
Sześć Dominika
Data wydania: 2008
Data premiery: 23 września 2008
ISBN: 978-83-6038-353-7
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 406
Kategoria: Literatura dla kobiet
29.90 zł 20.93 zł
Powieść Sześć Dominika jest współczesną historią pewnej rodziny, w której kręgu znajdują się nastolatka z problemami, trochę zakompleksiony doktorant biologii, zagadkowa blondynka należąca do szajki złodziei warzyw, zagubiony w Polsce Szkot native-speaker, szukający żony Irakijczyk… Akcja powieści rozgrywa się w dzisiejszym Toruniu; losy bohaterów przewrotnie łączy za sobą filuterny los, tak, aby rodzinne tajemnice ujrzały światło dzienne, dorośli wreszcie przestali kłamać, zakochani w końcu się ze sobą związali, a samotni znaleźli przyjaciół.
Sześć Dominika to historia o trudnym budowaniu rodzinnych relacji, odzyskiwaniu zaufania i braniu odpowiedzialności za swoje czyny. To wspaniała, pełna ciepła i humoru opowieść o współczesnych dylematach i ponadczasowych problemach, które można rozwiązać tylko wspólnie z drugim człowiekiem.
Ona i licho wie kto
Piątek, 4 czerwca 2004
1.
Dominika, pochylona w głębokim skłonie, miarowo przeciągała szczotką po włosach: 57, 58, 59, 60! Wyprostowała się, odrzuciła włosy do tyłu i rozpoczęła szczotkowanie w przeciwnym kierunku.
Tak! Świetnie! – uśmiechnęła się do swego odbicia. – Ostatnie zajęcia. Jeśli Chmura znowu niczego nie zrobi, to ja zrobię! Nie wiem co, ale zrobię! Dłużej tak być nie może!
– A jeśli wszystko tylko mi się zdaje? – zapytała tej drugiej, lustrzanej.
– Wtedy zawsze zostaje ci Paweł – parsknęły śmiechem obie. – Albo Kamil.
– No, to dzisiaj wóz albo przewóz. – Zamaskowała korektorem pryszcz na czole i dwie krostki na brodzie. Starannie nałożyła fluid. – Muszę wyglądać odlotowo, jeśli mam brać sprawy w swoje ręce. Teraz odrobina różu…
Przysunęła twarz prawie do samej powierzchni lustra i zaczęła nakładać cienie.
– Czad! – sapnęła z zadowoleniem. – Chmura padnie trupem, jak mnie zobaczy! Już męski trup ściele się u mych stóp… – zrymowała.
Zajęta malowaniem oka, nie zauważyła matki, która stanęła w uchylonych drzwiach pokoju.
– Wybierasz się gdzieś?
Dominika drgnęła nerwowo.
– Skradasz się jak duch! Przestraszyłaś mnie i krzywo się pomalowałam!
– Widocznie masz nieczyste sumienie. Gdzie ty się tak pacykujesz? Ja w twoim wieku…
– W swoim pokoju! – przerwała Dominika.
– Co “w swoim pokoju”?
– Pytałaś, gdzie się pacykuję. Pacykuję się w swoim pokoju – miała nadzieję, że uda się wywołać kłótnię na tematy językowe, unikając tym samym odpowiedzi na znienawidzone pytania w rodzaju: “Dokąd idziesz?”,
“Z kim się spotykasz?”, “Kiedy wrócisz?”.
Wyminęła matkę, nawet nie próbując słuchać jej utyskiwań, i zatrzymała się dopiero przy drzwiach wyjściowych.
– Nie jestem dzieckiem – ucięła zrzędliwe wywody. – Przez całe gimnazjum uczyłam się jak należy, egzamin ponoć poszedł mi nieźle, więc do liceum się dostanę. Mogę mieć chyba trochę oddechu, nie?
– Ależ Ika! Przecież ja mówiłam… – dogonił ją jeszcze zdziwiony okrzyk, ale była już na schodach i nie zamierzała wracać.
Wybiegła z mrocznej bramy na rozświetloną słońcem ulicę i zerknęła na zegarek. Czwarta. Kółko chemiczne zaczyna się dopiero o piątej.
– Dlaczego zamiast się ucieszyć, że mi w ogóle chce się chodzić na dodatkowe zajęcia, ona czepia się o każde wyjście? Dlaczego na przykład Aga może ze swoją matką pogadać, a moja z góry zakłada, że będę robić coś złego?
