Samotność we dwoje
Data wydania: 2011
Data premiery: 12 września 2011
ISBN: 978-83-7674-130-7
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 238
Kategoria:
25.90 zł 18.13 zł
Jak budować wzajemne relacje, pielęgnować miłość i dlaczego nie zawsze jest tak, jak sobie wymarzyliśmy?
Maja i Adam uchodzą za wzorowe małżeństwo. Jednak myśląc o swoim życiu oboje czują…niedosyt. Szukając spełnienia zapominają o tym, że związek to nie tylko wspólne spacery i kolacje…
Jak to jest, że się zakochujemy, bierzemy ślub i żyjemy szczęśliwie…ale czegoś nam brakuje? Jak to jest, że jako małżonkowie kochamy się…ale żyć ze sobą nie potrafimy? I w końcu, czy poczucie samotności w związku to coś, do czego trzeba się przyzwyczaić?
Bardzo źle znoszę niespodzianki mojej żony. Jej energia i entuzjazm wytrącają mnie z równowagi. Burzą mój bezcenny spokój.
Tego dnia Marianna wpadła do domu i, nieomal potykając się o mnie, zawołała:
– Adaś, jesteś?
– Nie, nie ma mnie. – Mój sarkazm brał się z faktu, że zawsze byłem w domu, gdy wracała z pracy. Poza tym natychmiast zwietrzyłem jakąś „bombę”.
– To dobrze. Mam niespodziankę. – Była rozpromieniona, podekscytowana i nie zwracała na mnie uwagi.
– Mam nadzieję, że mnie nie porazi – bardzo chciałem nie być sarkastyczny, pewnie dlatego zabrzmiało to bojaźliwie.
– Na odczepnego kupiłam los w naszej firmowej loterii. Charytatywny cel, więc kupiłam ich kilka. Nawet nie wiedziałam, jakie są nagrody, nie interesowałam się tym szczególnie. Kupiłam losy i zapomniałam. I wygrałam! Adam, wygraliśmy! Dwa tygodnie w Chorwacji!!!
– Majeczko, jest luty, nie ma upału! Skąd u ciebie udar?
– Bojaźń, sarkazm, nadzieja, że jednak nie? Nie mogłem się zdecydować.
– Adam, naprawdę!
Zaczynałem wierzyć. Ja to mam szczęście! Ktoś inny skakałby z radości – a ja mam problem. Nie cierpię wyjeżdżać.
Nienawidzę wyjeżdżać! Wolałbym przesiedzieć urlop w domu.
– Opowiedz – starałem się ukryć rezygnację.
Marianna była rozpromieniona. Słuchając, po raz kolejny zdałem sobie sprawę, jak bardzo uwielbiam moją żonę. I nawet jej narwane pomysły. Po prostu – kocham ją.
Dla niej mogę się tłuc na koniec Europy.
Okazało się, że to nie żart. Chorwacja, dwa tygodnie na początku września. Hotel do wyboru spośród kilkudziesięciu, kilkuset różnych, rozrzuconych po całym chorwackim wybrzeżu. Zaraz po sezonie, gdy będzie mniej ludzi, a jeszcze ciepło.Wizja lazurowego Adriatyku nawet mnie wydała się kusząca, szczególnie na tle lutowej szarugi. Po kolacji, którą podałem bez pomocy Majki i którą Majka ledwie zauważyła, usiedliśmy do Internetu i zaczęliśmy przeglądać ofertę hoteli.
Czego tam nie było! Hotele molochy i kameralne pensjonaty na dziesięć pokoi. Latarnie morskie ze studiami na cztery osoby i domową kuchnią żony latarnika. Po dwóch godzinach rozbolała mnie głowa. Nawet moja szybko podejmująca decyzje żona poczuła się ogłupiała. Nic nie wybraliśmy.
W sumie znaleźliśmy kilkanaście tysięcy ofert, obejrzeliśmy około trzydziestu i mieliśmy dosyć.
