
Szczęście smakuje truskawkami
Data wydania: 2010
Data premiery: 28 lipca 2010
ISBN: 978-83-7674-057-7
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 208
Kategoria: Literatura dla kobiet
21.90 zł 15.33 zł
Agnieszka choruje na depresję i pomimo starań męża i rodziny nie potrafi odnaleźć sensu życia. Ewę wychowują dziadkowie. Nagła śmierć babci sprawia, że dziewczynka zamieszkuje z ojcem, którego nigdy nie znała. Od dziecka dziewczynka sprawia kłopoty wychowawcze, a teraz jeszcze bardziej zamyka się w sobie…Obie czują się obco na świecie, obie nie potrafią nawiązać kontaktu z bliskimi, obie chcą uciec od świata… Agnieszka i Ewa początkowo nie znoszą swojej obecności w jednym domu. Z czasem jednak odkrywają, że stają się dla siebie ważne…
Tak się cieszyła z tego tłumaczenia! Jednak kiedy doszła do ronda, poczuła nagły ucisk w żołądku. Rozsądek mówił jej, że zdecydowała się zbyt pochopnie… Nie da rady. Długo nie miała kontaktu z językiem. Rozejrzała się nerwowo i przyspieszyła kroku.
Była tak zamyślona, że omal nie przegapiła zielonego światła. I jak na złość spóźniła się na tramwaj! Spojrzała na zegarek. Nie zdąży przed powrotem Marka! W dodatku zaczął siąpić deszcz. Zajrzała do torebki. No, oczywiście: nie wzięła parasola! Była taka niezorganizowana! Przyciskając do piersi papierową teczkę z wydrukami, stanęła pod wiatą zadaszonego przystanku. Nie lubiła jeździć środkami komunikacji miejskiej. Szczególnie teraz, gdy odwykła od ludzi.
Denerwowali ją. W ogóle cud, że wyszła z domu! Z niedowierzaniem spojrzała na teczkę. Co mi przyszło do głowy? Z niepokojem zacisnęła usta. Tak Bogiem a prawdą, nie była to kwestia odwagi, tylko… braku asertywności.
Jak zwykle. Oczywiście Marek miał rację, mówiąc, że nikomu nie potrafi ła odmawiać. Czuła się fatalnie. W zasadzie, odkąd sięgnąć pamięcią, widziała samą siebie jako totalnie niepozbieraną, niezaradną i w ogóle beznadziejną. Rzecz jasna, to ostatnie słowo było stanowczo bardziej pojemne znaczeniowo niż jego defi nicja słownikowa. W dodatku znowu ze zdenerwowania rozbolała ją głowa. Myślała, że nie wytrzyma. Przez chwilę miała ochotę poszukać w torebce tabletek przeciwbólowych, jednak gdy wyobraziła sobie tych wszystkich gapiących się na nią ludzi, zrezygnowała z szukania i tylko mocniej zacisnęła usta. Była na siebie zła! Niepotrzebnie wychodziła z domu. Ile można stać na przystanku?
A w ogóle skąd tu tylu ludzi? No tak, jak zwykle nie pomyślała i zbyt późno wybrała się z domu. Nie przewidziała, że będzie wracać w godzinach szczytu.
Wreszcie nadjechał kolejny tramwaj, przerywając jej rozmyślania.
Z trudem wcisnęła się do środka. W ścisku wszystko ją denerwowało. Co zresztą było do przewidzenia. Najpierw miała ochotę wrzasnąć na przekrzykujące się nawzajem gimnazjalistki.
Potem chciała otworzyć okno, bo zapach tandetnych dezodorantów przyprawiał ją o mdłości. Przez pięć minut biła się z myślami, ostatecznie jednak nie odezwała się ani nie wykonała żadnego ruchu. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi w miejscach publicznych.
W końcu, nie mogąc wytrzymać w tłoku, przecisnęła się na tył tramwaju za mężczyzną wysiadającym na kolejnym przystanku.
