
Słowiańskie baśnie i bajki
Mieczysław Rościszewski
Data wydania: 2023
Data premiery: 24 stycznia 2023
ISBN: 978-83-67295-95-6
Format: 145/205
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 224
Kategoria: Literatura popularnonaukowa
49.90 zł 34.93 zł
Bogaty i pasjonujący zbiór baśni i bajek ludów słowiańskich.
Słowianie, jak każda społeczność, mieli swoje legendy i podania, w których oprócz ludzi występowały smoki, diabły, czarownice, wodniki i zwierzęta mówiące ludzkim głosem.
Słowiańskie baśnie i bajki zawierają 35 utworów pochodzących z różnych kręgów kultury słowiańskiej. Znajdziemy tu opowieści z wielu krajów, od Bałkanów po Europę Środkową. W książce nie brakuje elementów fantastycznych i zjawisk nadprzyrodzonych. Zebrane, przetłumaczone i wydane przez Bolesława Londyńskiego pod pseudonimem Mieczysław Rościszewski, w swoim założeniu miały nie tylko bawić, ale również uczyć i napominać, nawet jeśli czasami wiało z nich grozą.
BRACIA BOHATEROWIE
Za bardzo dawnych czasów, kiedy po wielkich miastach nie było jeszcze takich porządków jak dzisiaj, często szerzyły się różne zarazy i ludziom strasznie dawały we znaki. Zarazy te nazywano powietrzem i jak po dziś dzień, tak i dawniej modlono się: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!”.
Otóż przyszedł raz taki mór, taka bladolica choroba i do szczętu spustoszyła Mostar, stolicę Bośni i Hercegowiny, dwóch krajów słowiańskich na Półwyspie Bałkańskim.
Ze wszystkich mieszkańców Mostaru ocalała tylko jedna wdowa z dwoma synkami. Jeden miał na imię Chrysto, a drugi Dżuro. Wdowa nie mogła wyżywić sierot. Roboty nie ma, a chleb podrożał. Co tu począć? Myśli i myśli biedaczka, aż postanowiła nareszcie oddać Chrysta w służbę cesarzowi, a Dżura sułtanowi.
Minęło lat dziewięć. Chłopcy wyrośli na silnych i urodziwych młodzieńców. przez cały ten czas nie widzieli się ani razu ze sobą. Sułtan wydał wojnę cesarzowi. Na obszernej równinie zebrały się dwie armie nieprzyjacielskie i stoją naprzeciw siebie. Z armii cesarskiej wysuwa się dzielny, rosły jeździec, pędzi ku szeregom wroga i wyzywa rycerzy na pojedynek. Wyzwanie przyjmuje dziewięciu, ale jeden po drugim pada, krwią zbryzgany. Sułtana zgroza przejmuje. Zginął sam kwiat jego wojska. Na dany rozkaz heroldowie zaczynają objeżdżać szeregi i wołają:
– Czy nie masz między wami rycerza, którego wykarmiła matka-bohaterka? Jeśli jest silny z najsilniejszych, zuch nad zuchy, niech wyjdzie na bój za padyszacha, a padyszach, tj. sułtan, nagrodzi go złotem i mianuje go bejem.
Słyszy Dżuro wezwanie i staje w namiocie sułtana. Sułtan kochał Dżura jak syna.
– Czy to prawda, mój ojcze, że uczynisz bejem tego, kto pokona wroga? – zapytał Dżuro.
– Prawda, synu – odparł padyszach.
Dżuro siada na swego czarnego jak węgiel konia, podjeżdża do wojska nieprzyjaciół i wyzywa rycerza na pojedynek. Rycerz wyjeżdża; krzyżują się oszczepy i – pęknięte, spadają na ziemię. Rycerze chwytają dzidy i dzidy starłszy się ze sobą, rozlatują się w drzazgi. Do szabli – i szable pękają na połowę. Rycerze zeskakują z koni i biorą się za bary. Tarcze trzeszczą i łamią się, pióra hełmów fruwają w powietrzu… Bój trwa dzień cały. Żaden ani raniony, ani pokonany.
Wyczerpani z sił, rycerze siadają do wypoczynku.
– Powiedz mi, szlachetny rycerzu – rzecze Dżuro – z jakiegoś ty kraju? Kto jest twoją matką? Jaki naród wydał takiego bohatera?
– Słyszałeś może, iż kilka lat temu mór bladolicy o wężowych ślepiach spustoszył Mostar, mój gród rodzinny. Ocalała jedynie moja matka z dwoma synkami. Nie miała nas czem wyżywić i oddała mnie…
– Chrysto, bracie mój! – zawołał rozradowany Dżuro i porwał brata w objęcia.
Wojsko z obu stron patrzy i dziwi się. Wrogowie, którzy walczyli tak zawzięcie, ściskają się nagle. Oto usiedli na zielonej murawie, otwierają flaszki, piją wino, trącają się.