– Musimy zdecydować, czego szukamy. Określić jakiś klucz. Inaczej będziemy wybierać przez najbliższe dwa lata.
– Masz rację, Adasiu. Tylko czego my szukamy?
Majka oparła swój brzoskwiniowy policzek na wypielęgnowanej dłoni. Paznokcie też miała brzoskwiniowe. Chciałem ją przytulić; jej policzek, paznokcie, ją całą.
– Ciszy i spokoju? – Tak jak się spodziewałem, nie tego szukaliśmy. – Ale w każdym razie nie kurortu i jego głównej ulicy, na której znajduje się sześć dyskotek, i codziennie przewala się tłum ludzi, prawda?
– Jasne. Adam, a może poszukajmy czegoś, co jest w takim miejscu cichym i spokojnym, tak jak ty chcesz, ale niedaleko od jakiegoś kurortu? Będziemy mogli dawkować ciszę i hałas, spokój i rejwach. Co ty na to?
– Świetny pomysł, tylko wyszukiwarka pracuje w systemie wyboru: Kwatery prywatne, Hotele, Wellness, Last minute, Wille, Jachty morskie, Agroturystyka… – zauważyłem.
– Tak, chyba musimy dokonać selekcji. – Majka też dostrzegła trudność.
– Co powiesz na dwa tygodnie na morskim jachcie?
– Rewelacja. Tylko, mężu mój, po pierwsze wygrana nie obejmuje tej opcji, a po drugie te pobyty zaczynają się od trzech tysięcy euro. Za tydzień od osoby.
– A kończą na prawie czterdziestu tysiącach. Poza tym na pewno dostałbym choroby morskiej. Czyli jachty wykluczamy.
– Raczej tak. Co powiesz o Wellness?
Długą chwilę spędziliśmy w milczeniu na studiowaniu oferty. Baseny, masaże, jacuzzi wirowały przed oczami.
Mocna rzecz. Ceny jeszcze mocniejsze.
– Chyba nie zdecydujemy się aż tyle dopłacić, co? – sprowadziłem nas na ziemię.
– No chyba nie…– Majce błyszczały oczy, ale znałem jej rozsądek i byłem przekonany, że tej opcji raczej nie wybierze. Choć, jak sroczka, chętnie będzie się jej przyglądać.
– Dobra, żonko, idźmy do przodu. Last minute nas nie interesuje, bo my chcemy wybrać teraz na wrzesień, a nie we wrześniu na wrzesień. Odpuśćmy sobie też od razu Agroturystykę i Wille. Pierwsza nie wchodzi w grę, a cała willa nie jest nam potrzebna. Byłby to za duży zbytek, nie sądzisz?
– Sądzę, chociaż luksus jest pociągający…
– Konto po luksusie natomiast mniej – skwitowałem sucho.
– Och, racjonalisto. Zostały nam Hotele i Kwatery prywatne. Proponuję odpuścić sobie hotele. Za duże ryzyko, że trafimy na jakiegoś molocha, sympatycznie opisane ponure gmaszysko, mieszczące w sobie tysiąc pięćset pokoi. Pozostają kwatery prywatne. Co ty na to?
Zgodziliśmy się. Wybraliśmy kwatery prywatne, kazaliśmy przeglądarce posegregować ich dostępność we wrześniu na całym wybrzeżu Adriatyku. Wyświetliło się sześć tysięcy ofert. Ograniczyliśmy się do Dalmacji Środkowej i mieliśmy już tylko półtora tysiąca ofert.Wyłączyliśmy jeszcze wyspy i wyszło nam tych ofert osiemset.
–Wiesz co, żono moja? Osiołkowi w żłoby dano. Będę tak zmęczony wybieraniem, że nigdzie nie będzie mi się chciało jechać. Już mi się nie chce!
– Nie bądź maruda.
– Ale ja jestem maruda!
