydami na pokładzie. Wyruszając za zgodą hitlerowskich władz w drogę do krainy wolności, uchodźcy nie zdają sobie jeszcze sprawy, że stali się tragicznymi ofiarami działań propagandy III Rzeszy…
Od momentu dojścia Hitlera do władzy do czasu rozpoczęcia wojny w 1939 roku, z terytorium Niemiec uciekały dziesiątki tysięcy Żydów. Szukali schronienia w wielu krajach europejskich i jeszcze dalej – Palestynie, Wenezueli, Meksyku, Kenii, Rodezji Północnej… Jednakże większość uchodźców pragnęła dostać się do legendarnej krainy nieograniczonych możliwości – Stanów Zjednoczonych.
Z taką nadzieją 13 maja 1939 roku wkraczała na pokład grupa 937 osób żydowskiego pochodzenia, która, jak się później okazało, nigdy nie dotarła do celu. Pomimo wstępnych ustaleń warunków azylu oraz dramatycznej walce załogi i dyplomatów o los uciekinierów, odmówiono im schronienia. Po wielu dniach oczekiwania u brzegów amerykańskich portów, statek pasażerski „St. Louis” musiał zawrócić do Europy, dostając się w sam środek demonicznej machiny Hitlera.
Wojnę przeżyła zaledwie niewielka część pasażerów rejsu, których, po latach, udało się odnaleźć autorom książki. W wyniku rozmów i historycznych badań powstała poruszająca książka, odtwarzająca dzień po dniu przebieg tragicznego rejsu i przybliżająca sylwetki uciekinierów, którzy podzielili los wyklętych.
30 stycznia 1933 roku Franklin Delano Roosevelt obchodził swoje 51. urodziny; niewiele ponad miesiąc później miał zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Tego samego dnia Adolf Hitler został powołany na stanowisko kanclerza Niemiec; w niespełna dwa miesiące Reichstag miał go uczynić absolutnym włodarzem państwa.
Obaj przywódcy, obejmując swoje urzędy, musieli zmierzyć się z podobnymi problemami, wybrali jednak odmienne rozwiązania. A wskutek swoich politycznych wyborów w nieuchronny sposób znaleźli się na kursie kolizyjnym.
W niemieckiej III Rzeszy Führer przejął kraj cierpiący z powodu zwątpienia i niepewności, tkwiący w szponach ekonomicznej zapaści tak głębokiej, iż sytuacja zdawała się być bez wyjścia. Dla Hitlera rozwiązeniem stało się uczynienie Żydów kozłami ofiarnymi, winnymi wszelkich narodowych chorób. W jego mniemaniu pozbycie się ludności żydowskiej miało uwolnić kraj od wszelkich dolegliwości. Hitler nigdy nie wahał się przed zastosowaniem tego „lekarstwa”, nigdy nie krył się z nim. Do maja 1939 roku tysiące Żydów uciekły już z kraju, tysiące zamknięto w obozach koncentracyjnych, tysiące stale się ukrywało. Choć nie uruchomiono jeszcze komór gazowych, wielu ludzi w obozach ginęło z powodu niedożywienia i maltretowania, a rządy światowych mocarstw wiedziały już, co dzieje się w Dachau czy Buchenwaldzie.
W Ameryce w 1933 roku Roosevelt również stanął w obliczu dramatycznej sytuacji. Najgorszy kryzys gospodarczy w historii doprowadził do chaosu w bankowości, armia bezrobotnych liczyła 12 milionów ludzi, naród podupadał na duchu.
W 1935 roku amerykański izolacjonizm umocniono poprzez wprowadzenie pierwszej ustawy o neutralności – Stany Zjednoczone nie chciały zajmować żadnej ze stron rysującego się konfliktu.