Ale i tu z trudem wytrzymała. Szczególnie że przesadnie umalowana paniusia przez całe piętnaście minut wwiercała w nią przenikliwe spojrzenie. Po prostu gapiła się bezczelnie, nawet nie próbując udawać dyskrecji. Co za ludzie! Czemu nie pilnują własnego nosa?
Nagle drgnęła. Poczuła lodowate zimno na udzie. Mocno zacisnęła usta ze złości, której i tak pewnie nie umiałaby okazać. Od razu domyśliła się, że to krople wody z czyjegoś parasola. Skapywały wprost na jej nowe dżinsy, a mokra plama powiększała się z minuty na minutę. Gwałtownie cofnęła się do zaparowanej szyby.
I mimo morderczych planów, jakie układała w głowie, bez słowa dojechała do swojego przystanku. Nic nie miało sensu… Najmniejszego… Odwróciła się od tłumu i patrzyła tępo na krople deszczu, spływające po zewnętrznej stronie szyby. To znaczy, ona tak to widziała. Zdaje się, że od zawsze.
Oczywiście była w tym względzie egoistką, nie doceniającą starań męża i przyjaciół. Przyjaciół? Zaraz, zaraz! Te nadęte bufony nie mogły być jej przyjaciółmi! Byli przyjaciółmi Marka. To jemu współczuli takiej żony.
Ciekawe, co o mnie myślą? Westchnęła z niechęcią. Wzruszyła ramionami. Po raz kolejny. Po co się nad tym zastanawiać, skoro z pewnością nie jest to nic dobrego… Nie lubią jej, to fakt. No, ale trudno się dziwić? Ludzie nie rozumieją…
Dwa razy się truła. Łyknęła jakieś proszki, bo chciała umrzeć bezboleśnie. Nie udało się. Raz ją odratowali. Wylądowała w szpitalu, a w rodzinie wybuchł wielki skandal. W rodzinie Marka, oczywiście. Jej krewni o niczym nie mieli pojęcia. Zresztą… I tak by nie zrozumieli. Nigdy nie miała z nimi dobrego kontaktu. Nigdy nie wnikali w to, co robiła. Nigdy nie wspierali. Nigdy… Owe „nigdy” można by wymieniać w nieskończoność.
Natomiast za drugim razem sama zwymiotowała. Jak na ironię, w ostatniej chwili zapragnęła żyć. Tylko… po co? Teściowa wciąż nie mogła otrząsnąć się z szoku, niezdolna pojąć, z jakiej przyczyny synowa nie docenia życia. I to takiego życia! Zagranicznych wczasów, gustownie urządzonego domu, fi rmowych ciuchów i troskliwego męża.
Rzeczywiście, mam coś z głową, dumała, wracając myślami do rzeczywistości.
Coraz bardziej zdenerwowana na ludzi cisnących się do wyjścia, wysiadła na swoim przystanku. Lało jak z cebra. Trzęsąc się z zimna, bo była w cienkim płaszczu (znów ta jej nieprzezorność!), stanęła pod wiatą. Miała nadzieję, że wkrótce przestanie padać. Po co w ogóle zgodziła się na to tłumaczenie? Z desperacją spojrzała na teczkę, o którą uderzały coraz większe krople deszczu.
Zabrzęczała komórka. Nerwowo zaczęła przeszukiwać torebkę.
Oczywiście nie zdążyła odebrać! Wszystko przez teczkę wciśniętą pod pachę.
– Cholera! – mruknęła na widok siedmiu nieodebranych połączeń.
To Marek próbował się dodzwonić. Zdrętwiała. Na pewno już wrócił i się martwi. Na pewno wyobrażał sobie, że zrobiła coś równie głupiego jak te niedoszłe samobójstwa. Miała tylko nadzieję, że nie zaalarmował całej rodziny. Znów zawaliła. Nie przyznała się, że wychodzi. W głowie, która na dodatek zaczęła boleć jeszcze bardziej, miała kompletny chaos. Pobyt na przystanku, wśród strug nasilającego się deszczu, wydawał się jej teraz problemem nie do rozwiązania. Bezradnie spojrzała na komórkę i dopiero po jakimś czasie oddzwoniła. Odebrał natychmiast.