– Właśnie widzę.
– Na dziś mam dość.
– Nie bądź taki, wybierzmy coś!
– Nic dzisiaj nie będę wybierał. Jestem zmęczony. Zaskakujesz mnie wiadomością o wyjeździe i spędzamy prawie cztery godziny przed komputerem, wybierając coś, z czego nie chcę skorzystać. Jestem zmęczony i zaczynam być zły. Chyba wolałbym zwyczajnie dostać od żony kolację na stół. Być może taka zwyczajna rzecz byłaby dla mnie ważniejsza niż wakacje na koszt firmy.
– Jesteś nie w porządku.
– Nigdy nie twierdziłem, że jestem w porządku. Teraz twierdzę, że właśnie idę spać.
Tak, byłem zły i kłótnia wisiała w powietrzu. Czasami się kłóciliśmy. Bywało, że moja żona cierpiała na nadmiar energii. To właściwie nie byłoby takie złe, gdyby nie fakt, że niekoniecznie chciała ów nadmiar spożytkować zgodnie z moimi potrzebami. Miała własny, stanowczy pogląd na życie i tego się trzymała. Dla niej liczyła się dynamika, tempo i intensywność wrażeń – tu pojechać, tam zobaczyć, tego doświadczyć. A ja wolałem po cichu siedzieć w domu i rozkoszować się spokojem. Temat urlopu co roku był przyczyną sporów. Ja najchętniej nigdzie bym nie wyjeżdżał, Majka pojechałaby w pięć miejsc naraz. A teraz zaczęło do mnie docierać, że nie ma mowy o spokojnym rozkoszowaniu się ciszą własnego domowego ogniska w te wakacje.
Sprawa była przesądzona – to już wiedziałem. Pojedziemy do tej cholernej Chorwacji i już. Nawet moja standardowa deska ratunkowa – chociaż czasem to już była brzytwa ratunkowa – nie pomoże. Nie wykpię się tym, że za drogo.
Bo skoro ktoś za nas zapłaci, to nie mogę narzekać na koszty. Po prostu pojedziemy do tej Chorwacji. Do tej cholernej Chorwacji.
Och, jaki byłem zły! W pierwszej chwili ucieszyłem się z wygranej, bo zawsze miło jest coś wygrać. Potem Majka podkręciła mnie na oglądanie ofert w Internecie i zanim do końca uświadomiłem sobie, co to znaczy, już uczestniczyłem czynnie w turystycznej dyskusji. Teraz ochłonąłem i miałem przed oczami okropnie długą podróż, a potem obskurny hotel z trzeszczącym i zapadającym się łóżkiem. Pomimo zmęczenia, nie posunąłem się w wyobraźni do wizji karaluchów, czmychających przy zapaleniu światła – i tak miałem dosyć.
Takie wieczory bywały przykre. Spaliśmy w jednym łóżku, ale oddzielnie. Ostatnio coraz częściej. Na ogół to ja złościłem się na Majkę. Miała zbyt wiele pomysłów, zbyt wiele rzeczy chciała na raz. Wszystkiego chciała. A mnie bolało to, że w tym „wszystkim” zapominała o mnie. Zapominała po prostu uwzględnić mnie w swoich planach.
Jak typowy wojownik: zdobyła, usidliła, odhaczyła. Przestała się mną zajmować i – co najbardziej bolało – przestała liczyć się z moim zdaniem.
Zaraz, zaraz, czy to nie faceci powinni być zdobywcami?
Ale ja nie chcę być zdobywcą! Chcę być sobą, Adamem, i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Nie odczuwam potrzeby dopasowania do stereotypów, że facet to macho, a zwiewna i eteryczna kobietka jest strażniczką domowego ogniska. Niech już nawet nie będzie strażniczką, ale niech w ogóle będzie. Bo mojej żony mentalnie w domu nie było. To właśnie stało się powodem mojej narastającej frustracji.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.