Żydzi w Niemczech – w chwili przejęcia władzy przez Hitlera żyło ich tam około 500 tysięcy – byli w rozterce. Niektórzy uznawali rządy Hitlera za chwilowe odchylenie od normy i czekali, niestety na próżno, na zmianę stanu rzeczy. Inni starali się uciec. Nielegalnie przekraczali granice Szwajcarii, Holandii, Belgii i Francji, niekiedy rozmyślnie łamali prawo, aby trafić do więzienia, co było bezpieczniejszą opcją niż odesłanie do Niemiec. Niewielki procent dotarł do Ameryki lub Anglii. Dla większości uwięzionych w nazistowskich obozach koncentracyjnych i tych, którym groziła śmierć, ucieczka była możliwa tylko wówczas, gdy potrafili przekonać nazistów, że mają zarezerwowane miejsce na pokładzie statku, który wywiózłby ich z ojczyzny. Niewiele jednak było dostępnych takich statków, a jeszcze mniej państw, które zechciałyby przyjąć takich pasażerów.
W 1939 roku Wielka Brytania, zmagająca się z arabską rewoltą na Bliskim Wschodzie, drastycznie zmniejszyła liczbę imigrantów, którym pozwalała osiedlić się w Palestynie. U siebie przyjęła już 25 tysięcy uchodźców. Potraktowała uciekinierów z większą wyrozumiałością niż inne kraje Europy, lecz rząd Jej Królewskiej Mości przygotowywał się do powszechnej wojny. Brytyjczycy bez entuzjazmu podchodzili do przyjmowania większej liczby przybyszów z państwa, z którym Wielka Brytania stawała do walki.
Francja, zalana około 250 tysiącami uciekinierów, w znacznej mierze ofiarami wojny domowej w Hiszpanii, oświadczyła, że nasycenie kraju imigrantami osiągnęło już poziom krytyczny. Niewielkie grupy niemieckich uchodźców wpuszczano do niektórych państw południowoamerykańskich, afrykańskich czy należących do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, ale z pewnością nie tylu, ilu szukało przystani. Na końcu tułaczej drogi znalazł się także Szanghaj: w ciągu dwóch lat znalazło tu schronienie 15 tysięcy osób. Jednak nawet otwarte na oścież wrota Szanghaju wkrótce miały się zatrzasnąć, kiedy Japończycy rozpoczęli okupację portu.
Prezydent Roosevelt zawrócił się z apelem do świata o wyznaczenie odpowiedniego obszaru, „w którym uchodźcy mogliby zostać przyjęci w niemal nieograniczonej liczbie”. Hitler zaproponował Madagaskar. Roosevelt zwrócił się listownie do władz w Rzymie w sprawie Etiopii. Mussolini odpowiedział na to pomysłem „udostępnienia obszarów Rosji”. Związek Radziecki uważał, że bardziej odpowiednia byłaby Alaska. Amerykanie z kolei zaproponowali Angolę. Portugalia uznała inne miejsca w Afryce za bardziej godne uwagi. Stany Zjednoczone opowiedziały się wówczas za środkowoafrykańskimi wyżynami jako miejscem azylu dla niemieckich Żydów, którzy w większości byli przedstawicielami zawodów typowych dla klasy średniej, sklepikarzami czy przedsiębiorcami, przez wieki doskonale obytymi z cywilizacją europejską.
Dolina Orinoko w Wenezueli, Meksyk, pewien płaskowyż w południowo-zachodniej Afryce, Tanganika, Kenia, Rodezja Północna, Niasa – cały zestaw żenujących propozycji został przeanalizowany, rozważony i odrzucono przez różne rządy narodowe albo rozmaite organizacje żydowskie. Tymczasem większość uchodźców, co zrozumiałe, pragnęła dostać się do legendarnej krainy nieograniczonych możliwości – Ameryki.