– Gdzie jesteś? Dzwonię i dzwonię! – Był zdenerwowany.
– Stoję na przystanku… Nie mam parasola… Wyszłam… Nie zdążyłam… – Zaczęła się plątać. Miała poczucie winy, bo nikomu nie przyznała się, po co i dokąd pojechała, a teraz postawi go przed faktem dokonanym. Mało tego: czuła się tak, jakby go zdradziła, bo nigdy nie mieli przed sobą tajemnic.
– Już po ciebie jadę!
Nie czekała długo. Przyszedł z parkingu z parasolem, wyraźnie nachmurzony.
– Zwariuję przez ciebie – mruknął przez zęby. – Nawet sobie nie wyobrażasz, co czułem, kiedy nie odbierałaś!
– Przepraszam – wyszeptała ze skruchą.
– Po to kupiłem ci komórkę, żebyśmy byli w kontakcie!
– Przepraszam.
– A w ogóle co ci strzeliło do głowy, żeby wychodzić w taką pogodę? W dodatku taka nieubrana. – Obrzucił szybkim, lustrującym spojrzeniem jej nienaganną sylwetkę. Nie odpowiedziała. Nie wiedziała, co rzec. Czuła się winna. Znowu.
– Co to jest? – spytał, kiedy wsiedli do samochodu.
– To? – Niepewnie zerknęła na jego twarz, a potem na papierową teczkę, na której kurczowo zaciskała dłonie. – To… teksty, które obiecałam przetłumaczyć. Pamiętasz Aśkę? To koleżanka ze studiów… Dzwoniła kiedyś i…
– Pamiętam – uciął. – Ale pamiętam też, co ci wtedy mówiłem. Nie opłaca się tracić czasu dla paru groszy.
– Obiecałam Aśce. – Z trudem przełknęła ślinę.
– Jak zwykle brak ci asertywności.
– Chciałam się czymś zająć, żeby… żeby… No, wiesz! Żeby znowu coś głupiego nie strzeliło mi do głowy.
– No dobrze – złagodniał. – Skoro cię to bawi…
Przez jakiś czas jechali w zupełnym milczeniu. Tylko radio grało cicho. Z ulubionego kanału Marka sączyły się uspokajające dźwięki muzyki klasycznej.
Mocno przygryzła usta, żeby powstrzymać westchnienie ulgi.
Jutro kupi słowniki, odkurzy laptopa… Dla pewności przesunęła dłonią po teczce, jakby upewniając się, że rzeczywiście trzyma ją na kolanach.
Kiedyś uwielbiała tłumaczyć. Była najlepsza na specjalizacji translatorskiej. Zamierzała nawet zostać na uczelni. Dużo wtedy podróżowała. Głównie z Aśką. Bez grosza przy duszy zjeździły autostopem pół Europy i w planach miały zwiedzenie drugiej połowy kontynentu, ale wtedy w jej życiu pojawił się Marek. Dorabiała do studiów w jego fi rmie jako tłumaczka. Od razu wpadła mu w oko. Najpierw były wyjazdy służbowe, a potem zaczęli spotykać się prywatnie. Była realistką, nie wierzyła w bajki o Kopciuszku i nie liczyła na więcej niż przelotny romans. Zresztą za dużo czasu i energii poświęciła, żeby dostać się na upragnione studia, i nie zamierzała rzucać ich dla faceta. No i ponad wszystko ceniła własną niezależność. Utrzymywała się sama, najpierw ze stypendium, a potem z dorywczej pracy, i wierzyła, że wkrótce zawojuje cały świat.