Cofnęła się do pobliskiego lumpeksu i weszła do przymierzalni, by w spokoju dokończyć makijaż. Od dziecka miała długie i ciemne rzęsy, ale dziś niczego nie chciała zostawić przypadkowi. Starannie pociągnęła je tuszem, westchnęła zawiedziona, że nie wywijają się tak jak w reklamie, i skontrolowała wygląd w dużym lustrze. Oględziny wypadły zadowalająco, więc Dominika postanowiła iść swoją stałą trasą przez osiedle. Wprawdzie dokładnie w przeciwnym kierunku niż szkoła, ale osiedle miało jedną, z niczym nieporównywalną zaletę: mieszkał na nim Paweł. I czasem wychodził z psem.
2.
Paweł, zamiast spacerować z psem, był zajęty obgryzaniem końcówki długopisu.
– Wcale nie wszystko jedno. Zresztą, co z tego… – mruknął. Odłożył długopis. Wstał. Podszedł do okna. Zapatrzył się bezmyślnie na rosnące przed domem topole, westchnął, zamknął okno i znowu siadł przy biurku.
Dominika z głupią miną stała na chodniku. Uśmiech zszedł jej z twarzy.
– Nie widział mnie czy tylko udawał?
A taką miała nadzieję… Otwarte okno sprawiło, że przemaszerowała chodnikiem w obie strony już chyba ze trzy razy, licząc, że Paweł wyjrzy i zobaczy, jak ona “przypadkiem” przechodzi. Kiedy ukazał się w oknie, serce skoczyło jej z radości, a tymczasem…
– Idiotka! – burknęła pod swoim adresem. – Trzeba było zawołać.
– A jeśli udawał, że mnie nie widzi?
– To tym bardziej trzeba było zawołać! – odpowiedziała samej sobie i z wściekłą miną ruszyła najkrótszą drogą do szkoły. – Z Pawłem koniec! Nie jest wart, by się nim interesować!
Paweł tymczasem, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w ekran komputera, porównywał w myślach dwie kobiece sylwetki. Jedna miała złocisty warkocz sięgający prawie do pasa, druga krótkie włosy otaczające miękko owal twarzy i spadające puszystymi kosmykami na smukłą szyję. Obie miały coś wzruszającego w pochyleniu pleców, jedna nad szkolną ławką, druga nad kierownicą roweru. Obie miały tak samo miękką linią zarysowaną talię przechodzącą w krągłą linię bioder.
– Anka też obcięła włosy. Wtedy… – szepnął.
Wstał, gwałtownie odpychając krzesło. Podszedł do regału, wyjął kilka opasłych tomów i wydobył ukryte za nimi pudło. Otworzył je, nie zwracając uwagi na szare smugi zostawiane na spodniach, dłoniach i kanapie. W środku były zdjęcia. Czarno-białe. Przerzucał je szybko, aż znalazł to, o które mu chodziło.
ANKA
Zobaczył ją po raz pierwszy na rozpoczęciu roku szkolnego w liceum. To znaczy, najpierw zobaczył złoty warkocz, potem zachwycił się linią bioder i talii, podkreśloną paskiem granatowej spódniczki. Jego spojrzenie ześlizgnęło się w dół, ku zgrabnym łydkom i nie znajdując nic więcej do oglądania, znowu powędrowało w górę. Na moment zatrzymało się na niewielkim dekolcie i smukłą linią szyi dotarło wreszcie do owalu twarzy. Wtedy, przez krótką chwilę, niebieskie oczy spojrzały na niego uważnie, ale zaraz skryły się pod rzęsami, a policzki zaróżowił lekki rumieniec. Ten rumieniec też go zachwycił. Dziewczyna cofnęła się nieco i stanęła za innymi uczniami. Przez całą nudną akademię rozpoczynającą rok szkolny już jej nie widział. Ale kiedy wszyscy zaczęli rozchodzić się do klas, z radością odkrył, że oboje będą w pierwszej b.
Choć minęło tyle lat, wciąż pamiętał, że siedziała w trzeciej ławce pod ścianą. On siedział w ostatniej i zamiast uważać na lekcjach, gapił się na jej warkocz, jak cielę na malowane wrota.