Przez całe lata 30. XX wieku Stany Zjednoczone sztywno przestrzegały swojego starego prawa imigracyjnego. Do pierwszych osadników amerykańskich należeli głównie Brytyjczycy, Irlandczycy i przedstawiciele innych narodów północnoeuropejskich należących do rasy białej. Kiedy wprowadzono system kwotowy, przysłużył się on utrzymaniu status quo: dopuszczalny limit przyjęć imigrantów z danego państwa zależał proporcjonalnie od liczby osadników z tego państwa, którzy przebywali w Ameryce na przełomie XVIII i XIX wieku. Tym sposobem system kwotowy, wprowadzony w XIX stuleciu po to, aby powstrzymać masowy napływ osób „niepożądanych”, w 1939 roku zadziałał jako środek zapobiegawczy w zupełnie innej sytuacji.
Stany Zjednoczone były przygotowane do przyjęcia każdego roku 25 957 imigrantów z Niemiec. Liczba ta była stosunkowo wysoka w normalnych czasach, lecz w dramatycznej sytuacji Żydów niemieckich zdecydowanie za niska. Tak czy inaczej pozostawała jeszcze jedna istotna kwestia: ponieważ Żydów niemieckich nie należało traktować jak zwykłych Niemców, ilu powinno przypadać Żydów na 25 957 obywateli Niemiec wpuszczanych co roku do Stanów Zjednoczonych? Odpowiedź na ogół zależała od osobistych skłonności i sympatii amerykańskich urzędników konsularnych w III Rzeszy.
Odrzucano wszelkich kandydatów, którzy „prawdopodobnie wymagaliby opieki państwa”. Zdaniem wielu urzędników konsularnych suma dziesięciu reichsmarek tj. około czterech dolarów, którą niemieckie władze pozwalały wywieźć uchodźcom, była niewystarczająca. Urzędnicy amerykańscy nie zawsze potrafili też zrozumieć, że uciekinierzy nie mogli dostać od przedstawicieli nazistowskiej administracji osobistych referencji wymaganych przy staraniu się o azyl w Stanach Zjednoczonych.
Eleanor Roosevelt, żona prezydenta USA, ze współczuciem przychylała się do próśb uciekinierów; popierała każde działanie wspierające pomoc dla uchodźców. Jej mąż, Franklin Delano Roosevelt, był jednak politykiem, który doskonale zdawał sobie sprawę, jak ryzykowne jest ignorowanie opinii publicznej. Większość amerykańskiego elektoratu, podobnie jak dzisiaj, wolała nie angażować się w cudze sprawy. Znaczna część społeczeństwa – po części klasa średnia, ale głównie prowincjonalna Ameryka i tak zwane niebieskie kołnierzyki – otwarcie przyznawała się do antysemityzmu. Sporą część tej populacji stanowili wcześniejsi imigranci z państw Europy Środkowowschodniej, gdzie antysemityzm występował dość powszechnie. Dodatkowo już w Ameryce podlegali oni wypływom takich ludzi, jak ojciec Charles E. Coughlin, duchowny z Detroit, który głosił nazistowskie idee w swoich audycjach w niedzielne popołudnia odbieranych przez 15 milionów słuchaczy. W Yorkville, w samym sercu amerykańskiego nazizmu, przywódca nazistowskiej organizacji German American Bund, Fritz Julius Kuhn, znalazł szczególnie podatną publiczność, a nazistowskie wiece w Madison Square Garden gromadziły tłumy.
Gabinet Roosevelta w zasadzie składał się z ludzi niezainteresowanych poruszaniem tego problemu. Niektórzy starsi członkowie ekipy rządzącej, tacy jak sekretarz stanu Cordell Hull, zostali wybrani na swoje stanowiska nie ze względu na charyzmę czy dyplomatyczne zdolności i intelektualne zalety, ale dlatego, że stanowili przydatny pomost pomiędzy prezydentem i konserwatywnymi senatorami. A większość kongresmanów zajmowała skrajnie izolacjonistyczne stanowisko.
W 1939 roku w trakcie kampanii wyborczej badania opinii publicznej wykazały, że 83 procent elektoratu sprzeciwia się zwiększeniu limitu uchodźców, którym zezwalano na osiedlenie się w kraju. Przekaz był czytelny: prezydent mógł zmienić amerykańskie prawo imigracyjne, ale tylko z narażeniem własnej kariery politycznej.