Nie sama, ale z Aśką. Jednak Aśka to co innego, nie była facetem, a ci nie interesowali jej na poważnie. I może dlatego, że tak trudno było ją zdobyć, Marek dwoił się i troił, żeby zalegalizować związek.
W końcu uległa. Pomyślała, że ktoś, kto tak długo się starał i nie zrażał niepowodzeniami, musiał ją przecież kochać. A koleżanki i rodzina, przekonani, że złapała pana Boga za nogi, nie mogli pojąć, dlaczego w ogóle się opierała.
Ujęta czułymi słowami, jakimi dotąd nikt do niej się nie zwracał, oczarowana jego elitarnym środowiskiem i zachwycona dużym domem, pomyślała, że jednak w bajce o Kopciuszku musi tkwić ziarenko prawdy. Oszołomiona nowym życiem, obroniła pracę magisterską z dużym opóźnieniem i nie złożyła papierów na studia doktoranckie. Teraz nawet nie potrafi ła sobie przypomnieć, z jakiego powodu i kiedy rozsypała się jej przyjaźń z Aśką. Dziwne… Ale na pewno się nie pokłóciły… W każdym razie nie pamiętała żadnej kłótni. Prawdopodobnie przyjaźń, o ile rzeczywiście była to takowa, umarła śmiercią naturalną, jak to zwykle bywa z większością znajomości ze szkoły średniej czy studiów. Po prostu spotykały się coraz rzadziej, a w końcu przestały. Nie miała czasu dla Aśki. Do szaleństwa zakochana w Marku, no i chyba wówczas bardzo szczęśliwa, skreśliła z życia wszystko, co nie było z nim związane. Przez długi czas nie odczuwała braku dawnych znajomych, wspólnych wyjść na piwo, na imprezy. Wprawdzie nigdy nie była zbyt towarzyska i wolała siedzieć w książkach, ale od czasu do czasu lubiła się rozerwać. Szczególnie w gronie najbliższych przyjaciół. Dziwne…
Teraz nawet nie pamiętała imion wszystkich z paczki osób, bez których kiedyś nie potrafi ła wyobrazić sobie życia.
Wracając myślami do rzeczywistości, poprawiła włosy w lusterku.
Nigdy nie wyglądała tak dobrze. Koledzy Marka od początku zerkali na nią z podziwem, a ich żony z zazdrością. Powinna być zadowolona, ale zamiast zadowolenia czuła dziwną pustkę. Tylko… skąd to poczucie bezsensu? Depresja? Chyba od ciągłego nicnierobienia…
Z nadzieją spojrzała na trzymaną na kolanach teczkę. Miała nawet wrażenie, że jej chaotyczne myśli zaczynają powoli układać się w spójną całość. Stłumiła westchnienie. Postanowiła jeszcze powalczyć o siebie. Powalczyć dla Marka. Przecież tyle dla niej zrobił.
I tak się martwił… Szczególnie po jej samobójczych próbach.
– Mam nadzieję, że dobrze się zastanowiłaś – usłyszała. Marek ściszył radio. Spojrzała na niego pytająco. – Dawno nie miałaś kontaktu z językiem – kontynuował. – Nie powinnaś się kierować euforią. Trzeba to było przemyśleć.
– Nie rozumiem!
– Co będzie, jeśli nie sprostasz? Kolejna próba samobójcza?
Zbladła. Słowa jawnego powątpiewania w jej możliwości zabolały bardziej niż uderzenie.
– Kiedyś byłam dobra – wyjąkała po długiej chwili.
– No właśnie: kiedyś! Gdy zadzwoniła ta koleżanka-wichrzycielka, prosiłem, żebyś dobrze się zastanowiła. Miałaś to przemyśleć.
– Przemyślałam – odparła. Chciała, aby odpowiedź zabrzmiała stanowczo, a mimo to wydała z siebie tylko zduszony pisk. W lusterku zauważyła nawet, że kuli się na siedzeniu.
– Akurat! – burknął. – Słowa jakiejś koleżanki liczą się bardziej niż moje zdanie.