Raz nawet dostał niedostateczny z prawa Archimedesa, najłatwiejszej przecież rzeczy pod słońcem, bo kiedy fizyca tłumaczyła temat, on tak się zamyślił, wyobrażając sobie, jak ten warkocz rozplata, tak się zapatrzył w te włosy, być może spadające kaskadą aż do stóp, że zupełnie stracił poczucie rzeczywistości.
Anka jawiła się w jego wyobraźni niczym Lady Godiva, to znów jak kobieta z Szału uniesień Podkowińskiego. Tak się w te błyski, szały i uniesienia zapatrzył, że kiedy fizyca zapytała go znienacka, jak brzmi prawo Archimedesa, odpowiedział, że na każdą kobietę zanurzoną w wannie działa siła…. Gromki śmiech klasy nie pozwolił mu dokończyć. Fizyca była przekonana, że się wygłupia, więc nie dość, że wstawiła mu dwóję, to jeszcze wpisała uwagę.
Po tamtej nieszczęsnej lekcji zamienił się z Markiem na miejsca, by nie widzieć fatalnego warkocza. Tylko jemu jednemu powiedział, co się naprawdę stało. Reszta klasy uznała go za wesołka, który dla wygłupu sporo potrafi poświęcić.
Paweł delikatnie starł ze zdjęcia niewidoczny pyłek i raz jeszcze popatrzył na uśmiechającą się do niego dziewczynę. Potem twarz mu stężała, a między jasnymi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. Odłożył fotografię na miejsce, zamknął pokrywę i z szurgotem wepchnął pudło w głąb regału.
Pokrążył chwilę po mieszkaniu, jak głodny lew w klatce, westchnął i wywołał program pocztowy.
– Cześć, Marta! – zaczął.
Właściwie powinienem robić co innego, ale nie mogę się skupić, więc pomyślałem, że jak to z siebie wyrzucę, to przestanę o tym myśleć. Zwłaszcza że mam pilną robotę. Stąd mój list.
Jechałem wczoraj na działkę i mało nie walnąłem w drzewo, kiedy na drodze tranzytowej na Rudak znienacka zobaczyłem… Ankę. To znaczy, tak mi się wydało w pierwszej chwili. Może dlatego, że gdy się rano wczoraj obudziłem, przyszła mi myśl, że minęło równo szesnaście lat od dnia, kiedy widziałem ją po raz ostatni? Nie wiem, czemu mi się tak nagle przypomniała. Przecież to kawał czasu…
Jechała rowerem, więc szybko ją wyprzedziłem. Za szybko. Nie zdążyłem zobaczyć twarzy. Byłem pewien, że to ona. Zwłaszcza że w pole widzenia wszedł mi jakiś ponury typ, który jechał przed nią.
Marta, Ty mnie znasz, Ty wiesz, że jestem niespotykanie spokojny człowiek. Czy uwierzysz, że miałem ochotę się zatrzymać, wysiąść i przyłożyć temu typowi? Za samo to, że z nią jechał. No, ale Ty wiesz, jak on jechał? Jakby go wcale nie obchodziła. Jechał sto metrów przed nią na porządnym “góralu”, a ona biedulka na starej damce ledwo mogła nadążyć. No, mordę bym mu skuł!
Byłem tak wkurzony, że ze względów bezpieczeństwa zjechałem na bok, tam przy drugim przejeździe, wyłączyłem silnik i czekam. I patrzę we wstecznym, jak się zbliżają. Pierwszy ten ponury typ, a za nim… ona. To znaczy, nie ona. To znaczy, nie Anka. Zupełnie obca. Ładna, nie powiem. Nawet bardzo. Zwłaszcza jak się patrzy na sylwetkę z tyłu, no po prostu… Kallipygos.
Popatrzyłem sobie na nią, póki nie znikli mi z oczu. W końcu coś mi się od życia należy. Ty wiesz, jaka harmonijna płynność… U niej oczywiście. Ruszyłem, jak po nich nie było już śladu, zaparkowałem tam, gdzie zwykle, i poszedłem na działkę.
I co powiesz?
Naprzeciwko, dwie działki od naszej, stoją sobie oparte o płot dwa rowery. Te rowery!
A moja Kallipygos i jej licho wie kto zrywają coś u Wiśniewskich!
No, ale co mogłem zrobić? Popatrzyłem tylko. Narwałem truskawek, podlałem grządki i wróciłem do domu.