Uciekinierzy z III Rzeszy, którzy chcieli udać się do Stanów Zjednoczonych, o ile tylko spełnili wszystkie formalne wymogi, zostawali objęci kwotą imigracyjną. W ten sposób trafiali na bardzo długą listę oczekujących, a gdy przychodziła ich kolej, otrzymywali zgodę na wjazd do kraju. W 1939 roku wielu na liście objętych kwotą imigracyjną dowiedziało się, że oczekiwanie potrwa całe lata. Wiedzieli, że nie przeżyją takiej zwłoki, musieli zatem znaleźć jakieś inne miejsce poza Niemcami, w którym mogliby poczekać na swoją kolej wpuszczenia do Ameryki. Niewiele zaprzyjaźnionych państw oferowało, taki w gruncie rzeczy, tymczasowy azyl.
Kuba była jedynym państwem sąsiadującym ze Stanami Zjednoczonymi, które wyrażało zgodę na przyjęcie większej liczby uciekinierów – za odpowiednią opłatą. Pytanie brzmiało, do których kubańskich polityków należało się zawrócić z pieniądzmi?
Na początku maja 1939 roku zaczęła zbierać się obsada całego dramatu – 937 mężczyzn, kobiet i dzieci. Niektórzy ukrywali się przed władzami, inni przebywali w obozach koncentracyjnych, jeszcze inni dopiero czekali na uwięzienie – wszyscy szukali możliwości ucieczki.
Decyzja wyrażająca zgodę na opuszczenie statkiem Niemiec przez grupę Żydów, zapadła podczas roboczego obiadu w pewnej prywatnej jadalni apartamentu w hotelu Adlon w Berlinie w kwietniu 1939 roku.
Dla marszałka Rzeszy, Hermanna Göringa, wyrażenie zgody na rejs oznaczało praktyczne tymczasowe wyjście z problemu. Akceptował dyrektywę Führera, nakazującą ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. Ale w drodze do osiągnięciem celu opowiadał się również za tym, by pozwolić Żydom na wyjazd. Naturalnie uciekinierzy zapłaciliby III Rzeszy możliwie najwyższą cenę. W grę wchodziło skonfiskowanie majątków i wszelkich dóbr, za wyjątkiem osobistej odzieży, czy też nałożenie horrendalnie wysokich podatków, najlepiej spłacanych w obcej walucie, niezbędnej do pobudzenia chwiejącej się gospodarki niemieckiej oraz do zakupu surowców na potrzeby zbliżającej się wojny.
Naziści najbardziej zainteresowanie byli sposobem, w jaki można byłoby wykorzystać statek i jego pasażerów już po opuszczeniu Niemiec. Doktor Joseph Goebbels, minister oświecenia narodowego i propagandy III Rzeszy, rozmawiał o tym otwarcie na roboczym obiedzie. Rejs powinien zostać w pełni wykorzystany do celów propagandowych. Niemiecki naród miał się dowiedzieć, że przedsięwzięcie to stanowi część operacji generalnego „sprzątania domu”; cały świat natomiast miał przekonać się, że Niemcy pozwalają Żydom opuścić kraj swobodnie i bez szwanku. Gospodarz, admirał Wilhelm Canaris, szef Abwehry, wywiadu wojskowego, spokojnie przeanalizował sytuację. Gdy tylko wrócił do swojego gabinetu na drugim piętrze gmachu przy Tirpitz Ufer 72/76, rozpoczął opracowywanie planu działania. Statek miał zostać wykorzystany w ważnej misji szpiegowskiej. Tym sposobem w maju 1939 roku SS „St. Louis” wyruszył na morze niepewności – jeden z ostatnich statków, które opuściły nazistowskie Niemcy, zanim Europę ogarnęła wojna.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.