– Cóż teraz poczniemy? – zapytuje Dżuro.
– Idź ty, bracie, do padyszacha, a ja pójdę do cesarza i poprosimy ich o zawarcie pokoju. Przecież dwaj bracia nie mogą podnosić ręki wzajem na siebie, choćby nawet na polu bitwy.
Idzie Dżuro do sułtana, Chrysto do cesarza, a zabiegi ich zostają uwieńczone skutkiem pomyślnym. Monarchowie zawarli pokój.
– Czemże wynagrodzimy braci-bohaterów? – zapytuje sułtan, wyciągając dłoń zgody do byłego wroga.
– Ty nagródź swego, jak uważasz, a ja mianuję swego generałem – odparł cesarz.
– Nie, nie należy rozłączać braci. Ja dam im ziemię, a ty daj pieniędzy.
I tak się stało. Chrysto i Dżuro otrzymali cały powiat na własność dziedziczną, udali się po matkę i zaczęli sobie żyć jak u Pana Boga za piecem.
Od nich to bierze początek ród, który po dziś dzień zażywa szacunku w całej Bośni.
IWO I ANICA
Turcy zajęli stolicę bośniacką; zakłuli wartowników i uprowadzili dziatwę królewską.
Cudnego chłopca Iwa, odzianego w purpurę, odprowadzili do sułtana, złotowłosą Anicę – do sułtanki.
Oto już dziesięć lat, jak Iwo dręczy się w niewoli; Anica także tęskni, nie chce ani pić, ani tańcować.
– Córko moja – ozwie się sułtanka – dlaczegoś tak smutna? Może masz mało pereł i złota, a może brak ci materii jedwabnej do haftu?
– Nie brak mi ani pereł, ani złota, ani materii jedwabnej do haftu. Brak mi brata, mego cudnego Iwa – odpowiada Anica.
– Wstań o świcie, okryj się welonem i idź na łąkę, tam znajdziesz Iwa.
Anica wstaje o świcie, okrywa się welonem i idzie na łąkę.
Iwo śpi na zielonej murawie. Blady jak kora brzozowa.
Anica pochyla się nad nim i roni łzy na jego czoło blade.
– Dzięki Ci, Boże, za rosę, którą mi zsyłasz dla odświeżenia – szepcze chłopiec.
– To nie rosa, słodki mój Iwo; to łzy twej biednej Anicy.
Iwo ocknął się i padł w objęcia siostry.
– Iwo, mój drogi, czemuś tak smutny?
– Za rodziną tęsknię. Sił mi już brakuje.
– Czy to nie twój koń stoi tam przy drzewie, jak mleko biały? Uciekajmy, drogi braciszku!
Mkną jak strzała brat z siostrą. Trzy dni jadą, a trzy noce śpią w lesie na miękkim mchu.
O świcie dnia czwartego zbiegi ujrzeli nareszcie pola rodzinne. Trzystu żniwiarzy sprząta zboże. Nie słychać pieśni… Żniwiarze wszyscy w żałobie…
Brat i siostra stają przerażeni.
– Czemużeście tacy smutni? Dlaczegoście w żałobie? Jakie nieszczęście dotknęło was, drodzy ziomkowie? – pytają żniwiarzy.
– Nie masz dla nas radości od chwili, gdy Turcy zajęli naszą stolicę i porwali śliczne dziatki króla – czarnookiego Iwa i złotowłosą Anicę.
– Głodniśmy – mówią młodzi podróżni. – Nakarmcie nas, zacni żniwiarze, a wkrótce radość was odwiedzi.
– Oto pałac naszego króla. Zastukajcie do bramy, a spotka was gościnne przyjęcie.
Iwo podnosi srebrny młotek i stuka do bramy.
Bramę otwiera niewolnica w żałobie i wpuszcza jeźdźców.
Dziedziniec dworski zarósł trawą i chwastem. Na gołym kamieniu, przed drzwiami, siedzi królowa i gorzko płacze. Na wieży, przy oknie, król stoi. Włosy ma bielsze od śniegu z gór bośniackich; policzki mu wyschły i oczy zapadły…
Królowa patrzy na pięknych przybyszów i płacze jeszcze głośniej. Tak przypomnieli jej dzieci…
Niewolnica w żałobie prowadzi gości na górę, do wielkiej sali… Na ścianie wisi bandura, ozdobiona perłami. To bandura Iwa. Iwo ją poznaje.
Król schodzi z wieży na spotkanie gości.
– Tato! Mamo! – wołają królewicz i królewna, rzucają się w objęcia rodziców. Rodzice poznają nareszcie dzieci swoje.
Już królowa nie płacze i król nie wzdycha. Wszyscy weseli dokoła. Żniwiarze jak dawniej śpiewają pieśni.