– To nie jest jakaś koleżanka. Przyjaźniłyśmy się kiedyś.
– No właśnie: kiedyś!
Siłą woli powstrzymała łzy cisnące się do oczu. Fakt, Aśka nic uż dla niej nie znaczyła. Spuściła wzrok. I co najgorsze, Marek miał rację, mówiąc, że nie podoła tłumaczeniu. Nie czuła się przecież na siłach, a nie potrafi ła odmówić i dała sobie wcisnąć tę nieszczęsną teczkę.
W milczeniu dojechali do domu.
– Niech szlag trafi Aśkę razem z jej cholernym tłumaczeniem!
Rzuciła teczkę na podłogę w łazience. Wiedziała, że to zdenerwuje Marka, a mimo to w tajemnicy przed nim pojechała do wydawnictwa.
Akurat to pomoże wyjść jej z depresji! Psycholog nie pomógł, prochy nie pomogły, a to miałoby… Ciekawe, jakim cudem? Zamaszystym kopnięciem usunęła z oczu teczkę, która wpadła pod szafkę.
Potem, gdy popłakała sobie pod prysznicem, ulżyło jej trochę.
Natomiast kolacja przygotowana przez Marka niemal zupełnie poprawiła jej nastrój. Nie na długo jednak, bo rozczulona jego staraniami znowu się popłakała.
– Przepraszam, nie powinnam była cię oszukiwać – wyszeptała wśród spazmów. – Masz rację. Nie dam rady. Za bardzo będę przeżywać niepowodzenie. Pozbędę się tych tekstów…
– Mądra dziewczynka. – Pogłaskał ją po głowie. – Powinnaś teraz dojść do siebie.
– Dojdę – odparła, wydmuchując nos w chusteczkę higieniczą i żeby zrobić mu przyjemność, wysiłkiem nadludzkiej woli zmusiła się do zjedzenia kolacji.
Następnego dnia, zgodnie z obietnicą, postanowiła zadzwonić do Aśki i oddać jej teksty. Nie przewidziała jednak, że okaże się to trudniejsze, niż myślała. Z jednej strony bowiem chciała dotrzymać słowa danego Markowi, a z drugiej nie wiedziała, w jaki sposób wycofać się ze zobowiązania. Miała nawet wrażenie, że jej niedokończone myśli rwą się i plączą w najmniej odpowiednim momencie, gdy już była przekonana, że wpadła na sensowne rozwiązanie. Zwykła odmowa urosła do rangi niebotycznego problemu! No, ale to przecież była Aśka… Kiedyś bardzo się lubiły, ufały sobie wzajemnie i mogły na siebie liczyć w niemal każdej sytuacji. Dziwne! Dlaczego tak bardzo oddaliły się od siebie? Wciąż tego nie pojmowała. Jednak mimo że każda z nich poszła inną drogą, nie chciała, by dawna przyjaciółka myślała o niej źle. Z drugiej strony należało także pamiętać o Marku. Obiecała mu przecież, że zrezygnuje ze swego poronionego pomysłu z tłumaczeniem. Miał rację, mówiąc, że nie podoła. Tak, rzeczywiście zbyt długo nie miała kontaktu z językiem.
Nerwowe zastanawianie się podczas dwugodzinnego spaceru po pokoju nie przyniosło żadnego rezultatu. Westchnęła. Żeby nie krzyczeć z narastającej wściekłości, łyknęła proszki na uspokojenie.
Okazało się, że Marek znów miał rację, wypominając jej, że działała pochopnie i mało asertywnie.
Bezradnie spojrzała na komórkę i na okno, za którym lało jak z cebra. Nie odważyła się zadzwonić i ostatecznie napisała maila.
Odpowiedź przyszła natychmiast. Grzeczna, ale stanowcza. Aśka nie owijała w bawełnę i napisała, co myśli na temat lekceważenia jej osoby, i na końcu dodała, że wyśle kogoś po teksty…

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.