I teraz najlepsze. Wyobraź sobie, ciągle mi ta Kallipygos stoi przed oczami. Obsesja?
Mama znowu mi głowę suszyła, że czas, bym sobie dziewczynę znalazł, może to znak?
No dobra! Rozpisałem się jak nigdy. Kończę. Nie wiesz, czy Wiśniewski miał córkę?
Paweł wysłał list i choć kusiło go, by pograć w szachy, wyłączył komputer. Parę minut snuł się jeszcze po pokoju. Wyjrzał przez okno, podrapał psa za uchem, wyrzucił do kosza zeschnięte szypułki truskawek, w końcu jednak sięgnął po stertę anglojęzycznych reprintów. Wybrał wymiętą odbitkę z “Radiation and Environmental Biophysics” i z westchnieniem zaczął wgryzać się w artykuł. Kiedy zaczynał studia, myślał, że lada dzień otworzą się przed nim tajemnice wszechświata… Uśmiechnął się gorzko na wspomnienie młodzieńczej naiwności. Nie było warto. Komu to potrzebne?
Potrząsnął głową, by rozgonić rozproszenia i, ziewając, zmusił się do czytania. Każde kolejne słowo było nudniejsze od poprzedniego, a myśli uciekły ku wspomnieniu złotego warkocza. Wydało mu się, że słyszy kpiący śmiech Anki, szum strumienia… Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.
3.
– To ostatnie zajęcia naszego kółka – powiedział Chmura. – Nie życzę wam miłych wakacji, bo spotkamy się jeszcze na lekcjach chemii, ale muszę powiedzieć, że miło mi się z wami pracowało. Kto mi pomoże tu posprzątać?
– Ja! – wyrwała się Dominika.
– Ja! Ja! – zawołali natychmiast Kamil i pryszczaty Józek z III b.
– Wystarczy mi sama Dominika. W porządkach nikt kobiecie nie powinien przeszkadzać. – Chmura puścił oko, ale zaraz jakby się zawstydził i szybko dodał: – Po ostatnim sprzątaniu Józka przez dwa tygodnie nie mogłem znaleźć słoika z siarką.
Aga rzuciła przyjaciółce znaczące spojrzenie. Józek i Kamil opuszczali pracownię, patrząc na siebie spode łba.
– Kamil! Poczekaj na mnie! – zawołała Iwona. – Idę w twoją stronę!
Ale się na niego napala – pomyślała z drwiną Dominika. – I tak go nie będzie miała, z tymi krzywymi nogami.
Marysia niespiesznie dokończyła notatki, starannie poskładała zeszyty i wyszła z sali ostatnia. Dominika odetchnęła z ulgą. Udało się! Nareszcie sami!
Porządkując probówki, kątem oka śledziła wysportowaną sylwetkę nauczyciela. Przekładał papiery na biurku i mogła przysiąc, że lekko drżą mu ręce. Czuła na sobie jego wzrok, ale gdy chciała spojrzeć mu w oczy, odwrócił się i zaczął ścierać tablicę. Starannie poustawiała odczynniki na półkach. Omiotła salę spojrzeniem. Chyba wszystko? Niech ten Chmura wreszcie coś powie! Nauczyciel podążył za jej wzrokiem.
– Dziękuję, Dominika, schowaj, proszę, jeszcze tamten cylinder i możesz iść.
Jak to “możesz iść”? To nie tak miało być! – oburzyła się, ale głośno powiedziała:
– Gdzie mam schować?
– No, jak to? Tam, gdzie zwykle, w szafce na zapleczu.
Serce skoczyło jej do gardła z radości pomieszanej z przerażeniem. Co się stanie, gdy wejdzie na zaplecze? A jednak! Aga miała rację! Zakochał się!
Schowała cylinder do szafy i zastygła, nasłuchując jego kroków. Czy powinna zsunąć ramiączko? Eee… jakoś głupio. Ma tu stać? A może usiąść na tym krześle? Na stole? Czemu on nie przychodzi?
– Dominika! – usłyszała. – Co ty tam tak długo robisz? Chodź, bo zamykam!
Wyszła zdezorientowana. Chmura stał przy drzwiach z kluczami w ręku.
– Tempo, tempo, bo nas portier prześwięci – uśmiechnął się. – Chyba jesteśmy ostatni w całym budynku.
– Prawda, Walendziak. – Zalała ją fala ulgi, a jednocześnie złości na Bogu ducha winnego portiera. Gdyby nie Walendziak, Chmura na pewno wykorzystałby okazję.
– Odprowadzę cię kawałek do domu – mówił tymczasem nauczyciel.
Czy naprawdę się przy tym zaczerwienił? Dominika mogła przysiąc, że choć Chmura na zewnątrz stara się wydać spokojny, jest bardzo zdenerwowany. Co on knuje?
– Wprawdzie jest jeszcze jasno, ale w tym stroju – ciągnął, zerkając na jej goły brzuch – wolałbym nie puszczać cię samej. Przypominam ci, moja panno, że kółko chemiczne to też zajęcia szkolne i wypadałoby, hmm… wypadałoby włożyć coś, hmm… mniej wyzywającego.
Nie odpowiedziała, ogarnięta falą szczęścia. Zrobiła na nim wrażenie! Czy po drodze wyzna jej miłość? Przejdą na “ty”…
Szli wzdłuż ulicy Krasińskiego, a Dominika musiała się mocno pilnować, by nie podskakiwać z radości.
– I… eee… tego… nie musisz się tak bardzo malować. Mama nigdy ci nie powiedziała, że wieczorowy makijaż o tej porze…
Nastrój prysł.
– Pan zna moją matkę?
– Ja? – spłoszył się. – No, przecież chodzi na wywiadówki. Jesteś bardzo do niej podobna…
– Ja?! – wykrzyknęła. – Nigdy w życiu! Jestem podobna do ojca!
– Możliwe – skapitulował. – Chociaż, moim zdaniem, masz jej oczy i nos – wyciągnął rękę, jakby chciał wziąć Dominikę pod brodę, ale chyba zawstydził się gestu, bo ręka zawisła w powietrzu, a potem Chmura niezgrabnie podrapał się po głowie. – Usta też masz po mamie – dodał, po raz pierwszy zupełnie otwarcie się jej przyglądając.
– Ona jest jasna, a ja jestem ciemna! – ucięła, patrząc mu w oczy.
– Hmm… wiesz… stąd masz już chyba niedaleko – mruknął, uciekając spojrzeniem. – Leć do domu.
– Ale… – zaczęła, lecz nauczyciel nieoczekiwanie wymamrotał coś na kształt: “do widzenia”, odwrócił się na pięcie i… odszedł!
Dominika stała jak wrośnięta w ziemię, dysząc z wściekłości.
To przez nią! Przez matkę! Wiecznie się wtrąca! Nawet jak jej nie ma, też potrafi wszystko popsuć! No jasne! Chmura przypomniał sobie matkę i pewnie pomyślał, że ja też tak będę kiedyś wyglądać. O, niedoczekanie! Masz jej oczy i nos, i usta – skrzywiła się. – Dlaczego nie mam nosa albo ust po ojcu?
4.
Podczas gdy Dominika, wściekła, maszerowała do domu, Pawłowi śniło się, że płynie kajakiem, usiłując dogonić jadącą przed nim na rowerze Afrodytę Kallipygos. Jej długi warkocz wlókł się po wodzie, ale Paweł, mimo największych wysiłków, nie był w stanie go dosięgnąć. Nagle Afrodyta zeskoczyła z siodełka, a jej zgrabne nogi w mgnieniu oka zmieniły się w syreni ogon. Ochlapała go, śmiejąc się perliście i smagnęła po twarzy mokrym warkoczem. Chwycił go z całej siły i nagle warkocz został mu w rękach, a Afrodyta z twarzą Anki, ciągle się śmiejąc, pokazała mu swoją ogoloną głowę. Miała teraz na sobie biały fartuch, a na szyi słuchawki lekarskie.
– Proszę nie oddychać – zażądała.
– Jak mogę nie oddychać? – żachnął się. – Przecież umrę!
– Powietrze zarezerwowane jest dla tych, którzy odnieśli sukces. Panu przysługuje litr powietrza dziennie. Jeśli nadal będzie pan takim nieudacznikiem, zmniejszymy dawkę do pół litra.
Wyciągnęła ku niemu pół litra wódki z czerwoną kartką.
– Nie mam ochoty – odpowiedział. Popatrzył na nią. To nie była Anka, to była ta druga, z działek.
Butelka gdzieś znikła. Paweł znalazł się w kościele, wciśnięty w za mały garnitur. Obok stał “ponury typ” i dziewczyna z działek ubrana w białą suknię z welonem. Wysoko, pod samym sklepieniem kościoła, unosiła się Anka, grając na organach.
Poczuł mokry pocałunek na ręku, spojrzał i aż się wzdrygnął. Przy jego prawym boku zjawiła się, nie wiedzieć skąd, dziwaczna istota, składająca się z samych braków. Najwyraźniej w roli panny młodej. Wszystkiego miała za mało. Nawet jej welon zrobiony był ze skrawków. Była prawie łysa, brakowało jej zębów i miała tylko jedno oko. A do tego sięgała mu ledwie do pasa. Chciał odsunąć się z odrazą, ale istota mocno trzymała jego rękę w mokrym uścisku.
– Każdy zasługuje na żonę proporcjonalną do osiągnięć – usłyszał i zanim zdążył zaprotestować, “jego” panna młoda odbiła się od ziemi i zawisła mu na szyi, zasypując go gradem mokrych pocałunków. Bronił się rozpaczliwie, nie mogąc złapać tchu, aż wreszcie zdołał się obudzić.
Morus, jego wielki kudłaty pies, siedział mu na klatce piersiowej i koniecznie chciał dać mu buzi. Rozsypane kartki reprintu walały się po całej podłodze.
Paweł powlókł się do łazienki i opłukał twarz chłodną wodą. Już po szóstej! Zaraz wrócą rodzice i nie da się spokojnie popracować. Zły na siebie, znowu sięgnął po artykuł.
“The RAD6 gene of yeast: a link between DNA repair, chromosome structure and protein degradation?” – zastanawiał się autor.
Paweł nie miał ochoty się zastanawiać. Sen mówił prawdę. Był nieudacznikiem niezasługującym na więcej niż litr powietrza dziennie.
Gdybym został ekonomistą albo informatykiem – rozmarzył się – miałbym pewnie dzisiaj i mieszkanie, i porządny samochód, i… Ech! Kto mógł przewidzieć, że świat tak się zacznie zmieniać?
Spojrzał z odrazą na reprint. Jeszcze tylko kilka dni wytrzymać. Ostatnia seria doświadczeń i wreszcie urlop! Najpierw trochę gimnastyki: malowanie komina na zmianę z Grześkiem. Wpadnie parę groszy. A potem hajda na Świnicę!
Zrobił kilka pompek i zabrał się do czytania. Nie przerwał, nawet gdy Morus histerycznym szczekaniem oznajmił powrót rodziców. Uczciwie pracował do kolacji i dopiero wtedy pozwolił sobie na ściągnięcie poczty. Była odpowiedź od Marty:
Cześć, Braciszku!
Wreszcie przypomniałeś sobie o istnieniu siostry! Jak to miło!
Wprawdzie nie każdy chłop z widłami to Posejdon i nie każda Kallipygos to zaraz sama Afrodyta, ale na pewno warto sprawdzić, czy Wiśniewski nie ma córki ;P.
Wybieram się do domu pod koniec czerwca albo na początku lipca i spróbuję powęszyć. Jeśli pogoda będzie dopisywać, mogę nawet poczatować na działce i podpytać. Co ty na to?
Przyjadę pociągiem sama, z maluchem, bo Radek chciałby trochę popracować w spokoju. Mam nadzieję, że ktoś wyjedzie po nas na dworzec?
Pozdrawiam Cię serdecznie
Marta MądraSowa
PS: Sorry, że krótko, ale mam straasznie dużo klasówek. Wiesz, “oceny proponowane” itd. 😉
Ucieszył się perspektywą przyjazdu siostry. Choć o trzy lata starsza, a może właśnie dlatego, była świetnym kumplem. I od łażenia po drzewach, nocnych eskapad, zabaw w Indian i od czytania książek. Od zawsze mieli sobie wiele do powiedzenia i wiele się od siebie uczyli. Nawet teraz. Na przykład komputery. Wprawdzie Marta pierwsza próbowała je okiełznać, pisząc pracę magisterską jeszcze na armstradzie, ale to Paweł uczył ją posługiwać się IBM-ami. I to on jej wytłumaczył, na czym polega poczta elektroniczna i jak się zapisać na listę dyskusyjną. A właśnie dzięki liście dyskusyjnej Marta była teraz szczęśliwą mężatką i matką jego ulubionego siostrzeńca, a on sam zyskał świetnego szwagra.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.